Związki rodziny Dzikiewiczów z Podkową trwają od czasów
przedwojennych, kiedy po wielu peregrynacjach Bolesław Dzikiewicz
z żoną Jadwigą i synami Januszem i Lechem zamieszkali w willi
„Bolkowo” przy ulicy Jeleniej. Dom został zbudowany w 1937 roku,
a państwo Dzikiewiczowie od razu włączyli się w życie swojego miasta.
Nasi przodkowie są z nami związani wieloma niewidzialnymi więzami; ich
charaktery, pasje, przeżycia, odnajdujemy w zachowaniu, zamiłowaniach,
postawach naszych i naszych dzieci. Dlatego opisując rodzinę trzeba
sięgnąć do jej przeszłości.
Osobą szczególnie szanowaną w rodzinie Dzikiewiczów był dziadek
Władysław, wieloletni nauczyciel szkoły przyfabrycznej w Żyrardowie.
Swoje życie, pracę pedagogiczną i rozliczne działania społeczne opisał
we wspomnieniach przesłanych na konkurs Związku Nauczycielstwa Polskiego
w 1938 roku. I choć sam autor wkrótce zginął, a dom w którym
przechowywano wspomnienia spalił się w czasie powstania, rękopis jednak
ocalał i został przez wnuków wydany kilka lat temu.
Władysław Wincenty to bardzo piękna postać. Patriota i społecznik,
walczył o szkołę polską podczas rewolucji 1905 roku. Niejednokrotnie
przeciwstawiał się także zarządcom fabryki w Żyrardowie rosyjskim
i niemieckim, którzy w przyfabrycznej szkole faworyzowali swoje dzieci
kosztem polskich, robotniczych. Bronił też przed sądem nauczycieli
aresztowanych za udział w strajku. Postawił sobie za cel uświadomienie
robotnikom, jak ważne jest wykształcenie młodego pokolenia Polaków, sam
też pisał programy nauczania polskiej historii. Był jednym z twórców
Spółdzielni Robotniczej Spożywców „Zorza” i prezesem jej rady
nadzorczej. Jako prezes Związku Obrony Kresów Zachodnich, organizował
dla dzieci ze Śląska, Pomorza i Zaolzia kolonie letnie w Żyrardowie,
których celem było podtrzymanie polskości w młodym pokoleniu. Ta
działalność przyniosła mu wyrok śmierci; wpisany na listę wrogów Rzeszy,
został aresztowany 4 listopada 1939 roku. Nikt nie wiedział, co się
z nim stało, w końcu rodzina dowiedziała się, że został przewieziony do
obozu w Radogoszczy i tam zamordowany (tak jak trzydzieści tysięcy
innych więzionych tam Polaków). Po wojnie władze Żyrardowa uczciły
Władysława, nazywając jego imieniem jedną z ulic miasta.
Tradycje patriotyczne kultywowała także rodzina Emichów, z której
pochodziła żona Bolesława. W powstaniu listopadowym walczył Ludwik
Emich, pułkownik artylerii, członek Gwardii Narodowej i szef Komisji
Wojny. Należał do drugiego pokolenia zamieszkałego w Polsce, ale już
czuł się jej synem. Jego ojciec Jean Baptiste Emich jako
dwudziestolatek opuścił Lotaryngię i osiadł w Warszawie. Był masonem
i zapewne przybył tu z jakąś misją wolnomularską. Muzeum w Łowiczu ma
w swoich zbiorach masońskie odznaki i dokumenty, należące do syna Jana
Baptysty, a ofiarowane przez rodzinę.
Tradycje walki o niepodległość podjęli także przedstawiciele kolejnego
pokolenia. Bolesław Emich, rotmistrz 18 pułku ułanów w Grudziądzu,
walczył we wrześniu 1939 roku jako zastępca dowódcy pułku. Gdy
przekraczał granicę, został schwytany i jako szpieg osadzony na zamku
w Lublinie. Dzięki staraniom żony, która udowodniła, że był żołnierzem,
zamieniono mu karę więzienia na pobyt w oflagu.
