„Chyba każdy z nas kiedyś spacerując po zabytkowej miejscowości
marzył, aby zajrzeć do starego, ukrytego za ogrodzeniem ogrodu. Te
marzenia się spełniają podczas Festiwalu Otwarte Ogrody, organizowanego
przez mazowieckie miasta-ogrody od 2005 roku” – pisze Magdalena
Prosińska w internetowym miesięczniku Enter (www.kulturaenter.pl). To
ona i jej kolega Łukasz Willmann, wpadli na pomysł stworzenia lokalnej
mutacji Europejskich Dni Dziedzictwa, które mają już na naszym
kontynencie osiemnastoletnią tradycję.
Idea padła na podatny grunt – już po raz piąty organizacje,
instytucje, władze samorządowe i mieszkańcy Podkowy jednoczą wysiłki, by
roztoczyć przed przybyłymi uroki miasta. W tych dniach natura i kultura
wzajemnie się dopełniają, a nad wszystkim unosi się duch gościnności.
Podczas tegorocznej edycji Festiwalu w ciągu trzech dni (11, 12 i 20
września) odbyło się kilkadziesiąt imprez – koncertów, wystaw,
pikników, wycieczek edukacyjnych, spotkań, turniejów, gier terenowych...
Nie sposób było odwiedzić, ani tym bardziej opisać wszystkich.
Charakter i klimat Otwartych Ogrodów oddają jednak relacje, które
przygotowały dla nas młode mieszkanki Podkowy.
Koncert w ogrodzie Yaśminy Strzeleckiej i Bogdana Jachimskiego odbył
się w słoneczny niedzielny poranek 13 września 2009, drugiego dnia
festiwalu Otwarte Ogrody. Pani Danuta Szewczyk recytowała wiersze
poetów początku XX w. i czytała wspomnienia z pierwszych dni II wojny
światowej. Wspomnienia uciekinierów i uczestników konspiracji, którzy
na różne sposoby związani byli z Podkową Leśną. Jedne głęboko
refleksyjne, inne opowiadające o dniu codziennym, o atmosferze
mobilizacji, ale także o zabawie, młodości i miłości, o ludziach, którzy
mimo wojennej zawieruchy dalej chcieli cieszyć się życiem. Usłyszeliśmy
teksty Poli Gojawiczyńskiej, Jarosława Iwaszkiewicza, Leopolda Staffa.
Tę prozatorsko-poetycką część wieczoru dopełniała grą na
fortepianie sama pani domu Yaśmina Strzelecka. Wykonała podniosłe,
wprowadzające patriotyczną atmosferę utwory Chopina: Nokturn
cis-moll i e-moll, Mazurek a-moll
i B-dur, Polonez B-dur i g-
moll, a także skoczny, o niespokojnym klimacie Mazurek a-
moll Szymanowskiego, będący efektem wieloletniej fascynacji
kompozytora góralszczyzną. Występ zwieńczyło wykonanie Sonaty
księżycowej Beethovena.
Dzięki doborowi repertuaru, współgrającego z fragmentami poezji
i prozy, podanymi z wielkim wyczuciem, udało się w ogrodzie przy Alei
Lipowej zbudować atmosferę niepowtarzalną. Yaśmina Strzelecka,
potomkini jednej z najstarszych rodzin podkowiańskich, uznana artystka
i znakomity pedagog, która wykształciła już co najmniej dwa pokolenia
muzyków, zbudowała napięcie i klimat, który pozwolił słuchaczom
przenieść się w wyobraźni do pierwszych dni wojny i odczuć niemal na
własnej skórze niepokój, niepewność jutra, ale także entuzjazm młodych
i ich zapał do walki. Dzięki żywiołowej i ekspresyjnej osobowości
artystki, będącej zawsze w centrum uwagi i potrafiącej skupić wokół
siebie ludzi, ten jeden z najpiękniejszych podkowiańskich ogrodów
wypełniony był po brzegi. Sceneria przedwojennego domu, który zachował
swój dawny urok i gdzie tak pieczołowicie pielęgnuje się tradycje
rodzinne, nadała całemu wydarzeniu dodatkowej głębi.
