Rok 2009 obchodzimy w Polsce jako rok Słowackiego, ale nie można
powiedzieć, by obchodzono go szumnie, jak wobec wieszcza
przystało. Tym bardziej w powodzi wydarzeń codziennych umyka inna
rocznica, związana jednakże z nazwiskiem poety – stulecie śmierci
Heleny Modrzejewskiej, artystki zakochanej w twórczości Słowackiego.
Czym dziś może zainteresować potomnych aktorka dwóch kontynentów
Madame Modjeska, czyli Karolowa Chłapowska? Życiem pełnym niepowodzeń
i wzlotów, powikłaniem losów, których konsekwencją była niejasna
sytuacja rodzinna – nie wiadomo właściwie, czy nazywała się Opid,
Benda, Zimajer, czy, jak podaje profesor Zbigniew Raszewski w swojej
„Krótkiej historii teatru polskiego”, Jadwiga Helena Misel; bo
Modrzejewska, czyli dla Amerykanów Modjeska, to pseudonim artystyczny
aktorki.
Nie grą sceniczną, bo teatr to sztuka ulotna; nie pozostało dziś nic poza opisami
i fotografiami z przedstawień. Na pewno siłą charakteru, którą
pokonywała wszelkie przeszkody na drodze do osiągnięcia sławy
międzynarodowej artystki. A także konsekwencją w dokonywaniu niełatwych
wyborów życiowych, uporem i całkowitym oddaniem się sztuce. Z jej
życiorysu można by wykroić co najmniej kilka. Nie wiadomo dziś do
końca, co w jej pamiętnikach jest prawdą, a co kreacją. Wiadomo, że
konsekwentnie, krok po kroku, wspinała się po stopniach kariery – nie
bez pomocy wielu życzliwych osób – kariery jak z baśni o Kopciuszku.
Otrzymała od losu wielki talent, niezwykłą urodę, łut szczęścia, ale na
wszystko inne zapracowała wielkimi wyrzeczeniami, licznymi upokorzeniami
i ciężką pracą.
Teatr był jej przeznaczeniem – dom żył sztuką, czterej bracia
zostali aktorami, opiekun i współtowarzysz matki, później mąż Heleny,
Gustaw Zimajer też był aktorem.
Jej zafascynowanie sceną zaczęło się bardzo wcześnie i we własnym
domu, gdzie wraz z braćmi i siostrą przygotowywali amatorskie
przedstawienia. A kiedy zabrano ją na prawdziwy spektakl teatralny,
przeżyła szok i dostała gorączki. Przez długi czas matka trzymała ją
z dala od teatru, ale gdy po skończeniu szkoły przyklasztornej znów
znalazła się na widowni, przedstawienie Marii Stuart stało się dla niej
objawieniem wielkiej sztuki i odtąd dążyła do tego, by móc zagrać tę
wymarzoną rolę.
Do jej ideałów obok Schillera i Słowackiego dołączył, po pierwszym
zetknięciu się z jego sztuką, także Szekspir, wówczas w naszym kraju
prawie nieznany, i on był odtąd dla niej najważniejszy. Dla pierwszego
z ukochanych autorów zgodziła się uczyć języka, któremu jako polska
patriotka była niechętna; ostatni stał się powodem jej wieloletniej
upartej nauki angielskiego, co zaowocowało w końcu występami na scenach
amerykańskich i w Londynie. Zanim się to dokonało, Helena przeszła
przez kilka prowincjonalnych teatrów, od Bochni po galicyjski teatr
objazdowy, a później teatry Lwowa, Stanisławowa, Czerniowiec. Zetknęła
się tam z kilkoma wybitnymi artystami, ale jej marzeniem był Kraków.
Urzeczywistnienie tego celu nie przyszło łatwo, poprzedziła je śmierć
córeczki i ucieczka od męża, który zaczął traktować Helenę jak kurę niosącą złote
jajka i skrzętnie pilnował.
W Krakowie zatrzymała się na dłużej; pracowała bardzo ciężko, by
zarobić na swoje i synka utrzymanie. Jej styl życia w tym okresie
różnił się od sposobu, w jaki spędzali czas ówcześni aktorzy – zamiast
na rautach i w kawiarniach spędzała każdą wolną chwilę z synkiem lub na
lekturze ukochanych klasyków i pracy nad kolejną rolą. Zawzięcie
usiłowała pokonać przeszkodę, zdawałoby się nie do przeskoczenia –
niewielki głos, niepasujący do ról tragicznych, które sobie upodobała.
Miała dar zjednywania sobie ludzi, co nie znaczy, że nie zaznała
goryczy kontaktów z zawistnymi aktorami i małostkowymi widzami. Opieką
początkującą aktorkę otoczyła słynna Aniela Aspergerowa, sławny już
wówczas Matejko narysował dla niej projekt kostiumu, przyjaźń ofiarowała
piękna i wpływowa Maria Kalergis-Muchanowa. Ale szczytem jej
kariery towarzyskiej był mariaż z potomkiem znanego rodu Chłapowskich
i przyjęcie jej przez rodzinę Karola. I tak z prowincjonalnej
aktoreczki stała się wielką damą na scenie świata, choć dotąd grała damy
tylko na deskach scenicznych.