Wróćmy do społecznika z Żyrardowa Władysława Dzikiewicza. Był ojcem
pięciorga dzieci i miał ambicję, by wykształcić wszystkie. Zarobki
nauczyciela nie były duże, toteż młodzi, ucząc się, zarabiali
korepetycjami. Bolesław ukończył gimnazjum Ronthalera i swoją pierwszą
posadę objął w Lublinie i wkrótce ożenił się z Jadwigą Emich. Po ślubie
w 1920 roku zgłosił się do wojska i znalazł się w 15 dywizji generała
Rydza-Śmigłego. Żona, z zawodu nauczycielka, pracowała w urzędzie
rolnym. Jako uczestniczka Polskiej Organizacji Wojskowej otrzymała za
swoją działalność Krzyż Niepodległości (z podpisem samego Józefa
Piłsudskiego).
Młodzi małżonkowie po opuszczeniu Lublina zamieszkali w Brwinowie przy
ul. Zacisze. Właścicielem domu był pan Cegielski, który po latach, 13
września 1939 roku wprowadził polskie wojsko do Brwinowa, ale sam
zginął.
Gdy w roku 1930 Bolesław rozpoczął pracę w Polskiej Wytwórni Papierów
Wartościowych, rodzina znów się przeprowadziła, tym razem do Warszawy,
na ulicę Rybaki. Pracując jako prokurent i dyrektor handlowy Bolesław zajmował
się między innymi zamawianiem projektów banknotów, znaczków pocztowych
i monet. Wtedy poznał dyrektora sąsiadującej z wytwórnią szkoły
graficznej Stanisława Dąbrowskiego, z którym się zaprzyjaźnił.
Stanisław, mieszkaniec Podkowy, zachęcił Bolesława do osiedlenia się
w rozwijającej się, zielonej miejscowości pod Warszawą.
Willę „Bolkowo” zaprojektował architekt Eugeniusz Jabłoński,
a dom został zamieszkany w 1938 roku – Ale jeszcze podczas okupacji
spłacaliśmy zaciągnięty wcześniej kredyt – mówi Lech Dzikiewicz, jeden
z synów Bolesława i Jadwigi.
„Typowy dom warstwy urzędniczej z lat trzydziestych”, tak dom
opisany został w wykazie zabytkowej architektury Podkowy Leśnej, wyrósł
wśród gęstego sosnowego zagajnika. Niewiele było budynków
w sąsiedztwie, po tej samej stronie ulicy Jeleniej stało kilka
domów, wśród nich pana Stanisława Dąbrowskiego, a po przeciwnej stronie
drewniana willa „Anna”. – Do stacji szedłem może minutę, przez
brzozowy lasek, bo nie było jeszcze innych zabudowań wzdłuż ulicy –
wspomina pan Dzikiewicz.
Jadwiga i Bolesław od początku poczuli się obywatelami miasta-
ogrodu. Bolesław w 1938 roku zorganizował spółkę, której celem była
budowa drogi Zaborów – Nadarzyn, biegnącej przez Las Młochowski. Pół
roku przed wybuchem wojny został wybrany na prezesa Towarzystwa
Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna. Działalność na rzecz
społeczności Podkowy podjęła także Jadwiga. Sąsiadka Janina Dąbrowska,
działającą z Zarządzie Głównym PCK, zaproponowała jej przeprowadzenie
kursu ratownictwa dla mieszkańców. Latem 1939 roku pani Jadwiga została
mianowana delegatką PCK na Podkowę. We wrześniu (wraz z Eweliną
Krzyżewską, Felicją Świecką, Marią Enholc i Jadwigą Szyndlerową)
zorganizowała szpital w domu pana W. Kretera.
– Leżeli w nim oficerowie ranni w kampanii wrześniowej – wspomina
Lech Dzikiewicz – Tu się leczyli i ukrywali, bo zgodnie z zarządzeniem
władz okupacyjnych wszyscy oficerowie musieli zgłosić się do oflagu pod
karą śmierci. Doktor Purski, który na prośbę mojej matki, roztoczył
opiekę nad rannymi, zaproponował, by po wyjściu oficerów przekształcić
szpital w przychodnię pod patronatem Rady Głównej Opiekuńczej. Po
powstaniu, gdy do Podkowy zaczęli napływać pierwsi ranni, gmina, na
żądanie delegata PCK, znów przekształciła ją w szpital dla powstańców.
