„Ilekroć zaglądam do wnętrza cudownego świata i wyobrażam sobie, że
widzę go po raz pierwszy, tylekroć zdumiewa mnie nieskończona
różnorodność form, rozmaitość zachowań, jakimi każda istota wyróżnia się
pośród pozostałych. Jak różnorako porusza się wszystko, co żywe
i nieożywione, stworzenie, głaz, drzewo, krzew, jak różnej organizacji
podlega i jak sprawcze życie wypuszcza w nim gałęzie i liście albo
rozprzestrzenia się w postaci członków, płetw, skrzydeł. [...] Ale
jeszcze osobliwiej uderza mnie to, gdy przyglądam się rozmaitym barwom,
przez które wszystkie przedmioty są jeszcze bardziej rozdzielone,
a przecież z drugiej strony niejako spokrewnione i zaprzyjaźnione ze
sobą. [...] Jak cudownie piękny i kolorowy jest zielony las ze swymi
drzewami, swymi ukrytymi kwiatami, żywymi stworzeniami i różnobarwnymi
ptakami! Blask słoneczny błądzi po nim i lśni, świeci i przegląda się
z upodobaniem w każdym listku, każdym źdźble trawy. [...] Ożywczy wiatr
przenika korony drzew i porusza wszystkie liście, jakby to były języki,
drzewo drży z radości i jak w harfie poruszają się i szeleszczą
niewidoczne palce. Radujące się ptaszki nabierają ochoty do śpiewu,
tysiące dźwięków i głosów błąka się i miesza ze sobą i nawzajem
przekrzykuje; zwierzyna nie kryje swej radości, z chmur skowronki, do
tego strumyki, które niczym ciche westchnienia zachwytu toczą się po
ziemi – co za duch, co za uczucie porusza niewidoczne, ukryte
sprężyny tak, że wszystko to tryska z niezmierzoną różnorodnością
dźwiękiem i śpiewem?
A jak mam opisać blask zorzy wieczornej czy porannej? Jak zagadkową
poświatę księżyca i płomienne odbicia w rzece i potoku? Motyle i kwiaty
osnuwa czysty purpurowy blask i pozostaje na nich; miękka zorza
wieczorna dotyka winnego grona i wiśni i przegląda się w nich, a pośród
zielonego listowia wiszą jaskrawo czerwone owoce. Podczas wznoszenia
się i zniżania słońca, w blasku księżyca natura znajduje się w stanie
chwilowej, mimowolnej euforii, kiedy jest jeszcze bardziej szczodra
i kiedy przejęta radością jak paw rozpościera z szumem swoje ozdoby
w całym ich dumnym przepychu” (tłum. Jacek Buras).
Tak pisał u schyłku XVIII stulecia Ludwig Tieck, romantyczny pisarz
i myśliciel.
Muzyka XIX wieku, w swej nieposkromionej chęci wielostronnego
oddziaływania, pragnie mówić i wyrażać. Pragnie też malować,
malować dźwiękiem, malować, aby przedstawiać, znaczyć, symbolizować. Tę
jej właściwość nazwano w XVIII wieku „malarstwem dźwiękowym”, po
niemiecku Tonmalerei. W czasach romantyzmu ma już ono tradycje
stare, sięgające muzyki renesansu z pierwszej połowy XVI wieku,
francuskiej chanson polifonicznej, której arcymistrzem był
Janequin. W jego utworach, dwu zwłaszcza: Śpiew ptaków i Wojna albo Bitwa pod Marignon – tkwią źródła tej sztuki, która
niebawem rozkwitnie we włoskich i angielskich madrygałach i uprawiana
będzie przez całą epokę baroku, aby osiągnąć apogeum w epoce muzycznego
romantyzmu.