Po koncercie można było obejrzeć wystawę przedstawiającą historię domu
i rodziny oraz prace wykonane w Środowiskowym Domu Samopomocy przy ul.
Błońskiej. Zaprezentowano także zdjęcia oraz trofea syna gospodarzy
Michała, doskonałego jeźdźca, uczestnika olimpiad specjalnych
i wychowanka domu przy Błońskiej.
Katarzyna Grzymała
Pierwszego dnia festiwalu Muzeum w Stawisku i Stowarzyszenie Ogród
Sztuk i Nauk zaprosiło podkowian i przyjezdnych gości na koncert muzyki
kameralnej. Warunki panujące w domu Iwaszkiewiczów nie są idealne dla
wykonawców i słuchaczy. Akustyka pozostawia wiele do życzenia,
a miejsc, z których artysta byłby widoczny, nie starcza dla wszystkich.
Stawisko nie jest filharmonią z jej wyraźnym podziałem na przestrzeń dla
muzyków i publiczności, w której wyniesionego na scenie artystę można
podziwiać, ale nie nawiązuje się z nim kontaktu. Ma to jednak swoją
drugą, jakże pozytywną stronę. Domowa atmosfera i wystrój wnętrza
sprawiają, że ma się uczucie, jakby się tu było mile widzianym gościem,
a nie częścią anonimowej publiczności.
Imprezy w Stawisku łamią konwencję tradycyjnych koncertów muzyki
poważnej. Rekonstruuje się tu atmosferę kameralnych koncertów sprzed
dziesiątków lat, organizowanych przez gospodarza dla grona przyjaciół.
Takiego prawdziwie kameralnego obcowania z muzyką i artystami – którzy
po występie gawędzą z publicznością przy herbacie – rzadko można dziś
doświadczyć.
Koncert 12 września był właśnie tego rodzaju wydarzeniem. Pierwsza,
w zjawiskowej różowej sukni, wystąpiła Nina Kuźma-Sapiejewska,
polska pianistka, od lat mieszkająca w USA. Absolwentka jednego
z najbardziej prestiżowych konserwatoriów, Giulliard School of Music
w Nowym Jorku, która od lat wspiera polskich artystów przebywających za
oceanem. Tego wieczoru zaprezentowała przede wszystkim utwory epoki
romantyzmu – Chopina, Debussiego, Schuberta, Schumana, Liszta – ale
także nieznane szerszej publiczności dzieła kompozytorów
latynoamerykańskich: Ernesto Lelucona i Marii Teresy Carreno oraz
ragtime kompozycji May Aufderheide. Repertuar romantyczny, w tym znany
Nokturn F-dur Chopina, pieśni Schuberta czy wymagający,
intrygujący harmonicznie L'isle joyeuse Debussiego, artystka
wykonała wirtuozersko! Mniej przekonująco zabrzmiały dla mnie wykonania
utworów południowoamerykańskich, które wymagają znakomitego wyczucia
kołyszącego rytmu, oraz ragtime'u, z którego artysta musi wydobyć całą
podskórną energię. Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że gatunki
z pogranicza tak zwanej rozrywki są raczej żywiołem muzyków jazzowych.
W drugiej części koncertu przy akompaniamencie Ewy Seroki wystąpiła
Maria Sarna, socjolog z wykształcenia, sopranistka z zamiłowania. W jej
repertuarze znalazły się polskie pieśni ludowe lub stylizowane na
ludowo, opowiadające głównie o rozterkach miłosnych młodych mieszkanek
sielskich polskich wsi. Mogliśmy usłyszeć kompozycje znane wszystkim,
jak Życzenie Fryderyka Chopina czy wybrane utwory ze
Śpiewnika polskiego Stanisława Moniuszki, ale także mniej popularne
pieśni Ignacego Paderewskigo czy – inspirowane góralszczyzną –
Mieczysława Karłowicza. Czuło się, że artystka czerpie ze śpiewania
wiele przyjemności, a co najważniejsze nie przysłoniła melodii i słów
pięknych przecież pieśni przesadną wokalną wirtuozerią. Na koniec
wykonała Prząśniczkę, zachęcając publiczność do wspólnego
śpiewania. Jej entuzjazm, znajoma melodia i swojska, domowa atmosfera
sprawiły, że po chwili „kręć się, kręć, wrzeciono” śpiewało całe
Stawisko.
