Pierwsze dni niepodległości
Z dzienników i wspomnień
Kazimierz Kuratowski (1896-1980), matematyk, profesor
Uniwersytetu we Lwowie i w Warszawie.
Dla Polski szczególne znaczenie miał rozpad monarchii habsburskiej. 31
października powstała w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna pod
przewodnictwem Wincentego Witosa. W Lublinie, pod przewodnictwem
Ignacego Daszyńskiego, przywódcy socjalistów galicyjskich, powstał (7
listopada) Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej o aspira-cjach
ogólnokrajowych. Równocześnie Rusini (Ukraińcy galicyjscy) dążyli do
stworzenia własnego państwa, opanowali zbrojnie Lwów po ciężkich walkach
z oddziałami polskimi. Chaos na ziemiach polskich rósł z dnia na dzień.
Rada Regencyjna zupełnie nie panowała nad sytuacją. Powołany przez nią
rząd endecki Józefa Śnieżyńskiego (w okresie postępującej
radykalizacji!) po kilku dniach ustąpił, pogłębiając chaos do
ostateczności, i to w momencie, gdy lada chwila oczekiwano kapitulacji
Niemiec.
W tych warunkach młodzież akademicka nie mogła obojętnie przyglądać
się temu, co się działo. Wiecowała bezustannie i chciała swe młode siły
rzucić na szalę wypadków. Nie było jednak jedności poglądów: wielu
uważało, że trzeba iść na odsiecz Lwowa, inni pragnęli podporządkować
się rządowi lubelskiemu, były też głosy o współpracy ze Związkiem
Radzieckim.
O stanowisku młodzieży akademickiej zadecydował powrót Piłsudskiego
z Magdeburga w rannych godzinach dnia 10 listopada. W parę godzin
później Piłsudski przyjął w swej prowizorycznej siedzibie (w pensjonacie
na rogu ul. Moniuszki i placu Napoleona) trzyosobowe prezydium
Naczelnego Komitetu Akademickiego (w składzie: Stanisław Paprocki, Adam
Stebelski i ja). Doniosłość historyczna przeżywanej chwili sprawiła, że
wizyta ta utkwiła głęboko w mej pamięci. W owym momencie Piłsudski był
powszechnie uważany za męża opatrznościowego, który wyprowadzi kraj
z chaosu. Widoczne to było z zespołu osób oczekujących tak jak i my na
przyjęcie przez Piłsudskiego; byli wśród nich przedstawiciele PPS,
endecji, ludowców, aktywistów, współpracowników Rady Regencyjnej itd.
Po krótkim oczekiwaniu zostaliśmy wprowadzeni przez naszego kolegę
por. Rudnickiego (pełniącego obowiązki adiutanta komendanta) do pokoju,
w którym znajdowali się Piłsudski i Sosnkowski. Zadeklarowaliśmy
Piłsudskiemu gotowość podporządkowania młodzieży akademickiej jego
rozkazom. Uważając – jak nam to powiedział- że najbardziej naglącą
potrzebą chwili jest wojsko, Piłsudski chętnie przyjął nasze
oświadczenie. Zapadła decyzja o utworzeniu Legii Akademickiej jako
jednostki wojskowej. Oficerem łącznikowym i organizatorem Legii został
mianowany przez Piłsudskiego kpt. Sawicki (późniejszy generał). Legię
tę przekształcono po pewnym czasie w regularne jednostki armii
(szczególnie znany był pochodzący z tych czasów 36 pułk piechoty).
Nazajutrz – dzień 11 listopada, dzień kapitulacji Niemiec, dzień
odzyskania przez Polskę niepodległości po z górą wiek trwającej niewoli.
Zaczynała się nowa era w dziejach Polski.
Maria Dąbrowska (1889-1965), pisarka.
10 XI 1918. Niedziela
Życie toczy się z trudnym do uwierzenia pośpiechem. Wczoraj Wilhelm
II abdykował.
W Niemczech rewolucja żołniersko-robotnicza na wzór rosyjski
wybuchła. U nas siódmego proklamował się w Lublinie Rząd Tymczasowy
Republiki Polskiej* [...]
Z jakimże aplombem ci ludzie wzięli na siebie szaloną wprost
odpowiedzialność. Medzik [Downarowicz] – który, zdaje się, poza
przewodniczeniem na wiecach i zebraniach, palcem o palec tylko potrafi
stukać. [Juliusz] Poniatowski prawy, ideowy do ostatniego tchu z jego
kategorycznymi nakazami – jednostronny fanatyk. Sirko – stare
dziecko, Nocznicki – chwiejny i nieszczery półchłop z twarzą Tołstoja.
