PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 61-62


Mieczysław Karłowicz w Tatrach

Romantycznego taternika szkiełko i oko



Natura jest słownikiem,
gdzie każdy szuka
własnych słów.

Eugene Delacroix


Gdyby pokusić się o najkrótszą charakterystykę ostatniego okresu ludzkiej ekspansji na niezdobyte jeszcze obszary Ziemi, należałoby użyć określenia „epoka gór”. Przez tysiąclecia pasma górskie, położone na rubieżach siedlisk plemiennych, imperiów i kręgów kulturowych, stanowiły skuteczną barierę utrudniającą atak militarny, lecz również naturalną przeszkodę komunikacyjną, dotkliwą zwłaszcza w kontaktach handlowych. Osiemnastowieczna, oświeceniowa eksploracja najwyższych gór Europy, zgodnie z duchem racjonalizmu, miała sprzyjać ich topograficznemu opisowi, stanowiąc wstęp do pionierskich badań naukowych. Najbardziej zasłużony spośród wczesnych zdobywców Mont Blanc – Horace Bénédict de Saussure (1740-1799) doskonale wpisał się w ten nurt, zostawiając pokaźną – skądinąd znakomitą literacko – dokumentację swoich dokonań z lat 1785-1787. Ten być może pierwszy świadomy apologeta gór – jak przystało na genewskiego encyklopedystę – opiewa ich wrogą dzikość, a zarazem przydatność dla ludzkości jako swoistej laickiej świątyni wszelkich nauk przyrodniczych i ścisłych. „Te wielkie łańcuchy, których wierzchołki sięgają wyższych rejonów atmosfery, wydają się laboratorium natury i zbiornikiem, skąd dobywa ona dobrodziejstwa i klęski, które rozsiewa po naszej ziemi (...)”1

Wraz z nadejściem XIX stulecia przyszła kolej na spragnionych metafizycznych doznań ludzi sztuki, wśród których również Polak, romantyczny poeta Antoni Malczewski (1793-1826), w 1818 roku stanął na najwyższym szczycie Europy. 71 lat później swą wysokogórską działalność, choć na skalę lokalną, tatrzańską, rozpoczyna inny wybitny artysta o rodowodzie romantycznym – Mieczysław Karłowicz. Pomiędzy dwiema datami 1889-1909 mieści się nierozerwalnie z Tatrami i Zakopanem związany fragment biografii kompozytora, uznawanego za najwybitniejszego polskiego symfonika swej epoki, a zarazem jednego z najznakomitszych taterników, pionierów narciarstwa, świetnego pisarza- publicysty, wreszcie – autora doskonałych fotografii tatrzańskich.

Urodzony na Wileńszczyźnie, w zamożnej ziemiańskiej rodzinie, wychowany w kręgach elit intelektualnych Heidelbergu, Pragi, a w końcu Warszawy, bardzo wcześnie zetknął się Mieczysław z artystycznymi, a zwłaszcza etnograficznymi entuzjastami Zakopanego i Tatr, poczynając od ojca, Jana Karłowicza, wybitnego lingwisty i etnologa, autora i wydawcy monumentalnych prac językoznawczych, wreszcie muzyka i muzykologa, poprzez matkę, Irenę z Sulistrowskich, osobę wielkiej kultury i bardzo silną osobowość, a przy tym entuzjastkę turystyki, aż po stałych bywalców warszawskiego salonu Karłowiczów – m.in. kolekcjonerów góralszczyzny Bronisława i Marię Dembowskich, twórcę stylu zakopiańskiego Stanisława Witkiewicza i badającego muzyczny folklor góralski Jana Kleczyńskiego. Wprowadzany w świat najwyższych polskich gór przez światłych rodziców i elitę góralskich przewodników, w kolejnych sezonach wakacyjnych 1892, 1893 i 1894, zwiedził Karłowicz imponujące swym zasięgiem i różnorodnością partie Tatr, kształtując zarazem bardzo osobistą metodologię poznawania coraz bliższych sercu gór. Nie był bowiem przyszły kompozytor jednym z wielu nie stroniących od wspinaczki turystów górskich – bywalców Zakopanego. Z właściwą sobie a odziedziczoną po rodzicach systematycznością i determinacją w dążeniu do celu, starał się nie tylko jak najrzetelniej zgłębić topografię Tatr, ale także być na bieżąco z najświeższymi wynikami badań nad geologią, florą i fauną tych gór oraz etnografią ludów zamieszkujących ich podnóża. Już w wieku szesnastu lat zadebiutował jako publicysta, zamieszczając na łamach „Kuriera Zakopiańskiego” dwa artykuły na temat Kościelca, popularyzując opis drogi na szczyt wraz z towarzyszącymi jej potencjalnymi trudnościami i dostępne zeń widoki. „Jest to naga turnia, przedstawiająca się dziko ze wszystkich stron. Od strony Czarnego Stawu przedstawia się nam ona jako przepaścista ściana, wznosząca się nad powierzchnię jeziora na 532 m. Jest to szczyt pomijany przez turystów, chociaż na to bynajmniej nie zasługuje. (...) Sam wierzchołek jest wąski, lecz długi. Widzimy z niego całą dolinę stawów Gąsienicowych i dolinę Zakopanego. U stóp naszych czerni się zwierciadlana powierzchnia Czarnego Stawu. Spoza Granatów wyziera urwisty czub Wysokiej. Dodać należy, iż tylko z Kościelca widoczne są bez wyjątku wszystkie stawy Gąsienicowe”2.


