Słoneczne lipcowe południe 1971 roku. Zacieniona część ogrodu. Pan
Leonard rozgrywa z przyjaciółmi partię brydża. Podnosi się od stolika,
spiesznie idzie do domu. Jest rozemocjonowany mimo swoich 78 lat.
Właśnie wylicytował szlema, przed nim niełatwe zadanie zebrania
wszystkich trzynastu lew. Karty partnera już wyłożone na stole.
Gospodarz wraca do stolika z dzbankiem kompotu. Przysiada na ławeczce
w kwiatowej części ogrodu. Jego serce nagle przestaje bić.
„Podkowiański Magazyn Kulturalny” poprosił o skreślenie kilku
słów z okazji 80. rocznicy powstania Towarzystwa Przyjaciół Miasta-
Ogrodu Podkowa Leśna (TPMOPL). Zadanie było trudne, ale los przyszedł
mi z pomocą. Natrafiłem na historię, która odkrywa zapomniany epizod
z jego dziejów, a gdyby potoczyła się inaczej – mogła zmienić moje
życie.
Kilka tygodni temu nieoceniony kustosz Obywatelskiego Archiwum Podkowy Leśnej Oskar Koszutski zdradził mi sensacyjne odkrycie. Odwiedziłem Pana Oskara w jego mateczniku, czyli siedzibie TPMOPL przy Świerkowej, i gdy spojrzałem na portret dr. Andrzeja Lipińskiego, pierwszego prezesa TPMOPL po reaktywacji w 1989 roku, krzyknął podekscytowany: – Trzeba będzie zweryfikować tę datę. Coś ci pokażę! Na stole leżały pożółkłe teczki z dokumentami przedwojennego Towarzystwa, które przechował śp. ks. Leon Kantorski. Znałem je, bo z archiwum księdza Leona korzystałem, pisząc przed laty pracę magisterską, a potem monografię przedwojennej Podkowy. Po śmierci Księdza Kanonika kustosz Koszutski znalazł w księżowskich archiwach kilka niespodzianek: zbiorów akt i pojedynczych dokumentów, dotychczas nieznanych. Niektóre o nadzwyczajnej randze dla historii miasta ogrodu. O nich zmilczę, splendor podzielenia się nowinkami zostawiając odkrywcy. Dwie teczki uzupełniały zbiór archiwaliów po Towarzystwie, obchodzącym w tym roku 80-lecie. W większości zawierały kopie dokumentów już znanych. Dwie kartki papieru były ową sensacją, przyczyną ekscytacji kustosza, a potem mojej.
Pierwsza kartka informuje o „powołaniu komitetu redakcyjnego dla współpracy z Ośrodkiem Badań Naukowych Mazowieckiego Towarzystwa Kultury, w celu opracowania monografii miasta Podkowy Leśnej”. Pismo datowane jest na 20 lipca 1970 roku, a sygnowane przez Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej! O próbach reaktywacji Towarzystwa po II wojnie znalazłem tylko jedno zdanie: „aż do 1988 r. próby odtworzenia albo zastąpienia dawnego Towarzystwa nowym nie udały się; albo sprzeciwiały się im władze, albo sztucznie tworzonej organizacji nie chcieli sami podkowianie” (w „Historii TPMOPL” na stronie internetowej stowarzyszenia). Tymczasem mamy powód, by obchodzić nie jedną, ale dwie rocznice: 80-lecia powstania i 40-lecia reaktywacji Towarzystwa Przyjaciół. O powstaniu Towarzystwa Przyjaciół (najpierw Miłośników) Miasta-Ogrodu Podkowy Leśnej napisano już wiele. Dzieje Podkowy czasów PRL-u czekają wciąż na zbadanie. Ale wróćmy do odkrycia Oskara Koszutskiego. Obok estetycznej, prostej graficznie pieczątki Towarzystwa (świerk wpisany w podkowę) podpisy: prezesa Towarzystwa – Seweryna Gerstena i jego sekretarza – Leonarda Rybackiego. Pismo otrzymują (tak w oryginale):
Cóż za znamienite towarzystwo! Tadeusz Baniewicz i Janusz Regulski,
ojcowie założyciele Podkowy Leśnej – dyrektor Elektrycznych Kolei
Dojazdowych i prezes spółki Siła i Światło. Firm, które wraz Bankiem
Związku Spółek Zarobkowych i Stanisławem Lilpopem, właścicielem terenów,
założyły w 1925 roku spółkę (EKD weszła do niej w 1926) dla zbudowania
wzorcowego podmiejskiego osiedla, miasta ogrodu Podkowy Leśnej.
