PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 63

Marta Jurowska-Wernerowa

Moja przygoda z radiem


Jestem starsza od Polskiego Radia o cztery lata, ale radio, odkąd pamiętam, towarzyszyło mojemu życiu. Moja babcia, z pokolenia emancypantek, ciekawa wszelkich naukowych i technicznych nowości, sprawiła sobie radio kryształkowe, detektor. Bardzo było jeszcze prymitywne, jednakże odbierało emitowany przez rozgłośnię program. Babcia prenumerowała też pisemko z wykazem audycji. Dołączona do niego była historyjka obrazkowa, której bohaterami byli Pan Telesfor Wtyczka i Pani Kunegunda Sitko. Czekałam na nią niecierpliwie. Później, na początku lat trzydziestych, pojawił się amplifon, okrągłe pudło, przed którym gromadziliśmy się, by posłuchać śpiewu Jana Kiepury, skeczów pary lwowskich aktorów Szczepcia i Tońcia, a także pogadanek przyrodniczych doktora Jana Żabińskiego i Jadwigi Wernerowej, mojej ciotki. Pamiętam też aksamitny głos spikera radiowego Tadeusza Bocheńskiego, w którym kochały się słuchaczki. Wielkim wydarzeniem w naszym życiu stał się zakup nowego odbiornika firmy Telefunken. Stwarzał możliwość wyboru różnych stacji, więc chętnie „podróżowaliśmy” po skali. Radość nie trwała długo, przyszła wojna i już na początku okupacji Niemcy wydali zarządzenie zakazujące posiadania odbiorników radiowych i słuchania radia. Nasz Telefunken miał stać się łupem okupanta, bowiem zarządzono zbiórkę wszelkich odbiorników; za ich posiadanie groziła kara śmierci. Mój tata zaniósł więc go na Plac Wilsona, gdzie wyznaczono miejsce zbiórki i cisnął nim o ziemię, żeby Niemcy nie mieli z niego żadnego pożytku. Ale to był już październik 1939 roku. A przedtem, we wrześniu, odegrało radio ogromną rolę emitując odezwy prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego i rozkazy pułkownika Umiastowskiego, a także komunikaty o alarmach lotniczych. Byłam wówczas w Brwinowie u wujostwa Wernerów. Pamiętam rodzinę skupioną w salonie przy odbiorniku i zapowiedzi spikera: „Uwaga, uwaga, nadchodzi  K O M A  Trzy”, a potem „Uwaga, uwaga, przeszedł”.

W czasie okupacji miałam kontakt z radiem tylko pośredni, gdy jako łączniczka roznosiłam komunikaty spisywane z nasłuchu z zagranicy, a drukowane na powielaczu. Nosiłam je ze Śródmieścia do bazy na Żoliborzu, skąd roznoszono je dalej, do mieszkańców. Był to więc zupełnie inny kontakt z radiem. Przypomina mi się okupacyjny dowcip, o synku, który donosi ojcu, że matka spotyka się codziennie w drugim pokoju z jakimś blondynem. „Słyszałem na własne uszy, jak mówił: tu mówi blondyn, tu mówi blondyn”. Chodziło, oczywiście, o audycje polskiej rozgłośni z Londynu.

W czasie Powstania działało Radio Błyskawica, które nadawało informacje o mieszkańcach Warszawy: kto żyje, gdzie się znajduje.

