PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 58-59

Anna z Cieńskich Normark

Kuferek rodzinny



Prababka moja, Aniela ze Sławińskich Gniazdowska ( zm. w 1961r.) przywiązywała dużą wagę do tradycji rodzinnych. W staroświeckim kuferku przechowywała listy i inne dawne papiery rodzinne.
Przeżyła trzy wojny – dwie światowe i tzw. bolszewicką. Przeżyła tułaczki, przeprowadzki i wysiedlenia. Straciła wszystko, co posiadała, oprócz tego właśnie kuferka, który chciała ocalić dla przyszłych pokoleń.

Najstarszym, przechowywanym w tym kuferku przekazem rodzinnym, są pamiętniki Józefa Soleckiego, pochodzące z XVIII wieku.

Dziad mojego Ojca – pisze pamiętnikarz – służył w Wojsku Rzeczpospolitej Polskiej jako chorąży, a zarazem podług praw ówczesnych musiał być szlachcicem, bo na ten czas nie szlachcic stopnia officyera otrzymać nie mógł. Dalej wyjaśnia: Wzmianki tej jednak nie czynię dla tego, abym dowodził, że jestem szlachcic z rodu. Tej pretensyji w moiem pojmowaniu człowieka nie znam, bo ja szlachectwo pojmuje nie z feudalnego przywileju, ale z postępowania, przymiotów i cnót człowieka.

Wypowiedź ta dowodzi skromności autora, wychowanego w wielodzietnej niebogatej rodzinie o zdrowych zasadach moralnych, rodzinie kształtującej u młodego pokolenia właściwą hierarchię wartości.

Pobożność, obyczajność i cnoty wpajane były w nas wszystkie dzieci przez Matkę i Ojca z całą troskliwością, chronienie się od złych uczynków nakazywane nam było z całą surowością i bez najmniejszego pobłażania dla każdego z dzieci w przypadku, jeżeli które dopuściło się jakiego uchybienia.

W końcu tego wieku, „jak Rzeczpospolita konała”, w dobie powstania kościuszkowskiego, a potem trzeciego rozbioru, „poczciwi” – jak się wówczas mówiło – głęboko odczuwali utratę niepodległości. Dzieci nie zawsze zdawały sobie sprawę z ogromu narodowej tragedii, jednak wpływ rodziców, jak również to, co zapamiętały same z historycznych wydarzeń, wyrobiło w nich patriotyczne postawy, później poświadczone czynami, jak z dalszych kart wspomnień Józefa Soleckiego wynika. Wstąpił on bowiem do wojska polskiego i brał udział w kampanii 1812 roku, za co otrzymał krzyż Virtuti Militari.

Autor pamiętników, tej najstarszej pamiątki rodzinnej, urodził się w miasteczku Sławatycze, w ówczesnym województwie brzeskolitewskim, jako syn miejscowego organisty, a zarazem nauczyciela szkoły elementarnej. Jednak ojciec – inaczej niż matka – nie przywiązywał zbytniej wagi do wykształcenia swych dzieci. Pragnął raczej, aby Józef został jak i on organistą, rezygnując z dalszej nauki ogólnej. Natomiast Józef chciał się uczyć. Duży wpływ na młodego chłopca mieli księża, gdyż z racji zawodu ojca kontakty z nimi były częste i bliskie. Przyczyniły się do ugruntowania autentycznej, szczerej pobożności. Z wdzięcznością pamiętnikarz wspomina wikarego ze Sławatycz, ks. Łubę:

Był największym moim dobrodziejem, bo on we mnie wzniecił chęć do nauki, której potem starałem się nabywać przy każdej nastręczającej się sposobności.

Do szkół średnich wydziałowych, powołanych przez Komisję Edukacji Narodowej, mogli chodzić i ubożsi uczniowie, o ile szkoła taka znajdowała się w miejscu ich zamieszkania. W Sławatyczach zaś takiej szkoły nie było. Józef uzupełniał swą naukę przy pomocy ks. Łuby w zakresie: gramatyki łacińskiej, historii Polski, historii naturalnej. Potem, gdy rodzina przeniosła się do Kodnia, dwaj inni księża, widząc zainteresowanie chłopca, poświęcali wiele czasu jego dalszemu kształceniu. Nie trwało to długo, gdyż Józef Solecki ukarany niesprawiedliwie przez ojca postanowił opuścić Dom Rodzicielski i Kodeń, słowem uciec i puścić się w świat, że zaś miałem wielką chęć uczenia się, chciałem więc przyjąć służbę u jakiego panicza uczącego się w szkołach i tym sposobem pobierać nauki przy nim, bo słyszałem, że służący chłopcy u uczniów czasami lepiej się wykształcili w naukach jak ich panowie.

