Przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oraz nadchodzące dziesięciolecie były bardzo bogate w wydarzenia. Ten intensywnie przeżyty czas widziany już trochę nieostro, może być trudny do opisania. Starajmy się nie pogubić w mnogości faktów i chronologii.
Nadszedł koniec mojego pobytu w Libii. Byłem tam dwa lata i zacząłem
bardziej energicznie zabiegać o powrót do Polski z powodów dwóch. Po
pierwsze, popsuły mi się stosunki w pracy, w wyniku czego złożyłem
podanie o zwolnienie, a po drugie był to przełom lat 1979/1980
i wiadomo, co się działo w Polsce. W arabskim byłem słaby, ale polskie
radio kupione od Polaków odbierało wszystko, bo nie sięgało tam żadne
zagłuszanie. „Wolna Europa” nadawała na okrągło, choć nie wszyscy
moi koledzy byli tak zwariowanymi słuchaczami jak ja. Nie mogłem więc
tam wysiedzieć. Tymczasem moja rodzina zwiedziła Europę i Afrykę, aż
w końcu otrzymałem zgodę na powrót, choć trochę trwało, zanim
wyjechaliśmy. Wracaliśmy do kraju przez Rzym. A kolegom w Polsce, taki
był zwyczaj, przywiozłem w prezencie kolorowe pisma typu „Times”,
„Life”, no i nie ukrywam „Playboy”.
W Warszawie jakiś czas przyzwyczajałem się do tego, co zastałem.
Sklepy były puste, miałem tylko kartki, które wymieniałem na niezbędne
rzeczy i papierosy. Jeśli nie paliłeś wcześniej, był to dobry okres,
żeby się nauczyć.
W kraju wrzało. Był to kulminacyjny okres gotowości strajkowej, cała
Polska miała stanąć. Równocześnie wielkim wstrząsem był zamach na Ojca
Świętego w dniu 13 maja, a potem, 28 maja, śmierć prymasa Stefana
Wyszyńskiego. Do „Solidarności” zapisałem się nie od razu.
Tymczasem podjąłem pracę w „Więzi”, której redaktorem naczelnym był
wówczas Tadeusz Mazowiecki. Od niego dostałem zaproszenie na I krajowy
Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność” w hali „Oliwia”
w charakterze obserwatora. Cały miesiąc spędziłem w Gdańsku i to była
główna lekcja poglądowa na to, co się dzieje, bo długo byłem poza
krajem. W sali pełno delegatów, milicja robotnicza sprawdzała każdego,
a każdy mówił, co chciał, kłócili się z Wałęsą, Wałęsa się obrażał.
Czułem się trochę jak w staropolskim sejmie. Nie było jeszcze podziałów
politycznych między delegatami. A raczej podziały istniały, ale nie one
były najważniejsze.
Hala była obstawiona przez samochody oraz policję w hełmach
i z bronią. Już samo to uwidoczniało, że sytuacja jest napięta i nic
nie wiadomo. Celem, jak pamiętamy, było uchwalenie zmian statutu,
programu działania i wybór władz krajowych, w tym wybór przewodniczącego
„Solidarności”. Został nim, jak wiadomo, Wałęsa.
Spotkałem Bujaka i choć myśmy się z Podkowy nie znali, rozmawiałem
z nim. Później ukrywał się wśród podkowiańskich ulic. Mój pobyt na
Wybrzeżu trwał blisko miesiąc. Uczyłem się sytuacji, słuchałem.
A potem minęły dwa miesiące i 13 grudnia 1981 roku buchnął stan wojenny.
Moja córeczka, wówczas podlotek, poszła w niedzielę do kościoła
i wróciła zadyszana, bo całą drogę biegła. Stan wojenny! W Polsce było
poruszenie wolnościowe. Stan wojenny położył mu kres, zburzył nasze
nadzieje, i, jak pamiętasz, mogło się wydawać, że na amen.
Tak się wydawało. Oczekiwaliśmy również jakiegoś sprzeciwu. Chociaż pierwsze, nocą nadane „Wiadomości” z przekrzywionym orłem w tle wyglądały i brzmiały surrealistycznie, nie do uwierzenia.
I w tej sytuacji ksiądz Leon zmobilizował nas w Podkowie do działania...
Na pierwszym spotkaniu nie byłam, ale wiem, że oprócz Ciebie przyszli: Andrzej Gazda, Janek Jarco, Oskar Koszutski i Jacek Wojnarowski.
Padło wtedy stare leninowskie pytanie „co robić?”. I nie wypada
mi się chyba chwalić, ale uważałem, że przede wszystkim trzeba ratować
rozmaitych inteligentów, na których rząd i partia przypuściły atak.
Jednych internowano, innych wyrzucono, zamknięto prawie wszystkie gazety
poza „Trybuną Ludu” i „Żołnierzem Wolności”. Mnóstwo osób
było internowanych, potem stopniowo wypuszczanych. Dla wielu był to
szok. Wiele osób z Podkowy uwięziono, ale na szczęście nic się
poważnego nie stało, a przecież było około stu wypadków śmiertelnych
w Polsce przy próbie aresztowania. Nie wiedzieliśmy, jak to będzie,
wszystko było możliwe, wyobraźnia podsuwała różne sekwencje wydarzeń, bo
wiedzieliśmy, co to jest stan wojenny, co to jest UB. W radiu
i telewizji nastąpiła zasadnicza zmiana, występowali inni ludzie.