Po wojnie znów radio stało się naszą najważniejszą rozrywką i medium, byliśmy bardzo spragnieni muzyki, piosenek, polskich audycji. Serca Polaków przepełniała radość, że znów słyszą znane takty sygnału rozgłośni warszawskiej. Dziś, w dobie telewizji i Internetu, trudno sobie wyobrazić, czym wtedy było dla nas radio. Z niecierpliwością czekałam na teatr radiowy, w którym grali najlepsi aktorzy, a wyobraźnia uzupełniała brak wizji. I do tego radia zostałam zaproszona przez dra Żabińskiego, który razem z Jadwigą Wernerową nadal prowadził gawędy o przyrodzie; oboje byli redaktorami w powstałej rozgłośni warszawskiej. Popularna była wówczas forma zagadek popularno-naukowych, ja pisałam je z chemii, a mój mąż z fizyki. Kilka lat później podjęłam w radiu pracę w Redakcji Programów dla Dzieci i Młodzieży Szkolnej, w redakcji nauki i techniki. W radiu, które było narzędziem władzy komunistycznej, redakcja nauki i techniki stanowiła swoistą oazę wolności. Naturalnie istniała cenzura, ale nie wtrącała się zbytnio, bo były to audycje popularno-naukowe. Znacznie gorzej miały redakcje języka polskiego i historii. Pamiętam, jak w słuchowisku radiowym według poczytnej powieści „Siedemnasta wiosna”, bohater wykrzykiwał „piekło i szatani”, co wywołało protest cenzury, bo było dowodem postawy fideistycznej. Redaktorka uratowała audycję zmieniając tekst na „niech to pioruny biją”. My, chemicy, fizycy i biolodzy, nie mieliśmy takich kłopotów.

Zapraszaliśmy do programów znanych naukowców, przeprowadzaliśmy reportaże z fabryk i zakładów; jeździłam też do kopalń. Wtedy poznałam radio od kuchni, bo po nagraniu reportażu czy wywiadu trzeba było materiał zmontować, wyciąć to co niepotrzebne. Nie było to tak proste, jak dziś. Gdy zaczynałam pracę, na przełomie lat 50. i 60., taśmy kleiło się rozpuszczalnikiem, który, źle nałożony, potrafił zniszczyć nagrany tekst. Wymagało to dużej precyzji. Później było już lepiej, taśmy po rozcięciu podklejało się specjalnym plastrem, ale montaż programu to była wielogodzinna praca, czasem trwająca i całą noc. Taką podklejona taśmę trzeba było przegrać na nową i ona dopiero mogła być odtwarzana.

Polskie Radio bardzo dbało o poprawność językową, ważna była także wychowawcza rola programów. Jako początkującej redaktorce powiedziano mi, że muszę w moim tekście coś zmienić, poprawić. Gdy podałam jako argument, że to się właśnie podoba, usłyszałam odpowiedź, że my mamy kształtować i wychowywać słuchaczy, a nie nadawać to, co im odpowiada. Dziś jest zupełnie inaczej.

Do naszych audycji zapraszani byli znani aktorzy i reżyserzy: Tadeusz Łomnicki, Tadeusz Borowski, Wiesław Michnikowski i wielu innych. Z osób, które wówczas spotkałam, pamiętam Magdalenę Młynarską z twarzą Madonny, grającą rolę Madonny w naszym nieoficjalnym wieczorze kolęd. Uczestniczyłam też w programie prowadzonym przez Tadeusza Sznuka. Był to konkurs na żywo: słuchacze zadawali pytania z różnych dziedzin, a redaktorzy odpowiadali. To było duże przeżycie, bo pytania były często zaskakujące.

Po upływie czasu i nabraniu przez mnie doświadczenia zostałam redaktorem odpowiedzialnym, musiałam czytać wszystkie teksty i przesłuchiwać audycje wychodzące z naszej redakcji. Z radiem pożegnałam się po wielu latach, w czasie, gdy zaczęły się strajki, gdy powstał KOR. Do jednej z audycji chemicznych dla liceów zaprosiłam trzech autorów – dwóch profesorów i magistra, znanego popularyzatora; wszyscy związani byli z opozycją. Zgadywaliśmy, czy audycja poleci, czy ją odrzucą. Poleciała, ale potem „poleciał” i redaktor. I tak się skończyła moja przygoda z Polskim Radiem. Ale nadal ma ono ważne miejsce w moim życiu.


 <– Spis treści numeru