Pojęcie „malarstwa dźwiękowego” wyrasta z oświeceniowej teorii
naśladownictwa; w szczególności przedstawiania zjawisk – odgłosów,
ruchów, wyglądów – szeroko pojętej natury, jak wschód słońca, jasność
dnia i ciemności nocy, burza, szmer lasu, śpiew ptaków, nurt strumienia
i rzeki, deszcz, fale morskie, wiatr i wicher, wodospad, głosy i ruchy
zwierząt; także przejawów cywilizacji z naturą związanej: dźwięk rogów
i trąbek myśliwskich, ludzki chód miarowy, bieg, pęd; odgłosy walki,
bitwy; tykanie zegara; brzmienie ludowych instrumentów... Zakres
tematów XVIII-wiecznego malarstwa dźwiękowego jest szeroki.
Jest to malarstwo przedmiotowe, obiektywne; przejawy, stany
natury i cywilizacji tu się dźwiękowo przedstawia – unaocznia
słuchowo! – poprzez charakterystyczne figury dźwiękowe, motywy
i tematy „unaoczniające”. Z muzyki czasów baroku – a także tej,
której styl zwiemy „klasycznym” – wywieść można swoisty słownik
idiomów dźwiękowych, przedmiotowych motywów znaczących. Ten słownik
znaków języka dźwiękowego kompozytorzy romantyzmu sobie przyswoją,
zachowując jego przedmiotowy charakter. Oświeceniową spuściznę wszakże
znacznie rozszerzą i przekształcą we własnym duchu, na sposób
romantyczny. Czym się więc będzie różnić „malarstwo dźwiękowe” epoki
romantyzmu od analogicznego w czasach baroku?
Będzie to malarstwo psychologicznie pogłębione; nie tyle naśladowcze,
ilustracyjne (choć i od efektów „mimetycznych” romantycy nie stronią),
co kreatywne; malowanie bardziej z wyobraźni niż
bezpośrednio z natury. Tak, że powiedzieć można, iż kompozytor
romantyczny „maluje” postrzegane przedmioty w zapośredniczeniu przez
własne uczucia i myśli, jakie te obiekty w nim budzą. Uprawia
„malarstwo dźwiękowe” przeniknięte emocjonalną ekspresją.
Rozkwitnie ono w partyturach oper Webera, (...) a jego pięknym
zwiastunem jest Symfonia pastoralna Beethovena,
z charakterystyczną adnotacją na wstępie partytury: „Budzenie się
pogodnych uczuć po przybyciu na wieś”.
Niemiecki romantyzm muzyczny – Beethovena, Webera, Schuberta –
rozwijał się przede wszystkim w kręgu niemieckiej literatury, ale
również i wczesnoromantycznego malarstwa. Frapujące więc będzie
pytanie, jak ta sztuka niemieckich artystów z przełomu wieków i początku
nowego stulecia oddziaływać mogła na wyobraźnię twórców muzyki, pobudzać
w nich skłonność do malowania dźwiękiem, na sposób romantyczny; czy
i jak mogła w ogóle kompozytorów inspirować? Mogła, bowiem ówcześni
poeci, pisarze, filozofowie, malarze, muzycy tworzyli pewną wspólnotę
sztuki i myśli, znali się między sobą, spotykali, przyjaźnili; obrazy co
znaczniejszych artystów były wystawiane, krytycy pisali o nich. Żywe
było też wśród romantyków przeświadczenie o wspólnocie sztuk, o ich
wzajemnym pokrewieństwie [i?] „korespondencji”. Cytowany tu już
Ludwig Tieck w Dywagacjach o sztuce pisał:
„Sztuka człowieka rozróżnia rzeźbę, malarstwo i muzykę, każda z tych
dziedzin istnieje dla siebie i idzie swoją drogą. Mnie jednak zawsze
się wydawało, że wprawdzie muzyka mogłaby żyć sama dla siebie
w zamkniętym świecie, ale malarstwo nie: każdemu pięknemu kolorowemu
obrazowi odpowiada z pewnością pokrewny utwór muzyczny, który
z malowidłem ma jedną wspólną duszę. Kiedy rozbrzmiewa melodia, to na
pewno na obrazie pojawiają się nowe promienie życia, na pewno
potężniejsza sztuka przemawia do nas z płótna, a dźwięk, linia i barwa
przenikają się wzajemnie i łączą w akcie żarliwej przyjaźni w jedno”
(tłum. Jacek Buras).