Prócz Stefana Purskiego pracowali w nim także doktor Karol Jonscher i dr
Edward Rużyłło. Szpital nadal służył też jako azyl dla poszukiwanych
przez okupanta żołnierzy AK i cywilów. (Po wojnie znowu powstała tu
przychodnia, przeniesiona później na ulicę Lipową).
Dla młodego chłopca, jakim wtedy był Lech Dzikiewicz, czas wojny
obfitował w wiele tragicznych, ale też emocjonujących zdarzeń, które
wspomina do dziś: –1 września spadły na Podkowę bomby. Mama była
wówczas na zebraniu zarządu PCK, widziano, jak wybuchały wzdłuż ulicy
Akacjowej; wszyscy powkładali maski, bo obawiano się użycia gazów, jak
podczas I wojny; tymczasem były to małe bomby zapalające. Dymiły
strasznie, a matka przyjechała na rowerze z zerwaną maską gazową, której
pochłaniacz, jak się okazało, był fabrycznie zablokowany. Kiedy spadły
pierwsze bomby – obok domu Warkusa, dziś znajdującego się za szosą –
pojechałem rowerem, żeby to zobaczyć. Widziałem zabitego konia,
a podobno zginął też człowiek. Na Modrzewiowej były dwa, a może trzy
leje, średnicy około pięciu metrów, ale szczęśliwie bomby spadły między
domami. Dlaczego zrzucono je na spokojną Podkowę? Niemcy przeznaczyli
je dla Warszawy, ale uciekając przed polskimi samolotami, zrzucili je na
przypadkowe obiekty. Na własne oczy widzieliśmy tego dnia walczące ze
sobą samoloty. Pewnego razu zajechała przed nasz dom furmanka. Wysiadł
z niej polski konsul z Gdańska, znajomy ojca, z żoną Włoszką. Prosili
o dach nad głową. Wyjechali po pół roku.
Lech Dzikiewicz jest dziś jednym z niewielu ludzi pamiętających bitwę
stoczoną pod Brwinowem przez 36 Pułk Piechoty Legii Akademickiej. 7
września, na kilka dni przed tym wydarzeniem, schowany na polu za ulicą
Kępińską, obserwował razem z kolegą Stefanem Zawadzkim niemieckie czołgi
kierujące się na Warszawę. 13 września od rana słychać było kanonadę,
przelatywały granatniki, a kule obijały się o dom, więc wszyscy schowali
się do piwnicy, a on położył się w pokoju na podłodze. Następnego dnia,
kiedy już było po bitwie, pojechał do Brwinowa. W parku miejskim
widział około stu porzuconych wozów i jaszczy z amunicją, uszkodzone
działa, rozbite karabiny. Na polach między Brwinowem a Otrębusami
znalazł wiele grobów niemieckich z zatkniętymi hełmami, porzucone pasy z amunicją, żołnierskie tornistry. Pamięta też
hełmy i mundury wiszące na drzewach w podkowiańskim parku. Porzucili je
polscy żołnierze, kiedy pospiesznie przebierali się w cywilne ubrania.
15 września kompania niemiecka wkroczyła do Podkowy Wschodniej, szukając
miejsca na kwatery. W willi Bolkowo zajęli dwa pokoje na górze.
Później, żeby zapewnić sobie łączność, zaczęli przeciągać kable
telefoniczne. Lech postanowił je przeciąć (co wiązało się z dużym
wysiłkiem), ale Niemcy zaraz je naprawili.
Kiedy Warszawa się poddała, pojechał z mamą na rowerach do ojca, do
Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Miasto było strasznie
zniszczone.