Z innych – Daszyński i Oraczewski każdy gabinet z chlubą by pewnie
reprezentować mogli. Thugutt – także siła, ale ich pierwsze orędzie
carskim niemal tonem pisane, upojone władzą, być może jeszcze urojoną.
Bo choć stanowczo ku rządom ludowym wszystko się kłoni, nie zdaje mi
się, by się ten rząd w tej postaci miał utrzymać. O jedno tylko modlę
się, by gdy ustąpi on miejsca, nie było to na rzecz bolszewizmu
i bandytyzmu.
Dziś przyjechał Piłsudski. Teraz doprawdy cała w nim nadzieja. Dziś
to dla niego czas próby. Gdy dawniej działał, mógł być jednak tylko
zawsze igraszką wypadków, teraz może je w istocie ująć w swe ręce.
Dziś na ulicach szalone wzburzenie. Podobno tłum Niemców jakichś
zakłuł. Z żydkami też była awantura. Wczoraj były trzy dodatki
nadzwyczajne. Dziś – dwa. Każda godzina coś przynosi. Co przyniesie
ta noc? [...]
11 XI 1918. Poniedziałek
W nocy była strzelanina. Rano od wczesnej godziny rozbrajanie
oficerów niemieckich na wszystkich rogach ulic. Ale rozbraja nie tylko
milicja, lecz i tłum, masa broni dostaje się na pewno esdekom, a nawet
po prostu opryszkom. Przez cały dzień odbieranie od Niemców majątku
wojskowego i przejmowanie władz cywilnych. Przez cały dzień na ulicach
tłumy. Ruch tramwajowy normalny. Wszędzie samochody z naszymi
Żołnierzami. Piłsudski rozczarował mnie. Witany przez tłum, powiedział
z balkonu, że jest chory na gardło. Cóż to w takiej chwili, w takiej
chwili może kogo obchodzić.
W wielu względach czuję się bardziej ancien régime niż należąca do
tego nadchodzącego świata. Mimo wszystko tak w Rosji, jak i w Niemczech
zwycięża teraz nie ideał ludowy, ale materializm nad wszelkimi
postaciami ducha. Narody wczorajszego pokroju wolałyby zginąć niż
przyjąć tak upodlające warunki, jakie koalicja narzuciła Niemcom, ale
lud, dążący do „nowego życia”, płaszczy się z pokorą i przyjmuje.
Więcej we mnie zrozumienia dla tych marynarzy z Kolonii, którzy
postanowili rozejmu nie przyjąć i całemu światu rzucić rękawicę, idąc na
beznadziejną bitwę na morzu, niż dla tych, którzy są awangardą
rewolucji. Ha, z tego jednak wyjdzie idea i czysta piękność, ale
w danej chwili będzie chodziło przede wszystkim o brzuchy.
Komendantem Warszawy został mianowany Minkiewicz (Fiut). To zdaje się
dobrze. Już jest w Warszawie niemiecka rada żołnierzy, która
porozumiewa się z Piłsudskim. Wielu żołnierzy niemieckich chodzi
z czerwonymi znakami, inni, Polacy pewnie, z biało-amarantowymi
kokardami u czapek. W tym wszystkim wstaje Polska. I nikt nie widzi,
jak jest piękna. Nikt nie spostrzega w tym zgiełku.
12 XI 1918. Wtorek
Całą noc strzelanina w różnych okolicach miasta. Przypuszczam po
trosze, że to posterunki milicji i peowiaków strzelają tak dla dodania
sobie animuszu i wypróbowania bojowej gotowości. Były jednak i starcia
z wojskami niemieckimi, szczególniej przed ratuszem, którego nie chcieli
oddać. We dnie spokój i prześliczna pogoda. Piłsudskiemu Rada
Regencyjna oddała naczelne dowództwo nad wojskiem i tworzenie rządu.
Odezwę, zawiadamiającą o tym podpisał również i Piłsudski razem z Radą
Regencyjną. Wielu jego stronników oburza się na niego za to. Ukazały
się odezwy Piłsudskiego i Minkiewicza jako komendanta miasta.
Naczelnikiem milicji miejskiej został Jur Gorzechowski.
Pismo „Robotnik” redagowane przez Jodkę i Perla wychodzi z barwą bardzo,
prawie że bolszewicko-czerwoną, o Piłsudskim już milczy. Podobno
i to ma lewica za złe Piłsudskiemu, że najpierw z Kołem Międzypartyjnym
gadał. [...]
