Czy byłaś grzecznym dzieckiem?
Katarzyna Kotowska: Trzeba by zapytać moją mamę. Nie, nie byłam
grzeczna, byłam nietypowo odważnym dzieckiem i miałam własne zdanie na
wszystkie tematy. I nie czułam lęku przed przeciwstawieniem się grupie,
co jest bardzo trudne, kiedy się ma naście lat i rówieśnicy są szalenie
ważni. Dziś wiem, dlaczego tak było – wiedziałam, że zawsze mogę
liczyć na bliskich ludzi, rodzinę.
Pracujesz z dziećmi, które na pewno nie są grzeczne, są
natomiast pokiereszowane psychicznie, a przez to sprawiają
kłopoty sobie i innym...
Dla mnie są bardzo grzeczne i miłe, naprawdę! Tak, pracuję
z młodzieżą z ośrodka wychowawczego, czyli taką, która weszła w konflikt
z prawem, oraz ze zwykłych domów dziecka. W odczuciu społecznym te
dzieciaki mają gdzie mieszkać i co jeść, więc niczego im już nie brakuje
i wszystko jest w porządku. Trzeba jednak podkreślić, że instytucja
domów dziecka jest anachroniczna. Współcześnie nie chodzi przecież
o fizyczne przetrwanie, ale o jakość ich życia.
Czego zatem im brakuje?
Zaprzyjaźnionych osób, które pomogą im odnaleźć się
w dorosłym życiu. Doradzą, wskażą różne możliwości, czasem choćby
życzliwie wysłuchają. Taki odpowiednik przyjaciół domu. Ta młodzież
nie ma też na czym budować poczucia własnej wartości, bowiem ma zbyt
mało możliwości odniesienia sukcesu. W szkole nie, bo zwykle mają
trudności z nauką i różne zaległości, nie mają też pieniędzy, więc
w środowisku rówieśniczym się nie liczą. I dlatego powstał pomysł
przygotowania z nimi profesjonalnego spektaklu w prawdziwym teatrze
w Warszawie, ze scenariuszem napisanym specjalnie dla nich i granym
przez nich w stałym repertuarze teatru.
Pomysł szalony.
To prawda. Z moim przyjacielem Romanem Holcem, aktorem,
filozofem, obdarzonym talentem pedagogicznym, udało nam się przekonać do
naszego pomysłu teatr Lalka i od 2004 roku pracujemy tam z grupą
młodzieży z placówek opiekuńczych. Praca nad spektaklem trwa przez cały
rok. W czasie warsztatów literackich i teatralnych próbujemy wciągnąć
dzieciaki w tworzenie scenariusza i staramy się zorientować w ich
możliwościach aktorskich. A potem są normalne próby spektaklu.
Dotychczas odbyły się dwie premiery, teraz przygotowujemy trzecią.
Specyfiką przedstawień jest to, że mówimy o problemach tych dzieci –
odrzuconych, samotnych, pozbawionych perspektyw i z bagażem trudnych
doświadczeń. Opowiadamy o tych sprawach z perspektywy naszych dzieci,
ale dotyczą one także dzieci z normalnych rodzin.
Czy nie bałaś się poruszać na scenie problemów, które te
dzieci przeżyły we własnym życiu?
Jasne, że się bałam, żeby im jednak nie zaszkodzić, na
bieżąco konsultuję wszystkie problemy z psychologiem. Widzimy
jednak, że praca z trudnymi emocjami w rezultacie przynosi pozytywne
efekty. Początkowo w dzieciach nie było zgody na przyznanie się, że
mają problemy, ale w trakcie pracy złe emocje wypalają się i to przynosi
ulgę. Pozytywnie działa też to, że grając na scenie same dobrze się
bawią, a potem dostają zasłużone oklaski.
Czyli taka terapia przez teatr...
...Przy okazji pracy staramy się, w sposób nienachalny,
dawać im wskazówki, jakich wyborów warto dokonywać, w nadziei, że kiedyś
im się przypomni i z nich skorzystają.
Przygotowane zostały dwa spektakle, a zatem
udało się wam to, co wydawało się niemożliwe.
Tak, to nie do wiary. Zwłaszcza, że wszyscy debiutowaliśmy
– dzieci jako aktorzy, Roman jako reżyser, a ja – jako scenarzysta
i scenograf. Powiedziano mi potem, że to nie miało prawa się udać.
Odbyły się dwie premiery w teatrze Lalka, w 2006 Wyspa
Słoneczników i w 2007 Za drzwiami. Teraz zaczynamy kolejny
spektakl Okno. Część dzieci jest już z nami czwarty rok i to
jest dobrze. Coś się w nich zmienia, czują się odpowiedzialne za
przedstawienie, w którym grają siebie, a statystują im zawodowi aktorzy.
Kto ogląda wasze spektakle?
Normalni widzowie, jak w każdym teatrze. Także szkoły,
studenci pedagogiki i psychologii. Jedno wykupili jako szkolenie
pracownicy GE Money Banku. Właściwie te spektakle są adresowane do
dorosłych i młodzieży. Bo mówią o młodych ludziach, mających problemy,
nie tylko o dzieciach z domu dziecka. A wszyscy młodzi mają problemy.
Wyspa Słoneczników mówi o...
