Ktoś, kto po raz pierwszy wchodzi w świat dramatów Czechowa, czy to je
czytając, czy oglądając na scenie, już po niedługim czasie zaczyna
odczuwać coś w rodzaju współudręki dzielonej z ich bohaterami. Ludzie
ci mianowicie dosyć okropnie się męczą sami ze sobą – głównie wskutek
zupełnie nielogicznie i nierozsądnie ulokowanych uczuć. Powód, dla
którego znaleźli się w aktualnym układzie rodzinno-miłosnym, nie
zawsze bywał racjonalny. Czasem wynikał z braku wyboru, kiedy indziej
z przelotnej fascynacji, niebawem okazującej się pomyłką. Fakt
pozostaje faktem: prawie nikt nie jest zadowolony z życia, jakie sobie
urządził z tą czy tamtą osobą.
Wspaniale to ujął znakomity, nieżyjący już historyk i krytyk teatru
Stanisław Marczak-Oborski, podsumowując samopoczucie bohaterów
Czajki (zwanej też Mewą): „Miedwiedienko kocha Maszę,
Masza kocha Trieplewa. Trieplew kocha Ninę, Nina kocha Trigorina,
Trigorin żyje z Arkadiną. Poza tym Paulina Andriejewna kocha doktora
Dorna, którego uczucia już wygasły, zaś Sorin wzdycha cichaczem do Niny,
ale jego nikt nie kocha, podobnie jak Miedwiedienkę i Szamajewa.
O uczuciach robotnika Jakuba, Kucharza i Pokojówki nie wiadomo nic
bliższego”.
Podobnie w pozostałych sztukach Czechowa: Płatonowie, Iwanowie,
Trzech siostrach, Wujaszku Wani, Wiśniowym sadzie. Ilość zapisanych
tam emocjonalnych powikłań i wynikających stąd nieporozumień, rozpaczy,
tragedii, komedii i głupstw jest tak wielka, że niejedno całkiem spore
miasteczko w carskiej guberni miałoby o czym gadać przez dobrych parę
lat. Zaś my, czytelnicy bądź widzowie tych sztuk, wychodzimy z teatru
albo zamykamy książki z niewątpliwym poczuciem ulgi, że to wszystko nie
nas spotkało i że spokojnie możemy wrócić do naszych rodzin w poczuciu
harmonii i domowego szczęścia.
Czyżby? A może wręcz przeciwnie? Może doktor Czechow podsunął nam
skrywaną myśl, że tak naprawdę od lat kochamy się w całkiem kimś innym?
Że osoba, którą nam los przeznaczył, wcale nie jest tą wymarzoną? Albo
odwróciliśmy się obojętnie od kogoś, kto wyznał nam miłość, a my
wzruszyliśmy tylko ramionami?
Udręki niedobranych par, niespełnionych marzeń, niemożliwych układów
erotycznych są, owszem, odwiecznym tematem literatury i sztuki. Ale
nikt tak jak Czechow nie pokazał owej plątaniny w całym jej
olśniewającym pisarsko bogactwie. I temu właśnie motywowi poświęcony
jest jeden z najciekawszych cykli rysunkowo-rzeźbiarskich Jacka
Waltosia.
Kto miał okazję dłużej obserwować Waltosiową twórczość, nie powinien
być zaskoczony wejściem w ten świat właśnie ludzi Czechowa. Nie chodzi
nawet o szczególny rodzaj teatralizacji dramatów rozgrywanych
dziesiątkami lat na tych obrazach, rysunkach, grafikach czy rzeźbach,
z wielkim cyklem Fedra na czele. Myślę przede wszystkim
o ciągłym stanie dramatu, w jakim znajdują się wszelakie postaci
splątane ze sobą niewypowiedzianymi wprost, ale intensywnie obecnymi
więzami emocjonalnymi. Opłakiwanie, odchodzenie, wspomaganie, wołanie
do siebie, ofiarowanie, żałowanie, spowiedź, współczucie, obejmowanie,
otwieranie się-ku-drugiemu – wśród tych tematów obraca się od lat
sztuka Waltosia, wciąż szukająca dobrej formy, najtrafniej wyrażającej to
wszystko między ludźmi, co nieuchwytne, ale decydujące; trudno
wyrażalne, ale dążące do uobecnienia. Bo sztuka to przecież właśnie
także uobecnianie tego, co wszelkim kształtom się wymyka.