I co my, w maleńkiej Podkowie, moglibyśmy zrobić dla ratowania tych
ludzi? Kościół w Podkowie Leśnej był wówczas znany z głodówki
[trwającej od 7 do 17 maja 1980 roku], podjętej w geście solidarności
z głodującymi w więzieniu Mirosławem Chojeckim i Dariuszem Kobzdejem,
a także w intencji uwolnienia kilkunastu innych działaczy opozycji.
Mnie interesowała najbardziej kondycja psychiczna społeczeństwa. I tu
już była na pewno moja zasługa: dać im jakąś namiastkę forum, dać
możliwość dawania wyrazu swoim poglądom. Nikt się nie sprzeciwiał,
ksiądz się zgodził. I powstał Parafialny Komitet Pomocy Bliźniemu...
...z tobą jako przewodniczącym.
Okazywanie pomocy przyjęło taką postać: dać inteligentom szansę mówienia. Potem działalność się zróżnicowała, rozszerzyła, przybrała wiele form, ale początek był właśnie taki. Pamiętam Wandę Falkowską, potem Krystynę Jagiełło, które pierwsze publicznie zabrały głos, choć całkiem na początku pojawili się aktorzy, poezja i śpiew. Odprawiano Msze za Ojczyznę. Od razu zbierano pieniądze, „co łaska” na tacę. I w ten sposób można było ludziom, którzy do nas trafiali, dawać honorarium, choć niektórzy nie chcieli go brać. Mówili też nam wprost, że nie przypuszczali, że będą jeszcze mogli mówić do tłumu ludzi, do Polaków. Jak się domyślasz, publiczność podkowiańska była lepsza niż przeciętna.
Była bardzo gorąca, gotowa do współpracy.
W ciągu miesiąca czy dwóch poszła fama po okolicy i gdy o określonej godzinie przyjeżdżała kolejka, wysypywała się z niej chmara ludzi i waliła do kościoła. Trzeba było tym sterować i uważać. Oczywiście kłamałbym mówiąc, że się nie bałem. Prelegenci mówili, co chcieli. Prowokacją zresztą było nie to, co mówili, ale to, że byli i mówili. Na przykład Mazowiecki tym, co mówił, nikogo nie obrażał ani nie prowokował, ale przecież jego obecność była prowokacją polityczną. Oczywiście, osób, dziennikarzy, których można było uważać za prowokujących, było sporo. Budzili ożywienie, to było widać. Przemówienia dotyczyły różnych sfer życia, nie tylko polityki, chociaż naprawdę wszystko było polityczne. Na przykład obecność wnuczki Piłsudskiego Joanny Jaraczewskiej w naszym kościele znaczyła bardzo wiele. Było kilka osób tego kalibru, jak Adam Bień, przy którym zasłużyliśmy się, wydając jego wspomnienia z pobytu w Rosji. Był członkiem Delegatury Rządu na Kraj. Później był w więzieniu, potem go zwolnili. Siedział cichutko jak mysz pod miotłą i napisał wspomnienia. W Podkowie je czytał, i tutaj znalazł się człowiek – Zdzisław Maros – który widział te kartki ręcznie pisane i sfinansował ich wydanie w podziemnym Wydawnictwie „Przedświt”. Redagowałem ten tom, siedząc u Bienia w Ossali. A dom Bienia znajduje się około sześciu kilometrów od miejsca, gdzie zginął Władysław Jasiński „Jędruś”, partyzant sandomierski, sławny na całą Polskę. To wszystko jest po prostu historią. Wydanie tej książki było wielkim tryumfem naszego komitetu.
Spotkania odbywały się od 1982 do wyborów w 1989 roku. W ciągu tylu lat przemawiających osób było bardzo wiele, nie sposób wymienić wszystkich nazwisk. Różnorodna była tematyka i reprezentowane opcje polityczne.
Pilnowałem, żeby opcje były różne. Przypomnę jeszcze niektóre
nazwiska: Dariusz Fikus, Marek Jurek, Adam Michnik, Andrzej Drawicz,
Stefan Sołtysik, Anna Walentynowicz, Jan Józef Lipski, Jerzy
Kropiwnicki, Władysław Siła-Nowicki, Jacek Kuroń, Andrzej
Machalski, Zbigniew Romaszewski, Władysław Bartoszewski, Maciej
Gutowski, Zofia Kuratowska, Marek Edelman
[przytaczamy –> fragmenty Jego wypowiedzi].
I podkowianie: Jacek Maziarski, który zresztą
wszedł później do naszego komitetu, Ryszard Bugaj, Tomasz Burek, Jan
Walc. A jeszcze: Anna Radziwiłł, Andrzej Czuma, Andrzej Kijowski,
Andrzej Wajda... Aktorzy: Maria Chwalibóg, Maria Dłużewska, Hanka
Skarżanka, Józef Duriasz... I wiele, wiele innych osób, ponad sto
nazwisk.