Od tego czasu różnie przebiegały koleje losu chłopca: był kolejno posługaczem, z czasem kancelistą, starając się nieustannie rozszerzać swe horyzonty myślowe, co mu ułatwiali jego chlebodawcy.
Gdy wrócił szczęśliwie do Warszawy z kampanii 1812 roku i myślał o karierze urzędniczej, wówczas otwarto Uniwersytet Warszawski (1816 r.). Nie będąc formalnie studentem tej uczelni, uczęszczał na wykłady: Będkowskiego- historii literatury, Skrodzkiego-filozofii, Skarbka-ekonomii politycznej, Krysińskiego-administracji, Szaniawskiego-kodeksu prawa cywilnego, Szymańskiego-teologii. Przygotowując się do pracy w administracji, niezależnie od uczęszczania na wykłady- kupował odpowiednie książki, korzystał z zeszytów i notatek znajomych studentów.

Józef Solecki jest przykładem człowieka, który dzięki swej pasji do zdobywania wiedzy, dzięki solidności, uczciwości i ciężkiej pracy, dorobił się wyższej pozycji w społeczeństwie i szacunku ludzkiego. Pracował w Komisji Przychodów i Skarbu, po kilkudziesięciu latach mógł nabyć majątek ziemski Pękowo w powiecie pułtuskim.
Józef Solecki (ur. w 1788 r., sam bezdzietny) odegrał znaczącą rolę w życiu następnych pokoleń, szczególnie w życiu dzieci swego rodzeństwa: bratanicy Zofii z Soleckich Sławińskiej i siostrzeńca Piotra Sławińskiego. Zajął się edukacją chłopca, udzielał wsparcia materialnego. Zofia i Piotr są rodzicami mojej prababki, Anieli (ur. w 1872 r.).

W kuferku zachowały się jej pamiętniki dyktowane u schyłku życia. O ślubie wyżej wymienionych zanotowano: Zofia i Piotr wzięli ślub w okresie tzw. żałoby narodowej. Dlatego każda z obecnych pań z rodziny miała czarną suknię z przypiętą białą różą. Młodzi zamieszkali w Pękowie, które przekazał im jeszcze za swego życia Józef Solecki. Tam urodziło im się czworo dzieci, Aniela była najmłodsza.
Informacje o Zofii i Piotrze zachowały się w ich listach do siebie. Dla następnych pokoleń te XIX-wieczne dwa tomy korespondencji są pięknym dowodem ich małżeńskiej miłości. Piotr pracował w Warszawie, Zofia zajmowała się domem.


Warszawa, lipiec 1865 r.


Najdroższa i najmilsza moja Zosieńko!

Z przyjemnością prawdziwą zasiadam do zwykłej, tygodniowej pogadanki z Tobą. Jest to jedyna moja uciecha, jakiej wśród ciężkiej pracy codziennej i tylu kłopotów gospodarskich, jeszcze używać mi wolno.

W takim świetle chciej widzieć każdy z moich listów, pomimo bowiem natłoku zatrudnień, jakie mnie co dzień trapią, każdy wieczór Piątkowy w każdym tygodniu poświęcam Tobie, droga Zosiu! A to dla tego, żebyś w Niedzielę rano już wiedzieć mogła, co się w minionym tygodniu działo z Twoim gagatkiem.

Zaprawdę Pan Bóg dotkliwe zsyła na nas próby. Nie dosyć, że rozdzieleni jesteśmy, i to w czasie kiedy każda chwila budzi w nas niepokój o istoty dla serc naszych najdroższe, jeszcze opędzać się trzeba na wszystkie strony przed chciwością złych ludzi, nie mającą dziś granic. Ale nie my tylko jedni doznajem takich przeciwności, i ofiarujmy je Bogu Wszechmocnemu na okupienie grzechów, a ten Ojciec i Opiekun Cierpiących, jak nas zasmucił, tak może i pocieszy, lub przynajmniej da siłę do wytrwania w niedoli. (...)