– W listopadzie Niemcy zaczęli zamykać warszawskie szkoły, rzekomo
z powodu tyfusu. Chodziliśmy z bratem Januszem nadal do szkoły Reja,
a po jej zamknięciu przenieśliśmy się do Milanówka, gdzie szkoła jeszcze
działała. Wkrótce i ją zamknięto, więc uczyłem się już tylko
z korepetytorem, ale żebyśmy mieli ausweisy tata załatwił nam pracę
w Mennicy Państwowej. O szóstej rano zaczynałem pracę jako robotnik
grawerni, wytwarzającej medale i bilon. Tak było od marca do grudnia
1940 roku, później, też dzięki ojcu, pracowałem w pionie finansowym
dyrekcji EKD na Nowogrodzkiej, a potem poszedłem na kursy przygotowawcze
do szkół zawodowych, jak to się oficjalnie nazywało, bo innych szkół
okupanci nie tolerowali. Lekcje w tej szkole prowadzili moi
profesorowie ze szkoły Reja według przedwojennego programu.
Okres okupacji niemieckiej wiele osób z rodziny przypłaciło życiem.
Zginął ukochany cioteczny brat Janusza i Lecha student Stefan Emich,
który przez sześć lat mieszkał razem z nimi w Warszawie na Rybakach.
Zaangażowany w działalność Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej,
wciągnął do niej swoich najbliższych. W zarządzanym przez jego ojca
Tadeusza majątku Kręczki-Kaputy była uruchomiona drukarnia.
W styczniu gestapo natrafiło na ślad i posypały się aresztowania.
Rodziców Stefana zabrano i zamordowano w Palmirach, on sam ukrywał się
w Podkowie, ale gdy aresztowano dwie jego siostry, wyjechał do Warszawy
i wkrótce został schwytany i rozstrzelany. (Rodzina Dzikiewiczów
przeżyła wtedy w Podkowie rewizję w związku z tą sprawą). Obie siostry
Stefana trafiły na Pawiak, stamtąd do Ravensbruck i w 1944 roku do pracy
w fabryce porcelany w Czechach, skąd w 1945 roku wyzwolili je
Amerykanie. Dopiero po wojnie rodzina ściągnęła je do Polski.
Rodzina była zaprzyjaźniona ze Stefanem Starzyńskim, znanym Jadwidze
jeszcze z towarzyskich spotkań na ślizgawce w Dolinie Szwajcarskiej.
Starzyński powierzył jej bratu, inżynierowi Tadeuszowi Emichowi,
kierowanie czterystuhektarowym gospodarstwem Kręczki-Kaputy koło
Ożarowa, zaopatrującym Warszawę. – A po ucieczce dyrektorów
Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych w czasie oblężenia miasta
Prezydent Starzyński wyznaczył ojca na jej dyrektora, z zadaniem
zorganizowania obrony wytwórni. Zapewniał on zaopatrzenie pracownikom
oraz dwóm tysiącom stacjonujących tam żołnierzy, stworzył z pracowników
straż, której zadaniem była ochrona obiektu przed pożarami wzniecanymi
przez bomby. Ojciec przyjmował do pracy wielu ludzi, zapewniając im
mocne, honorowane przez okupanta papiery i chroniąc tym samym przed
wywózką. Dbał o swoich pracowników, uruchomił nawet ambulatorium. Po
upadku Warszawy i przejęciu wytwórni przez niemieckiego zarządcę
Bolesław pozostał w niej na polecenie Starzyńskiego jako polski dyrektor
techniczny. W październiku 1942 roku został zastrzelony przy furtce
swojego domu w Podkowie. Przyczyną śmierci ojca była odmowa wydania
kluczy od skarbca bankowego. Ojciec zaprzysiężony w ZWZ-AK, nie
mógł słuchać poleceń innych organizacji, a napastnicy byli z Gwardii
Ludowej. Trzy miesiące później Grupa Specjalna GL napadła na wytwórnię
z zamiarem dostania się do skarbca, ale go nie opanowała, bo wejście do
niego wymagało obecności aż trzech osób z kluczami – ciągnie swą
opowieść Lech Dzikiewicz.
