Ciepły wieczór 1. sierpnia, skwer imienia Armii Krajowej przed
kościołem w Brwinowie. Na rozciągniętym miedzy dwoma drzewami ekranie
zapowiedziany wcześniej film ...tamta historia –
wspomnienia Stanisława Rumianka, powstańca, mieszkańca Brwinowa. Reżyser
i realizator filmu Adam Gzyra.
Pierwsze zaskoczenie – spory tłum osób w różnym wieku. Zaskoczenie
drugie – profesjonalny sprzęt odtwarzający, który wraz ze znakomitą,
wartką narracją już po pierwszych sekwencjach wciąga widzów w bieg
wydarzeń. Zaskoczenie trzecie – skupienie widzów, od początku
do ostatnich minut. Wytrwali blisko godzinę
i starsi, i młodzież stojąca z tyłu, z braku miejsc.
Jak 64 lata po upadku Powstania Warszawskiego mówić o tych
wydarzeniach? Czy nie wszystko zostało już zapisane, powiedziane,
odkryte?
Dlaczego tyle osób porzuciło wygodne fotele i zamiast oglądać kolejny
sensacyjny film przyszli zobaczyć... co? Swego znajomego, mieszkańca
Brwinowa? Kawałek coraz odleglejszej historii? Swoje własne (lub bliskich)
przeżycia z tamtych dni?
Pan Stanisław Rumianek, żołnierz Armii Krajowej w 102 kompanii
batalionu „Bończa”, zgrupowania „Róg”, opowiada o walkach na
Starym Mieście. Nieprawda, opowiada to 15-letni chłopak z ulicy
Świętojańskiej, pseudonim „Wilk”, który dopiero po latach
dowiedział się, w którym zgrupowaniu była jego kompania, ale wie, że
dowódcą zgrupowania jest Stanisław Błaszczak pseudonim „Róg”. Zna
też każdy kąt na Starówce, każdą bramę i piwnicę, może więc być
przewodnikiem dla oddziałów walczących w tym rejonie. I pamięta: jak
podkradał magazynierom naboje, bo przydzielano ich zbyt mało i jaką
wartość miał zdobyty w akcji pistolet walter, który też trzeba było
ukryć przed kolegami. Ów chłopak nie używa wielkich słów, jakimi zwykle,
po latach, mówi się o tych wydarzeniach, wspomina więc nie sabotaż, ale
po prostu strzelanie z procy do Niemca pełniącego wartę
przy zamku albo celowanie zapalonym papierosem prosto w kark
przechodzącego w patrolu hitlerowskiego żołnierza. Nie patriotyczny
zapał mieszkańców swojej ulicy, ale wyrzucane z okien szafy i meble,
wyrywane futryny i drzwi, gdy trzeba było budować barykadę. Nie tylko
dramat nierównej walki, lecz także entuzjazm, gdy udało się zdobyć broń,
odeprzeć atak, zaskoczyć Niemców zuchwałą akcją.
Nie padają w relacji znane powszechnie nazwiska dowódców, ani zapisane
w licznych książkach fakty. Jest własna, bardzo osobista historia.
Adam Gzyra: Najistotniejszą cechą tej opowieści jest
spojrzenie na to, co się działo, nie wzrokiem dorosłego człowieka, ale
nastolatka. I dlatego tak mi się ona spodobała.
– Do kogo adresowana jest ta opowieść? – zastanawiam się głośno
Stanisław Rumianek: Nie wiem, ja tylko opowiedziałem swoje
przeżycia. To pan Adam z tego stworzył taką historię.
Adam Gzyra: Dla mnie to był zasadniczy problem, by film
zainteresował nie tylko tych, którzy sami przeżyli Powstanie, ale i ludzi
w średnim wieku, a przede wszystkim by był czytelny dla 18\ddash
20 latków. Wiem od znajomych młodych ludzi, którzy są bardzo krytyczni,
że ten sposób opowiadania do nich trafił. Zwyczajność tej opowieści,
brak pomnikowości i co najważniejsze – prawdziwość. Młodzi
od razu odkryją jakiś fałsz, ukrycie prawdy czy ideologizację. Ta opowieść
jest ciepła i osobista. Dobrze, jeśli młody człowiek pomyśli:
fajna, ale straszna jest ta historia. Bo taka jest.
Z czterogodzinnego wywiadu starałem się niczego
ważnego nie zgubić. Zachowałem chronologię wydarzeń, jako zasadniczą oś
filmu. Niczego nie dogrywaliśmy, nie poprawialiśmy, została
pierwotna wersja. Miałem ochotę to i owo uzupełnić, ale bałem się, że
stracę dramaturgię opowieści i jej temperaturę.
Bo właśnie to zaangażowanie narratora udziela się widzom. Sami stają
się po kilku minutach uczestnikami wydarzeń. Kiedy przypatrywałam się
młodym ludziom śledzącym z napięciem opowieść, pomyślałam, że oni są
tam, na tej bronionej barykadzie, w zdobywanym budynku poczty. I w tym
tkwi sukces narratora i reżysera tego filmu, filmu, który trzyma
w napięciu od pierwszej chwili, do ostatniej.