Czechow próbował ująć to w słowach. Aktorzy grający Czechowa mają
ponadto do dyspozycji gesty, spojrzenia, ciszę między słowami, te
wszystkie znaki porozumienia, których literatura każe się tylko
domyślać. Malarz i rzeźbiarz mają tylko twardą i jednoznaczną materię
płótna, papieru, gipsu, cementu. Muszą sobie ponadto radzić z
brakiem ruchu , domeną teatru i życia. Miłość, nienawiść, pogarda,
smutek, żal – to pojęcia i uczucia rozgrywające się w czasie, falujące
w nim i z nim. Malarz może czas tylko zatrzymać w pół ruchu, w pół
słowa. Ale może za to silnie zintensyfikować emocje, przedstawić je
w sposób niemożliwy do wykonania na scenie czy w druku. Na przykład
pokazać – sposobem malarsko-rysunkowym – niewyrażalne inaczej
przenikanie się uczuć. Albo przenikanie się ludzi, całkiem
dosłowne. Dramat niespełnionej miłości trojga osób może pokazać
jednocześnie, w jednym ujęciu, splatając ze sobą trzy ludzkie kształty
przemienione we wspólny emblemat cierpienia, znak nierozerwalnej
wspólnoty możliwy tylko dzięki wyobraźni artysty, omijającej pokusy
dosłowności. Bo Waltoś nie rysuje ani nie rzeźbi konkretnych postaci
– choć je podpisuje imionami ludzi Czechowa. To są tylko znaki
plastyczne, sugestie ciał, zarysy czegoś podobnego do Płatonowa, Heleny,
Astrowa, Soni, Iwanowa czy Wierszynina. To są kształty, formy, kreski,
plamy, czasem kolory, których siła w tym, co dla Czechowa najważniejsze:
niedopowiedzeniu. Kształty fragmentaryczne, wyłaniające się i ginące,
nie-kształtne i ulotne, wsuwane jedne w drugie i przenikające się
wzajemnie, kształty ruchome i otwarte, domyślne i znikliwe. Są, ale ich
byt jest wątpliwy i drżący, czasem przypominają własne duchy albo dusze.
Kurczowo chwytają się w objęcia, ale do końca nie wiadomo, co naprawdę
w tych objęciach trzymają: ciało kogoś innego czy tylko sen o nim. Są
zawieszone w niejasnych przestrzeniach, czasem uwyraźnionych w zarysie
ogrodowego krzesła, okna z przymocowanym doń fragmentem pejzażu, kawałka
podłogi jakby wyrwanego z większej, domyślnej całości.
Są zazwyczaj nagie, jak postaci z innych cykli Waltosia. Tylko
niekiedy przysłania je półprzejrzysta materia-draperia, nic
specjalnie nieznacząca, użyta raczej jako znak plastyczny dla ożywienia
powierzchni rysunku. Ostre kontrasty plam i kresek, czasem kolorów,
także naderwania brzegów papieru podkreślają wyrazistość dramatów
wpisanych w te ludzkie fantomy. Pojawia się zasadne pytanie: czy do
prawidłowego zrozumienia sensów i przesłań tego cyklu nieodzowna jest
znajomość Czechowa? Myślę, że pomaga. Niewątpliwie lepiej o tych
ludziach coś wiedzieć, niż nie mieć o nich pojęcia. Ale „ludzie
Czechowa” to są w takim samym stopniu „ludzie Waltosia”. I tak
jak pod konflikty bohaterów Czechowa podstawiamy sobie zazwyczaj znane
nam dramaty innych znanych nam ludzi, tak o postaciach z tych rysunków
i rzeźb spróbujmy myśleć w kategoriach całkiem samoistnych opowieści.
Co nam się skojarzy – to nasze. I przy okazji wygrana „ludzi
Waltosia”.
Tekst opublikowano po raz pierwszy w katalogu wystawy Jacek Waltoś. Ludzie Czechowa, Galeria Scenografii ASP w Krakowie, 2010