Jarosław Iwaszkiewicz – pisarz, zięć Stanisława Lilpopa, mieszkaniec
Stawiska. Jerzy Brochocki – jeden z najbardziej znanych
podkowiańskich dowódców AK, ps. „Bruzda”, dowodził plutonem „
Alaska II” kompanii „Brzezinki”. Laryssa Mitzner, znana bardziej
pod literackim pseudonimem Barbara Gordon jako autorka powieści
kryminalnych i obyczajowych. Wanda Głowacka – organizatorka i przez
dwadzieścia lat kierowniczka biblioteki w Podkowie. Marta Pajączkowska
– wybitna nauczycielka historii w podkowiańskiej szkole podstawowej
(jej zawdzięczam zainteresowanie historią). Księdza Kantorskiego
przedstawiać nie trzeba; Jan Patoka, od połowy lat sześćdziesiątych mieszkaniec willi
„Natusin” (w Borkach) – poznaniak, uczestnik bitwy nad Bzurą, po
wojnie redaktor Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych.
Minęło czterdzieści lat; niestety nikt z wymienionych nie żyje.
Budzi się we mnie dawna historyczna pasja. Postanawiam pójść tropem
inicjatywy prezesa Gerstena i sekretarza Rybackiego.
Lekko zatarta pieczątka informuje, że Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej ma „adres tymczasowy” przy ul. Lilpopa w Brwinowie- Borkach. Przy ulicy, gdzie się wychowywałem i mieszkałem blisko czterdzieści lat! Pędzę w rodzinne strony. Odczytuję zamazany adres Lilpopa 53 m 2 – willa na rogu z ulicą Raszyńską. Od zawsze, jak pamiętam, w domu tym podnajmowane były mieszkania. Najemca spod „2” nie potrafi wskazać nawet właściciela domu. W sukurs przychodzą sąsiedzi. Kierują do rodziny Lewickich (z sąsiedniej Kępińskiej), do których dom ten kiedyś należał, a może jeszcze należy. Dobra wskazówka. Pan Marek Lewicki opowiada ciekawą historię parcelacji Borek, części Brwinowa przylegającej do Podkowy. A po wojnie „kwaterunkowego” okresu w historii Podkowy i okolicy. Wśród najemców domu, zbudowanego przez jego dziadka, nie przypomina sobie jednak ani Rybackiego, ani Gerstena. Nie ma tych nazwisk w księgach meldunkowych. Takich lokatorów nie pamięta także pan Andrzej Trojanowski, przez piętnaście lat (do 1980) podnajmujący lokum przy Lilpopa 53. Fałszywy trop.
Cóż mi zostaje? Jak w Milionerach – telefon do przyjaciela.
Nie zawodzą! Redaktor Zofia Broniek nie tylko zna Gabrielę Rybacką, synową Pana Leonarda, ale ma też do niej telefon.
A Piotr Mitzner – kiedyś mieszkaniec Borek, mój mistrz, redaktor pierwszych podziemnych
„Roczników Podkowiańskich” – wskazuje nie trop, ale rzekę tropów:
– Rybacki i Gersten, przecież to byli moi sąsiedzi!
Błędnie odczytałem zamazany na pieczątce adres – powinienem szukać
Lilpopa 58 m.2.
Panią Gabrielę Rybacką (z domu Krukowską, córkę dyrektora finansowego
EKD Eugeniusza Krukowskiego) odnajduję w Falenicy.
Opowiada, że pasją inżyniera Rybackiego (ur. 1893, skończył studia
mechaniczne na Politechnice Lwowskiej, ale studiował też na Akademii
Sztuk Pięknych) obok fotografii i malarstwa było pisanie. Nie do
druku, dla synów (miał dwóch – Zbigniewa i Roberta). „Saga Rodu
Rybackich” (rodzina pochodzi z Jasła) urywa się niestety w momencie
pierwszego spotkania z Podkową:
„W owym czasie atrakcyjną koncepcją budowy osiedla mieszkalnego
podwarszawskiego stała się miejscowość Podkowa Leśna. Oddalona od
Warszawy o 24 km z wybudowaną trakcją elektryczną kolei dojazdowej zw.
EKD łączącą powyższą miejscowość z centrum Warszawy. Któregoś letniego
dnia 1936 roku wybraliśmy się z żoną do tej miejscowości, w celu
zapoznania się z...”