Jak na tak dramatyczny czas, dużo w tej opowieści humoru. Swoistego,
„warszawskiego” humoru.
Stanisław Rumianek: Na Placu Napoleona siedzieliśmy w piwnicy.
W niewielkiej odległości od nas był basen napełniony wodą. Chcieliśmy
się choć trochę umyć. Zaczęliśmy rozbierać bruk i wykopywać przejście.
Nagle leci pocisk z granatu w naszym kierunku. Rozbiegamy się, jeden
nie zdążył, tylko się pochylił i odłamki wbiły mu się w plecy tak, że
wyglądał jak jeż. Ryczeliśmy ze śmiechu.
Nie brak też wzruszeń, zamyśleń, niedopowiedzeń.
Adam Gzyra: Te opowieści pozostawiają niedosyt, otwierają jakieś
emocje i ich nie wyjaśniają. I tak ma być.
Film stawia pytania, lecz na nie nie odpowiada, zostawiając widzom
tematy do rozmyślań. O autorytety i ich związek z wyborami w życiu,
o granice posłuszeństwa rozkazom. Albo – co to znaczy być bohaterem?
Stanisław Rumianek: Pamiętam, byliśmy na Kanonii, my po jednej stronie
placu, skryci za workami z piaskiem, Niemcy po drugiej. Strzelali
ostro, z bliska. Nagle Malarz, taki miał pseudonim, mówi do chłopaka,
żeby wreszcie strzelał do Niemców. Ponieważ chłopak nie reagował,
złapał go za ramię, a on się przewrócił. Okazało się, już nie żył.
Wtedy Malarz nagle zerwał się, skoczył. Osłanialiśmy go. Dobiegł,
rzucił granaty i biegiem z powrotem. Zanim dobiegł, Niemcy posiekali mu
nogi. Po co to zrobił? Nie wytrzymał nerwowo? Czy więc to był
bohater?
Adam Gzyra: Takie właśnie postawienie pytania zafascynowało
mnie. Żadnych gotowych formułek, ale poszukiwanie odpowiedzi, niepewność.
Stanisław Rumianek mówi też o udziale w Powstaniu ludzi o różnej, nie zawsze chlubnej
przeszłości: To właśnie oni byli najbardziej przydatni
w trudnych sytuacjach. Okoliczności dawały im szansę na przeżycie
przygody. Ten Malarz to był typowy cwaniaczek staromiejski, ale
w Powstaniu okazał się świetnym żołnierzem, był dowódcą plutonu. Albo
taki Wuj, bo taki miał chyba pseudonim. Stary wyjadacz wojenny.
Zaprowadziłem go na wysunięte stanowisko przy Placu Zamkowym, miał za
zadanie obserwację rejonu Zamku Królewskiego. Na tym stanowisku wiele
osób zginęło. A Wuj przyszedł, najpierw spokojnie obserwował,
sprawdził, skąd idzie zagrożenie, zapalił papierosa... Wszystko sobie
przygotował, spokojnie, ale z odwagą.
Film konfrontuje wydarzenia sprzed 64 lat ze współczesnym obrazem
Warszawy. Pan Stanisław spaceruje po dobrze znanych sobie ulicach,
opowiada o płonących domach, walkach o każdy budynek. My
widzimy... uśmiechniętych turystów, kobietę z zakupami, matki
z wózkami. Życie wróciło tu i trwa, często nieświadome przeszłych
wydarzeń. Kamera najeżdża na liczne tablice upamiętniające walkę, na
gąsienice czołgu-miny umieszczonego na murach katedry, którą miał wysadzić.
Na rynku kapela przygrywa zwiedzającym, dodając
wspomnieniom jeszcze jeden ton....
Świetnie dobrane zdjęcia. Znakomicie podłożone
pod opowieść pana Stanisława, podobnie jak fragmenty filmów.
Dopowiadają, komentują, uszczegółowiają. Tworzą atmosferę tej relacji,
tak samo jak muzyka, niezwykle dyskretna, prawie niezauważalna. Żadnych
etiud rewolucyjnych ani powstańczych piosenek.
Kanały. Koszmar, powracający w wielu powstańczych wspomnieniach. Ze
Starego Miasta, otoczonego przez Niemców, nie było innej drogi.
Stanisław Rumianek: Kanałami wychodzili tylko powstańcy. Trzeba było
bardzo sprawnie wejść do włazu, bo Niemcy strzelali. Żandarmi „
Barego” pilnowali, żeby nie mieć bagażu, bo właz był wąski i trzeba
było szybko, jeden po drugim wchodzić, żeby się potem nie pogubić. Wody
nie było dużo, ale nogi ślizgały się mocno. Kanał okazał się przestronny... Pod Krakowskim
Przedmieściem był już nawet wąski chodniczek, ale za to okupowany przez
szczury. Przejście nie było takie dramatyczne, nikt ni strzelał, nie
wpuszczali karbidu, ale męczące i uciążliwe. Doszliśmy do Śródmieścia.
