PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 64

Maria Koziebrodzka

Postać na tle


Mawiał, że Polacy to okropny naród, że odznaczają się szczególną słabością charakteru i niewykształconą administracją. Zapytany pod koniec życia, kim się czuje, odpowiedział, że jego ojczyzną jest Europa Wschodnia i że czułby się jednakowo dobrze w Mińsku, Wilnie, Moskwie czy Warszawie. Mawiał również: „Nie uważam, by mówiąc o słoniu należało zaraz przywoływać sprawy polskie. Ale sprawy polskie są dla mnie na pierwszym miejscu”. Był emigrantem, któremu „doskwierała Polska”.

Jerzy Giedroyc – jak często podkreśla w swej książce Magdalena Grochowska – choć otoczony ludźmi, był nieśmiały, samotny i zamknięty w sobie. Bał się występować publicznie, trudność sprawiały mu kontakty osobiste. Czapski pisał: „Z Jerzym współpraca nie jest łatwa, choć prawie do nikogo się nie odzywa”. A Jan Nowak-Jeziorański dodawał: „ale ludzie łatwi nie przechodzą do historii. Gdyby nie było tego niełatwego człowieka, emigracja zamieniłaby się w zastałą sadzawkę bez dopływu świeżych prądów i bez żadnego ruchu”. O swojej współpracy z Witoldem Gombrowiczem, którego twórczość (wespół z Konstantym Jeleńskim) odkrył dla Europy i rozpropagował w Polsce, Giedroyc mówił: „była możliwa tylko dzięki temu, że bezpośrednie kontakty między nami były bardzo rzadkie”. A Gombrowicz tak opisał w Dzienniku ich pierwsze spotkanie w Maisons-Laffitte:

„Słoneczne przedpołudnie. Wchodzę po raz pierwszy do domu «Kultury». Ukazuje mi się Giedroyc. Ja się ukazuję Giedroyciowi. On: – Cieszę się, że Pana widzę... Ja: Jerzy, bój się Boga chłopie, nie będziesz przecież mówił pan, komuś, z kim od lat jesteś w listach na ty! On: – Hm... hm... a tak... no, cieszę się rzeczywiście, że przyjechałeś. (...) Bawię się, ale – wpatrzony w smugę słoneczną na podłodze – wcale się nie bawię. Wstydzę się. Cisza śmiertelna (...). Dostrzegam na nodze stołu maleńką rysę. A więc przepłynąłeś ocean, żeby to zobaczyć... i wpatrujesz się w nią wstydliwie, rozpaczliwie...”.

Był pesymistą, który na pytanie, co słychać, zwykł odpowiadać: jak najgorzej. Rzecznik spraw przegranych, które, jak mawiał, budziły w nim natychmiastową sympatię. Cytował Piłsudskiego: „Głową muru się nie przebije, ale jak nie ma innych narzędzi, to trzeba i tego próbować”. A jednak potrafił wykrzesać z ludzi inicjatywę i entuzjazm. Jerzy Pomianowski powiedział o nim: „Jest to człowiek, który potrafi nakłonić nosorożca do odtańczenia walca”. On sam uważał, że jego jedyną zasługą była umiejętność dobierania tematów i ludzi, otaczania się inteligentniejszymi od siebie.

Ze współpracownikami i autorami kontaktował się niemal wyłącznie listownie. Pisał tysiące, dziesiątki tysięcy listów. Wybory korespondencji z Witoldem Gombrowiczem, Juliuszem Mieroszewskim, Czesławem Miłoszem, Melchiorem Wańkowiczem, Konstantym Jeleńskim, Jerzym Stempowskim, Andrzejem Bobkowskim czy Janem Nowakiem Jeziorańskim doczekały się wydań książkowych. Regularnie publikował listy czytelników, z których wiele dało początek ważnym dyskusjom na łamach „Kultury”. Tak rozpoczęła się na przykład wieloletnia debata tocząca się pod hasłem ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś).

Czytał. Rozstawał się z przyjaciółmi i najbliższymi współpracownikami, ale książki towarzyszyły mu zawsze. Pozostawał pod wpływem myśli politycznej Stanisława Brzozowskiego. Krytycznie odnosił się do endecji, obca była mu jej mentalność. Był zawsze gorącym, choć nie bezkrytycznym, zwolennikiem marszałka Piłsudskiego. Od wczesnej młodości chłonął Żeromskiego (twierdził, że całe życie był „żeromszczykiem”). Fascynował się literaturą rosyjską, którą czytał w oryginale.

W swoich poglądach był elastyczny – w obliczu przekonujących argumentów potrafił zmienić zdanie. I daleki od dogmatyzmu – mówił, że gdyby do pisarzy przykładać bezwzględne miary polityczne i moralne, literatura polska przestałaby istnieć.

