Życie Władysława Bartoszewskiego to cała epoka. Na rynku księgarskim mamy dziś kilka książek, które próbują
przedstawić losy Profesora, ściśle splecione z historią.
W dwóch książkach pytania zadaje Michał Komar, w najnowszej Andrzej
Friszke. Władysław Bartoszewski wraca pamięcią do zdarzeń i ludzi czasu
wojny i okupacji. Często powtarza to, co trzeba wyrazić jeszcze raz, by
nie uległo zatracie, by zostało w pamięci pokoleń, tu i ówdzie dopowiada
szczegół.
Wspomina tych, którzy nie przeżyli okupacji i tych, którzy po wojnie
w nowych warunkach politycznych próbowali zbudować swoje nowe życie. Ci
drudzy także już w większości odeszli. Profesor opowiada, a jego
rozmówca notuje – rzeka ludzi i zdarzeń płynie obok nas.
Z zainteresowaniem sięgnąłem po jedną z tych książek o iście przyrodniczym tytule:
Środowisko naturalne. Korzenie. Składają się na nią sylwetki ludzi, którzy,
jak pisze we wstępie Bartoszewski, postawili przed nim zadanie życiowe: być
przyzwoitym. I oni „tworzyli moje środowisko naturalne” – powie
o nich. Treść tego wyznania pamiętamy z lektury
wcześniejszej książki Warto być przyzwoitym. Teksty osobiste
i nieosobiste. Tam wspominał zdarzenia, tu mówi o ludziach, którzy
ukształtowali jego osobowość i wpłynęli na bieg wydarzeń. Ich listę
otwiera ksiądz Julian Chróścicki, a po nim ksiądz dyrektor Roman
Archutowski, który pierwszy rozpoznał zainteresowanie swojego ucznia
literaturą. I nauczyciel języka niemieckiego Tomasz Mikułowski, który
czytał na lekcji obco brzmiące wiersze Schillera, Goethego i Heinego,
a czytał przekonywująco, jakby przeczuwając, że poetycka niemczyzna tych
wierszy za kilka lat musi zrównoważyć okrzyki i komendy gestapowców.
I jeszcze nauczyciel historii Tadeusz Bornholtz i pan od geografii
Stanisław Sumiński, który zabrał swoich uczniów z Warszawy na wycieczkę
szkolną do Zamościa, Żółkwi, Lwowa, Łucka i Brześcia, a był rok 1938.
I młoda praktykantka po KUL-u Hanna Malewska, już wtedy autorka opowiadań
historycznych. Wreszcie nauczyciel matmy, którego młody Bartoszewski
kilka lat później rozpoznał obok siebie, gdy w Auschwitz obu zagoniono
do ciągnienia walca drogowego po grząskiej drodze.
Był to Witold Sosnowski. Bartoszewski opowiada: „Kapo
ogłosił krótką przerwę, odszedł na chwilę. Zdążyłem zamienić kilka
zdawkowych zdań, Pytał, w którym jestem bloku, w jakich komandach
pracowałem... I nagle zmienił ton, pochylił się ku mnie: «Powiedz,
czy ty nie mogłeś się tej matematyki nauczyć, czy nie chciałeś?...»”
Do Auschwitz trafił w roku 1940, zabrany przemocą z domu.
Miał dziewiętnaście lat i próbował pierwszej pracy w PCK, organizacji
początkowo uznanej przez okupanta po interwencji Międzynarodowego
Czerwonego Krzyża w Genewie. Czy to zadecydowało o zwolnieniu go
z obozu, w grupie zaledwie ośmiu więźniów? W tym początkowym okresie
podobno zwolniono ich w sumie około trzystu. Czymże jest ta liczba
wobec innej, z którą zawsze będziemy kojarzyć istnienie Oświęcimia?
Ksiądz Jan Zieja, który przez długie lata swojego życia będzie doradcą
i obrońcą niepokornych, mówił Bartoszewskiemu: ”
Wyszedłeś z obozu żywy, bo Bóg chciał, żebyś przeciwdziałał złu, które
poznałeś”.
Przeciwdziałać złu to także pomagać innym. Doświadczył tego
powróciwszy z Oświęcimia. „Półprzytomny – każdy ruch sprawiał mi
ból. Lekarz wezwany przez matkę rozpłakał się na mój widok”. Zajęła
się nim Hanka Czaki, sąsiadka z podwórza, karmiła go, a potem przynosiła
podziemną prasę. A kiedyś poprosiła, by opowiedział, jak było tam,
w obozie. „Przyniosła malutką maszynę do pisania, postawiła ją na
kolanach. Zacząłem mówić, nie rezygnując z opisu okropieństw, o których
nigdy nie opowiedziałem ani matce, ani ojcu”. I to była „pierwsza
książka” Władysława Bartoszewskiego, wydana w podziemiu, pod
kierownictwem Aleksandra Kamińskiego (autora Kamieni na szaniec).