Mogliśmy wreszcie skorzystać z łaźni, zjeść coś i włączyć się do akcji.
Pierwsze kontakty z mieszkańcami Śródmieścia wspominam jako bardzo przyjazne,
jednak z chwilą przeniesienia ognia
artyleryjskiego i nalotów bombowych na tę dzielnicę, odczuliśmy wyraźnie
niezadowolenie.
Walczyliśmy jeszcze kilka tygodni. Po kapitulacji, zgodnie
z decyzją dowódcy, mieliśmy wyjść z Warszawy wraz z ludnością cywilną.
Zostaliśmy przydzieleni do kompanii osłonowej. Przedtem zakopaliśmy broń.
Po wyzwoleniu wykopałem walizkę i plecak z amunicją. Także swoją
„błyskawicę” i „walterka”. Na Targówku prowadziłem drużynę
harcerską, byłem drużynowym. Przychodziłem na zbiórki z pistoletem
maszynowym „błyskawica”, z którym zaznajamiałem moich harcerzy.
Skończyło się tak, że mama, zabrała go i wrzuciła do kanału.
Film kończy się w chwili upadku Powstania.
– Wyszedł Pan z ludnością cywilną – pytam o dalsze losy jego bohatera.
– Z Warszawy wyszliśmy 7 października. Najpierw na Wolę, do kościoła
św. Stanisława. Był to jeden z etapów dla opuszczających miasto. Tego
samego dnia, już pod eskortą, przeprowadzono nas na Dworzec Zachodni,
skąd pociągiem, w wagonach towarowych, przewieziono nas do obozu
przejściowego w Pruszkowie. Po dwóch dniach wyprowadzono nas –
byliśmy wytypowani do wyjazdu do Rzeszy. W drodze do pociągu udało nam
się schronić w hali dla chorych i niesprawnych i po południu załadowano
nas do wagonów. Tak znaleźliśmy się w Tarnowie, potem furmanką
dojechaliśmy do wsi Mościce. Ale to jeszcze nie koniec. Stamtąd,
zaopatrzeni w pismo komitetu RGO udaliśmy się z bratem do Krakowa,
chcieliśmy dostać się do rodziny. Tymczasem
w Krakowie zatrzymali nas folksdojcze i w taki sposób znaleźliśmy
się w więzieniu gestapo przy ul. Monteluppich.
Wtedy naprawdę miałem stracha. Zabrałem ze sobą dokumenty:
legitymację akowską, zaświadczenie mego dowódcy o odznaczeniu krzyżem
walecznych za akcję na placu Zamkowym... Gdyby je
znaleźli... Powiedziałem pilnującemu żołnierzowi, że muszę do ubikacji,
a tam zjadłem legitymację i dowód, chciałem też zjeść
zaświadczenie, ale nie zdążyłem, bo Niemiec się zdenerwował. Zdążyłem
je schować pod podszewkę damskiego futra, w którym wyszedłem z Warszawy.
Mam je do dziś – jedyny dokument z tamtego czasu.
Z Monteluppich zawieźli nas do obozu w Płaszowie. Okropne
wrażenie: prawie zupełnie pusto, wysprzątane, czyściutko. Po dwóch
dniach dali zaświadczenie, że zwalniają nas na urlop. I znów w Krakowie
zatrzymali nas ci sami żołnierze, ale teraz mieliśmy już dokumenty i nic
nam nie mogli zrobić. Kręciliśmy się koło wagonów i znów mieliśmy
szczęście, bo Bahnschutze zamiast przegonić nas, pozwolili wsiąść do
wagonu, takiego przeciwminowego, który jechał przed lokomotywą. I tak
z licznymi przygodami w końcu dotarliśmy do rodziny, pod Rawę, gdzie
już była mama.
* * *
Wspomnienia. Co z nimi robić? Częstować rodzinę i znajomych przy
kieliszku, odłożyć, „zasypać” i ... żyć dniem dzisiejszym? Czy może
spisywać?
Rodzina poznała moje wspomnienia w całości dopiero z tego filmu.
Jakoś nie było okazji. Ale lubię spacerować po Starówce i oprowadzać
młodzież szkolną. Są też, od 12 lat, coroczne rajdy „Arsenał” dla
harcerzy, i tych z ZHR, i tych z ZHP. My, uczestnicy tamtych
wydarzeń, opowiadamy młodym historię Powstania i okupacji, a oni
przygotowują na tej podstawie swoje referaty, projekty, reportaże...
Opowiadam o Powstaniu także uczniom różnych szkół, jeśli tylko są
zainteresowani, przygotowuję wystawy fotografii i pamiątek. Teraz
opracowuję wspomnienia o szpitalach powstańczych w Brwinowie. W końcu
mieszkam tu od kilkudziesięciu lat.
Ale to już inna historia.
Małgorzata Wittels
Organizatorem wieczoru poświęconego wspomnieniom pana Rumianka była Rada Miejska w Brwinowie.