Wcześniejsze karty „Sagi” ukazują pepeesowską tradycję rodziny
inżyniera Rybackiego. Zawieruchę dziejową przetrwały też dokumenty
hipoteczne i plan domu z 1938 roku. Podkowa, okazuje się, oczarowała
przyjezdnych. Państwo Rybaccy (Leonard i Leokadia z domu Lipińska)
w roku 1938 kupili działkę na jej północno-wschodnich obrzeżach, tzw.
Ołdakówce – tam gdzie po wojnie wybudowano związaną z PAX-em
fabrykę „Libella” (długo sąsiadowali z nią przez płot, po śmierci
Pana Leonarda „Libella” wykupiła ich działkę).
Plany budowy domu – „Willi Temida” – najpewniej przerwała
wojna. Państwo Rybaccy z synami zamieszkali w postawionym najpierw
„domku ogrodnika”. Po wojnie miał adres Lilpopa 93; był ostatnim domem
przy tej ulicy, w jej części należącej do, jak się u nas w domu mówiło,
„niechcianego Brwinowa”.
Z listu Leonarda Rybackiego do odnalezionego po latach w USA
przyjaciela (udostępnionego mi przez panią Gabrielę) można odtworzyć
zarys wojennych i powojennych losów rodziny. W czasie okupacji Leonard
Rybacki pracował w Warszawskiej Fabryce Parowozów. Od 1941 roku był w AK.
Zebrania jego kompanii, pod pozorem gry w siatkówkę, odbywały się
w podkowiańskim ogrodzie. W domu prowadzono tajne komplety.
W czasie Powstania Rybacki dowodził plutonem na Ochocie. Po
dziesięciu dniach ciężkich walk i utracie kontaktu z dowództwem oddział
ewakuował się wraz z cywilną ludnością. Po obozie przejściowym
w Pruszkowie Rybacki skierowany został do obozu pracy przymusowej
w Brandenburgii. Tam uczestniczył w buncie, po którym skazano go na
więzienie. W roku 1945 opanowali je Rosjanie.
Leonard Rybacki wrócił do Polski w końcu maja 1945. Pisze po latach
do przyjaciela: „widok zniszczonej w 80 proc. Warszawy wywarł na
mnie tak wstrząsające wrażenie, że nie wiedziałem, co robić. Po dwóch
tygodniach pobytu w domu wyjechałem na olsztyńskie ziemie odzyskane”.
Przez półtora roku był komisarycznym burmistrzem w Bisztynku, potem
dyrektorem zakładu drzewnego, w końcu dyrektorem w olsztyńskim
technikum. Na ulicę Lilpopa wrócił w 1950 roku. Pracował jako kierownik
budów w resortach budownictwa i komunikacji. Obaj synowie zostali
inżynierami. Starszy pracował w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku
(pani Gabriela była tam księgową; w stanie wojennym została zwolniona za
działalność w „NSZZ Solidarność”). Młodszy budował zapory wodne,
zbiorniki retencyjne, nie tylko w Polsce.
Leonard Rybacki
W 1967 roku Leonard Rybacki przeszedł na emeryturę. „Zajmuję się trochę pracą społeczną, uprawiam ogród, trochę piszę i maluję, tak że na nudę nie narzekam” – czytam w liście. Datowany jest na październik 1970. 28 lutego 1970 roku Urząd Spraw Wewnętrznych Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie na podstawie przedwojennego prawa o stowarzyszeniach zarejestrował Towarzystwo Przyjaciół Podkowy Leśnej z sekretarzem Leonardem Rybackim i prezesem Sewerynem Gerstenem na czele. – Gersten? Nic o nim nie wiem – mówi Gabriela Rybacka.
Kto wpadł na pomysł reaktywowania Towarzystwa przed czterdziestu laty
i w czterdzieści lat od powstania Towarzystwa Miłośników Miasta Ogrodu
Podkowa Leśna? Rybacki czy Gersten? Może pomysł narodził się przy
partyjkach brydża, tak lubianych przez Leonarda Rybackiego?
– Seweryn Gersten gdzieś pod koniec lat sześćdziesiątych wynajął mieszkanie
naprzeciwko nas i Rybackich, przy Lilpopa 58 – przypomina sobie Piotr
Mitzner. – Starszy, inteligentny pan. Sposób, w jaki się wysławiał,
budził uśmiech. Pamiętam, po śmierci taty składał nam kondolencje:
„droga wdowo i ty, skrzywdzony przez los Piotrusiu”.
Piotr dodaje, że Gersten przed wojną był dziennikarzem we Lwowie.