Hanka Czaki, córka spolonizowanego Węgra, polska patriotka i harcerka,
studentka tajnego uniwersytetu, łączniczka AK, nie przeżyła, została
rozstrzelana w grupie trzydziestu dwu więźniarek z Pawiaka. „Pisała do mnie
grypsy” – mówi Władysław Bartoszewski, a fragment jednego przytacza:
„Wychowanie ma wytworzyć w człowieku umiłowanie pracy, prawdy
i piękna. Prawda prostuje drogę, praca buduje, piękno, które jest
kształtem miłości, uczy postrzegać istnienie świata wewnętrznego. (...)
Jest na Żoliborzu uliczka jej imienia wydzielona z dawnej ulicy
Harcerskiej. Haniu, pamiętamy!”
Ja jestem zła ulica, stawiam barykady
I pluję armatami, karabinem walę,
Nie przerażą mnie twoich bomb tonowych grady
I czołgi twe jaszczurcze chwytam wciąż zuchwale.
Ja jestem zła ulica, lecz choć głód doskwiera,
Nie wpuszczę cię do miasta, gwałcicielu krwawy...
Ja – pani Opaczewska – bronię dziś Warszawy.
Znamy ten wiersz. Utrwalony na pamiątkowej płycie znaczy miejsce,
gdzie przebiegał pas obrony Warszawy we wrześniu 39 roku. Jeden
z kilkunastu wierszy, które napisał Jan Janiczek i które włączono do
Antologii poezji współczesnej, a wydano w 1941 roku. Myślę, że
warto wydać je ponownie, mimo że nie jest to poezja wysokiego lotu.
Chodzi jednak nie o doskonałość, lecz o przyzwoitość najlepszego wyboru.
W obszarze wspomnień Bartoszewskiego są także poeci, których nazwiska,
utrwalone na zawsze, odnajdujemy w historii polskiej literatury i na
listach strat narodowych: Tadeusz Gajcy, Andrzej Trzebiński, Zdzisław
Stroiński i Wacław Bojarski.
Ginęli poeci, gdzie indziej ginęły całe księgozbiory, jak ten
Miriama-Przesmyckiego na Mazowieckiej i ten w mieszkaniu profesora
Michalskiego przy ulicy Noakowskiego. Pisze o tym Bartoszewski,
wspominając swego przyjaciela Juliusza Wiktora Gomulickiego. Ilekroć
posłyszę to wielkie nazwisko, chcę wziąć do ręki któryś z jedenastu
białych tomów Pism wszystkich Cypriana Kamila Norwida, które,
przejąwszy po Miriamie, Gomulicki opracował i wydał drukiem. I uratował
od zagubienia.
Najdłuższe wspomnienie tamtego czasu dotyczy kobiety, „Ciotki”,
bo tak ją nazywano w trudnych latach niebytu państwowego. Jej oficjalny
pseudonim konspiracyjny był inny, ale młodszym od siebie tak kazała
mówić o sobie. „Ciotka” to Zofia z Kossaków Szczucka, secundo voto
Szatkowska. Dwudziestodwuletni Władysław Bartoszewski przyszedł na
spotkanie ze sławną pisarką, by wyrazić swoją gotowość do działań
konspiracyjnych. Zadanie otrzymał: nadzorowanie
kolportażu.
Sam zaczął pisać do konspiracyjnej ”
Prawdy”, potem został redaktorem, a kiedy Zofia Kossak wespół z innymi
patriotami powołała Front Odrodzenia Polski, Bartoszewski zyskał
nową platformę działania. Autorka Krzyżowców potrafiła
uzasadnić konspiracyjną działalność przeciwko okupantowi. Warto
przeczytać ten rozdział książki z uwagą, bo wyrażone w nim poglądy dotyczą
ówczesnego stanu świadomości Polaków, także ideologii nazistowskiej,
której ulegli Niemcy, a w obszernie cytowanych fragmentach powieści znajdziemy
charakterystykę społeczeństwa na wsi polskiej.
A to dopiero połowa wspomnień Władysława Bartoszewskiego.
Stanisław Włostowski
Władysław Bartoszewski, Środowisko naturalne. Korzenie. Spisał Michał Komar. Świat Książki. Warszawa 2010.
Władyslaw Bartoszewski, Warto być przyzwoitym. Teksty osobiste i nieosobiste. Wydawnictwo „W Drodze”. Warszawa 2005.
Władysław Bartoszewski, Życie trudne ,lecz nie nudne, Znak, Kraków 2010.
Dzielnica milionerów, tytuł obok którego nie da się przejść
obojętnie. Uległam więc i nie żałuję, chociaż już okładka książki
sugerowała, że nie należy traktować tej nazwy dosłownie: fotografia
odrapanego przedwojennego budynku, a raczej jego fragmentu. Nazwa,
odnosząca się do niegdyś peryferyjnej ulicy Stalowej i jej okolic,
dziś także wydaje się zgrzytem, wobec położonej w centrum Pruszkowa,
zaniedbanej i zapomnianej przez władze i biznes dzielnicy. Jednak nie
ten bogaty, kto ma pałace i zamki, lecz ten, komu nie brak wyobraźni,
ciekawości ludzi i świata, i umiejętności opowiadania o nich. A tym mógł
się poszczycić autor tej i kilku innych książek o przeszłości Pruszkowa,
Henryk Krzyczkowski. Ileż w jego opowieściach szczegółów, detali
oddających klimat uliczek żyjących z dala od głównego nurtu miasta!
