Natura jest słownikiem,
gdzie każdy szuka
własnych słów.
Eugene Delacroix
Gdyby pokusić się o najkrótszą charakterystykę ostatniego okresu
ludzkiej ekspansji na niezdobyte jeszcze obszary Ziemi, należałoby użyć
określenia „epoka gór”. Przez tysiąclecia pasma górskie, położone
na rubieżach siedlisk plemiennych, imperiów i kręgów kulturowych,
stanowiły skuteczną barierę utrudniającą atak militarny, lecz również
naturalną przeszkodę komunikacyjną, dotkliwą zwłaszcza w kontaktach
handlowych. Osiemnastowieczna, oświeceniowa eksploracja najwyższych
gór Europy, zgodnie z duchem racjonalizmu, miała sprzyjać ich
topograficznemu opisowi, stanowiąc wstęp do pionierskich badań
naukowych. Najbardziej zasłużony spośród wczesnych zdobywców Mont Blanc
– Horace Bénédict de Saussure (1740-1799) doskonale wpisał
się w ten nurt, zostawiając pokaźną – skądinąd znakomitą literacko –
dokumentację swoich dokonań z lat 1785-1787. Ten być może pierwszy
świadomy apologeta gór – jak przystało na genewskiego encyklopedystę
– opiewa ich wrogą dzikość, a zarazem przydatność dla ludzkości jako
swoistej laickiej świątyni wszelkich nauk przyrodniczych i ścisłych.
„Te wielkie łańcuchy, których wierzchołki sięgają wyższych rejonów
atmosfery, wydają się laboratorium natury i zbiornikiem, skąd dobywa ona
dobrodziejstwa i klęski, które rozsiewa po naszej
ziemi (...)”1
Wraz z nadejściem XIX stulecia przyszła kolej na spragnionych
metafizycznych doznań ludzi sztuki, wśród których również Polak,
romantyczny poeta Antoni Malczewski (1793-1826), w 1818 roku stanął
na najwyższym szczycie Europy. 71 lat później swą wysokogórską
działalność, choć na skalę lokalną, tatrzańską, rozpoczyna inny wybitny
artysta o rodowodzie romantycznym – Mieczysław Karłowicz. Pomiędzy
dwiema datami 1889-1909 mieści się nierozerwalnie z Tatrami
i Zakopanem związany fragment biografii kompozytora, uznawanego za
najwybitniejszego polskiego symfonika swej epoki, a zarazem jednego
z najznakomitszych taterników, pionierów narciarstwa, świetnego pisarza-
publicysty, wreszcie – autora doskonałych fotografii tatrzańskich.
Urodzony na Wileńszczyźnie, w zamożnej ziemiańskiej rodzinie,
wychowany w kręgach elit intelektualnych Heidelbergu, Pragi,
a w końcu Warszawy, bardzo wcześnie zetknął się Mieczysław
z artystycznymi, a zwłaszcza etnograficznymi entuzjastami Zakopanego
i Tatr, poczynając od ojca, Jana Karłowicza, wybitnego lingwisty
i etnologa, autora i wydawcy monumentalnych prac językoznawczych,
wreszcie muzyka i muzykologa, poprzez matkę, Irenę z Sulistrowskich,
osobę wielkiej kultury i bardzo silną osobowość, a przy tym
entuzjastkę turystyki, aż po stałych bywalców warszawskiego salonu
Karłowiczów – m.in. kolekcjonerów góralszczyzny Bronisława i Marię
Dembowskich, twórcę stylu zakopiańskiego Stanisława Witkiewicza
i badającego muzyczny folklor góralski Jana Kleczyńskiego. Wprowadzany
w świat najwyższych polskich gór przez światłych rodziców i elitę
góralskich przewodników, w kolejnych sezonach wakacyjnych 1892, 1893
i 1894, zwiedził Karłowicz imponujące swym zasięgiem i różnorodnością
partie Tatr, kształtując zarazem bardzo osobistą metodologię poznawania
coraz bliższych sercu gór. Nie był bowiem przyszły kompozytor jednym
z wielu nie stroniących od wspinaczki turystów górskich – bywalców
Zakopanego. Z właściwą sobie a odziedziczoną po rodzicach
systematycznością i determinacją w dążeniu do celu, starał się nie tylko
jak najrzetelniej zgłębić topografię Tatr, ale także być na bieżąco
z najświeższymi wynikami badań nad geologią, florą i fauną tych gór oraz
etnografią ludów zamieszkujących ich podnóża. Już w wieku szesnastu lat
zadebiutował jako publicysta, zamieszczając na łamach „Kuriera
Zakopiańskiego” dwa artykuły na temat Kościelca, popularyzując opis
drogi na szczyt wraz z towarzyszącymi jej potencjalnymi trudnościami
i dostępne zeń widoki. „Jest to naga turnia, przedstawiająca się
dziko ze wszystkich stron. Od strony Czarnego Stawu przedstawia się nam
ona jako przepaścista ściana, wznosząca się nad powierzchnię jeziora na
532 m. Jest to szczyt pomijany przez turystów, chociaż na to bynajmniej
nie zasługuje. (...) Sam wierzchołek jest wąski, lecz długi. Widzimy
z niego całą dolinę stawów Gąsienicowych i dolinę Zakopanego. U stóp
naszych czerni się zwierciadlana powierzchnia Czarnego Stawu. Spoza
Granatów wyziera urwisty czub Wysokiej. Dodać należy, iż tylko
z Kościelca widoczne są bez wyjątku wszystkie stawy
Gąsienicowe”2.