Zakochana w wielkim repertuarze, nie zawsze docenianym w krakowskich
i warszawskich teatrach, musiała stoczyć niejedną batalię. Najpierw
o Szekspira, który nie tylko urzędnikom, aktorom i cenzorowi się nie
podobał, potem o Słowackiego; jego Marię Stuart zagrała
w Warszawie, ale na afiszu zamiast nazwiska autora widniały inicjały
J.S.
Wkrótce stała się sławna poza granicami imperium rosyjskiego. Dla
ambitnej aktorki sceny Paryża, Londynu, Wiednia to było wyzwanie,
któremu chciała stawić czoła. Marzenie o wyjeździe zmieniło się w decyzję, wskutek
konfliktów z artystami warszawskimi i po afrontach, na które była
narażona ona sama i jej najbliżsi (przedstawiono na scenie złośliwą
karykaturę Karola Chłapowskiego).
Wyjazd artystki za ocean stanowi materiał na osobną opowieść.
Wyjechała wraz z mężem, synem i kilkoma przyjaciółmi, wśród których był
znany już wówczas pisarz, nota bene mocno w Modrzejewskiej zadurzony,
Henryk Sienkiewicz. Panowie mieli swoje plany podbicia Ameryki, Helena
swoje. Gdy zobaczyła w teatrze w San Francisco wielkiego aktora Edwina
Bootha, postanowiła, że musi zagrać u jego boku w sztuce Szekspira.
Zaczęła od intensywnej nauki angielskiego. Panowie w tym czasie
pracowali na farmie w Anheim. „Nająłem im za psie pieniądze dom
wraz z ogrodem, pomarańczami, tamaryszkami etc.” – pisał do kraju
Henryk Sienkiewicz, entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu.
Modrzejewska pozostawiła farmę mężowi i podjęła pracę nad językiem
angielskim, a także próby, początkowo bezowocne, zainteresowania swoją
sztuką impresariów. Już pierwszy występ w „Adriannie Lecouvreur” okazał
się wielkim sukcesem. „Dla nas jest Modjeska prawdziwym
objawieniem. (...) Zdawałoby się, że jest urodzoną dla sceny. Zawsze
panuje nad sobą, nigdy nie unosi się zbytecznie” – zachwycał się
recenzent „Daily Alta California”. Nagle nazwisko aktorki stało
się sławne.
„Pani Modjeska postawiła przed publicznością wcielenie takiej
oszałamiającej piękności, szczerej emocji i niezwykłego uroku...Taki
wynik można osiągnąć nie kalkulacją, ale siłą geniuszu i finezją
skończonej sztuki” – pisał „New York Herald Tribune”.
Co ciekawe, w wieku prawie czterdziestu lat zagrała z powodzeniem
czternastoletnią Julię Szekspira, wywołując wzruszenie krytycznie
nastawionej amerykańskiej widowni. Aby utwierdzić fanów swej sztuki
w przekonaniu, że ma lat tyle, na ile wygląda, przedstawiała swego syna
Ralfa jako brata. Dodajmy, że Ralf Modjeski stał się również znaną
i wybitną postacią w Stanach Zjednoczonych, gdzie zasłynął jako
konstruktor mostów, m.in. słynnego mostu w San Francisco.
Modrzejewska wspinając się po stopniach kariery osiągnęła najwyższy,
dla ówczesnych aktorów szczebel – wystąpiła w Londynie i została przez
tę wymagającą publiczność gorąco przyjęta. Ostatnie lata życia spędziła
w Stanach, pisząc pamiętniki.
Krystyna Janda, przygotowując się do roli Heleny Modrzejewskiej,
powiedziała Bożenie Janickiej:
„Zostawiła pamiętniki, dużo w nich przekłamuje.
Prywatna osoba, którą miałam zagrać, rodziła się z różnych wersji
zdarzeń, niezgadzających się dat, odmiennych obrazów, jakie wyłaniały
się z listów i spisywanego po latach pamiętnika. Chciałam, żeby
zrozumieli i odczuli (widzowie – MW), w jakiej męce, cierpieniu i bólu
ta kobieta żyła, jakiego ogromnego trudu wymagało osiągnięcie tak
wysokiej zawodowej pozycji. (...) Jej uroda, inteligencja i odwaga
czyniły z niej zjawisko fascynujące, niezwykłe. Teatr polski miał już
przed nią aktorki piękne i utalentowane, ale nie znał natury tak
bogatej. (...) Jednym z najsilniejszych bodźców jej działalności był,
zdaje się, kult piękna o rodowodzie romantycznym. (... ) Oddziaływała
na widownię niepostrzeżenie.
W Krakowie pamiętają mnóstwo szczegółów z życia Modrzejewskiej. Na
przykład, kiedy przyjechała z Ameryki, częstowała dzieci jakimiś
obrzydliwymi cukierkami. Ktoś mi potem wyjaśnił, co to były za
cukierki: guma do żucia. Pierwsza, jaka trafiła do Polski”.
(„Tylko się nie pchaj.” Krystyna Janda opowiada o sobie Bożenie Janickiej.)