Obaj synowie Bolesława zaangażowani byli od 1941 roku w konspirację.
Najpierw jako harcerze związani z 8 WDH, działającą w gimnazjum i liceum
Reja. Podczas krótkiego okresu wznowienia działalności szkoły ppor.
art. podharcmistrz Andrzej Rudnicki i podharcmistrz Zbigniew Filipowicz
zaczęli tworzyć spośród harcerzy grupy wywiadowcze, których zadaniem
było zbieranie informacji o sile nieprzyjaciela, rejestrowanie liczby
niemieckich transportów wojskowych oraz lokalizacja jednostek
niemieckich. Grupy weszły w skład wywiadu ZWZ dzielnicy Mokotów.
W 1942 roku Lech ukończył szkołę podoficerską wywiadowców AK, a w 1943
szkołę podchorążych Rezerwy Piechoty w pułku Baszta B2. Zorganizował
czterdziestoosobową grupę wywiadowczą jako zastępca dowódcy plutonu.
– Do powstania nie dotarłem, zapalenie płuc zatrzymało mnie
w Podkowie. Zameldowałem się później u pułkownika Zygmunta
Marszewskiego i zostałem przydzielony do kompanii Brzezinka obwodu
Bażant, jako oficer dyspozycyjny. Brałem udział w różnych akcjach,
między innymi w ochronie radiostacji Stefana Korbońskiego (nie wiedząc,
kogo chronię) i w zabezpieczaniu zrzutów na zrzutowisku „Solnica”-
opowiada pan Dzikiewicz.
Organizował też szkolenie dla żołnierzy. Mianowany został przez ppor.
Brochockiego w Podkowie dowódcą grupy chłopców, oddanych sprawie
i pełnych zapału. Byli wśród nich: Maciej Mroczkowski pseudonim ”
Smok”, Stanisław Latour „Lal”, Andrzej Marszewski, Andrzej Suryn
„Tatar”, Władysław Grześkiewicz „Alek”, Jerzy Barełkowski ”
Konrad”, Maciej Mysłakowski „Zygmunt” i Michał Stalski.
W styczniu 1945 roku, po wysadzeniu przez wycofujących się Niemców
magazynu broni w Otrębusach, wybrał się tam z podopiecznymi. Znaleźli
rozmaite uzbrojenie i ćwiczyli w Lesie Młochowskim. Jego brat, kapral
podchorąży Janusz Dzikiewicz pseudonim Szyszko, walczył jako dowódca
łączności przy sztabie pułku Waligóra w dzielnicy Wola. Na początku
powstania przebił się z oddziałem na Młynarską i walczył w obronie
barykady na jej skrzyżowaniu z Wolską. 16 sierpnia został ciężko ranny
podczas szturmu Niemców na barykadę przy Grzybowskiej i zmarł
w następnego dnia.
Mniej tragiczny był los ich stryja Bronisława, który skończył przed
wojną politechnikę i pracował w Wojskowym Instytucie Geograficznym. –
W 1939 roku jako kapitan wraz ze swoją jednostką dotarł do Lwowa
i został aresztowany przez Sowietów, a ponieważ nie przyznał się do
swojej rangi, nie trafił do Katynia, tylko na Syberię, skazany na osiem
lat łagru. Pracował przy wyrębie lasów, dopóki nie ujawnił swoich
umiejętności gry na skrzypcach. Wtedy z drwala uczyniono zeń skrzypka,
by swą grą zagrzewał do pracy innych. To pozwoliło mu przetrwać. Gdy
Stalin ogłosił amnestię dla Polaków, znalazł się w armii Andersa,
z którą przebył szlak przez Iran i Palestynę do Włoch. Jako major brał
udział w bitwie pod Monte Cassino, opracowując plan geodezyjny terenu.
Z Wielkiej Brytanii, gdzie dotarł w końcu i spotkał się z żoną
i dziećmi, wrócił do Polski.
