PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 63

Album z Podkową

Willa „Bolkowo”


Willa Bolkowo

Związki rodziny Dzikiewiczów z Podkową trwają od czasów przedwojennych, kiedy po wielu peregrynacjach Bolesław Dzikiewicz z żoną Jadwigą i synami Januszem i Lechem zamieszkali w willi „Bolkowo” przy ulicy Jeleniej. Dom został zbudowany w 1937 roku, a państwo Dzikiewiczowie od razu włączyli się w życie swojego miasta.

Nasi przodkowie są z nami związani wieloma niewidzialnymi więzami; ich charaktery, pasje, przeżycia, odnajdujemy w zachowaniu, zamiłowaniach, postawach naszych i naszych dzieci. Dlatego opisując rodzinę trzeba sięgnąć do jej przeszłości.

Osobą szczególnie szanowaną w rodzinie Dzikiewiczów był dziadek Władysław, wieloletni nauczyciel szkoły przyfabrycznej w Żyrardowie. Swoje życie, pracę pedagogiczną i rozliczne działania społeczne opisał we wspomnieniach przesłanych na konkurs Związku Nauczycielstwa Polskiego w 1938 roku. I choć sam autor wkrótce zginął, a dom w którym przechowywano wspomnienia spalił się w czasie powstania, rękopis jednak ocalał i został przez wnuków wydany kilka lat temu.

Władysław Wincenty to bardzo piękna postać. Patriota i społecznik, walczył o szkołę polską podczas rewolucji 1905 roku. Niejednokrotnie przeciwstawiał się także zarządcom fabryki w Żyrardowie rosyjskim i niemieckim, którzy w przyfabrycznej szkole faworyzowali swoje dzieci kosztem polskich, robotniczych. Bronił też przed sądem nauczycieli aresztowanych za udział w strajku. Postawił sobie za cel uświadomienie robotnikom, jak ważne jest wykształcenie młodego pokolenia Polaków, sam też pisał programy nauczania polskiej historii. Był jednym z twórców Spółdzielni Robotniczej Spożywców „Zorza” i prezesem jej rady nadzorczej. Jako prezes Związku Obrony Kresów Zachodnich, organizował dla dzieci ze Śląska, Pomorza i Zaolzia kolonie letnie w Żyrardowie, których celem było podtrzymanie polskości w młodym pokoleniu. Ta działalność przyniosła mu wyrok śmierci; wpisany na listę wrogów Rzeszy, został aresztowany 4 listopada 1939 roku. Nikt nie wiedział, co się z nim stało, w końcu rodzina dowiedziała się, że został przewieziony do obozu w Radogoszczy i tam zamordowany (tak jak trzydzieści tysięcy innych więzionych tam Polaków). Po wojnie władze Żyrardowa uczciły Władysława, nazywając jego imieniem jedną z ulic miasta.

Tradycje patriotyczne kultywowała także rodzina Emichów, z której pochodziła żona Bolesława. W powstaniu listopadowym walczył Ludwik Emich, pułkownik artylerii, członek Gwardii Narodowej i szef Komisji Wojny. Należał do drugiego pokolenia zamieszkałego w Polsce, ale już czuł się jej synem. Jego ojciec Jean Baptiste Emich jako dwudziestolatek opuścił Lotaryngię i osiadł w Warszawie. Był masonem i zapewne przybył tu z jakąś misją wolnomularską. Muzeum w Łowiczu ma w swoich zbiorach masońskie odznaki i dokumenty, należące do syna Jana Baptysty, a ofiarowane przez rodzinę.

Tradycje walki o niepodległość podjęli także przedstawiciele kolejnego pokolenia. Bolesław Emich, rotmistrz 18 pułku ułanów w Grudziądzu, walczył we wrześniu 1939 roku jako zastępca dowódcy pułku. Gdy przekraczał granicę, został schwytany i jako szpieg osadzony na zamku w Lublinie. Dzięki staraniom żony, która udowodniła, że był żołnierzem, zamieniono mu karę więzienia na pobyt w oflagu.