Wczesnoromantyczni malarze niemieccy mogli też oddziaływać na
kompozytorów duchową aurą swoich obrazów. Byli wszak ludźmi głębokiej
wiary – jako protestanci o tradycjach pietystycznych i katolicy;
tematyka religijna często była obecna w ich obrazach. Najwybitniejszy
wśród tych artystów myśliciel, oryginalny malarz-wizjoner Philipp
Otto Runge, tak pojmował sens sztuki:
„Odczucie związku całego universum z nami; radosny zachwyt
najgłębszej, najżywszej cząstki naszej duszy; zgodny akord, który
w locie potrąca każdą strunę naszego serca; miłość, która nas
podtrzymuje i niesie przez życie; słodka istota obok nas, która w nas
żyje i której miłością rozpala się nasza dusza; wszystko to kołacze
w naszą pierś i przemawia do nas, a my zatrzymujemy szczytowe punkty
tych odczuć i tak powstają w nas określone myśli.
Wyrażamy te myśli w słowach, dźwiękach lub obrazach i wzbudzamy w ten
sposób w piersi drugiego człowieka to samo odczucie. Prawda odczucia
przejmuje wszystkich, wszyscy czują się objęci tym związkiem, wszyscy,
którzy odczuwają jedynego Boga, chwalą Go; i tak powstaje religia.
Poprzez odczucia związku całości wiążemy te słowa, dźwięki czy obrazy
z naszym najgłębszym odczuciem, naszym przeczuciem Boga i pewnością
naszej własnej wieczności, to znaczy: kojarzymy te odczucia
z najważniejszymi i najżywszymi istotami wokół nas i utrwalając
charakterystyczne, to jest zgodne z naszymi odczuciami cechy tych istot,
przedstawiamy symbole naszych myśli o wielkich siłach świata – i to są
obrazy Boga albo bogów. Im czystsi i wznioślejsi są ludzie i ich
odczucia, tym wyraźniejsze stają się symbole boskich sił i tym głębiej
ludzie odczuwają wielką wszechpotężną moc. Człowiek skupia wszystkie
nieskończenie różne siły natury w jednej istocie; usiłuje zawrzeć
wszystko na raz w jednym obrazie i przedstawić w ten sposób obraz
Nieskończonego” (tłum. Anna Palińska).
Uświadamiana bliskość romantycznego malarstwa i muzyki romantycznej
zachęca do pewnych paralel, porównań. Dwie zwłaszcza postacie artystów
tu się nasuwają: Niemca Caspara Davida Friedricha (1774-1840)
i Francuza Eugene Delacroix (1798-1863; rówieśnika
Schuberta!) – niewątpliwie największych malarzy epoki
romantycznej (w stylu zresztą biegunowo różnych).
„Muszę całkowicie oddać się otaczającej mnie przyrodzie. Zespolić
z chmurami i skałami, aby udało mi się pozostać tym, kim jestem.
Potrzebuję przyrody, by dzięki niej porozumiewać się z Bogiem”. To
słowa z listu Friedricha. Sednem jego malarstwa jest pejzaż
metafizyczny – wizja Natury uduchowionej w perspektywie mistycznej,
otwierająca się na nieskończoność, tknięta romantyczną „tęsknotą ku
dali”, wysublimowana w kolorycie, łącząca w sobie linearyzm subtelnego
rysunku z kunsztem niuansów barwy. Pejzaż Friedricha – z wtopionymi
weń, symbolicznie i harmonijnie, postaciami ludzkimi, wobec ogromu
Natury pomniejszonymi, a często pogrążonymi w kontemplacji dali,
w znamiennym odwróceniu się od widza – ten pejzaż romantyczny poczęty
jest tyleż z ducha poezji, wiary religijnej, co muzyki. Kojarzyć się
może też szczególnie z muzyką dwu wielkich romantyków z początku i końca
epoki: Schuberta i Mahlera, z ich równie głębokim, choć różnie się
przejawiającym „zmysłem metafizycznym”. Wszak dla nich obu znamienny
jest czas narracji wydłużany, rozwijanie i wysnuwanie muzyki
w perspektywie nieskończonej dali...