Podczas powstania dom w Podkowie po raz drugi zajęli Niemcy. Gdy
zaczęli pojawiać się wygnańcy z Warszawy, zrobiło się ciasno i Lech
postanowił wyjechać na studia do Krakowa. W lutym 1945 roku otwartym
wagonem, w ostry mróz, dotarł do Krakowa, by kontynuować studia
prawnicze (pierwszy rok zaliczył na kompletach w UW w Warszawie).
Spotkał tam przyjaciela z Batorego, Kazimierza Sułowskiego, i wspólnie
podjęli działalność harcerską. Zdążył zorganizować dwa letnie obozy,
w 1946 i 1947 roku. Po studiach wrócił do Warszawy, by rozpocząć
aplikację sądową (patronem jego był adwokat Władysław Sieroszewski,
przewodniczący sądu specjalnego AK). Lech Dzikiewicz objął równocześnie
prowadzenie „Pomarańczarni”, słynnej męskiej drużyny z Batorego
(której członkami byli Alek, Zośka i Rudy), do rozwiązania jej w roku 1950.
Po powrocie z Krakowa Lech Dzikiewicz zamieszkał w Podkowie w domu
państwa Naruszewiczów przy ulicy Wiewiórek, gdzie dziś mieści się liceum
społeczne. – Parter rodzinnego domu był zajęty przez lokatorów,
a w dwóch pokojach na piętrze mieszkała matka, babcia Amelcia ze swoją
opiekunką i kuzynką Heleną Lenczewską oraz przybyłe z Anglii Zosia
i Marysia Emichówny. Z Krakowa przyjechałem z żoną Ireną, niebawem
absolwentką Akademii Sztuk Pięknych, studentką profesora Tadeusza
Kantora. Pokoik przy Wiewiórek okazał się wkrótce za mały, bo na świat
przyszły nasze córki Basia i Hania. Wystąpiłem więc z prośbą do Rady
Narodowej o przydzielenie nam pokoju w naszym własnym domu (takie były
czasy!).
Gdy córki Lecha chodziły do baraku obok Kasyna, zrodziła się
inicjatywa budowy nowej szkoły. – Wspólnie z inż. arch. Narcyzem
Szwedzińskim, jako radni, powołaliśmy Komisję Budowy Szkoły z udziałem
dyrektora szkoły, a także dyrektora Baniewicza; moja żona
opracowała założenia dydaktyczno-ekonomiczne szkoły,
która liczyć miała 800 uczniów. Pan Szwedziński załatwił lokalizację
przy ulicy Parkowej i pozyskał zaprzyjaźnionego wykonawcę. Komisja
uzyskała fundusz w ramach programu budowy tysiąclatek i zbudowała szkołę
w ciągu dwóch lat.
Absolwenci szkoły podkowiańskiej życzliwie wspominają nauczycielkę
rysunków i prac ręcznych panią Irenę Dzikiewicz. Uczyła w niej przez
dwadzieścia lat, była też jej wicedyrektorką, a później wizytatorką. Po
Akademii Sztuk Pięknych ukończyła studium podyplomowe nauczania plastyki
i wykładała studentom ASP pedagogikę sztuki. Przez dziesięć lat
redagowała miesięcznik „Plastyka w Szkole”, publikując także własne
artykuły. A tematów nie brakowało, w podkowiańskiej szkole Irena
rozpoczęła bowiem eksperyment wychowania młodzieży przez sztukę. Dzięki
współpracy z profesorem Kazimierzem Michałowskim w szkole odbywały się
tematyczne wystawy obrazów ze zbiorów Muzeum Narodowego, a także
wykłady, które prowadzili wybitni znawcy przedmiotu, wśród nich sam
profesor. Powstał projekt utworzenia w Podkowie centrum dla
nauczycieli wychowania przez sztukę, w specjalnie dla tego celu
zbudowanym obiekcie obok szkoły. Projekt budynku przygotował architekt
Narcyz Szwedziński. Niestety, na projekcie się skończyło, bo
ministerstwo oświaty odmówiło pozwolenia na budowę.