Raziły go pryncypialność i czarno-białe widzenie świata. Miał zdecydowanie krytyczny stosunek do inteligencji peerelowskiej – nie schlebiał jej, nie usprawiedliwiał ani jej nie współczuł – próbował ją jednak zrozumieć. „To bardzo polskie” – mówił – „że najbardziej skłonni do potępień są ludzie, których przeszłość jest niewyraźna”. Dyskutował z Jerzym Wiatrem, spotykał się z Wiesławem Górnickim, później przyjmował prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Na początku lat dziewięćdziesiątych ostatecznie rozstał się z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. Inaczej oceniali zachodzące w Polsce przemiany. Pod koniec życia poróżnił się też z jednym z najbliższych sobie ludzi, Józefem Czapskim, gdy ten, z racji postępującej choroby oczu, rozważał przeniesienie się do Lasek. Do wolnej Polski odnosił się krytycznie. „Kultura” miała według niego „nadal bić głową w mur”, by przebić się do „Polski ze snu”.

Urodzony w roku 1906 w Mińsku, wysłany do szkół w Moskwie, maturę zdał ostatecznie w Warszawie. Tam też studiował prawo i historię Ukrainy. Przed wojną był wyższym urzędnikiem w Ministerstwie Przemysłu i Handlu. Redagował również dwutygodnik „Bunt Młodych” (przekształcony później w „Politykę”), dla którego pozyskał najwybitniejszych polskich publicystów. Pismo miało ambicje kształtowania polityki państwowej. Po wybuchu wojny przedostał się wraz ze swym ministerstwem do Bukaresztu. W marcu 1940, ewakuowany przez Anglików do Turcji, zaciągnął się do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Brał udział w obronie twierdzy w Tobruku. Wraz z brygadą przeniósł się do Palestyny, a później do Iraku (do końca życia uważał Mosul za swoje ulubione miasto). Pod koniec roku 1942 w odpowiedzi na propozycję Józefa Czapskiego przeszedł do Biura Propagandy Drugiego Korpusu, gdzie został szefem wydawnictw wojskowych (redagował m.in. tygodnik „Orzeł Biały”).

Na Bliskim Wschodzie nawiązał lub odnowił kontakty z wieloma późniejszymi współpracownikami (Józefem Czapskim, Zofią i Zygmuntem Hertzami, Juliuszem Mieroszewskim). We Włoszech spotkał się z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. Na początku roku 1945 przeniesiony został do Ministerstwa Informacji w Londynie, a we wrześniu 1946 zaczął organizować w Rzymie Instytut Literacki. Tam też ukazały się Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego (ze wstępem Herlinga-Grudzińskiego), a także Prometeusze Stanisława Szpotańskiego, książka będąca przestrogą przed emigracją. Jesienią 1947 przeniósł Instytut do Maisons-Laffitte pod Paryżem. Tutaj przez ponad pół wieku redagował i wydawał „Kulturę”, „Zeszyty Historyczne” i książki, które nie mogły ukazać się w kraju.

Ale dom przy Avenue de Poissy był czymś więcej. Tu rodziły się koncepcje, idee i projekty dla Polski, toczyły dyskusje, odbywały spotkania. Tu załatwiano stypendia i zapomogi, wysyłano paczki i listy. Walczono z goryczą, samotnością, z przeciwnościami losu i zwykłymi ludzkimi słabościami. Tu królowała Zofia Hertz – pani na Laficie, tu mieszkali współzałożyciele Instytutu: Zygmunt Hertz – dobry duch tego domu i Józef Czapski – malarz, eseista, myśliciel i przyjaciel, „minister spraw zagranicznych” Instytutu, „człowiek dobry w czasach, gdy dobroć nie była modna”. Maisons-Laffitte to niezrównane pisarstwo polityczne Juliusza Mieroszewskiego, to eseistyka Jerzego Stempowskiego, poezja Czesława Miłosza, dzienniki Gombrowicza i Herlinga-Grudzińskiego, eseje i krytyka literacka Konstantego Jeleńskiego.

Trudno byłoby znaleźć kogoś ważnego dla polskiej kultury XX wieku, kto w taki czy inny sposób nie zetknął się z Redaktorem. Trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek ważne dla Polski wydarzenie, o którym krytycznie lub pochlebnie nie wypowiadałby się Jerzy Giedroyc. Gdzieś po drodze pił wódkę z Władysławem Broniewskim, „przegadał bez oddechu kilka dni i nocy” z Marią Dąbrowską, kłócił się, przyjaźnił, korespondował i współpracował ze Stefanem Kisielewskim, którego cenił za odwagę i przekorę, dyskutował z Leszkiem Kołakowskim, Aleksandrem Sołżenicynem i André Malraux, wydawał Milovana Dżilasa, Arthura Koestlera, Borysa Pasternaka, Alberta Camusa, Hansa Künga, Raymonda Arona, Simone Weil. „Zbudował udzielne księstwo w podzielonej Europie – powiedział Piotr Kłoczowski – w którym on sam, „senior-suweren Giedroyc panował wraz ze znakomitą konstelacją lenników. (...) W jego dumie, samotności, zranieniach, dystansach, które stwarzał, jest coś z księcia Saliny z «Lamparta» Lampedusy”.