Mieczysław Karłowicz na Szatanie, fot. Włodzimierz Bodireff
Ten krótki fragment trafnie charakteryzuje kształtujący się rzeczowy
styl opisu górskiej wycieczki, z uwzględnieniem tego, co najważniejsze,
godne polecenia czytelnikowi – nowicjuszowi. Uderza przy tym zupełny
brak emocjonalno-estetyzującej egzaltacji, tak typowej dla opisów
wszelkich cudów natury w piśmiennictwie schyłku XIX wieku. Warto
zaznaczyć, iż tekst ten napisał Karłowicz do spółki z młodszym od siebie
o dwa lata Januszem Chmielowskim, w przyszłości jednym
z najwybitniejszych polskich wspinaczy, autorem pierwszego rodzimego
przewodnika taternickiego. Okazał się przeto rok 1892 szczególnie
istotnym dla przyszłego symfonika, poza bowiem debiutem publicystycznym
miał miejsce – również na gruncie zakopiańskim – pierwszy publiczny
występ Mieczysława jako skrzypka; przede wszystkim zaś letni sezon owego
roku stał się początkiem sekwencji trzech lat jego wyjątkowej aktywności
w górach. Karłowicz był zatem – samotnie, z Chmielowskim lub góralskimi
przewodnikami – na Bystrej, Kominiarskim Wierchu, Świnicy, Kozim
Wierchu, na Granatach, Rysach, Kościelcu, Łomnicy, Wysokiej, Gierlachu
i wielu mniej wybitnych szczytach. Tym imponującym osiągnięciom młodego
turysty-taternika zaczyna, po nieśmiałych próbach opisów drogi na
Kościelec, towarzyszyć swoisty emocjonalny diariusz, w postaci coraz
bardziej osobistych literackich relacji z odbywanych wycieczek po
umiłowanych górach. Od tej pory, z krótszymi lub dłuższymi przerwami,
będą one współbrzmieć z „biograficzną codziennością” Karłowicza aż
do końca, stanowiąc rodzaj duchowego barometru i pozamuzycznej
ekspresji... W opublikowanym z rocznym opóźnieniem artykule
Wycieczka na Króla tatrzańskiego i na Szczyt Mięguszowiecki z roku
1895, czytamy m.in.: „Leżąc tutaj na wonnej łące, w cudowny dzień
lipcowy, doznałem wrażenia tak obcego mieszkańcom równin: uczucia
nieograniczonej wolności. Zapomniałem o drobiazgach życia codziennego,
zapomniałem o drobnych nadziejach, marzeniach, zawodach. Tutaj, wobec
otaczających mię gór, czułem się tak małym, takim pyłkiem, że opanowała
mię żądza dążenia do rzeczy wielkich i szlachetnych. W tej dziwnej
ciszy czerpałem siły na przyszłe nieuniknione zapasy z losem i czułem,
że każdy, kto by potrzebował spokoju i odpoczynku po pracy, tutaj
wróciłby w jednej chwili do siebie”3.
Fragment ten jest niezwykle znamienny dla początków kształtowania
się przypisywanej mu „osobistej” ideologii taternickiej: Mieczysław
Karłowicz już jako osiemnastolatek zdaje się z nadzieją
powtarzać za Psalmistą: „Podniosłem oczy moje na góry, skąd
przyjdzie mi pomoc” (Psalm 120). Romantyczna sakralizacja gór jako
metafory wzniosłości, wolności i płynącej zeń siły zrównoważona jest
tutaj całkiem pozytywistycznym, wręcz „socyalnym” – zgodnie
z duchem epoki – traktowaniem kojącego wpływu natury na stargane siły
spracowanego przybysza z nizin. W innym miejscu tego samego artykułu
czytamy: „Co za widok wokoło! [Z wierzchołka Gierlachu]. Jakże
daleko rozciągają się równiny węgierskie! Tu czułem, że stoję na
szczycie Tatr: widziałem wkoło siebie linię widnokręgu. Przede mną
Wysoka uchyliła czoła, ta Wysoka, dziewicza, dumna, co tak imponuje
z Rysów! Za nią Rysy, także podupadłe, nie śmieją swego czoła wznieść
ponad horyzont. Dokoła przepaści, a pod stopami Dolina Wielka
i Batyżowiecka. A co za pogoda cudowna! Gdzie okiem rzucić, żadnej
przeszkody, niebo bez chmurki jednej. Tu Krywań, ów wielki Krywań, co
go przez czas długi za najwyższy szczyt Tatr uważano, rozciąga swe
szerokie ramiona. A tam na równinach miasta i miasteczka z dachami
kościołów, błyszczącymi w słońcu, z koleją, wijącą się jak wąż pomiędzy
nimi”4.
