Na początku lat osiemdziesiątych w Podkowie Leśnej nie było gazociągu. Obecnie korzystają z niego prawie wszyscy mieszkańcy i nie zawsze zdają sobie sprawę, że to udogodnienie istnieje od niedawna. Warto przypomnieć okoliczności, ludzi, trud ogromnego przedsięwzięcia, wykonanego w niełatwych czasach.
Jak przeważnie bywa z inicjatywą społeczną, utworzyła się grupa (m.in.
pan Wilner z ul. Sójek, pan Suszyński – jego sąsiad), która ułożyła
odezwę w sprawie powołania Komitetu Gazyfikacyjnego w Podkowie Leśnej.
Ponieważ pismo było długie, kilkustronicowe, Kazimierz Głowacki wpadł na
pomysł, by zamiast kierować je do mieszkańców, pójść do księdza Leona
Kantorskiego, żeby z ambony ogłosił o powstaniu Komitetu i przyjmowaniu
zgłoszeń. W ten sposób w ciągu jednej niedzieli zebraliśmy trzysta
podpisów. Pismo i listę przekazaliśmy ówczesnemu naczelnikowi miasta,
Jerzemu Olesińskiemu, który zorganizował w sali kinowej spotkanie
z mieszkańcami. Po tym zebraniu uformował się Komitet Gazyfikacyjny
w składzie: pan Michałowski (weterynarz – przewodniczący), panowie
Głowacki i Łabęda zostali wiceprzewodniczącymi, oraz członkowie:
Iwanejko, Ryczer, Wrzosek, Jarzębski i ja. Niestety, już na początku
doszło do konfliktu, ponieważ pan naczelnik z panią Polakową zażądali,
aby mieszkańcy od razu wpłacali zadatek na rzecz gazociągu. Sprawa nie
była uzgodniona z Komitetem, więc na znak protestu na forum publicznym
zrzekli się funkcji panowie Głowacki i Łabęda. Ten pierwszy Komitet,
poza próbą rozeznania, jak to było organizowane w innych
miejscowościach, nic nie zdziałał i odbyły się wybory nowego Komitetu
Gazyfikacji.
Tymczasem naczelnikiem miasta została pani Alicja Polak. Ja byłem
radnym. Pani naczelnik zapytała mnie w rozmowie, czy nie zechciałbym
zostać przewodniczącym Społecznego Komitetu Gazyfikacji w Podkowie
Leśnej. Odpowiedziałem, że lepszy byłby znany w mieście społecznik p.
Bogdan Siudowski. Uważałem, że mam zbyt małe doświadczenie, niewielki
staż pracy w zakładach państwowych, od trzech lat prowadziłem
działalność gospodarczą. Po namowie zgodziłem się kandydować na
przewodniczącego i zostałem nim po wygraniu w demokratycznych wyborach
z panem Czesławem Wrzoskiem. Jako przewodniczący zaproponowałem na
swoich zastępców pana Czesława Wrzoska – inżyniera sanitarnego, pana
Juliana Przybylskiego – energetyka z dużym doświadczeniem
w inwestycjach, pana Zbigniewa Lewandowicza – znanego w tym czasie
w kraju ekonomistę. Skarbnikiem Komitetu została pani Stanisława
Małecka, biegła księgowa. Członkami: Iwona Różańska, pracownica
Gazowni Warszawskiej, Marian Różański, kierownik działu kontroli
wewnętrznej w Mazowieckim Okręgowym Zakładzie Gazownictwa, Józef
Łepkowski, Andrzej Białous i Bogdan Wilner. W krótkim czasie
zrezygnowaliśmy ze współpracy z panem Lewandowiczem – nie udzielał
się, a pan Białous sam zrezygnował. W pozostałym gronie działaliśmy
dalej.
Zaczęliśmy od statutu. Dowiedziałem się, że mój znajomy, znany
w okolicy adwokat Andrzej Ciałkowski, był przewodniczącym jednego
z komitetów w Brwinowie. Udostępnił nam swój statut i na jego podstawie
stworzyliśmy własny. Społeczny Komitet Budowy Sieci Gazowej w Podkowie
Leśnej – tak brzmiała pełna nazwa naszego komitetu – zaczął działać
formalnie. Nasza koncepcja polegała na tym, że budujemy gazową sieć
uliczną dla całego miasta. Zadanie karkołomne, albowiem nikt w okolicy
nie porywał się na tak olbrzymią inwestycję. Było wiele głosów
przeciwnych, nawet w Mazowieckim Okręgowym Zakładzie Gazownictwa.