Katarzyna Grzymała
Cukunft w języku jidysz znaczy przyszłość. To także nazwa
projektu muzycznego Raphaela Rogińskiego, podkowianina z urodzenia
o samorodnym talencie muzycznym, który swoją ścieżkę artystyczną
odnalazł w muzyce środkowo- i wschodnioeuropejskich Żydów, posługujących
się wymierającym dziś językiem jidysz. Projekt ten to na polskiej
scenie muzycznej przedsięwzięcie bezprecedensowe, w którym udało się
stworzyć muzykę autorską, posiadającą własny, rozpoznawalny charakter,
a zarazem z szacunkiem odnoszącą się do swego pierwowzoru.
Przedwojenna muzyka żydowska przeżywa dziś swój renesans i staje się
coraz bardziej popularna. Cukunft wychodzi poza nurt muzyki
klezmerskiej, która z natury jest muzyką zabawy, czasem sentymentalną,
ale jednak ludyczną. Projektowi Rogińskiego bliżej do alternatywnych
dźwięków przedsięwzięć muzycznych związanych z amerykańską wytwórnią
Tzadik, która promuje bardzo współczesne podejście do muzyki żydowskiej.
Jednak Cukunft pozostaje projektem jedynym w swoim rodzaju, w którego
muzyce tradycja i współczesność wydają się idealnie z sobą współgrać.
Zespół występuje w różnych konfiguracjach. Stałym jego członkiem jest
Raphael Rogiński (gitara elektryczna), z którym grają lub grywali:
Paweł Szamburski (klarnet), Michał Górczyński (klarnet) i Paweł Szpura
(perkusja). Cukunft wydał jak dotąd jedną płytę Lider fun
Mordechaj Gebirtig [Pieśni Mordechaja Gebirtiga] z aranżacjami
utworów tego przedwojennego krakowskiego kompozytora i poety, jednak
muzycy związani z zespołem uczestniczą w wielu innych projektach, takich
jak Djazzpora, Meritum czy Sztetlach.
13 września w ogrodzie przy Kasztanowej mogliśmy wysłuchać zarówno
aranżacji tradycyjnych melodii Żydów galicyjskich, jak i kompozycji
Rogińskiego. Muzyki niebanalnej, mrocznej, jednak bardzo pobudzającej,
chwilami nawet żywiołowej. Muzyki o zupełnie innej harmonii, niż ta, do
której wszyscyśmy przywykli. Dźwięków kultury, w której pielęgnowanie
tradycji jest niezwykle ważne, która nigdy nie zapomina o swoich
bliskowschodnich korzeniach. Ale muzyka ta odzwierciedla zarazem
kondycję wspólnot aszkenazyjskich, osiadłych wśród lokalnych
społeczności, a przy tym zachowujących swą całkowicie odrębną tożsamość.
Dlatego, choć jest tak bardzo żydowska, to jednocześnie wyraźne są
w niej wpływy rosyjskie, polskie czy ukraińskie.
Najbardziej wartościowe w działalności Cukunftu jest to, że pomaga
ocalić pewną tradycję od zapomnienia, i robi to w taki sposób, że choć
nie jest to wcale muzyka łatwa, słucha się jej z prawdziwą
przyjemnością. Sceneria wilgotnego, pogrążonego w ciemności ogrodu
przydała jej magicznej aury i ułatwiła słuchaczom przeniesienie się
duchem w świat przedwojennej żydowskiej diaspory.