Wróćmy do społecznika z Żyrardowa Władysława Dzikiewicza. Był ojcem pięciorga dzieci i miał ambicję, by wykształcić wszystkie. Zarobki nauczyciela nie były duże, toteż młodzi, ucząc się, zarabiali korepetycjami. Bolesław ukończył gimnazjum Ronthalera i swoją pierwszą posadę objął w Lublinie i wkrótce ożenił się z Jadwigą Emich. Po ślubie w 1920 roku zgłosił się do wojska i znalazł się w 15 dywizji generała Rydza-Śmigłego. Żona, z zawodu nauczycielka, pracowała w urzędzie rolnym. Jako uczestniczka Polskiej Organizacji Wojskowej otrzymała za swoją działalność Krzyż Niepodległości (z podpisem samego Józefa Piłsudskiego).

Młodzi małżonkowie po opuszczeniu Lublina zamieszkali w Brwinowie przy ul. Zacisze. Właścicielem domu był pan Cegielski, który po latach, 13 września 1939 roku wprowadził polskie wojsko do Brwinowa, ale sam zginął.

Gdy w roku 1930 Bolesław rozpoczął pracę w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, rodzina znów się przeprowadziła, tym razem do Warszawy, na ulicę Rybaki. Pracując jako prokurent i dyrektor handlowy Bolesław zajmował się między innymi zamawianiem projektów banknotów, znaczków pocztowych i monet. Wtedy poznał dyrektora sąsiadującej z wytwórnią szkoły graficznej Stanisława Dąbrowskiego, z którym się zaprzyjaźnił. Stanisław, mieszkaniec Podkowy, zachęcił Bolesława do osiedlenia się w rozwijającej się, zielonej miejscowości pod Warszawą.

Willę „Bolkowo” zaprojektował architekt Eugeniusz Jabłoński, a dom został zamieszkany w 1938 roku – Ale jeszcze podczas okupacji spłacaliśmy zaciągnięty wcześniej kredyt – mówi Lech Dzikiewicz, jeden z synów Bolesława i Jadwigi.

„Typowy dom warstwy urzędniczej z lat trzydziestych”, tak dom opisany został w wykazie zabytkowej architektury Podkowy Leśnej, wyrósł wśród gęstego sosnowego zagajnika. Niewiele było budynków w sąsiedztwie, po tej samej stronie ulicy Jeleniej stało kilka domów, wśród nich pana Stanisława Dąbrowskiego, a po przeciwnej stronie drewniana willa „Anna”. – Do stacji szedłem może minutę, przez brzozowy lasek, bo nie było jeszcze innych zabudowań wzdłuż ulicy – wspomina pan Dzikiewicz.

Jadwiga i Bolesław od początku poczuli się obywatelami miasta- ogrodu. Bolesław w 1938 roku zorganizował spółkę, której celem była budowa drogi Zaborów – Nadarzyn, biegnącej przez Las Młochowski. Pół roku przed wybuchem wojny został wybrany na prezesa Towarzystwa Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna. Działalność na rzecz społeczności Podkowy podjęła także Jadwiga. Sąsiadka Janina Dąbrowska, działającą z Zarządzie Głównym PCK, zaproponowała jej przeprowadzenie kursu ratownictwa dla mieszkańców. Latem 1939 roku pani Jadwiga została mianowana delegatką PCK na Podkowę. We wrześniu (wraz z Eweliną Krzyżewską, Felicją Świecką, Marią Enholc i Jadwigą Szyndlerową) zorganizowała szpital w domu pana W. Kretera.