Uznaliśmy jednak, że małe komitety nie mają sensu, bo będzie między nimi
rywalizacja o pieniądze i nie będzie spójnej koncepcji budowy sieci
gazowej. Pan Różański umówił nas z nieżyjącą już Bogumiłą Nawrocką –
dyrektorem technicznym Mazowieckiego Okręgowego Zakładu Gazownictwa
w Warszawie. Pani dyrektor poparła naszą koncepcję i poleciła firmę
z Wrocławia, która mogłaby wykonać projekt. Była zima 1981 roku,
ogłoszono stan wojenny. Mimo to udaliśmy się do Wrocławia na rozmowy.
Nasza oferta została przyjęta i już w lutym, marcu pojawili się
w Podkowie projektanci. Zakwaterowaliśmy ich w Ośrodku Szkoleniowo-
Wypoczynkowym RSW Prasa przy ul. Kwiatowej 20. Razem z projektantami
obeszliśmy (pan Wrzosek, pan Przybylski i ja) całą Podkowę, ulica po
ulicy, wybierając optymalną trasę przebiegu sieci gazowej.
Pani naczelnik Polakowa skontaktowała nas ze swoją znajomą panią
Karwacińską, wiceprezydent Warszawy (Podkowa Leśna podlegała w tym
czasie Urzędowi Stołecznemu). Pani prezydent przyjęła nas bardzo
serdecznie (okazało się później, że miała w Podkowie domek letniskowy),
zadzwoniła do dyrektora Huty im. Lenina w Nowej Hucie – jedynego
zakładu w kraju, który produkował rury gazowe. Dzięki jej protekcji
otrzymaliśmy rury zaizolowane polietylenem. Była to nowa technologia
– wszystkie komitety w okolicy izolowały rury taśmą „denso”, czyli
taśmą materiałową nasączoną lepikiem (praca katorżnicza). Udaliśmy się
do Huty i zamówiliśmy materiał na całą sieć uliczną. Rury przyjechały
wagonami w wiązkach po kilka ton każda. Jedyny dźwig w okolicy ze
Spółdzielni Rolniczej „Jedność” w Otrębusach przy wyładunku zaczynał
się przewracać. Po wielu kłopotach udało się je przetransportować
i złożyć na działce dawnego targowiska (obecnie znajduje się tam
przedszkole miejskie). Odtąd był to nasz magazyn. Zatrudniliśmy
dozorców, a szefem magazynu został pan Łepkowski.
Istotną sprawą były finanse. Tu również pomogła nam pani prezydent,
udając się z nami do dyrektora Biura Planowania i Rozwoju Warszawy,
który decydował o dofinansowaniu prac Komitetów Gazyfikacji w całym
województwie warszawskim. Przepisy o czynach społecznych mówiły
o dofinansowaniu ich ze skarbu państwa do wysokości 50%, ale
w wyjątkowych przypadkach – do 70%. Przy wsparciu pani prezydent
otrzymaliśmy na piśmie zapewnienie dofinansowania w wysokości 70%.
Równocześnie w dziale wymiaru podatków od nieruchomości sporządziliśmy
listę wszystkich właścicieli posesji w mieście (około 1100). Do każdego
wysłaliśmy informację o powstaniu Komitetu Gazyfikacji, planach
działania oraz deklarację przystąpienia do Komitetu. Każdy deklarujący
swój udział musiał go potwierdzić wpłatą 5 tys. złotych. Uznaliśmy, że
na samej deklaracji nie możemy polegać. Zorganizowaliśmy pierwsze
spotkanie z mieszkańcami w sali kinowej. Sala pękała w szwach.
Mieszkańcy naprawdę byli zainteresowani poprawą warunków życia. Miasto
– ogród pod koniec XX wieku bez gazu, wody i kanalizacji! Zebranie było
burzliwe, ale udało nam się przekonać mieszkańców, że nasza koncepcja
jest właściwa i możliwa do wykonania. Następne spotkania odbywały się
w miarę potrzeb, przynajmniej raz na pół roku. Mieszkańcy byli
informowani o postępie robót. Efekty były widoczne, staliśmy się
wiarygodni i mogliśmy apelować o następne wpłaty.