Katarzyna Grzymała
Festiwal Otwarte Ogrody to przede wszystkim okazja do towarzyskich
spotkań, wymieszania środowisk, ujawnienia ukrytych talentów
i zainteresowań mieszkańców. Oprócz uświęconych już tradycją wycieczek
wzbogacających wiedzę o historii czy architekturze Podkowy, odbyły się
imprezy, które pozwoliły nam zakosztować innych kultur.
Ogród węgierski.
A w Stawiskach koń pana Eleka owies dostawał – podkreślił Ákos
Engelmayer związki swego rodaka z Podkową, na spotkaniu zatytułowanym
István Elek – Węgier – żołnierz – architekt
krajobrazu, które odbyło się w Miejskiej Bibliotece Publicznej. –
Dostawał – potwierdził bohater wieczoru – po czym barwnie
opowiedział swoje losy od momentu przekroczenia granicy Polski w marcu
1944 aż do upadku Powstania Warszawskiego, podczas którego on i jego
huzarzy ratowali ludność cywilną, wywożąc ją z ogarniętego walkami
miasta. Wielokrotnie akcentował przy tym ciepłe przyjęcie i zaufanie
Polaków, którzy Węgrom, sprzymierzeńcom Niemiec, powierzali swoich
rannych, prosili ich o opiekę, a nawet o pomoc w naprawie powstańczego
radia.
Po wojnie István Elek osiedlił się w Polsce i nadal niósł pomoc.
Tym razem parkowi oliwskiemu, który został w znacznym stopniu
zniszczony. O tej sferze jego działalności opowiadał film dokumentalny,
którego projekcja zakończyła spotkanie.
Ogród turecki.
Nieważne kto, ale co i jak nosi – tak można podsumować
niekonwencjonalny, plenerowy pokaz mody, który odbył się w domu przy
ulicy Lilpopa 7. Modelkami projektantki Joli Szali, były jej koleżanki
w wieku 40+, które dumnie prezentowały kreacje na wszelkie okazje.
O rozrywkę dla ducha zadbali Anna i Mikołaj Sobczakowie z wydawnictwa
UkłAdanka. Małżeństwo tłumaczy gawędziło z gośćmi o tureckiej
literaturze i częstowało herbatą, narodowym napojem Turków. Orientalny
nastrój stworzyła także grupa muzyków Lechistan, nagrodzona podczas
tegorocznego XII Festiwalu Folkowego Polskiego Radia. Utwory wywodzące
się z tradycji turecko-osmańskiej a także ormiańskiej grane były na
egzotycznych instrumentach o obco brzmiących nazwach: bendir, kanun,
ney. Coś dla oka, coś dla ucha, coś dla ducha...
Ogród jidysz.
Nabożeństwo w Synagodze Nożyków ku czci zamordowanych podczas Zagłady.
Zbliżenia na twarze tych, którzy przeżyli. W tle pieśń żałobna kantora.
Tak rozpoczyna się unikatowy dokument Mir lebn geblibene / Am
jisroel chai [My, którzy przeżyliśmy] autorstwa Natana Grossa, z 1948
roku. To jedyny reprezentant tego gatunku w bogatym dorobku nastawionej
na fabułę produkcji filmów w języku jidysz. Po pierwszych przejmujących
scenach film zaczyna przypominać polską kronikę filmową. Opowiada
o odradzaniu się życia żydowskiego w powojennej Polsce, ale koncentruje
się niemal wyłącznie na kolektywnym charakterze działań podejmowanych
przez różnego rodzaju ugrupowania. Wiele scen komentowanych jest
w charakterystyczny dla PRL-u entuzjastyczny sposób, a żydowscy
robotnicy, rzemieślnicy, osierocone dzieci – wszyscy ruszają do pracy
i nauki z pieśnią na ustach. Aż strach pomyśleć, ile arcydzieł
straciliśmy przez działalność cenzury! Bo, jak zapewniał po projekcji
jeden z młodych organizatorów, film został przez nią mocno okrojony.
