PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 61-62

Festiwal Otwarte Ogrody


„Chyba każdy z nas kiedyś spacerując po zabytkowej miejscowości marzył, aby zajrzeć do starego, ukrytego za ogrodzeniem ogrodu. Te marzenia się spełniają podczas Festiwalu Otwarte Ogrody, organizowanego przez mazowieckie miasta-ogrody od 2005 roku” – pisze Magdalena Prosińska w internetowym miesięczniku Enter (www.kulturaenter.pl). To ona i jej kolega Łukasz Willmann, wpadli na pomysł stworzenia lokalnej mutacji Europejskich Dni Dziedzictwa, które mają już na naszym kontynencie osiemnastoletnią tradycję.

Idea padła na podatny grunt – już po raz piąty organizacje, instytucje, władze samorządowe i mieszkańcy Podkowy jednoczą wysiłki, by roztoczyć przed przybyłymi uroki miasta. W tych dniach natura i kultura wzajemnie się dopełniają, a nad wszystkim unosi się duch gościnności.

Podczas tegorocznej edycji Festiwalu w ciągu trzech dni (11, 12 i 20 września) odbyło się kilkadziesiąt imprez – koncertów, wystaw, pikników, wycieczek edukacyjnych, spotkań, turniejów, gier terenowych... Nie sposób było odwiedzić, ani tym bardziej opisać wszystkich. Charakter i klimat Otwartych Ogrodów oddają jednak relacje, które przygotowały dla nas młode mieszkanki Podkowy.



Poetycko-muzyczna podróż w czasie

Koncert w ogrodzie Yaśminy Strzeleckiej i Bogdana Jachimskiego odbył się w słoneczny niedzielny poranek 13 września 2009, drugiego dnia festiwalu Otwarte Ogrody. Pani Danuta Szewczyk recytowała wiersze poetów początku XX w. i czytała wspomnienia z pierwszych dni II wojny światowej. Wspomnienia uciekinierów i uczestników konspiracji, którzy na różne sposoby związani byli z Podkową Leśną. Jedne głęboko refleksyjne, inne opowiadające o dniu codziennym, o atmosferze mobilizacji, ale także o zabawie, młodości i miłości, o ludziach, którzy mimo wojennej zawieruchy dalej chcieli cieszyć się życiem. Usłyszeliśmy teksty Poli Gojawiczyńskiej, Jarosława Iwaszkiewicza, Leopolda Staffa.

Tę prozatorsko-poetycką część wieczoru dopełniała grą na fortepianie sama pani domu Yaśmina Strzelecka. Wykonała podniosłe, wprowadzające patriotyczną atmosferę utwory Chopina: Nokturn cis-molle-moll, Mazurek a-mollB-dur, Polonez B-durg- moll, a także skoczny, o niespokojnym klimacie Mazurek a- moll Szymanowskiego, będący efektem wieloletniej fascynacji kompozytora góralszczyzną. Występ zwieńczyło wykonanie Sonaty księżycowej Beethovena.

Dzięki doborowi repertuaru, współgrającego z fragmentami poezji i prozy, podanymi z wielkim wyczuciem, udało się w ogrodzie przy Alei Lipowej zbudować atmosferę niepowtarzalną. Yaśmina Strzelecka, potomkini jednej z najstarszych rodzin podkowiańskich, uznana artystka i znakomity pedagog, która wykształciła już co najmniej dwa pokolenia muzyków, zbudowała napięcie i klimat, który pozwolił słuchaczom przenieść się w wyobraźni do pierwszych dni wojny i odczuć niemal na własnej skórze niepokój, niepewność jutra, ale także entuzjazm młodych i ich zapał do walki. Dzięki żywiołowej i ekspresyjnej osobowości artystki, będącej zawsze w centrum uwagi i potrafiącej skupić wokół siebie ludzi, ten jeden z najpiękniejszych podkowiańskich ogrodów wypełniony był po brzegi. Sceneria przedwojennego domu, który zachował swój dawny urok i gdzie tak pieczołowicie pielęgnuje się tradycje rodzinne, nadała całemu wydarzeniu dodatkowej głębi.