Pierwotnie założyliśmy, że do Komitetu przystąpi około pięciuset
przyszłych użytkowników i z grubsza policzyliśmy, że wypadnie po ok. 35
tys. złotych na użytkownika. Nie była to mała kwota, ale rozłożona na
raty po 5 tys. złotych co pół roku, była do przyjęcia przez większość.
Choć byli i tacy, którzy nam nie dowierzali, nie chcieli nam powierzyć
swoich pieniędzy. Społeczny Komitet...? Czy im się uda? Czekali, co
dalej. W miarę postępu prac – przekonani wracali.
Staraliśmy się ułatwić mieszkańcom przyłączanie się do sieci gazowej.
Rekomendowani przez Komitet projektanci
przyłączy domowych (Komitet wykonał sieć uliczną) chodzili od domu do
domu i proponowali wykonanie projektu. Nie było tu żadnego przymusu.
Każdy mógł wykonać projekt przyłącza we własnym zakresie. Było to
jednak duże ułatwienie – nasz projektant przynosił zatwierdzony
projekt przyłącza. Zbiorcze projekty, wykonane dla całej ulicy,
a czasami kilku, obniżały koszty. Również nasz wykonawca wykonywał
przyłącza domowe.
Mazowiecki Okręgowy Zakład Gazownictwa poinformował nas, że rocznie
jest w stanie dostarczyć nam maksimum 20 reduktorów gazowych. Ich
producentem był zakład w Rawiczu. Niewiele
się zastanawiając, pojechaliśmy tam i udało się załatwić na początek sto
sztuk. Gdybyśmy ich nie mieli, sieć uliczna byłaby wybudowana,
a mieszkańcy nie mogliby się do niej przyłączyć.
Kolejny poważny problem to piece c.o. Dzięki panu Różańskiemu
mogliśmy mieszkańcom dostarczyć listę wszystkich producentów pieców
gazowych w Polsce. Byli to prywatni przedsiębiorcy. Najlepsze,
najwydajniejsze piece produkowano w Mikołowie na Śląsku i w Cieszynie, ale na
realizację zamówienia trzeba było czekać około roku. Wiele osób
skorzystało również z prywatnego importu pieców z ZSRR.
Nasze starania zaowocowały tym, że do Komitetu przystąpiło nie jak
planowaliśmy pięciuset, a około tysiąca przyszłych użytkowników.
Projekt wykonywany, mieszkańcy zdeklarowani, a najbliższy gazociąg
przebiega na skrzyżowaniu drogi Warszawa – Żyrardów i ul. Grodziskiej
w Brwinowie, niedaleko Turczynka. I tu udało nam się przekonać
Mazowiecki Okręgowy Zakład Gazownictwa do przedłużenia tego gazociągu
wzdłuż szosy do granicy Podkowy Leśnej, do ul. Gołębiej. W tym miejscu
podłączyliśmy naszą sieć uliczną. Dlatego też nasz gazociąg jest
nielogiczny z dzisiejszego punktu widzenia, gdyż główna nitka
(kręgosłup) powinna biec wzdłuż ul. Brwinowskiej i 1 Maja (dziś Jana
Pawła II) i rozchodzić się na boki. W naszym przypadku biegła Gołębią
i Sokolą do Brwinowskiej. Takie rozwiązanie pociągało za sobą pewne
problemy. W zimie, przy dużym zużyciu gazu, brakowało go czasami na
przeciwnych krańcach, np. przy ul. 11 Listopada. W chwili obecnej, po
przedłużeniu gazociągu wzdłuż drogi Warszawa – Żyrardów do Otrębus
i Kań mamy trójstronne zasilanie – dodatkowo od ul. Brwinowskiej
i ul. Kępińskiej.
Projekt sieci ulicznej został wykonany w umówionym terminie, ale
należało go uzgodnić w Zespole Uzgadniania Dokumentacji. Choć należy to
do obowiązków projektanta, uczestniczyliśmy w tym aktywnie. To była
droga przez mękę. Głównym problemem było uzgodnienie przebiegu sieci
z Ochroną Środowiska. Nie pozwolono wyciąć żadnego drzewa, nawet
nieistniejącego. Na rogu ul. Cichej i Kolejowej po drzewie pozostała
niewykopana karpa, ale pani za biurkiem miała na planie drzewo!
