Rozbrzmiewa pieśń lotniska żałobna i gwarna,
mieszają się języki w barach i kawiarniach,
barwne światła wskazują drogę do podziemi.
Każdy jest tak samotny w tym elizjum cieni
jak Agamemnon w parnej zdradzony kąpieli.
Wierz mi, jeśli cię kocham, i ty też jeżeli
tęsknisz po drugiej stronie niedostępnej zony
nieprzeniknionych światów, szczelnie oddzielony
żółtą rzeką z powietrza, ognia i metalu,
jeżeli drżysz od lęku, jeśli płaczę z żalu,
podaj dłoń, choćby dotknij opuszkami palców
szklanej szyby sunącej w obrotowym walcu.
Miłość jest zła lub dobra, jak los albo passa.
Czekają samoloty na startowych pasach.
Paryż, maj 2007
Ale nie dziś to jutro lub za lat dziesięć zakopią
ją i nic nie zostanie ani z niej, ani z tej
elegantki w czerwonej spódnicy. (...) A co
najważniejsze, zakopią nie tylko ich, zakopią
także i mnie, i nic z nas nie pozostanie.
Lew Tołstoj, Anna Karenina
Zakopią nas, zakopią, w proch rozsypią,
i ciebie małą, z niebieską skakanką,
i chłopca, który lubi spoglądać na portret
innego chłopca w przestronnej galerii,
gdy światło sierpnia zmiękcza i rozmywa
kontury, plamy i podkreśla cienie.
I czego chcemy, czego wszyscy chcemy,
gdy się śmiejemy, szepczemy na głosy
wysokie, niskie, z lekką chrypką jakby
tłumiące radość na wszelki wypadek
i odmierzamy dzień za dniem, a noce
w ramionach lub samotnie pędzą słone sotnie
łez, cała mokra, konna kawalkada.
A dzieci jak zwierzęta krzyczą nieśmiertelnie,
zdzierają boskie gardła, te jedwabne krtanie,
by już za chwilę wiedzieć to na pewno,
to jedno, że zakopią i dzieci ich dzieci.
I krucha nasza wiara albo nie ma wiary,
i słaba nasza miłość, nie, nie ma miłości,
jest strach i groza w ciszy cudnego południa,
jak wtedy, gdy schronieni w grotach Altamiry
uparcie malowali na skalnych wykuszach
rude bizony niebieskie od światła,
w pędzie przez stepy, śmiertelnie ranione,
bo już przeczuli, że ich też zakopią,
kości i skórę, i żeby choć unieść
ze sobą małą glinianą miseczkę,
albo głowę kobiety rzeźbioną w kamieniu
i figurkę niedźwiedzia, kościany posążek,
ptaki z wywierconymi krągłymi dziurkami,
by nosić je na szyi, zawiesić na sznurku
pogodnym zmarłym, bo nie są samotni,
z ptakiem na szyi z figurką niedźwiedzia.
I tylko tu możemy przynieść naszą grozę,
i tylko tu możemy ukryć naszą miłość,
i schronić kruchą wiarę w przedmiotach i w barwach,
w Ligurii i w Toirano, gdzie odciski stóp
i znaki nakreślone ciepłymi palcami,
i zadrapania kruchych, złamanych paznokci
próbujących wydrapać kontury niedźwiedzia.
Tylko tam, gdzie są groby i wielkie kurhany,
i aleje menhirów, i zwykłe kamyki,
i bryłki ochry dobre do barwienia
ciał albo ścian w przepastnych, ogromnych pieczarach,
tylko tam gdzie jest człowiek wraz ze swoim strachem,
gdzie więzień własnej trwogi zostawia ślad w glinie,
tak i my kropkujemy wciąż kartki papieru,
aby wypełnić pustkę obrazem lub wierszem.
Tylko tam się spotyka człowiek ze swym bogiem.
sierpień 2007
z tomu Farbiarka
Wydawnictwo „Znak” 2009