Biednego, ale barwnego dzieciństwa może mu pozazdrościć niejeden
wychowanek metropolii. Autor ukazuje
świat z perspektywy dziecka – od pierwszych spotkań
z kolegami na podwórku (studnia z korbką,
śmietniki, gołębniki i ławeczki dla zmęczonych pracą mieszkańców) przez
pierwsze wyprawy na inne uliczki, nad Utratę czy komorowskie glinianki,
aż po wydarzenia poprzedzające wybuch wojny. Poznajemy życie dzieci,
ale i dorosłych, bo ich problemy przed dziećmi się nie ukryją. A że są
tu przedstawiciele różnych warstw, religii i nacji,
opowieść jest znakomitym źródłem wiedzy o XX-wieczym Pruszkowie.
Dzielnicę milionerów wznowiła Powiatowa i Miejska Biblioteka
Publiczna w Pruszkowie.
Henryk Krzyczkowski napisał również Żołnierskie wspomnienia,
W cieniu Warszawy, Dziewięciu z Pruszkowa. Chciałoby
się przeczytać jeszcze wiele innych jego wspomnień, niestety, nic już
więcej nie napisze, zmarł w marcu tego roku w wieku 96 lat. W nekrologu
przypomniano, że należał do 1. Pruszkowskiej Drużyny Harcerskiej,
kierowanej przez druha Aleksandra Kamińskiego i że walczył jako żołnierz
AK. „Z zawodu rzemieślnik i chemik, z powołania pisarz
i publicysta, kronikarz dawnego Pruszkowa, dobry, uroczy, interesujący
człowiek” – czytamy w nekrologu to, co wyczytywaliśmy z jego
opowieści, pełnej ciepła i życzliwości wobec świata i ludzi.
Małgorzata Wittels
Henryk Krzyczkowski, Dzielnica milionerów, wyd. II, Pruszków 2009
Jacy są bohaterowie opowiadań Orłosia? Dlaczego większość wydarzeń
toczy się na prowincji? Z jakiego powodu teksty te objęte były cenzurą?
Na takie i podobne pytania próbował odpowiedzieć Autor 25 lutego 2010 r.
w warszawskim Domu Literatów podczas promocji swej książki.
Zbiór trzynastu opowiadań zatytułowanych jak jedno z nich Bez ciebie nie
mogę żyć to historie pokazujące Polskę minionego
półwiecza, odwołujące się do realiów PRL-u. Niewiele z nich zahacza
o wielką politykę, choć życia społecznego nie da się przecież od
polityki oddzielić. Mamy więc negatywnie przedstawionych sekretarzy
partyjnych, przejawy przemocy o politycznym zabarwieniu, ale większość
historii – jak powiedział Autor – dotyczy zwykłego, codziennego
życia, ludzkiej bezradności, zagubienia, upokorzenia.
Rajskie opisy przyrody (rzeka pluszcze, ptaki kwilą) zderzone zostały
z gorzką, wręcz okrutną prawdą o złu tkwiącym
w człowieku, o strasznej biedzie, bezrobociu, pijaństwie, głupocie.
Orłoś tworzy czarne obrazy rzeczywistości – obrazy ludzkich
nieszczęść, tragedii, bezsilności.
Podczas spotkania mówiono nie tylko o problematyce utworów, ale
i zaletach formy. To, jak mistrzowsko konstruuje napięcia, uwydatnił
Krzysztof Gosztyła, czytając obszerny fragment opowiadania
Zimorodek. Natomiast sam Autor przeczytał mazurską historię
Ojciec wraca na ziemię, dedykowaną synowi Maciejowi.
– Jednak promień słońca pan wpuszcza – powiedziała do Autora
prowadząca spotkanie, Iwona Smolka.
Ponownie zajrzałam do Zimorodka. Czy poniższy fragment
narracji nie jest dowodem prawdziwości tych słów?
A kiedy siedzieliśmy później, jedząc pajdy chleba z Zatwarnicy,
posmarowane masłem i mielonką, popijając herbatą plujką – ojciec
okrakiem, na kamieniu, na którym golił się przed chwilą, ja naprzeciwko,
klęcząc nad rozłożoną między nami serwetą – nagle ojciec wyciągnął
rękę z kubkiem: – Spójrz!
Odwróciłem się i zobaczyłem niebieskiego ptaka nad wodą. Leciał
na skos nad rzeką, nisko, szybko machając skrzydłami. Zdawało mi się,
że na niebieskich piórach, tak jak na wodzie, połyskuje słońce.
Grażyna Zabłocka