14 XI 1918. Czwartek
Dziś Rada Regencyjna oddała władzę w ręce Piłsudskiego, który stał się
de facto dyktatorem narodu. Mianował premierem nowego gabinetu
Daszyńskiego. Dotychczas wszystkie kroki i odezwy Piłsudskiego są
nadzwyczaj mądre, pełne umiaru i zarazem stojące na wysokości wszelkie
miary przechodzącej chwili. Daj Boże, aby okazał się nie tylko fetyszem
narodu, ale istotnie wielkim jego sternikiem.
Jędrzej Moraczewski (1870-1944), polityk, prawicowy działacz
PPS, jeden z przywódców PPSD, 18 listopada 1918 r. powołany przez
Piłsudskiego na premiera.
[...] „niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki
ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony.
Nie ma `ich'! Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo!
Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo
jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem,
będziemy sami sobą rządzili....Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto
nie szalał z radości w tym czasie wraz
z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu największej radości.
Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało.
Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik,
urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na
rynek, dowiedzieć się, przekonać się, zobaczyć wojsko polskie, polskie
napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba, na widok
polskich policjantów i żandarmów.
Zofia Nałkowska (1884-1954), pisarka.
Górki, 11 XI 1918 r.
Józefowa przyszła z miasta i mówi: „Ojej, żandarmom odebrali
strzelby, konie, w ogóle wszystko. Masę tam znaleźli mięsa, kaszy,
wszystkiego pilnują, nie wolno nikomu nic wziąć. Pijane już były
i jeden strzelił, ale go zranili i felczer robi opatrunek. A te, to
same takie młode, palta pozdejmowali, pod spodem już mundury,
przypasywali sobie strzelby i weśli na konie” – Wczoraj jeszcze
przyjechał Jan [Jura – Gorzechowski], powiedział o powrocie
Piłsudskiego i swojej nominacji. Rząd ludowy z Lublina ma zwyciężyć.
– Ach, napatrzyłam się tu tylu rzeczy nienawistnych przez ten ostatni
rok, że nie umiem się cieszyć, ani wierzyć w trwałość zwycięstwa. Tyle
pracy żelaznej, tyle pochmurnego uporu w nadziei, tyle krwawej udręki
– czyż takie rzeczy kiedykolwiek zwyciężają?
Górki, 13 XI 1918
W Warszawie zrzucenie okupacji odbywa się mniej gładko, krew się leje.
Ale wcale nie to już dla mnie jest teraz najgorsze. Wojna i Jan
oduczyli mnie czułostkowości. Ważne są inne sprawy. Polska, szalona
i radosna z odzyskania wolności, leży dziś między Rosją bolszewicką
a zrewolucjonizowanymi, socjaldemokratycznymi Niemcami. Ogromne, tak
ciężko okupione zwycięstwo partii Piłsudskiego wydaje mi się już teraz
zakreślone na krótką metę. Ich socjalizm nie może mieć tych
wywrotowych, niszczących aspiracji, dla nich zbyt jeszcze jest cenne
odzyskanie kraju. I tym razem los chciał, że Polska jest spóźniona.
Gdy w Niemczech zrzucono Wilhelma, to na gmachach rządowych zamiast barw
narodowych wywieszono czerwony sztandar. Nie jest wcale dziwne, ani
słuszne, że Polacy u siebie z tym samym nakładem rewolucyjnej energii
zawieszają barwy narodowe; chciałabym nawet ja osobiście, aby przecież
pozwolono im wisieć choćby parę miesięcy. – Ale czuję w tym
niebezpieczeństwo nowe i nietrwałość. W rewolucjach zwycięża to, co
najjaskrawsze, najdalej idące. Rewolucja musi dojść
ad absurdum,
aby się sama wyczerpać i zniszczyć. Jeżeli nie zawsze tak jest, to
jednak zdaje mi się, że tak być powinno. [...]
Dekret rządu lubelskiego brzmiał tak mocno, jego program był w całości
do zaakceptowania – a jednak przyjazd Piłsudskiego nie uratował
go od dziwacznego, niezrozumiałego dla mnie rozbicia. Widok odezwy,
podpisanej przez Radę Regencyjną, już niby zwaloną przez dekret
lubelski, z Piłsudskim łącznie, był dla mnie okropną niespodzianką,
chociaż dowództwo całej siły zbrojnej oddała w jego ręce. Zupełnie to
nie było potrzebne już teraz, ostatnie dni warszawskie i bez tego dawały
mu tę władzę od ludu. – jestem daleko i niedokładnie wszystko wiem,
zapewne były jakieś ważne względy. Ale na tę chwilę postulat jedności
narodowej, w ten sposób salwowany, jest znikomy wobec wagi, jaką miałoby
dla ościennego socjalizmu zapanowanie Piłsudskiego, jako jednak
socjalisty, na drodze przewrotu, a nie legalnego przejęcia władzy.
