Jestem starsza od Polskiego Radia o cztery lata, ale radio, odkąd
pamiętam, towarzyszyło mojemu życiu. Moja babcia, z pokolenia
emancypantek, ciekawa wszelkich naukowych i technicznych nowości,
sprawiła sobie radio kryształkowe, detektor. Bardzo było jeszcze
prymitywne, jednakże odbierało emitowany przez rozgłośnię program.
Babcia prenumerowała też pisemko z wykazem audycji. Dołączona do niego
była historyjka obrazkowa, której bohaterami byli Pan Telesfor Wtyczka
i Pani Kunegunda Sitko. Czekałam na nią niecierpliwie. Później, na
początku lat trzydziestych, pojawił się amplifon, okrągłe pudło, przed
którym gromadziliśmy się, by posłuchać śpiewu Jana Kiepury, skeczów pary
lwowskich aktorów Szczepcia i Tońcia, a także pogadanek przyrodniczych
doktora Jana Żabińskiego i Jadwigi Wernerowej, mojej ciotki. Pamiętam
też aksamitny głos spikera radiowego Tadeusza Bocheńskiego, w którym
kochały się słuchaczki. Wielkim wydarzeniem w naszym życiu stał się
zakup nowego odbiornika firmy Telefunken. Stwarzał możliwość wyboru różnych
stacji, więc chętnie „podróżowaliśmy” po skali. Radość nie
trwała długo, przyszła wojna i już na początku okupacji Niemcy wydali
zarządzenie zakazujące posiadania odbiorników radiowych i słuchania
radia. Nasz Telefunken miał stać się łupem okupanta, bowiem zarządzono
zbiórkę wszelkich odbiorników; za ich posiadanie groziła kara śmierci.
Mój tata zaniósł więc go na Plac Wilsona, gdzie wyznaczono miejsce
zbiórki i cisnął nim o ziemię, żeby Niemcy nie mieli z niego żadnego
pożytku. Ale to był już październik 1939 roku. A przedtem, we
wrześniu, odegrało radio ogromną rolę emitując odezwy prezydenta
Warszawy Stefana Starzyńskiego i rozkazy pułkownika Umiastowskiego,
a także komunikaty o alarmach lotniczych. Byłam wówczas w Brwinowie
u wujostwa Wernerów. Pamiętam rodzinę skupioną w salonie przy
odbiorniku i zapowiedzi spikera:
„Uwaga, uwaga, nadchodzi K O M A Trzy”, a potem „Uwaga, uwaga, przeszedł”.
W czasie okupacji miałam kontakt z radiem tylko pośredni, gdy jako
łączniczka roznosiłam komunikaty spisywane z nasłuchu z zagranicy,
a drukowane na powielaczu. Nosiłam je ze Śródmieścia do bazy na
Żoliborzu, skąd roznoszono je dalej, do mieszkańców. Był to więc
zupełnie inny kontakt z radiem. Przypomina mi się okupacyjny dowcip,
o synku, który donosi ojcu, że matka spotyka się codziennie w drugim
pokoju z jakimś blondynem. „Słyszałem na własne uszy, jak mówił:
tu mówi blondyn, tu mówi blondyn”. Chodziło, oczywiście, o audycje
polskiej rozgłośni z Londynu.
W czasie Powstania działało Radio Błyskawica, które nadawało
informacje o mieszkańcach Warszawy: kto żyje, gdzie się znajduje.
Po wojnie znów radio stało się naszą najważniejszą rozrywką i medium,
byliśmy bardzo spragnieni muzyki, piosenek, polskich audycji. Serca
Polaków przepełniała radość, że znów słyszą znane takty sygnału
rozgłośni warszawskiej. Dziś, w dobie telewizji i Internetu, trudno
sobie wyobrazić, czym wtedy było dla nas radio. Z niecierpliwością
czekałam na teatr radiowy, w którym grali najlepsi aktorzy, a wyobraźnia
uzupełniała brak wizji. I do tego radia zostałam zaproszona przez dra
Żabińskiego, który razem z Jadwigą Wernerową nadal prowadził gawędy
o przyrodzie; oboje byli redaktorami w powstałej rozgłośni warszawskiej.