Niedosyt scen ukazujących tradycję i kulturę polskich Żydów
zrekompensował w jakiejś mierze występ zespołu Cukunft, który czerpie
inspiracje z muzyki klezmerskiej.
Z nadzieją czekam na kolejną edycję festiwalu. Kto wie, jakie jeszcze
nieznane kraje i kultury zagoszczą w podkowiańskich ogrodach?
Maria Wróblewska
Tegoroczny Ekoogród, przygotowany przez Centrum Kultury
i Inicjatyw Obywatelskich z siedzibą w pałacyku-kasynie, miał
rozbudzić wrażliwość ekologiczną podkowian, a także przynieść konkretne
efekty dla środowiska – pod patronatem Europejskiej Platformy
Recyklingu zorganizowano bowiem zbiórkę tzw. elektrośmieci.
W bogatym repertuarze atrakcji ekopikniku każdy mógł znaleźć coś dla
siebie. Najmłodsi mieli okazję wziąć udział w licznych zajęciach
edukacyjnych i artystycznych, zorganizowanych pod hasłem ochrony
środowiska naturalnego oraz upowszechniania ekologicznego stylu życia.
Uczestnicy warsztatów mogli zobaczyć, jak powstaje rzeźba z makulatury
i plastiku, samodzielnie wykonać ekologiczny stroik kwiatowy, a także
wziąć udział w licznych grach plenerowych. Osoby zainteresowane aktywną
ochroną dzikiej przyrody miały szansę zapoznać się bliżej
z działalnością Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, niezależnej
organizacji ekologicznej.
W ramach promocji zdrowego żywienia, w jadłospisie restauracji Kasyno,
jako dania główne, królowały potrawy wegetariańskie.
Szczególnym zainteresowaniem wśród starszych uczestników
Ekoogrodu cieszył się kierowany myślą buddyjską projekt Janusza
Byszewskiego i Marii Parczewskiej Galeria klimatów. Ramy
obrazów stanowiły wypełnione piaskiem skrzynki, spośród których każda
nawiązywała swą nazwą do innej „strefy klimatycznej” – do
wspomnień wakacyjnych, czasów dzieciństwa, klimatów Podkowy. Kto
chciał, mógł dorzucić pierwsze skojarzenie, jakie mu przyszło do głowy
– zapisać swą myśl żelowym długopisem na kamyku i umieścić go
w skrzynce na piaskowym podłożu. W ten sposób powstały bardzo ciekawe
zbiorowe kompozycje, nawiązujące formą do japońskiej sztuki
projektowania ogrodów.
Po zmroku impreza ekologiczna przeniosła się z pałacyku do kamienicy
przy Akacjowej 37, gdzie odbył się Resajkling sztuki. Okna
budynku rozświetliły wielobarwne wizualizacje, a pomiędzy nimi powstała
balkonowa scena. Mocne, punkowe brzmienia zespołów El Banda i Wylewka
oraz elektroniczny bit soundsystemu przyciągnęły rzesze podkowiańskiej
młodzieży. W labiryncie drzew i krzewów można było obejrzeć, między
innymi, wystawę fotografii industrialnej oraz rzeźby wykonane
niekonwencjonalną metodą trash artu.
To już druga impreza tego typu w Podkowie. Efekty, jakie przyniosła
zbiórka elektrośmieci (pięć kontenerów zużytych sprzętów
elektronicznych!), świadczą o tym, że nawet w mieście ludzi – jak
sądzę – świadomych ekologicznie, warto organizować takie akcje.
Twórcy projektu dowiedli, że można to robić ciekawie i niebanalnie.
Jeśli tylko władze miasta będą zainteresowane tą inicjatywą, z pewnością
możemy spodziewać się kolejnego ekospotkania w nadchodzącym roku. Ja
czekam z niecierpliwością.
Paulina Matuszewska