Piłsudski i wszyscy, z nim idący, tworzą z mozołem i ofiarami tę budowę
rządu, by dać materiał do zniszczenia dalszemu etapowi ściśle
socjalistycznej rewolucji. Rząd Piłsudskiego, o ile się utworzy z tej
sytuacji, będzie miał los podobny do rządu Kiereńskiego w Rosji,
Karolyego na Węgrzech i Maksymiliana Badeńskiego w Niemczech. Ach, abym
się myliła.
Janina Korolewicz-Waydowa (1880-1955), śpiewaczka,
w latach 1917-1918 była dyrektorem Opery Warszawskiej.
Szczególnie pamiętny pozostanie dla mnie dzień 10 listopada 1918 r.;
wieczorem tego dnia śpiewałam Halkę. Już od rana było bardzo
niespokojnie. Niemcy znikali z Warszawy, jedynie Glasenapp z załogą
ulokował się w Ratuszu. Pomimo tego niepokoju teatr był przepełniony.
Po III akcie Halki dowiedziałam się, że ze wszystkie wyloty ulic
placu Teatralnego zostały obsadzone legionistami i zamknięte. Wkrótce
na scenie zjawił się i zgłosił do mnie sierżant oraz pięciu żołnierzy
z karabinami maszynowymi. Oznajmili mi oni, ze mają rozkaz z okien
naszego mieszkania ostrzeliwać Ratusz, w którym znajduje się Glasenapp.
Wobec takiej sytuacji przed rozpoczęciem ostatniego aktu wyszłam na
scenę i zapowiedziałam, że wszystkie wyloty placu Teatralnego są
zamknięte, wobec czego proszę, aby po skończonym przedstawieniu zupełnie
spokojnie wszyscy zeszli na dół i przez scenę oraz dom czynszowy wyszli
na ulicę Trębacką.
Akt skończył się w dziwnym spokoju, w ciszy i bez popłochu, po czym
wszyscy [...] przeszli (w liczbie 1000 osób) poprzez zaplecze Teatru
i wydostali się na ul. Trębacką. Tymczasem żołnierze z karabinami
maszynowymi i wszyscy prawie maszyniści operowi poszli na ochotnika do
naszego mieszkania, gdzie w oknach ustawili karabiny, i rozpoczęła się
kanonada. W jednej chwili wszystkie szyby z okien Ratusza posypały się
na bruk. Na placu była zupełna pustka, bramy ratuszowe szczelnie od
wewnątrz zaryglowane. Po jakimś czasie z Ratusza zaczęły padać granaty
ręczne. O sytuacji, jaka była w Ratuszu, mieliśmy ciągłe informacje
przez telefon łączący Teatr ze Służbą Pożarną, która m.in.
zasygnalizowała nam, że załoga niemiecka składa się z 80 ludzi silnie
uzbrojonych. Taka załoga mogłaby właściwie cały Teatr roznieść, ale
Niemcy nie przypuszczali nawet, że broni go pięciu żołnierzy
i kilkunastu dzielnych maszynistów operowych, którzy byli przecież tylko
„pomocą moralną” [...]. W końcu, już rano, Glasenapp skapitulował!
Nastąpiło odprężenie naszych nerwów i dopiero wtedy uprzytomniłam sobie,
że jestem jeszcze ucharakteryzowana i w kostiumie Halki...
Edward Ligocki (1887-1966), pisarz, publicysta,j.
W pierwszej dekadzie listopada 1918 roku widząc, że wszystko
w państwach centralnych wali się, popędziłem z Berna do Warszawy.
Okazało się w Wiedniu, że nie da się dalej jechać drogą normalną, toteż
zdecydowałem się na kierunek Bratysława- Koszyce- Cieszyn i jakoś
dobrnąłem do Krakowa w dniu zawieszenia broni, 11 listopada 1918 roku.
W mieście wrzało jak w ulu. Nie da się żadnym piórem opisać radości
społeczeństwa. Austrię cesarską diabli już wzięli, wskrzeszona Polska
wbiegła w mury Krakowa. Wszędzie na ulicach, w lokalach publicznych,
w domach prywatnych przewalała się fala radości. Warto było być
uczestnikiem i widzem tych dni – ale gnało mnie do Warszawy. [...]