– Leżeli w nim oficerowie ranni w kampanii wrześniowej – wspomina Lech Dzikiewicz – Tu się leczyli i ukrywali, bo zgodnie z zarządzeniem władz okupacyjnych wszyscy oficerowie musieli zgłosić się do oflagu pod karą śmierci. Doktor Purski, który na prośbę mojej matki, roztoczył opiekę nad rannymi, zaproponował, by po wyjściu oficerów przekształcić szpital w przychodnię pod patronatem Rady Głównej Opiekuńczej. Po powstaniu, gdy do Podkowy zaczęli napływać pierwsi ranni, gmina, na żądanie delegata PCK, znów przekształciła ją w szpital dla powstańców. Prócz Stefana Purskiego pracowali w nim także doktor Karol Jonscher i dr Edward Rużyłło. Szpital nadal służył też jako azyl dla poszukiwanych przez okupanta żołnierzy AK i cywilów. (Po wojnie znowu powstała tu przychodnia, przeniesiona później na ulicę Lipową).

* * *

Dla młodego chłopca, jakim wtedy był Lech Dzikiewicz, czas wojny obfitował w wiele tragicznych, ale też emocjonujących zdarzeń, które wspomina do dziś: –1 września spadły na Podkowę bomby. Mama była wówczas na zebraniu zarządu PCK, widziano, jak wybuchały wzdłuż ulicy Akacjowej; wszyscy powkładali maski, bo obawiano się użycia gazów, jak podczas I wojny; tymczasem były to małe bomby zapalające. Dymiły strasznie, a matka przyjechała na rowerze z zerwaną maską gazową, której pochłaniacz, jak się okazało, był fabrycznie zablokowany. Kiedy spadły pierwsze bomby – obok domu Warkusa, dziś znajdującego się za szosą – pojechałem rowerem, żeby to zobaczyć. Widziałem zabitego konia, a podobno zginął też człowiek. Na Modrzewiowej były dwa, a może trzy leje, średnicy około pięciu metrów, ale szczęśliwie bomby spadły między domami. Dlaczego zrzucono je na spokojną Podkowę? Niemcy przeznaczyli je dla Warszawy, ale uciekając przed polskimi samolotami, zrzucili je na przypadkowe obiekty. Na własne oczy widzieliśmy tego dnia walczące ze sobą samoloty. Pewnego razu zajechała przed nasz dom furmanka. Wysiadł z niej polski konsul z Gdańska, znajomy ojca, z żoną Włoszką. Prosili o dach nad głową. Wyjechali po pół roku.

Lech Dzikiewicz jest dziś jednym z niewielu ludzi pamiętających bitwę stoczoną pod Brwinowem przez 36 Pułk Piechoty Legii Akademickiej. 7 września, na kilka dni przed tym wydarzeniem, schowany na polu za ulicą Kępińską, obserwował razem z kolegą Stefanem Zawadzkim niemieckie czołgi kierujące się na Warszawę. 13 września od rana słychać było kanonadę, przelatywały granatniki, a kule obijały się o dom, więc wszyscy schowali się do piwnicy, a on położył się w pokoju na podłodze. Następnego dnia, kiedy już było po bitwie, pojechał do Brwinowa. W parku miejskim widział około stu porzuconych wozów i jaszczy z amunicją, uszkodzone działa, rozbite karabiny. Na polach między Brwinowem a Otrębusami znalazł wiele grobów niemieckich z zatkniętymi hełmami, porzucone pasy z amunicją, żołnierskie tornistry. Pamięta też hełmy i mundury wiszące na drzewach w podkowiańskim parku. Porzucili je polscy żołnierze, kiedy pospiesznie przebierali się w cywilne ubrania. 15 września kompania niemiecka wkroczyła do Podkowy Wschodniej, szukając miejsca na kwatery. W willi Bolkowo zajęli dwa pokoje na górze. Później, żeby zapewnić sobie łączność, zaczęli przeciągać kable telefoniczne. Lech postanowił je przeciąć (co wiązało się z dużym wysiłkiem), ale Niemcy zaraz je naprawili.

Kiedy Warszawa się poddała, pojechał z mamą na rowerach do ojca, do Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Miasto było strasznie zniszczone.