Osiągnięcie najwyższego szczytu jest tu dla osiemnastoletniego
estety, a zarazem doskonale sprawnego fizycznie taternika, tożsame
z doznaniem całkowitej harmonii pomiędzy duchową i materialną stroną
przeżywania natury. Entuzjazm, z jakim odnosi się do stricte
topograficznych elementów panoramy wokół niego, jest wyrazem czystej
radości z doznania i... poznania. Dalsza eksploracja Tatr musi wszelako
zostać odłożona na siedem długich lat, wypełnionych muzycznymi studiami
w Berlinie, wyjazdami w Alpy i na Litwę. Do Zakopanego Karłowicz powraca
w czerwcu 1902 roku, by spędzać tu kolejne letnie sezony, a w 1907 roku
osiąść na stałe wraz z matką. Bardziej spełniony jako muzyk-kompozytor
niż taternik, wznawia Karłowicz z jeszcze większą systematycznością swą
wspinaczkową aktywność, dokumentując ją coraz bardziej dojrzałymi
opisami dróg, z coraz wyrazistszym przesłaniem. W artykule z 1907 roku
wyznaje: „Los rzucał mną dużo po świecie: widziałem zastygłe
w lodzie cielska olbrzymów alpejskich, podziwiałem ponurą dzikość
Czarnogórza, wpatrywałem się w białą szatę majestatycznej Etny. Lecz
żadne z tych gór nie były mi tym, czym Tatry. (...) I gdy znajdę się
na stromym wierzchołku sam, mając jedynie lazurową kopułę nieba nad
sobą, a naokoło zatopione w morzu równin zakrzepłe bałwany szczytów –
wówczas zaczynam rozpływać się w otaczającym przestworzu, przestaję się
czuć wyodrębnioną jednostką, owiewa mnie potężny, wiekuisty oddech
wszechbytu. (...) Godziny, przeżyte w tej półświadomości, są jakby
chwilowym powrotem do niebytu, dają one spokój wobec życia i śmierci,
mówiąc o wiecznej pogodzie roztopienia się we wszechistnieniu”5.
To przesycone goryczą podsumowanie życiowych i górskich zmagań
uważane jest dość powszechnie za duchowe credo Karłowicza jako wyznawcy
swej własnej ideologii taternickiej – teorii Wszechbytu. Niezależnie
od nieuchronnych skojarzeń z ukończonymi przezeń rok wcześniej
Odwiecznymi pieśniami op. 10 (Pieśń o wszechbycie), stanowi
de facto zapisaną impresję, towarzyszącą autorowi w trakcie kontemplacji
„pooranych” ścian Łomnicy, wkrótce po zdobyciu Pośredniej Grani,
a przed atakiem na Staroleśną (!). Ten skądinąd przepiękny literacko
fragment, w którym tak wyraźnie pobrzmiewa nuta zgorzknienia
towarzysząca bilansowi zysków i strat steranego życiem i doświadczonego
złym losem starego człowieka, doskonale współbrzmi z artystyczno-
literackim duchem epoki. W przypadku – paradoksalnie tak młodego
wiekiem – autora Rapsodii litewskiej nie było to wszakże
podyktowane modą, lecz bagażem tragicznych doświadczeń – śmiercią ojca
i siostry, a także wieloletnim oddaleniem od tak głęboko uduchowionej
tatrzańskiej małej ojczyzny. To w końcu optymistyczne, bo zwieńczone
swoistą nirwaną, wyznanie nie-z-własnej-winy syna
marnotrawnego przed obliczem majestatu umiłowanych Gór...
(fragment większej całości)
1
H. B. de Saussure, Voyages dans les Alpes,
Neuchâtel 1779-96; za: Jacek Woźniakowski, Góry
niewzruszone, Warszawa 1974, s. 325.
2
M. Karłowicz (wspólnie z J. Chmielowskim ),
Kościelec, „Kurier Zakopiański” 1892, nr 2
3
M. Karłowicz, Wycieczka na Króla tatrzańskiego i Szczyt Mięguszowiecki, „
Wędrowiec”, Warszawa 1895, nr 7-10.
4
Ibidem.
5
M. Karłowicz, Po