Karłowicz

Mieczysław Karłowicz na Szatanie, fot. Włodzimierz Bodireff


Ten krótki fragment trafnie charakteryzuje kształtujący się rzeczowy styl opisu górskiej wycieczki, z uwzględnieniem tego, co najważniejsze, godne polecenia czytelnikowi – nowicjuszowi. Uderza przy tym zupełny brak emocjonalno-estetyzującej egzaltacji, tak typowej dla opisów wszelkich cudów natury w piśmiennictwie schyłku XIX wieku. Warto zaznaczyć, iż tekst ten napisał Karłowicz do spółki z młodszym od siebie o dwa lata Januszem Chmielowskim, w przyszłości jednym z najwybitniejszych polskich wspinaczy, autorem pierwszego rodzimego przewodnika taternickiego. Okazał się przeto rok 1892 szczególnie istotnym dla przyszłego symfonika, poza bowiem debiutem publicystycznym miał miejsce – również na gruncie zakopiańskim – pierwszy publiczny występ Mieczysława jako skrzypka; przede wszystkim zaś letni sezon owego roku stał się początkiem sekwencji trzech lat jego wyjątkowej aktywności w górach. Karłowicz był zatem – samotnie, z Chmielowskim lub góralskimi przewodnikami – na Bystrej, Kominiarskim Wierchu, Świnicy, Kozim Wierchu, na Granatach, Rysach, Kościelcu, Łomnicy, Wysokiej, Gierlachu i wielu mniej wybitnych szczytach. Tym imponującym osiągnięciom młodego turysty-taternika zaczyna, po nieśmiałych próbach opisów drogi na Kościelec, towarzyszyć swoisty emocjonalny diariusz, w postaci coraz bardziej osobistych literackich relacji z odbywanych wycieczek po umiłowanych górach. Od tej pory, z krótszymi lub dłuższymi przerwami, będą one współbrzmieć z „biograficzną codziennością” Karłowicza aż do końca, stanowiąc rodzaj duchowego barometru i pozamuzycznej ekspresji... W opublikowanym z rocznym opóźnieniem artykule Wycieczka na Króla tatrzańskiego i na Szczyt Mięguszowiecki z roku 1895, czytamy m.in.: „Leżąc tutaj na wonnej łące, w cudowny dzień lipcowy, doznałem wrażenia tak obcego mieszkańcom równin: uczucia nieograniczonej wolności. Zapomniałem o drobiazgach życia codziennego, zapomniałem o drobnych nadziejach, marzeniach, zawodach. Tutaj, wobec otaczających mię gór, czułem się tak małym, takim pyłkiem, że opanowała mię żądza dążenia do rzeczy wielkich i szlachetnych. W tej dziwnej ciszy czerpałem siły na przyszłe nieuniknione zapasy z losem i czułem, że każdy, kto by potrzebował spokoju i odpoczynku po pracy, tutaj wróciłby w jednej chwili do siebie”3.

Fragment ten jest niezwykle znamienny dla początków kształtowania się przypisywanej mu „osobistej” ideologii taternickiej: Mieczysław Karłowicz już jako osiemnastolatek zdaje się z nadzieją powtarzać za Psalmistą: „Podniosłem oczy moje na góry, skąd przyjdzie mi pomoc” (Psalm 120). Romantyczna sakralizacja gór jako metafory wzniosłości, wolności i płynącej zeń siły zrównoważona jest tutaj całkiem pozytywistycznym, wręcz „socyalnym” – zgodnie z duchem epoki – traktowaniem kojącego wpływu natury na stargane siły spracowanego przybysza z nizin. W innym miejscu tego samego artykułu czytamy: „Co za widok wokoło! [Z wierzchołka Gierlachu]. Jakże daleko rozciągają się równiny węgierskie! Tu czułem, że stoję na szczycie Tatr: widziałem wkoło siebie linię widnokręgu. Przede mną Wysoka uchyliła czoła, ta Wysoka, dziewicza, dumna, co tak imponuje z Rysów! Za nią Rysy, także podupadłe, nie śmieją swego czoła wznieść ponad horyzont. Dokoła przepaści, a pod stopami Dolina Wielka i Batyżowiecka. A co za pogoda cudowna! Gdzie okiem rzucić, żadnej przeszkody, niebo bez chmurki jednej. Tu Krywań, ów wielki Krywań, co go przez czas długi za najwyższy szczyt Tatr uważano, rozciąga swe szerokie ramiona. A tam na równinach miasta i miasteczka z dachami kościołów, błyszczącymi w słońcu, z koleją, wijącą się jak wąż pomiędzy nimi”4.