Zmarł 14 września 2000 roku. Pisze Magdalena Grochowska: „Leżał w otwartej trumnie, w jasnoniebieskiej koszuli z fularem, drobny, skurczony, niepozorny, jakby go ubyło. Lecz przestrzeń, jaką wypełniał sobą w historii Polski XX wieku i kulturze polskiej – ogromniała”.

Książka Grochowskiej to szczegół, to fotografia, chwila zatrzymana w kadrze, czasem przypadkiem, czasem z premedytacją. To wędrówka w czasie, nie zawsze chronologiczna, od dwudziestolecia międzywojennego do początków XXI wieku. To podróż przez literaturę, idee filozoficzno-polityczne, koncepcje lokalne i globalne. To nieustająca wędrówka między uciemiężoną Europą Wschodnią i wolnym światem.

Ta książka, wreszcie, to labirynt. Nie przypadkiem kończy ją rozdział zatytułowany Linie życia, zbiegi okoliczności – subiektywny, chronologiczny zapis historii polskiej polityki i kultury XX wieku widzianej poprzez losy ludzi związanych z Maisons-Laffitte. Otwiera go data urodzin Stanisława Brzozowskiego (28 października 1878), a zamyka data śmierci Wojciecha Skalmowskiego (18 lipca 2008), krytyka literackiego, publicysty „Kultury”. Te linie i te zbiegi w książce Grochowskiej tworzą setki zapętlających się wątków. I choć czytelnik może mieć chwilami wrażenie chaosu, nie czuje się zagubiony.

Jest to książka smutna, bo, jak powiedziała autorka w jednym z wywiadów, „człowiek jest tam, gdzie są słabości”. I tam, choć nie tylko tam, Grochowska tego człowieka szuka i do pewnego stopnia „żywi się jego smutkiem”. Dzieło Jerzego Giedroycia pokazane jest przez losy poszczególnych ludzi, których przypadek, a może przeznaczenie zetknęły w pewnym miejscu, w określonym czasie. Zapytana o stosunek do swoich bohaterów, autorka wyznaje, że wszystkich ich kocha i jednocześnie, gdy zadają sobie ból, nienawidzi.

Grochowska emocjonalnie towarzyszy swoim bohaterom. Dzieli się z czytelnikiem swoją fascynacją człowiekiem, jego dziełem i możliwościami, ale i smutkiem, i rozczarowaniem, gdy w pewnym momencie staje się również przewodniczką po ludzkich słabościach.

Wbrew tytułowi nie jest to biografia ani książka o Jerzym Giedroyciu. Albo może – nie tylko książka o Giedroyciu. Raczej wielowątkowy reportaż historyczny o epoce i o jej ludziach, o Polsce i o Polakach, o poetach, pisarzach i dramatopisarzach, literatach i krytykach, o historykach i filozofach, o twórcach i ich dziełach. A choć nie zawiera przypisów – jest także czymś w rodzaju przewodnika po źródłach. Jest to wreszcie książka o środowisku, o niezwykłym kręgu ludzi. Jak napisał w „Kulturze” Bogdan Osadczuk, „Giedroyc (...) nie działał sam. (...) Bez filaru niezależnej publicystyki polskiej – Mieroszewskiego, bez wiernego druha sprawy ukraińskiej – Łobodowskiego, bez mędrca w kwestiach wschodnich – Hostowca- Stempowskiego, bez wiecznie młodzieńczego optymisty i romantyka – Czapskiego, bez (...) Herlinga-Grudzińskiego, przejście od dialogu do sformułowania wspólnych celów nie dałoby tych konkretnych skutków, jakie zostały osiągnięte”.

Skąd więc tytuł? Odpowiedź znajdziemy w słowach Zofii Hertz: „«Kultura» to oczywiście pismo Jerzego. Żadnego zespołu redakcyjnego nigdy nie było. Zresztą, już w 1955 roku, w trzecim numerze miesięcznika, ukazała się wymowna notka: „Szereg czytelników prosi nas o podanie składu osobowego «Kultury». Do zespołu należą: Redaktor Jerzy Giedroyc, Redaktor Giedroyc Jerzy, Jerzy Giedroyc, Redaktor, Giedroyc, Jerzy oraz inni członkowie zespołu «Kultury»”.



Magdalena Grochowska, Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009. Książka nagrodzona przez czytelników w tegorocznej edycji Nagrody Literackiej Nike.



 <– Spis treści numeru