Popularna była wówczas forma zagadek popularno-naukowych, ja
pisałam je z chemii, a mój mąż z fizyki. Kilka lat później podjęłam
w radiu pracę w Redakcji Programów dla Dzieci i Młodzieży Szkolnej,
w redakcji nauki i techniki. W radiu, które było narzędziem władzy
komunistycznej, redakcja nauki i techniki stanowiła swoistą oazę
wolności. Naturalnie istniała cenzura, ale nie wtrącała się zbytnio, bo
były to audycje popularno-naukowe. Znacznie gorzej miały redakcje
języka polskiego i historii. Pamiętam, jak w słuchowisku radiowym według
poczytnej powieści „Siedemnasta wiosna”, bohater wykrzykiwał
„piekło i szatani”, co wywołało protest cenzury, bo było dowodem postawy
fideistycznej. Redaktorka uratowała audycję zmieniając tekst na
„niech to pioruny biją”. My, chemicy, fizycy i biolodzy, nie mieliśmy
takich kłopotów.
Zapraszaliśmy do programów znanych naukowców, przeprowadzaliśmy
reportaże z fabryk i zakładów; jeździłam też do kopalń. Wtedy poznałam
radio od kuchni, bo po nagraniu reportażu czy wywiadu trzeba było materiał
zmontować, wyciąć to co niepotrzebne. Nie było to tak proste, jak dziś.
Gdy zaczynałam pracę, na przełomie lat 50. i 60., taśmy kleiło się
rozpuszczalnikiem, który, źle nałożony, potrafił zniszczyć nagrany
tekst. Wymagało to dużej precyzji. Później było już lepiej, taśmy po
rozcięciu podklejało się specjalnym plastrem, ale montaż programu to
była wielogodzinna praca, czasem trwająca i całą noc. Taką podklejona
taśmę trzeba było przegrać na nową i ona dopiero mogła być odtwarzana.
Polskie Radio bardzo dbało o poprawność językową, ważna była także
wychowawcza rola programów. Jako początkującej redaktorce powiedziano
mi, że muszę w moim tekście coś zmienić, poprawić. Gdy podałam jako
argument, że to się właśnie podoba, usłyszałam odpowiedź, że my mamy
kształtować i wychowywać słuchaczy, a nie nadawać to, co im odpowiada.
Dziś jest zupełnie inaczej.
Do naszych audycji zapraszani byli znani aktorzy i reżyserzy: Tadeusz
Łomnicki, Tadeusz Borowski, Wiesław Michnikowski i wielu innych.
Z osób, które wówczas spotkałam, pamiętam Magdalenę Młynarską z twarzą
Madonny, grającą rolę Madonny w naszym nieoficjalnym wieczorze kolęd.
Uczestniczyłam też w programie prowadzonym przez Tadeusza Sznuka.
Był to konkurs na żywo: słuchacze zadawali
pytania z różnych dziedzin, a redaktorzy odpowiadali. To było duże przeżycie,
bo pytania były często zaskakujące.
Po upływie czasu i nabraniu przez mnie doświadczenia zostałam
redaktorem odpowiedzialnym, musiałam czytać wszystkie teksty
i przesłuchiwać audycje wychodzące z naszej redakcji. Z radiem
pożegnałam się po wielu latach, w czasie, gdy zaczęły się strajki, gdy
powstał KOR. Do jednej z audycji chemicznych dla liceów zaprosiłam
trzech autorów – dwóch profesorów i magistra, znanego popularyzatora;
wszyscy związani byli z opozycją. Zgadywaliśmy, czy audycja poleci,
czy ją odrzucą. Poleciała, ale potem „poleciał” i redaktor. I tak
się skończyła moja przygoda z Polskim Radiem. Ale nadal ma ono ważne
miejsce w moim życiu.