Irena Chodorowska-Dzikiewicz wcześniej zapisała się chwalebnie
w dziejach swego rodzinnego miasta Krosna. Zaprzysiężona w 1941
r. w ZWZ, specjalizowała się w łączności, prowadziła kursy
ratowniczo-sanitarne. Zatrudniona na niemieckim lotnisku
wojskowym, sporządzała wraz z koleżanką raporty wywiadowcze dla sztabu
Kedywu AK w Krośnie, przekazywane potem do II Oddziału Komendy Głównej
AK. W 1943 roku zostały obie aresztowane i po śledztwie, w którym do
niczego się nie przyznały, wysłane do obozu pracy w Dreźnie. Irena
uciekła stamtąd i przedostała się do Krosna, gdzie została w 1944 roku
łączniczką dowódcy Inspektoratu Podkarpacie AK podpułkownika Stefana
Rutkowskiego pseudonim „Haszysz” na okres akcji „Burza”. Jej
dom rodzinny stał się siedzibą jego sztabu. Po natarciu Rosjan we
wrześniu pomaga dowódcy w ewakuacji do Jedlicza. Udaje się jej uniknąć
aresztowania i w 1945 roku przenosi się do Krakowa, gdzie rozpoczyna
studia na ASP. Dziś na jej dawnym domu w Krośnie znajduje się granitowa
tablica upamiętniająca podpułkownika Rutkowskiego i jego łączniczkę
Irenę Chodorowską-Dzikiewicz pseudonim „Sparta”, która zmarła
w Podkowie w 1995 roku.
Lech Dzikiewicz uzyskał stopień naukowy doktora i opublikował wiele
prac z zakresu prawa i handlu zagranicznego. Jego kariera zawodowa jest
niezwykle bogata. Był dyrektorem handlowym Hurtowni Centrali Przemysłu
Skórzanego, a równocześnie, jako adwokat pracował jako radca prawny,
między innymi w wydziale prawnym Ministerstwa Handlu Wewnętrznego
i w Centralnym Zarządzie Uzdrowisk. Później kierował zespołem radców
prawnych w Przedsiębiorstwie Handlu Zagranicznego „Universal”. Po
latach praktyki stał się znawcą prawa amerykańskiego. Został także
powołany na sędziego arbitrażu międzynarodowego.
Pochłonięty pracą zawodową oddawał się także swej pasji pisarskiej;
począwszy od lat pięćdziesiątych, we współpracy z Tadeuszem
Mazowieckim, wówczas redaktorem „Dziś i jutro”, publikował eseje
historyczne. Pod pseudonimem Tomasz Zaniec pisywał o postaciach zrywów
antycarskich w XIX wieku – Walerianie Łukasińskim, o Maurycym
Mochnackim, o Franciszku Ksawerym Lubeckim, o Joachimie Lelewelu,
o generale Chłopickim, a także o Nowosilcowie.
Po przejściu na emeryturę jego zainteresowania koncentrują się jednak
przede wszystkim na okresie II wojny światowej, czego wyrazem są książki
na ten temat: Zbrodnia Stalina w Warszawie, Konspiracja i walka
kompanii „Brzezinka” (obwód „Bażant”, środowisko „Bąk):
1939-45”, Album Pamięci Narodowej (1918-2001), poświęcony
znakom pamięci walk i męczeństwa o niepodległość Polski, i inne.
Ale nie tylko piórem pragnął Lech Dzikiewicz upamiętnić ten tragiczny
czas i ludzi, którzy wówczas walczyli. W 1996 roku wraz z Tadeuszem
Sowińskim założył Fundację Żołnierzy Polski Walczącej, która po latach
starań doprowadziła do utworzenia w 2001 r. na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach
Panteonu Żołnierzy Polski Walczącej.
Lech Dzikiewicz jest również inicjatorem powstania w Podkowie pomnika
Armii Krajowej, a w podkowiańskim kościele ufundował płaskorzeźbę Matki
Boskiej Akowskiej.
Do dziś mieszka w rodzinnej willi „Bolkowo”; obok ma swój dom
jego córka Barbara, lekarka, z rodziną. Druga córka, Hanna, adwokat,
mieszka w Komorowie.
Małgorzata Wittels
[ Fotografie ]