Natomiast głównym i najbardziej frapującym walorem malarstwa Delacroix
– z jego bogactwem motywów, tematów, wątków, sytuacji, mnogością
postaci – jest wyobraźnia kolorystyczna: nowatorska, odkrywcza
(aczkolwiek z barokowych wywodząca się źródeł), zmysłowa,
eksperymentująca, doświadczająca barw na najrozmaitsze sposoby:
kolorystyka współgrająca z konturem, kształtem, formą, organizacją
przestrzeni obrazu; romantyczne odczuwanie, myślenie i działanie
kolorem, formotwórcza aktywność barwy. Powiedzieć można więc, że
Delacroix patronuje – ze strony malarstwa – dziewiętnastowiecznej
sztuce kolorystyki orkiestrowej, romantycznemu „szaleństwu barw”
instrumentalnych. Porównanie zaś konkretne nasuwa się samo: z muzyką
Hectora Berlioza, arcymistrza nowatorskiej sztuki orkiestracji.
W sztuce malarstwa dźwiękowego – pojętej szeroko i pogłębionej –
manifestuje się postawa kompozytorów romantycznych wobec natury;
tak jak ją odczuwali i pojmowali od schyłku XVIII wieku romantycy –
pisarze, myśliciele, malarze kolejnych pokoleń; natury Novalisa,
Wackenrodera, Tiecka, braci Schleglów i braci Grimm, Arnima i Brentany,
natury Schellinga, natury Hölderlina, Rückerta, Eichendorffa;
natury Rungego, Friedricha, Carusa, Richtera. Przede wszystkim zaś
natury, jak ją pojmował i czuł Goethe w czasach swej późnej
„burzliwej” młodości. Przypisywany mu tekst z 1782 roku sugestywnie
ów romantyczny stosunek do natury określa. Przypomnijmy jego fragmenty,
jako że ma on walor źródłowy:
„Natura! Otacza nas ona i obejmuje – i nie możemy z niej umknąć,
i nie zdołamy głębiej w nią wniknąć. Nie prosząc o to i nie ostrzegając
porywa nas w krąg swego tańca i pędzi z nami, aż wyczerpani wypadamy
z jej ramion.
Wiecznie stwarza nowe postacie; to, co jest, jeszcze nigdy nie
istniało, to, co było – nie wraca, wszystko jest nowe, a przecież
zawsze zostaje takie, jak dawniej.
Żyjemy wśród niej, a jesteśmy dla niej obcy. Przemawia do nas
nieustannie, a nie zdradza nam swej tajemnicy. Stale na nią
oddziałujemy, a jednak nie mamy nad nią władzy... [...]
Wyrzuca nowe stworzenia z nicości i nie mówi im, skąd pochodzą ani
dokąd idą. Mają tylko biegnąć; ona sama zna ich drogę.
Wszystko jest w niej ciągle obecne. Przeszłości i przyszłości nie
zna. Chwila obecna jest dla niej wiecznością. Jest dobrotliwa. Chwalę
ją wraz z wszystkimi jej dziełami. Jest mądra i cicha. Nie można jej
wydrzeć żadnego wyjaśnienia ani wymóc na niej żadnej tajemnicy, której
dobrowolnie nie wyjawia. Jest przebiegła, ale w dobrym zamiarze,
i najlepiej jest nie zauważać wcale jej podstępów.
Ona mnie tu sprowadziła i ona mnie także wyprowadzi. Powierzam się
jej” (tłum. Zofia Włodkowa).