Przed paroma dniami zaczepił mię o rzepak ten sam żyd co kupił u nas pszenicę, lecz powiedziałem mu, że tego co jeszcze stoi na polu, nie sprzedaję, bo sam jeszcze nie wiem, co mieć będę. Widać tylko z tego, że rzepak będzie w cenie, kiedy się tak o niego dopytują. Niektórzy utrzymują, że w tym roku dojdzie do 60 za korzec. Dałby Bóg, żeby się przepowiednie spełniły. (...) Koszul nowych jeszcze mi nie skończono i dla tego jak łapserdak chodzić muszę w dziurawych. Jeżeli te koszule, któreś była łaskawa zabrać do naprawy, mogą być przed mym przyjazdem gotowe, bardzo by mi to dogodziło, wziąłbym je ze sobą. (...)

Konie każ przysłać po mnie w Sobotę do Pułtuska, dokąd przyjadę kurjerką między 8 a 9 wieczorem.

Liczę już dnie i godziny, kiedy Cię znów uściskam, moja najdroższa wraz z naszą córuchną i Wami wszystkimi.

Twój całem sercem na zawsze

Piotr



Pękowo, 25 czerwca 1865 r.

Najdroższy mój Piotrusiu!

Dopiero na Czwartek Imieniny Twoje, a ja już dziś pospieszam z mojemi życzeniami, bo chcę być najpierwszą z najpierwszych, którzy Ci będą składać życzenia. Żyj mi mój najdroższy wiele i wiele lat zdrów i szczęśliwy, niech Ci Bóg oszczędzi trosk i zmartwień, żeby Twoje a mnie drogie czoło było wypogodzone zawsze, żeby Bóg tak ciągle opiekował się Tobą, jak się do tej pory opiekuje, a na końcu, żebyś się doczekał pociechy z Twojej Córeczki, Jadwini. (...) U nas już koniczyna skoszona i ułożona, ugor już skończą podorywać, robota, dzięki Bogu, idzie dobrze. Witold jeszcze wczoraj był w Pułtusku, podatki popłacił. Ponieważ nadchodzi 1 Lipiec, a z nim kwartalne, prosił Witoś o pożyczenie parę set złotych, napisz, czy pozwalasz pożyczyć, czy nie? Marynia i Bojarska proszą Cię, żebyś im w Towarzystwie Kredytowym wyrobił to, żeby oni mogli prędzej odebrać papierów, przesyłają on jakieś kwity, których ja wcale nie rozumiem. (...) Dziś byłam na łąkach, trawy ładne, siana będziemy mieli więcej jak w przeszłym roku, nie zmieści się w szopę. Pan Bóg łaskaw dał pogodę. Wychodzi mi dziś jechać po grabarzy na wieś, bo z tamtych wsi za Narwiańskich nie chcą wcale wychodzić, płacimy dotąd po 40 gr, ale pewno trzeba będzie podnieść do półtora złotego, żeby skorzystać z pogody i czasu, żeby nas żniwa nie zaskoczyły. Poczciwy Bojarski tak się zajął jak swoimi łąkami, sam pilnuje, ludzi swoich wysyła do roboty, a nawet sam z nimi grabi. Nie wiem doprawdy jak mu się za jego dobre serce wywiązać. Dopiero dziś poznałam nasze łąki pierwszy raz, szopa już w niebardzo dobrem stanie, zdało by się ją podreperować. (...)

Miałam napisać krótki list, a tu już czarta stronica .Wierzaj mi, mój jedyny Piotrusiu, ja Cię już całem sercem pokochałam i tak kochać będę aż do śmierci, a za Twoją punktualność serdecznie Ci dziękuję, bo dla mnie Niedziela o tyle jest uroczystszą, jak list od Ciebie odbiorę.

Przyjmij serdeczne uściski po milijon milijonów razy od kochającej Cię

Zofii


Dziwna rzecz, jak ja Twoje myśli odgaduję. Nie zdążysz mnie o co zapytać, ja już Cię odpowiedzią uprzedzam i tak w liście moim, który pewno wczoraj odebrałeś, masz odpowiedź na zapytania, które mnie w swoim liście porobiłeś. Michasia ucałuj. Stryjenka Wam ukłony przesyła.