– W listopadzie Niemcy zaczęli zamykać warszawskie szkoły, rzekomo z powodu tyfusu. Chodziliśmy z bratem Januszem nadal do szkoły Reja, a po jej zamknięciu przenieśliśmy się do Milanówka, gdzie szkoła jeszcze działała. Wkrótce i ją zamknięto, więc uczyłem się już tylko z korepetytorem, ale żebyśmy mieli ausweisy tata załatwił nam pracę w Mennicy Państwowej. O szóstej rano zaczynałem pracę jako robotnik grawerni, wytwarzającej medale i bilon. Tak było od marca do grudnia 1940 roku, później, też dzięki ojcu, pracowałem w pionie finansowym dyrekcji EKD na Nowogrodzkiej, a potem poszedłem na kursy przygotowawcze do szkół zawodowych, jak to się oficjalnie nazywało, bo innych szkół okupanci nie tolerowali. Lekcje w tej szkole prowadzili moi profesorowie ze szkoły Reja według przedwojennego programu.

* * *

Okres okupacji niemieckiej wiele osób z rodziny przypłaciło życiem. Zginął ukochany cioteczny brat Janusza i Lecha student Stefan Emich, który przez sześć lat mieszkał razem z nimi w Warszawie na Rybakach. Zaangażowany w działalność Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, wciągnął do niej swoich najbliższych. W zarządzanym przez jego ojca Tadeusza majątku Kręczki-Kaputy była uruchomiona drukarnia. W styczniu gestapo natrafiło na ślad i posypały się aresztowania. Rodziców Stefana zabrano i zamordowano w Palmirach, on sam ukrywał się w Podkowie, ale gdy aresztowano dwie jego siostry, wyjechał do Warszawy i wkrótce został schwytany i rozstrzelany. (Rodzina Dzikiewiczów przeżyła wtedy w Podkowie rewizję w związku z tą sprawą). Obie siostry Stefana trafiły na Pawiak, stamtąd do Ravensbruck i w 1944 roku do pracy w fabryce porcelany w Czechach, skąd w 1945 roku wyzwolili je Amerykanie. Dopiero po wojnie rodzina ściągnęła je do Polski.

Rodzina była zaprzyjaźniona ze Stefanem Starzyńskim, znanym Jadwidze jeszcze z towarzyskich spotkań na ślizgawce w Dolinie Szwajcarskiej. Starzyński powierzył jej bratu, inżynierowi Tadeuszowi Emichowi, kierowanie czterystuhektarowym gospodarstwem Kręczki-Kaputy koło Ożarowa, zaopatrującym Warszawę. – A po ucieczce dyrektorów Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych w czasie oblężenia miasta Prezydent Starzyński wyznaczył ojca na jej dyrektora, z zadaniem zorganizowania obrony wytwórni. Zapewniał on zaopatrzenie pracownikom oraz dwóm tysiącom stacjonujących tam żołnierzy, stworzył z pracowników straż, której zadaniem była ochrona obiektu przed pożarami wzniecanymi przez bomby. Ojciec przyjmował do pracy wielu ludzi, zapewniając im mocne, honorowane przez okupanta papiery i chroniąc tym samym przed wywózką. Dbał o swoich pracowników, uruchomił nawet ambulatorium. Po upadku Warszawy i przejęciu wytwórni przez niemieckiego zarządcę Bolesław pozostał w niej na polecenie Starzyńskiego jako polski dyrektor techniczny. W październiku 1942 roku został zastrzelony przy furtce swojego domu w Podkowie. Przyczyną śmierci ojca była odmowa wydania kluczy od skarbca bankowego. Ojciec zaprzysiężony w ZWZ-AK, nie mógł słuchać poleceń innych organizacji, a napastnicy byli z Gwardii Ludowej. Trzy miesiące później Grupa Specjalna GL napadła na wytwórnię z zamiarem dostania się do skarbca, ale go nie opanowała, bo wejście do niego wymagało obecności aż trzech osób z kluczami – ciągnie swą opowieść Lech Dzikiewicz.