W zbiorach Biblioteki Narodowej znajduje się Małopolski informator
komunikacyjny i turystyczno-zdrojowy, którego redaktorem
i wydawcą był Seweryn Gersten. Co robił po wojnie, nie udało mi się
ustalić.
Może z Rybackim znali się jeszcze ze studenckich, lwowskich czasów?
A może Pan Leonard, spotkawszy przypadkiem krajana, namówił go do
osiedlenia się w Podkowie?
– To prawdopodobne – ocenia Gabriela Rybacka.
Seweryn Gersten zamieszkał na wprost Rybackich w willi „Natusin”,
domu zbudowanym w latach 1930-1931 przez Natalię i Michała
Stalskich (przedsiębiorcę budowlanego). Historię willi opisuje w
Drugim Albumie z Podkową Małgorzata Wittels. Przedwojenna letnia
rezydencja po powstaniu stała się przystanią dla blisko trzydzieściorga
rozbitków ze stolicy, potem, objęta kwaterunkiem, coraz bardziej
podupadała. W 1960 r. została sprzedana – na tej dacie urywa się
portret „Natusina” w Albumie.
– Parter domu rodzice kupili gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych – mówi Pani
Zofia Patoka, obecna właścicielka drewnianej willi. – Piętro należało
do pana Gerstena.
Wspomnień o sąsiedzie Gerstenie nie przechowała wiele. – Był już
mocno starszym panem, emerytem, potężnej tuszy, mało towarzyskim. Jego
synowie chyba byli wojskowymi, miał gosposię – mówi Zofia Patoka.
Seweryn Gersten zmarł około 1976, wtedy Patokowie odkupili piętro od jego
spadkobierców.
Powstanie Towarzystwa firmowanego przez dwóch emerytów mieszkających
na obrzeżach Podkowy wygląda na sąsiedzką inicjatywę. Zwłaszcza, gdy
doliczymy jeszcze dwoje wymienionych w odnalezionym piśmie jego członków
– redaktora Jana Patokę i pisarkę Laryssę Mitzner.
– W Podkowie nie było wówczas życia sąsiedzkiego czy raczej
obywatelskiego. Mieszkańcy, ludzie o dużej kulturze i dobrym
pochodzeniu, żyli osobno – wspomina synowa Leonarda Rybackiego. Był
to jeszcze głęboki PRL, schyłek epoki I sekretarza KC PZPR Władysława
Gomułki.
Na powołanie Towarzystwa, odwołującego się do przedwojennych tradycji,
Rybacki i Gersten nie tylko musieli uzyskać zgodę władz. Każde pismo
przesyłali „do wiadomości”: Prezydium Miejskiej Rady Narodowej
i oddziałowi ZBOWiD. Pismo z lipca 1970 wysłali także do „Ob.
mgr inż. Aleksandra Uzarewicza”. Czy dyrektor Technikum Kolejowego
w Warszawie pełnił wówczas jakąś oficjalną funkcję w Podkowie? To
pytanie czeka na odpowiedź.
Z tak zwanej liczby dziennika w odnalezionym piśmie Towarzystwa –
36/KR/70 – wnosić można, że oficjalna korespondencja w pierwszych
miesiącach jego istnienia była obfita. Panowie z ulicy Lilpopa zapewne
próbowali przyciągnąć do tej inicjatywy najświetniejszych mieszkańców
Podkowy (rodzina Rybackich była zaprzyjaźniona z księdzem Kantorskim)
i zorganizować wokół niej lokalną społeczność.
W domowym archiwum pani Gabriela Rybacka odnajduje kolejny nieznany
dokument. Ocalał statut Towarzystwa Przyjaciół! Nie był wzorowany na
przedwojennym, o czym świadczy choćby to, że ani w nazwie, ani w celach
Towarzystwo nie nawiązuje do wyróżniającej Podkowę Leśną idei
miasta ogrodu.
W pierwszym punkcie statut stawia sobie za zadanie „dążenie do rozwoju
Podkowy Leśnej pod względem gospodarczym, kulturalnym, estetycznym,
komunikacyjnym, zdrowotnym i rekreacyjno-turystycznym oraz
sportowym”. Czy rekreacyjno-turystyczny motyw przypisać należy
Gerstenowi, autorowi „informatora turystyczno-zdrojowego”?
Z kolejnych punktów statutu wynika, że pomysł krojony był na miarę
czasów. Twórcy Towarzystwa nie zapominają, że zadania realizować ono
może tylko we „współpracy z administracją państwową”. A działania
– wynika z kolejnego punktu – ograniczyć do „urządzania imprez,
pogadanek i prelekcji na tematy związane z życiem gospodarczym Podkowy
Leśnej i całego kraju”.
