Mawiał, że Polacy to okropny naród, że odznaczają się szczególną
słabością charakteru i niewykształconą administracją. Zapytany pod
koniec życia, kim się czuje, odpowiedział, że jego ojczyzną jest Europa
Wschodnia i że czułby się jednakowo dobrze w Mińsku, Wilnie, Moskwie czy
Warszawie. Mawiał również: „Nie uważam, by mówiąc o słoniu
należało zaraz przywoływać sprawy polskie. Ale sprawy polskie są dla
mnie na pierwszym miejscu”. Był emigrantem, któremu „doskwierała
Polska”.
Jerzy Giedroyc – jak często podkreśla w swej książce Magdalena
Grochowska – choć otoczony ludźmi, był nieśmiały, samotny i zamknięty
w sobie. Bał się występować publicznie, trudność sprawiały mu kontakty
osobiste. Czapski pisał: „Z Jerzym współpraca nie jest łatwa, choć
prawie do nikogo się nie odzywa”. A Jan Nowak-Jeziorański
dodawał: „ale ludzie łatwi nie przechodzą do historii. Gdyby nie
było tego niełatwego człowieka, emigracja zamieniłaby się w zastałą
sadzawkę bez dopływu świeżych prądów i bez żadnego ruchu”. O swojej
współpracy z Witoldem Gombrowiczem, którego twórczość (wespół
z Konstantym Jeleńskim) odkrył dla Europy i rozpropagował w Polsce,
Giedroyc mówił: „była możliwa tylko dzięki temu, że bezpośrednie
kontakty między nami były bardzo rzadkie”. A Gombrowicz tak opisał
w Dzienniku ich pierwsze spotkanie w Maisons-Laffitte:
„Słoneczne przedpołudnie. Wchodzę po raz pierwszy do domu
«Kultury». Ukazuje mi się Giedroyc. Ja się ukazuję Giedroyciowi. On:
– Cieszę się, że Pana widzę... Ja: Jerzy, bój się Boga chłopie, nie
będziesz przecież mówił pan, komuś, z kim od lat jesteś
w listach na ty! On: – Hm... hm... a tak... no, cieszę się
rzeczywiście, że przyjechałeś. (...) Bawię się, ale – wpatrzony
w smugę słoneczną na podłodze – wcale się nie bawię. Wstydzę się.
Cisza śmiertelna (...). Dostrzegam na nodze stołu maleńką rysę. A więc
przepłynąłeś ocean, żeby to zobaczyć... i wpatrujesz się w nią
wstydliwie, rozpaczliwie...”.
Był pesymistą, który na pytanie, co słychać, zwykł odpowiadać: jak
najgorzej. Rzecznik spraw przegranych, które, jak mawiał, budziły w nim
natychmiastową sympatię. Cytował Piłsudskiego: „Głową muru się nie
przebije, ale jak nie ma innych narzędzi, to trzeba i tego próbować”.
A jednak potrafił wykrzesać z ludzi inicjatywę i entuzjazm. Jerzy
Pomianowski powiedział o nim: „Jest to człowiek, który potrafi
nakłonić nosorożca do odtańczenia walca”. On sam uważał, że jego
jedyną zasługą była umiejętność dobierania tematów i ludzi, otaczania
się inteligentniejszymi od siebie.
Ze współpracownikami i autorami kontaktował się niemal wyłącznie
listownie. Pisał tysiące, dziesiątki tysięcy listów. Wybory
korespondencji z Witoldem Gombrowiczem, Juliuszem Mieroszewskim,
Czesławem Miłoszem, Melchiorem Wańkowiczem, Konstantym Jeleńskim, Jerzym
Stempowskim, Andrzejem Bobkowskim czy Janem Nowakiem Jeziorańskim
doczekały się wydań książkowych. Regularnie publikował listy
czytelników, z których wiele dało początek ważnym dyskusjom na łamach
„Kultury”. Tak rozpoczęła się na przykład wieloletnia debata
tocząca się pod hasłem ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś).
Czytał. Rozstawał się z przyjaciółmi i najbliższymi
współpracownikami, ale książki towarzyszyły mu zawsze. Pozostawał pod
wpływem myśli politycznej Stanisława Brzozowskiego. Krytycznie odnosił
się do endecji, obca była mu jej mentalność. Był zawsze gorącym, choć
nie bezkrytycznym, zwolennikiem marszałka Piłsudskiego. Od wczesnej
młodości chłonął Żeromskiego (twierdził, że całe życie był „żeromszczykiem”).
Fascynował się literaturą rosyjską, którą czytał w oryginale.
W swoich poglądach był elastyczny – w obliczu przekonujących
argumentów potrafił zmienić zdanie. I daleki od dogmatyzmu – mówił,
że gdyby do pisarzy przykładać bezwzględne miary polityczne i moralne,
literatura polska przestałaby istnieć.
