Oto już noc nadchodzi.
Pierwsze promienie księżyca
Walą w kowadło wieczoru.
Oto już noc nadchodzi.
Słowa pieśni przywdziewa
wielkie drzewo na polu.
Oto już noc nadchodzi.
Gdybyś tak przyszła do mnie
ścieżkami wiatru i mroku.
Oto już noc nadchodzi.
We łzach byś mnie zobaczyła
pod pniami ogromnych topól.
Oj, czarnulko!
Pod pniami ogromnych topól.
Śmierć
wchodzi i wychodzi
z karczmy.
Czarne konie
i ludzie złowrodzy
kroczą głębokimi
drogami gitary.
Zapachem soli
i kobiecej krwi
tchną tuberozy
na wybrzeżu.
Śmierć
wchodzi i wychodzi,
wychodzi i wchodzi
śmierć
z karczmy.
Nie chciałem.
Nic ci powiedzieć nie chciałem.
W twoich oczach ujrzałem
dwa drzewka oszalałe.
Od wiewu, śmiechu i złota.
Na pląsy je wzięła ochota.
Nie chciałem.
Nic ci powiedzieć nie chciałem.
Cień mojej duszy
ucieka poprzez zmierzch afabetów
mgłę książek
i słów.
Cieniu mojej duszy!
Dotarłem do linii, gdzie dobiega kresu
nostalgia
i gdzie się kropla lamentu przemienia
alabaster ducha
(Cieniu mojej duszy!)
Kłaka bólu
już nie ma
lecz zostaje rozum i substancja
mego starego południa warg
mego starego południa
spojrzeń.
Splątany labirynt
przydymionych gwiazd
chwyta w sieć moje złudzenia
niemal zwiędłe
Cieniu mojej duszy!
I oto halucynacja
doi moje spojrzenia.
Widzę słowo “miłość”
jak w gruz się zmienia.
Słowiku mój!
Słowiku!
Jeszcze śpiewasz?
Gdy umrę, drzwi od balkonu
otwarte zostawicie.
Chłopiec je pomarańcze.
(Ze swego balkonu to widzę.)
Żniwiarz kosi pszenicę.
(Ze swego balkony to słyszę.)
Gdy umrę, drzwi od balkonu
otwarte zostawicie!
Luna weszła za próg kuźni,
turniurę ma z tuberozy.
Chłopczyk tylko patrzy, patrzy.
Chłopczyk stoi zapatrzony.
W powietrzu wzburzonym, drżącym,
luna ramiona unosi
i swe piersi z twardej cyny
lubieżnie czysta odsłoni.
„Uciekaj stąd, luno, luno,
jak Cyganie wrócą z drogi,
z twego serca zaraz zrobią
naszyjniki i pierścionki”.
„Dziecko, zostaw, daj mi tańczyć,
kiedy z drogi wrócą oni,
to cię znajdą na kowadle,
będziesz mieć zamknięte oczy”.
„Uciekaj stąd luno, luno,
bo słyszę tętent ich koni”.
„Dziecko, zostaw, nie chodź więcej,
po mym blasku krochmalonym”.
Jeździec zbliżał się, wybijał
na równinie rytm miarowy.
w głębi kuźni dziecko leży,
dziecko ma zamknięte oczy
Sen wraz z brązem, to Cyganie,
przez gaj idą oliwkowy.
Ich powieki wpół przymknięte,
uniesione są ich głowy.
Ach, jak głośno huka puszczyk,
huka z drzewa pośród nocy!
Luna kroczy poprzez niebo
i dłoń dziecka ma w swej dłoni.
W kuźni leją łzy Cyganie,
krzyczą w kuźni wniebogłosy.
Wiatr przy kuźni czuwa, czuwa.
trwa w czuwaniu pogrążony.
przełożył Leszek Engelking