Strasznie się zdenerwowałem, albowiem w tym miejscu byłem z projektantami
osobiście i wiedziałem, że drzewa nie ma. Od tego momentu pani
z Ochrony Środowiska wszystkie wątpliwości wyjaśniała na miejscu
w Podkowie. Doszło jednak do paradoksu na ul. Kolejowej-
Podleśnej, gdzie w prześwicie ulicy rosła kępa krzaków. Samochody, aby
je ominąć, jeździły po pustej działce. Dla pani zza biurka były to
graby – nie pozwoliła ich wyciąć i kazała przeprojektować gazociąg
i puścić go przez prywatną działkę między korzeniami sosny. Krzaki po
zabudowaniu działek zniknęły z ulicy.
Telekomunikacja nie miała zinwentaryzowanej sieci telefonicznej
podziemnej, wobec tego nie chciała uzgodnić przebiegu gazociągu
ulicznego. Zażądano wykonania inwentaryzacji pod groźbą nieuzgodnienia
projektu. Musieliśmy ją wykonać na koszt Komitetu.
Przystąpiliśmy do budowy – etap wyboru wykonawcy. Były różne
koncepcje. Duży wykonawca obiecywał szybkie wykonanie, ale nie mieliśmy
zapewnionych środków finansowych – przecież rozłożyliśmy wpłaty na
kilka rat i lat. Jeden z naszych mieszkańców był pracownikiem
Spółdzielni Pracy w Pruszkowie, zrzeszającej rzemieślników różnych
branż. Zaproponował nam firmę pana Józefa Dybcia, jak się okazało
solidną, która została głównym wykonawcą. Dla przyspieszenia prac
wzięliśmy jeszcze wykonawcę z Cechu Rzemiosł Różnych w Pruszkowie, ale
okazał się niesolidny – zepsuł nam tylko materiał i szybko z niego
zrezygnowaliśmy. Pan Dybcio dobrał sobie drugą firmę ze swojej
Spółdzielni. Ta zajmowała się głównie wykonywaniem przyłączy domowych.
Wykopy pod gazociąg zaczęliśmy dużą koparką. Mieszkańcy Gołębiej
zapewne pamiętają. Na szerokość połowy jezdni wykop, a na drugiej
połowie pryzmy ziemi. Brak dostępu do działek. Jak to zobaczyłem,
byłem przerażony. Wyobraziłem sobie rozkopane pół miasta. Ktoś nam
podpowiedział, że telefoniarze mają koparkę łańcuchową do układania
sieci telefonicznych. Rowek szerokości 20- 30 cm i dwie kupki
piasku po obu stronach. Jej wydajność to około 100 m wykopu na godzinę.
Wykonawca wynajął tę koparkę i odtąd wykopy nie były już problemem.
W trakcie budowy zgłosiły się do nas osoby z podkowiańskiej strony
Brwinowa (Borki) i Zarybia w Żółwinie. Borki utworzyły Komitet
Gazyfikacji – za zgodę na podłączenie się do naszej sieci wpłacili nam
400 tys. złotych. Musieliśmy tylko grubszą nitkę gazociągu zamiast ul.
Sarnią puścić ul. Wiewiórek. Znając naczelnika Brwinowa, zwróciłem się
do niego o dodatkowe dofinansowanie i nas, i ich Komitetu, a on mi
odpowiedział (tego nie zapomnę), że gdyby to od niego zależało, to by
lasu nie gazyfikował. Zarybie zrezygnowało, ale Mazowiecki Okręgowy
Zakład Gazownictwa, myśląc o przyszłych odbiorcach, wymusił na nas
podciągnięcie grubej rury do granicy z Żółwinem.
Ostatni etap budowy zakończyliśmy w 1986 roku.
Nasza pani skarbniczka p. Małecka, biegła księgowa, pilnowała finansów
rygorystycznie. Mieliśmy do niej pełne zaufanie, dlatego w pozostałym
gronie mogliśmy się zająć rozwiązywaniem problemów technicznych
i pilnować postępu prac. Pani Małecka zmarła przed rozliczeniem
inwestycji. Szukaliśmy nowej księgowej. Nie chcieliśmy brać żadnej
naszej znajomej, bo docierały do nas różne głosy. Powstał podobno
antyKomitet: – Co oni zrobili z pozostałymi po inwestycji pieniędzmi?