Żyło się wtedy jak w dymie, niewiele pozostało w pamięci wrażeń z tej
drogi. [...] Przechodził jakiś pociąg osobowy, zwolnił tylko na stacji
– wrzuciłem walizkę w otwarte drzwi i w ślad za nią wskoczyłem do
wagonu. Trochę jakiegoś ładu zostało na kolei. Niemcy musieli
utrzymywać ruch, by mieć pociągi nie dla nas, wracających do siebie,
lecz powrotne dla Niemców uciekających tysiącami z frontu
i przewalających się przez Warszawę i całą Polskę. Podróż z Sosnowca do
Warszawy trwała nawet niedługo, coś dziewięć godzin. Nie widziało się
prawie w pociągu cywilnych, jechali tylko wojskowi, już polscy,
w najfantastyczniejszych mundurach, austriackich, niemieckich,
rosyjskich, legionowych z białymi orłami na czapkach, a często
i z odznakami dawnych armii zaborczych. Tak się złożyło dziwnym
zbiegiem okoliczności, że widziałem dzień wyzwolenia w Krakowie,
a nazajutrz w Warszawie. Tam już było trochę inaczej. W Krakowie każdy
robił, co chciał, w Warszawie sporo się pokazało żołnierzy i oficerów
z obu brygad Legionów, Dowborczyków, Polaków z armii austriackie, armii
niemieckiej. [...] W parę dni później, z nominacją na I sekretarza
poselstwa w Bernie wyjeżdżałem z Warszawy z jakimś fantastycznym
rozkazem podróży, wydanym przez Januszajtisa aż do granicy austriackiej,
Feldkirch w Tyrolu. Żadnego konduktora nie interesowały wtedy bilety;
każdy pasażer jechał, gdzie chciał. Rzecz dziwna: i w rozpadającej się
Austrii kursowały pociągi. Można było brnąć dalej, przed siebie. Na
granicach nikt nie oglądał mego polskiego paszportu – prowizorycznego,
bo przecież druków jeszcze nie było.
W Wiedniu urzędowało już poselstwo polskie wyglądające w tych
warunkach raczej na klub towarzyski [...] Przesiedzieliśmy z kolegami
kilka dni w drukarni, przygotowując pospiesznie blankiety paszportowe,
dyplomatyczne, feuilles de route i zwykłe, papier z nagłówkiem „
Légation de Pologne”; gnębiliśmy grawera, żeby prędzej kończył
pieczątkę z tym samym napisem w otoku i drugą z tekstem „Poselstwo
Polskie w Bernie”. Nareszcie wielki dzień nastał w biurach naszych
przy ulicy Kramgasse 72 [...] Zasiedliśmy, jak stare dzieci, przy
wielkim stole konferencyjnym wydawaliśmy sobie wzajem paszporty polskie.
Całe mnóstwo paszportów państw zaborczych szło na dno szafy, żeby
znaleźć się później w archiwum. Malarz przyniósł owalną blaszaną
tablicę z orłem i napisem; przytwierdzono ją do muru, wbijano haki
z pierścieniami na flagę. Koszmar zależności od rządów obcych prysł
bezpowrotnie.
Wybrała Małgorzata Bojanowska
* Rząd powołany przez Konwent Organizacji A z I. Daszyńskim na czele,
konkurencyjny wobec rządu powstałego z dziedzictwa Rady Regencyjnej,
skompromitowanej w społeczeństwie. W Manifeście wzywał do tworzenia
demokratycznego państwa polskiego i zapowiadał reformy społeczne.
Rozwiązał się przekazując władzę J.Piłsudskiemu.
Wybrane fragmenty pochodzą z: Kazimierz Kuratowski, Notatki do
autobiografii, Warszawa 1981; Maria Dąbrowska, Dziennik
1914-1945, Warszawa 1998; J. Moraczewski w: Andrzej Ajnenkiel,
Od rządów ludowych do przewrotu majowego, Warszawa 1968, s. 29;
Edward Ligocki, Dialog z przeszłością, Warszawa 1970; Zofia
Nałkowska, Dzienniki III 1918-1929, Warszawa 1980; Janina
Korolewicz-Waydowa, Sztuka i życie. Mój pamiętnik, Wrocław\ddash
Warszawa-Kraków 1969, s. 187.
<– Spis treści numeru