Po koncercie można było obejrzeć wystawę przedstawiającą historię domu i rodziny oraz prace wykonane w Środowiskowym Domu Samopomocy przy ul. Błońskiej. Zaprezentowano także zdjęcia oraz trofea syna gospodarzy Michała, doskonałego jeźdźca, uczestnika olimpiad specjalnych i wychowanka domu przy Błońskiej.


Katarzyna Grzymała



Blisko muzyki

Pierwszego dnia festiwalu Muzeum w Stawisku i Stowarzyszenie Ogród Sztuk i Nauk zaprosiło podkowian i przyjezdnych gości na koncert muzyki kameralnej. Warunki panujące w domu Iwaszkiewiczów nie są idealne dla wykonawców i słuchaczy. Akustyka pozostawia wiele do życzenia, a miejsc, z których artysta byłby widoczny, nie starcza dla wszystkich. Stawisko nie jest filharmonią z jej wyraźnym podziałem na przestrzeń dla muzyków i publiczności, w której wyniesionego na scenie artystę można podziwiać, ale nie nawiązuje się z nim kontaktu. Ma to jednak swoją drugą, jakże pozytywną stronę. Domowa atmosfera i wystrój wnętrza sprawiają, że ma się uczucie, jakby się tu było mile widzianym gościem, a nie częścią anonimowej publiczności.

Imprezy w Stawisku łamią konwencję tradycyjnych koncertów muzyki poważnej. Rekonstruuje się tu atmosferę kameralnych koncertów sprzed dziesiątków lat, organizowanych przez gospodarza dla grona przyjaciół. Takiego prawdziwie kameralnego obcowania z muzyką i artystami – którzy po występie gawędzą z publicznością przy herbacie – rzadko można dziś doświadczyć.

Koncert 12 września był właśnie tego rodzaju wydarzeniem. Pierwsza, w zjawiskowej różowej sukni, wystąpiła Nina Kuźma-Sapiejewska, polska pianistka, od lat mieszkająca w USA. Absolwentka jednego z najbardziej prestiżowych konserwatoriów, Giulliard School of Music w Nowym Jorku, która od lat wspiera polskich artystów przebywających za oceanem. Tego wieczoru zaprezentowała przede wszystkim utwory epoki romantyzmu – Chopina, Debussiego, Schuberta, Schumana, Liszta – ale także nieznane szerszej publiczności dzieła kompozytorów latynoamerykańskich: Ernesto Lelucona i Marii Teresy Carreno oraz ragtime kompozycji May Aufderheide. Repertuar romantyczny, w tym znany Nokturn F-dur Chopina, pieśni Schuberta czy wymagający, intrygujący harmonicznie L'isle joyeuse Debussiego, artystka wykonała wirtuozersko! Mniej przekonująco zabrzmiały dla mnie wykonania utworów południowoamerykańskich, które wymagają znakomitego wyczucia kołyszącego rytmu, oraz ragtime'u, z którego artysta musi wydobyć całą podskórną energię. Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że gatunki z pogranicza tak zwanej rozrywki są raczej żywiołem muzyków jazzowych.