Jeden z mieszkańców – księgowy, biegły sądowy, doniósł do Wydziału
Przestępczości Gospodarczej Komendy Powiatowej Milicji w Pruszkowie, że
wręczyliśmy panu Dybciowi pod stołem 17 mln złotych. Owszem ostatni
etap umowy opiewał na kwotę około 17 mln złotych. On ukradł rower, czy
jemu ukradli? – nie ma znaczenia. Wszczęto dochodzenie. Po długim
węszeniu panów z PG, po interwencji naczelnika miasta, zostałem wezwany
na przesłuchanie. Wszystko wyjaśniłem, poprosiłem o sprawdzenie
finansów u nowo wybranej księgowej. Nie wiem, czy sprawdzali, czy
wystarczyło im moje wyjaśnienie, w każdym razie węszenie się
zakończyło.
Wobec podejrzeń o korupcję zdecydowaliśmy się na wybór nowej
skarbniczki także z uprawnieniami biegłej księgowej. Na liście biegłych
księgowych naszego województwa znaleźliśmy panią pracującą w Lidze
Obrony Kraju w Pruszkowie – zgodziła się. Jak się dowiedziała, że
pani Małecka robiła to w czynie społecznym, to też zadeklarowała, że
zrobi to darmo. Nie mogliśmy się na to zgodzić, wiedząc, jak karkołomne
zadanie ją czeka, choć prowadzona przez panią Małecką dokumentacja była
perfekcyjna. Po opłaceniu ostatnich zobowiązań musiała rozliczyć
każdego uczestnika gazyfikacji osobno. Przy naszej pomocy zajęło jej to
kilka miesięcy, stąd zdenerwowanie niektórych mieszkańców. W wyniku
rozliczenia oddaliśmy mieszkańcom po ponad 17 tys. złotych.
Komisja Rewizyjna Komitetu w składzie: Andrzej Ryczer –
przewodniczący, Teresa Kozłowska i Janusz Szewczyk w jednym z protokołów
napisała:
Komisja ocenia bardzo wysoko działalność wszystkich członków
Zarządu, szczególnie Pana Andrzeja Gazdy, Czesława Wrzoska, Juliana
Przybylskiego, Iwony Różańskiej, Józefa Łepkowskiego. (.....) Komisja
uznaje, że współpraca między Urzędem Miasta a Komitetem była prawidłowa
i składa podziękowania Panu Adamowi Jastrzębskiemu, Naczelnikowi
Miasta.
Rozliczenie Komitetu i przekazanie całej dokumentacji zostało dokonane
przez p. Iwanowicz, Główną Księgową Urzędu Miejskiego.
Cała inwestycja to wykonanie 41,7 km sieci ulicznej, a całkowity koszt
wyniósł 57 mln 890 tys. złotych.
Budowa sieci gazowej to jedna ze znaczniejszych inwestycji w naszym
mieście. Warto zaznaczyć, że Podkowa Leśna nigdy nie miała dużego budżetu,
stąd wykorzystywanie społecznych komitetów. W ten sposób została
wybudowana szkoła podstawowa i przychodnia zdrowia. Trzecią poważną
inwestycją była budowa sieci gazowej. Siedem lat społecznej pracy! Mam
dużą satysfakcję, bo wysiłek nie poszedł na marne, choć niektórzy już
zapomnieli, jak wyglądało życie w Podkowie bez gazociągu – tysiące
przerzuconych ton węgla, kurz i popiół, którym zasypywaliśmy dziury
w jezdniach.
Starzy mieszkańcy Podkowy Leśnej kojarzą gazyfikację z moją osobą, z
takim dowcipnym kalamburem – Andrzej Gazdał. Muszę podkreślić, że
gdyby nie pozostali członkowie Komitetu, a w szczególności moi dwaj
zastępcy, Czesław Wrzosek i ś.p. Julian Przybylski oraz skarbniczka
ś.p. Stanisława Małecka, nie byłoby gazu w Podkowie Leśnej, a na pewno
nie w owym czasie.