Później Zofia i Piotr Sławińscy wynajęli mieszkanie w Warszawie, gdzie „ogromadzili wszystkie dzieci, aby dalej kształcić je w szkołach. Siostra Jadwiga w 1881 r. zaczęła uczęszczać na kursy ogrodnictwa pod kierunkiem E. Jankowskiego.” Dwie młodsze córki zostały oddane na pensję panien Krajewskich, Józefy i Emilii, sióstr Rafała Krajewskiego, członka Rządu Narodowego, powieszonego razem z Trauguttem.

Następnym właścicielem Pękowa został Józef – syn Piotra i Zofii, a po nim gospodarstwo objął syn – Jan Adam Sławiński. Aniela w 1890 roku poślubiła Damiana Gniazdowskiego z Czarnostowa, mieli oni czworo dzieci: trzech synów i najmłodszą ukochaną córkę, moją babkę, Zofię. Wyszła ona za mąż za kolegę brata z pułku, Antoniego Płoskiego i zamieszkali w Pałukach (pow. ciechanowski). Dziadek , dawny ułan opowiadał czasami o swych przeżyciach w czasie walk z kawalerią Budionnego. Jak w poprzednich pokoleniach, tak i w tym, zwracano uwagę na kształtowanie u młodzieży postaw patriotycznych. Przedstawiciele rodziny brali udział w walkach wyzwoleńczych i obronnych XIX i I poł. XX wieku. Marcin Gniazdowski i jego brat Ignacy byli więzieni w Cytadeli za uczestnictwo w ruchach narodowowyzwoleńczych przed powstaniem styczniowym. W 1863 r. w majątku rodzinnym uratowano grupę powstańców poszukiwanych przez Kozaków. Synowie Anieli i Damiana Gniazdowskich brali udział w I wojnie światowej, a potem w bolszewickiej (1920 r., w Pułku Ułanów Krechowieckich). Jeden z nich, Tadeusz był wówczas ciężko ranny. Wacław i Marek Gniazdowscy walczyli w 1939 r., Wacław w randze majora AK został zamordowany przez Niemców.
Mama moja – Aniela dość dużo opowiadała o swoim dzieciństwie:

Przypominam sobie ostatnie dożynki w Pałukach. W ten wieczór sierpniowy było chłodno i pogodnie. Drzwi do przedpokoju otwarto na oścież. Rodzice wyszli na ganek, a za nimi wszyscy domownicy, nie wyłączając trochę już rozespanych dzieci. Zbliżyli się przodownicy, wręczyli ojcu piękny wieniec , właściwie uplecioną z kłosów i kwiatów koronę i chleb. Śpiewano tradycyjną pieśń „Plon niesiemy, plon”. Potem były różne przyśpiewki pod adresem całej naszej rodziny . Ojciec podziękował, wyjął pieniądze i obiecał urządzić „okrężne” (zabawę dożynkową). A na koniec powiedział jeszcze: „A jak zajdzie potrzeba, to pójdziemy na Niemca”. Był to sierpień 1939 r.

Akurat 1 września 1939 roku mama w wieku lat dziesięciu miała pójść do szkoły w najbliższym mieście.

Pozostała w domu, nauka z babcią przeciągnęła się do ówczesnej drugiej klasy gimnazjum włącznie, naturalnie w warunkach konspiracyjnych. Po wojnie kontynuowała naukę, wraz z moim ojcem Józefem Cieńskim zamieszkała w Brwinowie. Tu, w latach 1957-1979 pracowała jako nauczycielka języka polskiego w liceum.

Gdy przeglądałam różne dokumenty i pamiętniki rodzinne, zaciekawiły mnie także nieznane już w języku współczesnym przysłowia i porzekadła:
Kto za młodu był dworakiem, ten na starość zwykle jest żebrakiem.
Jak nie posiejesz grochu na św. Marka, nie będziesz miał ani jednego ziarnka.
Trzeba jedno zwinąć, drugie minąć.
Oby i moje zapiski rodzinne przechowały się w kuferku jak najdłużej.


 <– Spis treści numeru