W drugiej części koncertu przy akompaniamencie Ewy Seroki wystąpiła Maria Sarna, socjolog z wykształcenia, sopranistka z zamiłowania. W jej repertuarze znalazły się polskie pieśni ludowe lub stylizowane na ludowo, opowiadające głównie o rozterkach miłosnych młodych mieszkanek sielskich polskich wsi. Mogliśmy usłyszeć kompozycje znane wszystkim, jak Życzenie Fryderyka Chopina czy wybrane utwory ze Śpiewnika polskiego Stanisława Moniuszki, ale także mniej popularne pieśni Ignacego Paderewskigo czy – inspirowane góralszczyzną – Mieczysława Karłowicza. Czuło się, że artystka czerpie ze śpiewania wiele przyjemności, a co najważniejsze nie przysłoniła melodii i słów pięknych przecież pieśni przesadną wokalną wirtuozerią. Na koniec wykonała Prząśniczkę, zachęcając publiczność do wspólnego śpiewania. Jej entuzjazm, znajoma melodia i swojska, domowa atmosfera sprawiły, że po chwili „kręć się, kręć, wrzeciono” śpiewało całe Stawisko.


Katarzyna Grzymała



Ocalić od zapomnienia

Cukunft w języku jidysz znaczy przyszłość. To także nazwa projektu muzycznego Raphaela Rogińskiego, podkowianina z urodzenia o samorodnym talencie muzycznym, który swoją ścieżkę artystyczną odnalazł w muzyce środkowo- i wschodnioeuropejskich Żydów, posługujących się wymierającym dziś językiem jidysz. Projekt ten to na polskiej scenie muzycznej przedsięwzięcie bezprecedensowe, w którym udało się stworzyć muzykę autorską, posiadającą własny, rozpoznawalny charakter, a zarazem z szacunkiem odnoszącą się do swego pierwowzoru.

Przedwojenna muzyka żydowska przeżywa dziś swój renesans i staje się coraz bardziej popularna. Cukunft wychodzi poza nurt muzyki klezmerskiej, która z natury jest muzyką zabawy, czasem sentymentalną, ale jednak ludyczną. Projektowi Rogińskiego bliżej do alternatywnych dźwięków przedsięwzięć muzycznych związanych z amerykańską wytwórnią Tzadik, która promuje bardzo współczesne podejście do muzyki żydowskiej. Jednak Cukunft pozostaje projektem jedynym w swoim rodzaju, w którego muzyce tradycja i współczesność wydają się idealnie z sobą współgrać.

Zespół występuje w różnych konfiguracjach. Stałym jego członkiem jest Raphael Rogiński (gitara elektryczna), z którym grają lub grywali: Paweł Szamburski (klarnet), Michał Górczyński (klarnet) i Paweł Szpura (perkusja). Cukunft wydał jak dotąd jedną płytę Lider fun Mordechaj Gebirtig [Pieśni Mordechaja Gebirtiga] z aranżacjami utworów tego przedwojennego krakowskiego kompozytora i poety, jednak muzycy związani z zespołem uczestniczą w wielu innych projektach, takich jak Djazzpora, Meritum czy Sztetlach.

13 września w ogrodzie przy Kasztanowej mogliśmy wysłuchać zarówno aranżacji tradycyjnych melodii Żydów galicyjskich, jak i kompozycji Rogińskiego. Muzyki niebanalnej, mrocznej, jednak bardzo pobudzającej, chwilami nawet żywiołowej. Muzyki o zupełnie innej harmonii, niż ta, do której wszyscyśmy przywykli. Dźwięków kultury, w której pielęgnowanie tradycji jest niezwykle ważne, która nigdy nie zapomina o swoich bliskowschodnich korzeniach. Ale muzyka ta odzwierciedla zarazem kondycję wspólnot aszkenazyjskich, osiadłych wśród lokalnych społeczności, a przy tym zachowujących swą całkowicie odrębną tożsamość. Dlatego, choć jest tak bardzo żydowska, to jednocześnie wyraźne są w niej wpływy rosyjskie, polskie czy ukraińskie.

Najbardziej wartościowe w działalności Cukunftu jest to, że pomaga ocalić pewną tradycję od zapomnienia, i robi to w taki sposób, że choć nie jest to wcale muzyka łatwa, słucha się jej z prawdziwą przyjemnością. Sceneria wilgotnego, pogrążonego w ciemności ogrodu przydała jej magicznej aury i ułatwiła słuchaczom przeniesienie się duchem w świat przedwojennej żydowskiej diaspory.