Obaj synowie Bolesława zaangażowani byli od 1941 roku w konspirację. Najpierw jako harcerze związani z 8 WDH, działającą w gimnazjum i liceum Reja. Podczas krótkiego okresu wznowienia działalności szkoły ppor. art. podharcmistrz Andrzej Rudnicki i podharcmistrz Zbigniew Filipowicz zaczęli tworzyć spośród harcerzy grupy wywiadowcze, których zadaniem było zbieranie informacji o sile nieprzyjaciela, rejestrowanie liczby niemieckich transportów wojskowych oraz lokalizacja jednostek niemieckich. Grupy weszły w skład wywiadu ZWZ dzielnicy Mokotów. W 1942 roku Lech ukończył szkołę podoficerską wywiadowców AK, a w 1943 szkołę podchorążych Rezerwy Piechoty w pułku Baszta B2. Zorganizował czterdziestoosobową grupę wywiadowczą jako zastępca dowódcy plutonu.

– Do powstania nie dotarłem, zapalenie płuc zatrzymało mnie w Podkowie. Zameldowałem się później u pułkownika Zygmunta Marszewskiego i zostałem przydzielony do kompanii Brzezinka obwodu Bażant, jako oficer dyspozycyjny. Brałem udział w różnych akcjach, między innymi w ochronie radiostacji Stefana Korbońskiego (nie wiedząc, kogo chronię) i w zabezpieczaniu zrzutów na zrzutowisku „Solnica”- opowiada pan Dzikiewicz.

Organizował też szkolenie dla żołnierzy. Mianowany został przez ppor. Brochockiego w Podkowie dowódcą grupy chłopców, oddanych sprawie i pełnych zapału. Byli wśród nich: Maciej Mroczkowski pseudonim ” Smok”, Stanisław Latour „Lal”, Andrzej Marszewski, Andrzej Suryn „Tatar”, Władysław Grześkiewicz „Alek”, Jerzy Barełkowski ” Konrad”, Maciej Mysłakowski „Zygmunt” i Michał Stalski. W styczniu 1945 roku, po wysadzeniu przez wycofujących się Niemców magazynu broni w Otrębusach, wybrał się tam z podopiecznymi. Znaleźli rozmaite uzbrojenie i ćwiczyli w Lesie Młochowskim. Jego brat, kapral podchorąży Janusz Dzikiewicz pseudonim Szyszko, walczył jako dowódca łączności przy sztabie pułku Waligóra w dzielnicy Wola. Na początku powstania przebił się z oddziałem na Młynarską i walczył w obronie barykady na jej skrzyżowaniu z Wolską. 16 sierpnia został ciężko ranny podczas szturmu Niemców na barykadę przy Grzybowskiej i zmarł w następnego dnia.

Mniej tragiczny był los ich stryja Bronisława, który skończył przed wojną politechnikę i pracował w Wojskowym Instytucie Geograficznym. – W 1939 roku jako kapitan wraz ze swoją jednostką dotarł do Lwowa i został aresztowany przez Sowietów, a ponieważ nie przyznał się do swojej rangi, nie trafił do Katynia, tylko na Syberię, skazany na osiem lat łagru. Pracował przy wyrębie lasów, dopóki nie ujawnił swoich umiejętności gry na skrzypcach. Wtedy z drwala uczyniono zeń skrzypka, by swą grą zagrzewał do pracy innych. To pozwoliło mu przetrwać. Gdy Stalin ogłosił amnestię dla Polaków, znalazł się w armii Andersa, z którą przebył szlak przez Iran i Palestynę do Włoch. Jako major brał udział w bitwie pod Monte Cassino, opracowując plan geodezyjny terenu. Z Wielkiej Brytanii, gdzie dotarł w końcu i spotkał się z żoną i dziećmi, wrócił do Polski.