Wydarzeniem tego okresu były spotkania ekumeniczne w podkowiańskim
kościele. Na zaproszenie ks. Leona Kantorskiego 3 czerwca 1984 roku
przybyli ojcowie bazylianie i w obecności tłumów została odprawiona msza
święta w intencji pojednania polsko-ukraińskiego. Było to
zapoczątkowanie procesu zacierania narosłych żalów i pretensji. Odbyły
się także spotkania modlitewne z Żydami, Ormianami i Kościołem
Ewangelicko-Reformowanym.
Tymczasem przestaliśmy się mieścić w czasie, który mieliśmy do
dyspozycji (jednej godziny). Kościół przecież potrzebny był do innych rzeczy,
niekoniecznie takich, jakimi się zajmowaliśmy, ale udzielał gościny
działaniom niesprzecznym z jego posłaniem. Organizacja była bardzo
dobra. Służby porządkowe pilnowały ładu, bo przecież przychodziły tu
tłumy. Odbywały się także spotkania dyskusyjne w czytelni, nazwanej
później imieniem Jana Pawła II, i wernisaże wystaw artystów z całej
Polski, raz w miesiącu, bez przerwy przez sześć lat. Między innymi byli
tu: Adam Brincken, Henryk Waniek, Jerzy Stajuda, Jacek Waltoś, Koji
Kamoji, Marek Sapetto. Dwukrotnie organizowaliśmy Tygodnie Kultury
Chrześcijańskiej w Podkowie i okolicznych miejscowościach. Odbyło się
sympozjum krytyków i teoretyków sztuki „Symbole religijne
i patriotyczne w sztuce stanu wojennego”. W wyniku pielgrzymki do
Katynia powstał pomnik „Kalwaria Polska” według projektu Jerzego
Kaliny. Wydawano książki, znaczki, ulotki. Otwarty został
przykościelny kiosk z książkami, prowadzony przez Wiesława Matejczuka.
Przez wiele lat w każdą niedzielę wydawano potrzebującym leki, żywność
i odzież dostarczane z Francji. Punkt medyczny był profesjonalnie
prowadzony przez służbę zdrowia: lekarzy, farmaceutki i pielęgniarki
pod kierunkiem doktora Andrzeja Lipińskiego.
Trzeba może wspomnieć o grupie ludzi wchodzących w skład komitetu. Liczyła ona około dwudziestu osób, spotykających się raz w tygodniu. Stale zgłaszali się ludzie, bo to miejsce dawało wszystkim poczucie wolności. Rodziły się pomysły, rozmawiano o planach na przyszłość, np. dotyczące szkolnictwa w Podkowie. Ta aktywność w późniejszym czasie poprowadziła nas do Komitetu Obywatelskiego, organizowania spotkań przedwyborczych, plakatowania miasta i wyborów. Procent biorących udział w wyborach należał do najwyższych w kraju, podobnie jak głosy oddane na kandydatów „ Solidarności”.
A ja, pod koniec lat osiemdziesiątych zacząłem więcej pisać do podziemnej prasy.
Nie wspominasz, że publikowałeś również książki. Przypomnij, kiedy ukazała się twoja poszukiwana do dzisiaj książka o współżyciu z naszymi wschodnimi sąsiadami, za którą w 1985 roku otrzymałeś Nagrodę Kulturalną „Solidarności”?
Książkę Białorusini, Litwini, Ukraińcy opublikowałem w 1983 roku pod pseudonimem Kazimierz Podlaski. Była wznawiana kilkakrotnie, do tego raz w języku ukraińskim. Pod tym samym pseudonimem redagowałem pracę zbiorową Dar polski Białorusinom, Rosjanom i Ukraińcom na Tysiąclecie ich Chrztu Świętego, wydaną w Londynie w 1989 roku. Jako Jan Brzoza w 1987 roku opublikowałem książkę Polski rok 1919, a nieco wcześniej, w roku 1985 w Bibliotece „Więzi” Korzenie naszego losu.
Za Polski rok 1919 otrzymałeś Nagrodę
im. Jerzego Łojka, a dużo później, bo w 1993
roku, wydałeś pod własnym nazwiskiem jej drugi tom
Sąd Boży 1920 roku, łącznie z pierwszym, pod
wspólnym tytułem Polskie lata 1919-1920.
Za całokształt twórczości otrzymałeś Nagrodę im.
Bolesława Prusa, przyznawaną przez Stowarzyszenie
Dziennikarzy Polskich. Lata osiemdziesiąte był to pracowity okres.
Gdy w roku 2009 przypominam sobie widoki sprzed lat dwudziestu,
myślę: czy to możliwe? Jak możemy narzekać?! I myślę, że w pracach
prowadzących do tych zmian miałeś swój udział. Dziękuję Ci bardzo za
rozmowę.
Na pierwszym planie: ks. Leon Kantorski i Marek Edelman.
Stoją: Józef Duriasz, Bohdan Skaradziński.
Fot. Henryk Bazydło