Katarzyna Grzymała



U nas, a jakby gdzie indziej

Festiwal Otwarte Ogrody to przede wszystkim okazja do towarzyskich spotkań, wymieszania środowisk, ujawnienia ukrytych talentów i zainteresowań mieszkańców. Oprócz uświęconych już tradycją wycieczek wzbogacających wiedzę o historii czy architekturze Podkowy, odbyły się imprezy, które pozwoliły nam zakosztować innych kultur.

Ogród węgierski. A w Stawiskach koń pana Eleka owies dostawał – podkreślił Ákos Engelmayer związki swego rodaka z Podkową, na spotkaniu zatytułowanym István Elek – Węgier – żołnierz – architekt krajobrazu, które odbyło się w Miejskiej Bibliotece Publicznej. – Dostawał – potwierdził bohater wieczoru – po czym barwnie opowiedział swoje losy od momentu przekroczenia granicy Polski w marcu 1944 aż do upadku Powstania Warszawskiego, podczas którego on i jego huzarzy ratowali ludność cywilną, wywożąc ją z ogarniętego walkami miasta. Wielokrotnie akcentował przy tym ciepłe przyjęcie i zaufanie Polaków, którzy Węgrom, sprzymierzeńcom Niemiec, powierzali swoich rannych, prosili ich o opiekę, a nawet o pomoc w naprawie powstańczego radia.

Po wojnie István Elek osiedlił się w Polsce i nadal niósł pomoc. Tym razem parkowi oliwskiemu, który został w znacznym stopniu zniszczony. O tej sferze jego działalności opowiadał film dokumentalny, którego projekcja zakończyła spotkanie.

Ogród turecki. Nieważne kto, ale co i jak nosi – tak można podsumować niekonwencjonalny, plenerowy pokaz mody, który odbył się w domu przy ulicy Lilpopa 7. Modelkami projektantki Joli Szali, były jej koleżanki w wieku 40+, które dumnie prezentowały kreacje na wszelkie okazje. O rozrywkę dla ducha zadbali Anna i Mikołaj Sobczakowie z wydawnictwa UkłAdanka. Małżeństwo tłumaczy gawędziło z gośćmi o tureckiej literaturze i częstowało herbatą, narodowym napojem Turków. Orientalny nastrój stworzyła także grupa muzyków Lechistan, nagrodzona podczas tegorocznego XII Festiwalu Folkowego Polskiego Radia. Utwory wywodzące się z tradycji turecko-osmańskiej a także ormiańskiej grane były na egzotycznych instrumentach o obco brzmiących nazwach: bendir, kanun, ney. Coś dla oka, coś dla ucha, coś dla ducha...

Ogród jidysz. Nabożeństwo w Synagodze Nożyków ku czci zamordowanych podczas Zagłady. Zbliżenia na twarze tych, którzy przeżyli. W tle pieśń żałobna kantora. Tak rozpoczyna się unikatowy dokument Mir lebn geblibene / Am jisroel chai [My, którzy przeżyliśmy] autorstwa Natana Grossa, z 1948 roku. To jedyny reprezentant tego gatunku w bogatym dorobku nastawionej na fabułę produkcji filmów w języku jidysz. Po pierwszych przejmujących scenach film zaczyna przypominać polską kronikę filmową. Opowiada o odradzaniu się życia żydowskiego w powojennej Polsce, ale koncentruje się niemal wyłącznie na kolektywnym charakterze działań podejmowanych przez różnego rodzaju ugrupowania. Wiele scen komentowanych jest w charakterystyczny dla PRL-u entuzjastyczny sposób, a żydowscy robotnicy, rzemieślnicy, osierocone dzieci – wszyscy ruszają do pracy i nauki z pieśnią na ustach. Aż strach pomyśleć, ile arcydzieł straciliśmy przez działalność cenzury! Bo, jak zapewniał po projekcji jeden z młodych organizatorów, film został przez nią mocno okrojony. Niedosyt scen ukazujących tradycję i kulturę polskich Żydów zrekompensował w jakiejś mierze występ zespołu Cukunft, który czerpie inspiracje z muzyki klezmerskiej.