Kompozytor romantyczny (podobnie jak niegdyś poeta Goethe) staje więc,
jako artysta, wobec natury: urzeczony jej pięknem, zniewolony urokiem,
zafrapowany bogactwem, zafascynowany tajemnicą; doznający na przemian
poczucia piękna i wzniosłości, zachwytu i grozy, nabożnego skupienia,
czci religijnej, panteistycznego uniesienia... Kompozytor romantyczny
pragnie tym wszystkim odczuciom, jakie budzi w nim Natura, i myślom
różnym o niej nadać odpowiedni kształt dźwiękowy. Tutaj odsłania się
najgłębszy sens „malarstwa dźwiękowego” romantyków.
Powstaje muzyka, będąca głosem, obrazem, ekspresją natury. Muzyka
naturą w różny sposób inspirowana. W centrum zaś tej pogłębionej sztuki
„malarstwa dźwiękowego” jest coś, co nazwać można „romantycznym
pejzażem muzycznym”. W nim – podobnie jak w pejzażu malarskim
Friedricha – wyraża się dźwiękowo, najrozmaitszymi sposobami,
romantyczna świadomość natury, wobec świadomości oświeceniowej wyższa
i głębsza.
Człowiek romantyzmu bowiem wyzbył się wobec natury sentymentalno-
idyllicznych złudzeń. Uświadamia sobie jej dialektykę i wieloznaczność;
wie, że współgra w niej chaos z kosmosem, rozrzutność z oszczędnością,
mądrość z bezmyślnością, harmonia z dysharmonią; wie, że bywa ona –
wobec nas – dobra lub zła, lub zgoła obojętna. A nade wszystko wie,
że jest ona taka, jaką nam się „transcendentalnie” przejawia: dana
w naszych postrzeżeniach, doświadczeniach, w myślach o niej,
pragnieniach, życzeniach, marzeniach; wie, że natura jest również
w znacznej mierze tworem naszej wyobraźni. Człowiek romantyzmu
uświadamia sobie, że w samym rdzeniu bytowym natury – której pojęcie
zbliżone jest, niemal tożsame z pojęciem życia – jest coś z gruntu
irracjonalnego, że natura jako „rzecz sama w sobie” jest dla
„czystego rozumu” niepoznawalna. Można się tylko do uchwycenia jej
istoty zbliżać przez intuicję filozoficzną lub przez intuicję
artystyczną: w poezji, malarstwie i najbardziej bezpośrednio –
w muzyce – w utworach kompozytorów szczególnie w naturze rozmiłowanych
i zafrapowanych jej tajemnicami, jak Schubert, Mendelssohn, Liszt,
Wagner, Strauss, Dworzak, Mahler; także Berlioz, Schumann, Brahms,
Bruckner... Jak też oni wszyscy, kompozytorzy trzech pokoleń, a dodać
by tu jeszcze można twórców oper romantycznych, odczuwają i pojmują
naturę, i jak swoje odczucia, pojmowania, myśli o naturze wyrażają
w mowie swej muzyki i jej malarstwie dźwiękowym?
Wielkie jest bogactwo, nieprzebrana różnorodność sposobów tego
wyrażania! Chciałoby się rzec: jak sama Natura! Wszelako z tego
całego „mówienia” czy „powiadania” natury w dźwiękach muzycznych
wyłania się – w mnogości stylów indywidualnych – jakiś romantyczny
(nadromantyczny?) język (nadjęzyk?), zasób (system?) zwrotów, figur,
idiomów o wspólnym rdzeniu. Symboliczno-znaczący język Natury,
jakim posługują się kompozytorzy romantyczni, ma – aby ująć rzecz
generalnie – trzy zasadnicze poziomy, trzy stadia:
Stadium pierwsze: przedmiotowo-nastrojowego przedstawiania –
quasi-naocznych wyglądów; zakorzenione w „teoriach
naśladownictwa” baroku i oświecenia; zarazem otwierające się na
poromantyczne malarstwo dźwiękowe muzycznego „impresjonizmu”
Debussy'ego.