Na Towarzystwo odgrywające rolę samorządu (jak na początku lat trzydziestych)
nie było wówczas szans. O stowarzyszeniu wywierającym istotny wpływ na
miejską politykę (jak po przełomie 1989) za wcześnie było nawet
w marzyć.
Idea powołania komitetu redakcyjnego i objęcia patronatem
przygotowania monografii Podkowy wygląda na pomysł mający zjednać
sympatię ojców założycieli miasta ogrodu oraz lokalnej elity dla
inicjatywy reaktywowania Towarzystwa. Choć – między wierszami –
odczytać można coś więcej: próbę kontestacji peerelowskiej
rzeczywistości. A może nawet nawiązania do – żywej w ustnym przekazie
– tradycji „małego Londynu”, jak nazywano Podkowę i okoliczne miejscowości
ze względu na mieszkających tu licznych przedstawicieli
władz Państwa Podziemnego.
Prezes i sekretarz piszą, że Towarzystwu zależy, „aby opracowanie
monografii oparte zostało na materiałach uwzględniających rzeczywisty
przebieg powstania, budowy i rozwoju osiedla oraz historii miasta
w okresie międzywojennym, okupacji i 25-lecia PRL”. Znać, że
inicjatywie tej przyświeca troska, by historia miasta ogrodu –
opracowywana przez nie związanych z Podkową autorów – nie została
zafałszowana.
Druga z kartek odnalezionych w archiwum księdza Leona to zawiadomienie
o zwołaniu na 24 marca 1971 Walnego Zgromadzenia Towarzystwa. Miało
być na nim przedstawione „sprawozdanie z działalności T-wa za
rok 1970”. Przewidywano wybór nowych władz.
Dlaczego ksiądz Leon, członek reaktywowanego w 1970 roku Towarzystwa,
nie wspomniał – o ile mi wiadomo – o tej inicjatywie? Pewnie
dlatego, że była to efemeryda.
Z odnalezionego przez Piotra Mitznera dokumentu wynika, że ciepłe
południe 25 lipca 1971, które Pan Leonard rozpoczął partyjką brydża
z przyjaciółmi, miało zakończyć się ostatnim zebraniem Towarzystwa
Przyjaciół Podkowy Leśnej!
Na godzinę 18 do siedziby Miejskiej Rady Narodowej po raz kolejny
wezwani zostali jego członkowie, by odbyć Walne Zgromadzenie.
„Przedstawiony zostanie wniosek Zarządu w sprawie rozwiązania
Towarzystwa” – „zawiadamiają” mamę Piotra panowie Rybacki
i Gersten. „Zarząd Towarzystwa uzasadnia to tym – czytamy dalej
– że pomimo kilkakrotnie podawanych terminów Walnego Zgromadzenia
zwołanego w celu wyborów nowych władz i rozpoczęcia działalności
Zgromadzenie nie mogło się odbyć z powodu zupełnej absencji członków
i braku zainteresowania się tychże działalnością Towarzystwa. Jak
również niewypełniania przez nich podstawowych obowiązków
członkowskich” (pewnie mowa o opłacaniu składek ustalonych na 50 zł
rocznie). Drugi termin Zgromadzenia wyznaczony został tego dnia na
godz. 19.
Leonard Rybacki zmarł nagle kilka godzin wcześniej.
Planowana monografia Podkowy Leśnej, która miała się ukazać we
współpracy z Mazowieckim Towarzystwem Kultury, nie powstała. Próbując
się czegoś o tym dowiedzieć, w Krajowym Rejestrze Sądowym natrafiam na
nazwisko Oskara Koszutskiego jako wiceprezesa tego stowarzyszenia. –
Dziś już chyba nie działa – mówi Oskar. – Kilka lat temu byłem przy
likwidacji archiwum MTK i żadnych podkowianów tam nie znalazłem. Jakbym
znalazł, na pewno położyłbym na tym łapę – zapewnia.
Kilkanaście lat później ksiądz Leon i Oskar – w ramach Parafialnego
Komitetu Pomocy Bliźniemu – namówili innego mieszkańca Brwinowa-
Borek do opracowania fragmentu dziejów miasta ogrodu Podkowy Leśnej.
Nie zmarnowałem szansy. A przecież historia ta, za sprawą Rybackiego
i Gerstena, mogła potoczyć się inaczej...