Z nadzieją czekam na kolejną edycję festiwalu. Kto wie, jakie jeszcze nieznane kraje i kultury zagoszczą w podkowiańskich ogrodach?


Maria Wróblewska



Recykling i Resajkling

Tegoroczny Ekoogród, przygotowany przez Centrum Kultury i Inicjatyw Obywatelskich z siedzibą w pałacyku-kasynie, miał rozbudzić wrażliwość ekologiczną podkowian, a także przynieść konkretne efekty dla środowiska – pod patronatem Europejskiej Platformy Recyklingu zorganizowano bowiem zbiórkę tzw. elektrośmieci.

W bogatym repertuarze atrakcji ekopikniku każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Najmłodsi mieli okazję wziąć udział w licznych zajęciach edukacyjnych i artystycznych, zorganizowanych pod hasłem ochrony środowiska naturalnego oraz upowszechniania ekologicznego stylu życia. Uczestnicy warsztatów mogli zobaczyć, jak powstaje rzeźba z makulatury i plastiku, samodzielnie wykonać ekologiczny stroik kwiatowy, a także wziąć udział w licznych grach plenerowych. Osoby zainteresowane aktywną ochroną dzikiej przyrody miały szansę zapoznać się bliżej z działalnością Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, niezależnej organizacji ekologicznej.

W ramach promocji zdrowego żywienia, w jadłospisie restauracji Kasyno, jako dania główne, królowały potrawy wegetariańskie.

Szczególnym zainteresowaniem wśród starszych uczestników Ekoogrodu cieszył się kierowany myślą buddyjską projekt Janusza Byszewskiego i Marii Parczewskiej Galeria klimatów. Ramy obrazów stanowiły wypełnione piaskiem skrzynki, spośród których każda nawiązywała swą nazwą do innej „strefy klimatycznej” – do wspomnień wakacyjnych, czasów dzieciństwa, klimatów Podkowy. Kto chciał, mógł dorzucić pierwsze skojarzenie, jakie mu przyszło do głowy – zapisać swą myśl żelowym długopisem na kamyku i umieścić go w skrzynce na piaskowym podłożu. W ten sposób powstały bardzo ciekawe zbiorowe kompozycje, nawiązujące formą do japońskiej sztuki projektowania ogrodów.

Po zmroku impreza ekologiczna przeniosła się z pałacyku do kamienicy przy Akacjowej 37, gdzie odbył się Resajkling sztuki. Okna budynku rozświetliły wielobarwne wizualizacje, a pomiędzy nimi powstała balkonowa scena. Mocne, punkowe brzmienia zespołów El Banda i Wylewka oraz elektroniczny bit soundsystemu przyciągnęły rzesze podkowiańskiej młodzieży. W labiryncie drzew i krzewów można było obejrzeć, między innymi, wystawę fotografii industrialnej oraz rzeźby wykonane niekonwencjonalną metodą trash artu.

To już druga impreza tego typu w Podkowie. Efekty, jakie przyniosła zbiórka elektrośmieci (pięć kontenerów zużytych sprzętów elektronicznych!), świadczą o tym, że nawet w mieście ludzi – jak sądzę – świadomych ekologicznie, warto organizować takie akcje. Twórcy projektu dowiedli, że można to robić ciekawie i niebanalnie. Jeśli tylko władze miasta będą zainteresowane tą inicjatywą, z pewnością możemy spodziewać się kolejnego ekospotkania w nadchodzącym roku. Ja czekam z niecierpliwością.


Paulina Matuszewska



 <– Spis treści numeru