W ten sposób „malują” – orkiestrą, fortepianem – Mendelssohn –
w obrazach morza, wysp, wybrzeży; Liszt – w fortepianowych Latach
pielgrzymstwa i nade wszystko Wagner, w którego tetralogii to
stadium sztuki „malowania dźwiękiem” osiągnie apogeum bogactwa
środków, mnogości form, wyrazistości przedstawiania; Wagner jako geniusz
sztuki dźwiękowego unaoczniania żywiołów:
wody: Zmierzch bogów (Podróż Zygfryda po Renie),
ziemi: Zygfryd (wstęp),
ognia: Walkiria (zakończenie), Zmierzch bogów (finał
– pożar Walhalli); także jako piewca jaśniejszych idyllicznych stron
natury (szmer lasu z Zygfryda).
Wreszcie Richard Strauss – jako mistrz sztuki dźwiękowo-
zmysłowej naoczności, w przepysznie zmysłowej panoramie górskich
krajobrazów: Symfonii alpejskiej, skomponowanej już w wieku XX.
Stadium drugie to „malarstwo” psychologicznie pogłębione,
w ekspresji intensywne, skondensowane w formie. Wyrasta ono z sedna
romantycznego (i rzec można – otwartego już na ekspresjonizm)
światoodczucia, wyczulonego zwłaszcza na dramatyczność i tragizm
ludzkiej egzystencji. Mistrzem nieprześcignionym takiego „malarstwa”
pozostanie Schubert w cyklu pieśni Winterreise. Tutaj
wewnętrzny dramat Wędrowca, z jego osamotnieniem i odtrąceniem, rozgrywa
się w zimowej scenerii natury; jej poszczególne zjawiska, fragmenty,
przedmioty jawią się symbolicznie przed oczyma wędrującego:
Stadium trzecie „malarstwa dźwiękowego”, najwyższe, wchłaniające
w siebie dwa stadia uprzednie, nazwać można metafizycznym; otwiera
ono także perspektywę mistyki. Osiąga zaś pełnię w muzyce Mahlera.
Jego geniusz twórczej syntezy przyswaja sobie romantyczno-malarski,
wyrazowo obrazowy język odgłosów i obrazów natury, jakim mówią jego
poprzednicy. Rozwija ten język, wzbogaca, pogłębia – zgodnie
z własnym odczuciem, świadomością, pojmowaniem natury. Mimo że z racji
dyrygenckiego zawodu Mahler obracał się w kręgach wielkomiejskich
ówczesnego świata, to w głębi duszy człowiekiem „miejskim” nie był.
Wszak większość jego dzieł powstawała na wsi, w środowisku przyrody,
z dala od cywilizacyjnego zgiełku. Uwielbiał piesze wędrówki, dużo
chodził po górach. Naturę, przyrodę odczuwał, rzec można, całym sobą,
estetycznie, metafizycznie, panteistycznie, rozmiłowany w jej pięknie,
czuły na emanujące z niej nastroje, zafascynowany jej tajemnicą...
Bliski w tym był romantykom i Goethemu. „Muzyka moja jest zawsze
i wszędzie tylko głosem natury!” – pisał w roku 1896, w którym
ukończył III Symfonię, gdzie kulminuje jego umiłowanie natury.
To arcydzieło syntezy sposobów romantycznego „malowania dźwiękiem”
stanowi, rzec można, Mahlerowskie umiłowanie natury – w perspektywie
metafizycznej – stadium panteistyczne.
Stadium drugie, najwyższe – duchowej sublimacji piękna,
metafizycznej tęsknoty i mistycznej harmonii: „podmiotu” -- człowieka
z „przedmiotem” - naturą – osiągnie Mahler po dziesięciu przeszło
latach w Pieśni o ziemi (do tekstów dawnych – metafizycznych!
– poetów chińskich):