Podczas powstania dom w Podkowie po raz drugi zajęli Niemcy. Gdy zaczęli pojawiać się wygnańcy z Warszawy, zrobiło się ciasno i Lech postanowił wyjechać na studia do Krakowa. W lutym 1945 roku otwartym wagonem, w ostry mróz, dotarł do Krakowa, by kontynuować studia prawnicze (pierwszy rok zaliczył na kompletach w UW w Warszawie). Spotkał tam przyjaciela z Batorego, Kazimierza Sułowskiego, i wspólnie podjęli działalność harcerską. Zdążył zorganizować dwa letnie obozy, w 1946 i 1947 roku. Po studiach wrócił do Warszawy, by rozpocząć aplikację sądową (patronem jego był adwokat Władysław Sieroszewski, przewodniczący sądu specjalnego AK). Lech Dzikiewicz objął równocześnie prowadzenie „Pomarańczarni”, słynnej męskiej drużyny z Batorego (której członkami byli Alek, Zośka i Rudy), do rozwiązania jej w roku 1950.

Po powrocie z Krakowa Lech Dzikiewicz zamieszkał w Podkowie w domu państwa Naruszewiczów przy ulicy Wiewiórek, gdzie dziś mieści się liceum społeczne. – Parter rodzinnego domu był zajęty przez lokatorów, a w dwóch pokojach na piętrze mieszkała matka, babcia Amelcia ze swoją opiekunką i kuzynką Heleną Lenczewską oraz przybyłe z Anglii Zosia i Marysia Emichówny. Z Krakowa przyjechałem z żoną Ireną, niebawem absolwentką Akademii Sztuk Pięknych, studentką profesora Tadeusza Kantora. Pokoik przy Wiewiórek okazał się wkrótce za mały, bo na świat przyszły nasze córki Basia i Hania. Wystąpiłem więc z prośbą do Rady Narodowej o przydzielenie nam pokoju w naszym własnym domu (takie były czasy!).

Gdy córki Lecha chodziły do baraku obok Kasyna, zrodziła się inicjatywa budowy nowej szkoły. – Wspólnie z inż. arch. Narcyzem Szwedzińskim, jako radni, powołaliśmy Komisję Budowy Szkoły z udziałem dyrektora szkoły, a także dyrektora Baniewicza; moja żona opracowała założenia dydaktyczno-ekonomiczne szkoły, która liczyć miała 800 uczniów. Pan Szwedziński załatwił lokalizację przy ulicy Parkowej i pozyskał zaprzyjaźnionego wykonawcę. Komisja uzyskała fundusz w ramach programu budowy tysiąclatek i zbudowała szkołę w ciągu dwóch lat.

Absolwenci szkoły podkowiańskiej życzliwie wspominają nauczycielkę rysunków i prac ręcznych panią Irenę Dzikiewicz. Uczyła w niej przez dwadzieścia lat, była też jej wicedyrektorką, a później wizytatorką. Po Akademii Sztuk Pięknych ukończyła studium podyplomowe nauczania plastyki i wykładała studentom ASP pedagogikę sztuki. Przez dziesięć lat redagowała miesięcznik „Plastyka w Szkole”, publikując także własne artykuły. A tematów nie brakowało, w podkowiańskiej szkole Irena rozpoczęła bowiem eksperyment wychowania młodzieży przez sztukę. Dzięki współpracy z profesorem Kazimierzem Michałowskim w szkole odbywały się tematyczne wystawy obrazów ze zbiorów Muzeum Narodowego, a także wykłady, które prowadzili wybitni znawcy przedmiotu, wśród nich sam profesor. Powstał projekt utworzenia w Podkowie centrum dla nauczycieli wychowania przez sztukę, w specjalnie dla tego celu zbudowanym obiekcie obok szkoły. Projekt budynku przygotował architekt Narcyz Szwedziński. Niestety, na projekcie się skończyło, bo ministerstwo oświaty odmówiło pozwolenia na budowę.