Osiągnięcie najwyższego szczytu jest tu dla osiemnastoletniego estety, a zarazem doskonale sprawnego fizycznie taternika, tożsame z doznaniem całkowitej harmonii pomiędzy duchową i materialną stroną przeżywania natury. Entuzjazm, z jakim odnosi się do stricte topograficznych elementów panoramy wokół niego, jest wyrazem czystej radości z doznania i... poznania. Dalsza eksploracja Tatr musi wszelako zostać odłożona na siedem długich lat, wypełnionych muzycznymi studiami w Berlinie, wyjazdami w Alpy i na Litwę. Do Zakopanego Karłowicz powraca w czerwcu 1902 roku, by spędzać tu kolejne letnie sezony, a w 1907 roku osiąść na stałe wraz z matką. Bardziej spełniony jako muzyk-kompozytor niż taternik, wznawia Karłowicz z jeszcze większą systematycznością swą wspinaczkową aktywność, dokumentując ją coraz bardziej dojrzałymi opisami dróg, z coraz wyrazistszym przesłaniem. W artykule z 1907 roku wyznaje: „Los rzucał mną dużo po świecie: widziałem zastygłe w lodzie cielska olbrzymów alpejskich, podziwiałem ponurą dzikość Czarnogórza, wpatrywałem się w białą szatę majestatycznej Etny. Lecz żadne z tych gór nie były mi tym, czym Tatry. (...) I gdy znajdę się na stromym wierzchołku sam, mając jedynie lazurową kopułę nieba nad sobą, a naokoło zatopione w morzu równin zakrzepłe bałwany szczytów – wówczas zaczynam rozpływać się w otaczającym przestworzu, przestaję się czuć wyodrębnioną jednostką, owiewa mnie potężny, wiekuisty oddech wszechbytu. (...) Godziny, przeżyte w tej półświadomości, są jakby chwilowym powrotem do niebytu, dają one spokój wobec życia i śmierci, mówiąc o wiecznej pogodzie roztopienia się we wszechistnieniu”5.

To przesycone goryczą podsumowanie życiowych i górskich zmagań uważane jest dość powszechnie za duchowe credo Karłowicza jako wyznawcy swej własnej ideologii taternickiej – teorii Wszechbytu. Niezależnie od nieuchronnych skojarzeń z ukończonymi przezeń rok wcześniej Odwiecznymi pieśniami op. 10 (Pieśń o wszechbycie), stanowi de facto zapisaną impresję, towarzyszącą autorowi w trakcie kontemplacji „pooranych” ścian Łomnicy, wkrótce po zdobyciu Pośredniej Grani, a przed atakiem na Staroleśną (!). Ten skądinąd przepiękny literacko fragment, w którym tak wyraźnie pobrzmiewa nuta zgorzknienia towarzysząca bilansowi zysków i strat steranego życiem i doświadczonego złym losem starego człowieka, doskonale współbrzmi z artystyczno- literackim duchem epoki. W przypadku – paradoksalnie tak młodego wiekiem – autora Rapsodii litewskiej nie było to wszakże podyktowane modą, lecz bagażem tragicznych doświadczeń – śmiercią ojca i siostry, a także wieloletnim oddaleniem od tak głęboko uduchowionej tatrzańskiej małej ojczyzny. To w końcu optymistyczne, bo zwieńczone swoistą nirwaną, wyznanie nie-z-własnej-winy syna marnotrawnego przed obliczem majestatu umiłowanych Gór...



(fragment większej całości)

Wojciech Skarbek-Wojczyński




1 H. B. de Saussure, Voyages dans les Alpes, Neuchâtel 1779-96; za: Jacek Woźniakowski, Góry niewzruszone, Warszawa 1974, s. 325.
2 M. Karłowicz (wspólnie z J. Chmielowskim ), Kościelec, „Kurier Zakopiański” 1892, nr 2
3 M. Karłowicz, Wycieczka na Króla tatrzańskiego i Szczyt Mięguszowiecki, „ Wędrowiec”, Warszawa 1895, nr 7-10.
4 Ibidem.
5 M. Karłowicz, Po śniegu (dziewięć dni w Tatrach ), „Taternik”, Lwów 1907, nr 4



 <– Spis treści numeru