Raziły go pryncypialność i czarno-białe widzenie świata. Miał
zdecydowanie krytyczny stosunek do inteligencji peerelowskiej – nie
schlebiał jej, nie usprawiedliwiał ani jej nie współczuł – próbował ją
jednak zrozumieć. „To bardzo polskie” – mówił – „że
najbardziej skłonni do potępień są ludzie, których przeszłość jest
niewyraźna”. Dyskutował z Jerzym Wiatrem, spotykał się z Wiesławem
Górnickim, później przyjmował prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Na
początku lat dziewięćdziesiątych ostatecznie rozstał się z Gustawem
Herlingiem-Grudzińskim. Inaczej oceniali zachodzące w Polsce
przemiany. Pod koniec życia poróżnił się też z jednym z najbliższych
sobie ludzi, Józefem Czapskim, gdy ten, z racji postępującej choroby
oczu, rozważał przeniesienie się do Lasek. Do wolnej Polski odnosił się
krytycznie. „Kultura” miała według niego „nadal bić głową
w mur”, by przebić się do „Polski ze snu”.
Urodzony w roku 1906 w Mińsku, wysłany do szkół w Moskwie, maturę zdał
ostatecznie w Warszawie. Tam też studiował prawo i historię Ukrainy.
Przed wojną był wyższym urzędnikiem w Ministerstwie Przemysłu i Handlu.
Redagował również dwutygodnik „Bunt Młodych” (przekształcony
później w „Politykę”), dla którego pozyskał najwybitniejszych
polskich publicystów. Pismo miało ambicje kształtowania polityki
państwowej. Po wybuchu wojny przedostał się wraz ze swym ministerstwem
do Bukaresztu. W marcu 1940, ewakuowany przez Anglików do Turcji,
zaciągnął się do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Brał udział
w obronie twierdzy w Tobruku. Wraz z brygadą przeniósł się do
Palestyny, a później do Iraku (do końca życia uważał Mosul za swoje
ulubione miasto). Pod koniec roku 1942 w odpowiedzi na propozycję
Józefa Czapskiego przeszedł do Biura Propagandy Drugiego Korpusu, gdzie
został szefem wydawnictw wojskowych (redagował m.in. tygodnik „Orzeł
Biały”).
Na Bliskim Wschodzie nawiązał lub odnowił kontakty z wieloma
późniejszymi współpracownikami (Józefem Czapskim, Zofią i Zygmuntem
Hertzami, Juliuszem Mieroszewskim). We Włoszech spotkał się z Gustawem
Herlingiem-Grudzińskim. Na początku roku 1945 przeniesiony został
do Ministerstwa Informacji w Londynie, a we wrześniu 1946 zaczął
organizować w Rzymie Instytut Literacki. Tam też ukazały się
Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego (ze wstępem
Herlinga-Grudzińskiego), a także Prometeusze Stanisława
Szpotańskiego, książka będąca przestrogą przed emigracją. Jesienią 1947
przeniósł Instytut do Maisons-Laffitte pod Paryżem. Tutaj przez
ponad pół wieku redagował i wydawał „Kulturę”, „Zeszyty
Historyczne” i książki, które nie mogły ukazać się w kraju.
Ale dom przy Avenue de Poissy był czymś więcej. Tu rodziły się
koncepcje, idee i projekty dla Polski, toczyły dyskusje, odbywały
spotkania. Tu załatwiano stypendia i zapomogi, wysyłano paczki i listy.
Walczono z goryczą, samotnością, z przeciwnościami losu i zwykłymi
ludzkimi słabościami. Tu królowała Zofia Hertz – pani na Laficie, tu
mieszkali współzałożyciele Instytutu: Zygmunt Hertz – dobry duch tego
domu i Józef Czapski – malarz, eseista, myśliciel i przyjaciel,
„minister spraw zagranicznych” Instytutu, „człowiek dobry w czasach,
gdy dobroć nie była modna”. Maisons-Laffitte to niezrównane
pisarstwo polityczne Juliusza Mieroszewskiego, to eseistyka Jerzego
Stempowskiego, poezja Czesława Miłosza, dzienniki Gombrowicza
i Herlinga-Grudzińskiego, eseje i krytyka literacka Konstantego
Jeleńskiego.
Trudno byłoby znaleźć kogoś ważnego dla polskiej kultury XX wieku, kto
w taki czy inny sposób nie zetknął się z Redaktorem. Trudno wyobrazić
sobie jakiekolwiek ważne dla Polski wydarzenie, o którym krytycznie lub
pochlebnie nie wypowiadałby się Jerzy Giedroyc. Gdzieś po drodze pił
wódkę z Władysławem Broniewskim, „przegadał bez oddechu kilka dni
i nocy” z Marią Dąbrowską, kłócił się, przyjaźnił, korespondował
i współpracował ze Stefanem Kisielewskim, którego cenił za odwagę
i przekorę, dyskutował z Leszkiem Kołakowskim, Aleksandrem Sołżenicynem
i André Malraux, wydawał Milovana Dżilasa, Arthura Koestlera, Borysa
Pasternaka, Alberta Camusa, Hansa Künga, Raymonda Arona, Simone Weil.