Irena Chodorowska-Dzikiewicz wcześniej zapisała się chwalebnie w dziejach swego rodzinnego miasta Krosna. Zaprzysiężona w 1941 r. w ZWZ, specjalizowała się w łączności, prowadziła kursy ratowniczo-sanitarne. Zatrudniona na niemieckim lotnisku wojskowym, sporządzała wraz z koleżanką raporty wywiadowcze dla sztabu Kedywu AK w Krośnie, przekazywane potem do II Oddziału Komendy Głównej AK. W 1943 roku zostały obie aresztowane i po śledztwie, w którym do niczego się nie przyznały, wysłane do obozu pracy w Dreźnie. Irena uciekła stamtąd i przedostała się do Krosna, gdzie została w 1944 roku łączniczką dowódcy Inspektoratu Podkarpacie AK podpułkownika Stefana Rutkowskiego pseudonim „Haszysz” na okres akcji „Burza”. Jej dom rodzinny stał się siedzibą jego sztabu. Po natarciu Rosjan we wrześniu pomaga dowódcy w ewakuacji do Jedlicza. Udaje się jej uniknąć aresztowania i w 1945 roku przenosi się do Krakowa, gdzie rozpoczyna studia na ASP. Dziś na jej dawnym domu w Krośnie znajduje się granitowa tablica upamiętniająca podpułkownika Rutkowskiego i jego łączniczkę Irenę Chodorowską-Dzikiewicz pseudonim „Sparta”, która zmarła w Podkowie w 1995 roku.

* * *

Lech Dzikiewicz uzyskał stopień naukowy doktora i opublikował wiele prac z zakresu prawa i handlu zagranicznego. Jego kariera zawodowa jest niezwykle bogata. Był dyrektorem handlowym Hurtowni Centrali Przemysłu Skórzanego, a równocześnie, jako adwokat pracował jako radca prawny, między innymi w wydziale prawnym Ministerstwa Handlu Wewnętrznego i w Centralnym Zarządzie Uzdrowisk. Później kierował zespołem radców prawnych w Przedsiębiorstwie Handlu Zagranicznego „Universal”. Po latach praktyki stał się znawcą prawa amerykańskiego. Został także powołany na sędziego arbitrażu międzynarodowego.

Pochłonięty pracą zawodową oddawał się także swej pasji pisarskiej; począwszy od lat pięćdziesiątych, we współpracy z Tadeuszem Mazowieckim, wówczas redaktorem „Dziś i jutro”, publikował eseje historyczne. Pod pseudonimem Tomasz Zaniec pisywał o postaciach zrywów antycarskich w XIX wieku – Walerianie Łukasińskim, o Maurycym Mochnackim, o Franciszku Ksawerym Lubeckim, o Joachimie Lelewelu, o generale Chłopickim, a także o Nowosilcowie.

Po przejściu na emeryturę jego zainteresowania koncentrują się jednak przede wszystkim na okresie II wojny światowej, czego wyrazem są książki na ten temat: Zbrodnia Stalina w Warszawie, Konspiracja i walka kompanii „Brzezinka” (obwód „Bażant”, środowisko „Bąk): 1939-45”, Album Pamięci Narodowej (1918-2001), poświęcony znakom pamięci walk i męczeństwa o niepodległość Polski, i inne.
Ale nie tylko piórem pragnął Lech Dzikiewicz upamiętnić ten tragiczny czas i ludzi, którzy wówczas walczyli. W 1996 roku wraz z Tadeuszem Sowińskim założył Fundację Żołnierzy Polski Walczącej, która po latach starań doprowadziła do utworzenia w 2001 r. na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach Panteonu Żołnierzy Polski Walczącej.
Lech Dzikiewicz jest również inicjatorem powstania w Podkowie pomnika Armii Krajowej, a w podkowiańskim kościele ufundował płaskorzeźbę Matki Boskiej Akowskiej.

Do dziś mieszka w rodzinnej willi „Bolkowo”; obok ma swój dom jego córka Barbara, lekarka, z rodziną. Druga córka, Hanna, adwokat, mieszka w Komorowie.


Małgorzata Wittels



 [ Fotografie ]




 <– Spis treści numeru