„Zbudował udzielne księstwo w podzielonej Europie – powiedział
Piotr Kłoczowski – w którym on sam, „senior-suweren Giedroyc
panował wraz ze znakomitą konstelacją lenników. (...) W jego dumie,
samotności, zranieniach, dystansach, które stwarzał, jest coś z księcia
Saliny z «Lamparta» Lampedusy”.
Zmarł 14 września 2000 roku. Pisze Magdalena Grochowska: „Leżał
w otwartej trumnie, w jasnoniebieskiej koszuli z fularem, drobny,
skurczony, niepozorny, jakby go ubyło. Lecz przestrzeń, jaką wypełniał
sobą w historii Polski XX wieku i kulturze polskiej – ogromniała”.
Książka Grochowskiej to szczegół, to fotografia, chwila zatrzymana
w kadrze, czasem przypadkiem, czasem z premedytacją. To wędrówka
w czasie, nie zawsze chronologiczna, od dwudziestolecia międzywojennego
do początków XXI wieku. To podróż przez literaturę, idee
filozoficzno-polityczne, koncepcje lokalne i globalne. To
nieustająca wędrówka między uciemiężoną Europą Wschodnią i wolnym
światem.
Ta książka, wreszcie, to labirynt. Nie przypadkiem kończy ją rozdział
zatytułowany Linie życia, zbiegi okoliczności – subiektywny,
chronologiczny zapis historii polskiej polityki i kultury XX wieku
widzianej poprzez losy ludzi związanych z Maisons-Laffitte.
Otwiera go data urodzin Stanisława Brzozowskiego (28 października 1878),
a zamyka data śmierci Wojciecha Skalmowskiego (18 lipca 2008), krytyka
literackiego, publicysty „Kultury”. Te linie i te
zbiegi w książce Grochowskiej tworzą setki zapętlających się wątków.
I choć czytelnik może mieć chwilami wrażenie chaosu, nie czuje się
zagubiony.
Jest to książka smutna, bo, jak powiedziała autorka w jednym
z wywiadów, „człowiek jest tam, gdzie są słabości”. I tam, choć
nie tylko tam, Grochowska tego człowieka szuka i do pewnego stopnia
„żywi się jego smutkiem”. Dzieło Jerzego Giedroycia pokazane jest przez
losy poszczególnych ludzi, których przypadek, a może przeznaczenie
zetknęły w pewnym miejscu, w określonym czasie. Zapytana o stosunek do
swoich bohaterów, autorka wyznaje, że wszystkich ich kocha
i jednocześnie, gdy zadają sobie ból, nienawidzi.
Grochowska emocjonalnie towarzyszy swoim bohaterom. Dzieli się
z czytelnikiem swoją fascynacją człowiekiem, jego dziełem
i możliwościami, ale i smutkiem, i rozczarowaniem, gdy w pewnym momencie
staje się również przewodniczką po ludzkich słabościach.
Wbrew tytułowi nie jest to biografia ani książka o Jerzym Giedroyciu.
Albo może – nie tylko książka o Giedroyciu. Raczej wielowątkowy
reportaż historyczny o epoce i o jej ludziach, o Polsce i o Polakach,
o poetach, pisarzach i dramatopisarzach, literatach i krytykach,
o historykach i filozofach, o twórcach i ich dziełach. A choć nie
zawiera przypisów – jest także czymś w rodzaju przewodnika po źródłach.
Jest to wreszcie książka o środowisku, o niezwykłym kręgu ludzi. Jak
napisał w „Kulturze” Bogdan Osadczuk, „Giedroyc (...) nie
działał sam. (...) Bez filaru niezależnej publicystyki polskiej –
Mieroszewskiego, bez wiernego druha sprawy ukraińskiej –
Łobodowskiego, bez mędrca w kwestiach wschodnich – Hostowca-
Stempowskiego, bez wiecznie młodzieńczego optymisty i romantyka –
Czapskiego, bez (...) Herlinga-Grudzińskiego, przejście od dialogu
do sformułowania wspólnych celów nie dałoby tych konkretnych skutków,
jakie zostały osiągnięte”.
Skąd więc tytuł? Odpowiedź znajdziemy w słowach Zofii Hertz:
„«Kultura» to oczywiście pismo Jerzego. Żadnego zespołu redakcyjnego
nigdy nie było. Zresztą, już w 1955 roku, w trzecim numerze
miesięcznika, ukazała się wymowna notka: „Szereg czytelników prosi
nas o podanie składu osobowego «Kultury». Do zespołu należą: Redaktor
Jerzy Giedroyc, Redaktor Giedroyc Jerzy, Jerzy Giedroyc, Redaktor,
Giedroyc, Jerzy oraz inni członkowie zespołu «Kultury»”.
Magdalena Grochowska, Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009. Książka nagrodzona przez czytelników w tegorocznej edycji Nagrody Literackiej Nike.