To baśń o trzech symbolicznych krokach w dorosłość, którymi są:
odważyć się na aktywność, szukać oparcia w przyjaciołach,
i najtrudniejsze – przebaczyć. Te dzieci mają wiele do wybaczenia
tym, którzy je skrzywdzili. Mam nadzieję, że to zapamiętają i kiedyś im
się przyda, taki „prezent na drogę”.
Drugie przedstawienie to
metaforyczny obraz dzieci dorastających bez wsparcia dorosłych. Rzecz
dotyczy nie tylko dzieci z domów dziecka, ale i z dobrze sytuowanych
rodzin. Pokazujemy różne królestwa – pierwsze, gdzie prawo
doprowadzone zostało do absurdu, drugie – braku reguł i praw, gdzie
wszystko wolno, trzecie – nauki, która zajmuje się sobą, a nie ludźmi
i czwarte – z metaforą walki o władzę. Staram się omawiać z dziećmi
sens przedstawień, ale mam poczucie niedosytu. Stale brak czasu, bo
trzeba ćwiczyć sceny, choć uważam, że rozmowy są najważniejsze.
Ale terapię przez teatr prowadzisz nie tylko na scenie Lalki.
Od trzech lat jako instruktor uczestniczę w „
Przystankach PAT” (Profilaktyka a Teatr), akcji Komendy Głównej
Policji. To spotkania młodych z różnych stron Polski i z różnych
środowisk, którym chce się bawić w teatr i zachęcają do tego innych, by
przeciwdziałać uzależnieniom.
Nie jesteś ani psychologiem, ani pedagogiem,
skąd w Twoim życiu wzięły się domy dziecka?
Mam adoptowanego syna. To najtrudniejsze i najlepsze
doświadczenie mojego życia.
Niewiele osób dzieli się tak osobistymi doświadczeniami,
a ty miałaś odwagę napisać o tym książkę, przepraszam, dwie książki.
Jeż to baśniowa opowieść o dziecku, którego rodzice długo szukali
(w różnych smutnych i szarych domach), bo urodziło się innym rodzicom.
Czy pisałaś go z myślą o konkretnym czytelniku?
O jednym bardzo konkretnym człowieku. Jeż jest
pisany intuicyjnie, to przepłynęło przeze mnie, jakby ktoś mi dyktował.
Tak po prostu siadłaś i napisałaś?
Tak. Analizy rozumowej dokonałam dużo później. Adresatem
był mój syn. Miał wtedy trzy i pół roku. Wiedziałam, że kiedyś
będziemy musieli porozmawiać o tym, że nie jesteśmy typową rodziną, ale
myślałam, że to będzie później. A on zaczął pytać, kiedy miał niecałe
trzy lata. Wtedy wpadłam na pomysł, że napiszę dla niego książkę,
w jednym egzemplarzu i narysuję obrazki. Może pomyśli, że to o nim, ale
może nie o nim, żeby wiedział, że nie jest jedynym dzieckiem z takimi
przeżyciami.
Jeż jest pisany z pozycji osoby dorosłej. Czy
dzieci nie wolą czytać o sobie, o swoim sposobie widzenia?
Myślę, że one wolą czytać książki, z których wynika myślenie.
Jest to dobra książka dla mojego dziecka, bo otwiera go na różne ważne
myśli, także tę, że i dorosłym bywa trudno. Wiem to teraz, kiedy
książka ma już kilka lat. W 1999 roku ukazało się jej pierwsze wydanie.
Od tego czasu odbyło się ileś spotkań z czytelnikami. Dzieci świetnie
rozumieją, o co w niej chodzi. Kłopot zaczyna się dopiero później,
kiedy dzieci zarażą się od dorosłych wiedzą, że są tematy, na które się
nie rozmawia. W istocie problem mają dorośli, bo nie ma przyzwolenia na
poruszanie spraw trudnych, zwłaszcza dotyczących niewielkiej grupy
społecznej – kiedyś dotyczyło to rozwodów, dziś adopcji. A mamy
w Polsce około tysiąca adopcji rocznie, nie licząc drugiego tysiąca
w obrębie dalszej rodziny. W ciągu dziesięciu lat, odkąd pojawił się mój syn, widzę,
że jednak wiele się zmieniło.
Decyzja, by udostępnić książkę pisaną dla własnego
dziecka innym, wynikała – sądzę – z tego, że uznałaś temat za ważny
i potrzebny.
Uznałam, że to dobry pomysł; bo jeśli w procesie adopcji
natknęłam się na takie obszary kompletnego braku wiedzy i zrozumienia
nawet u osób związanych zawodowo z tym tematem, to co dopiero mówić
o ludziach z nim niezwiązanych. Zresztą problem nie maleje, dotyczy
coraz większej liczby osób, bo bezdzietność jest chorobą cywilizacyjną.
To są trudne sprawy, ale o tym trzeba mówić, żeby nie narażać ludzi na
dodatkowe dramaty. Ja nie spotkałam się ze złym traktowaniem, ale wiem,
że nie wszyscy mają tak dobre środowisko wokół siebie, które ich
wspiera. Niech zmienia się nastawienie do problemu adopcji.
Jeż zdobył uznanie młodych i dorosłych
czytelników. Otrzymał ważne wyróżnienie – nagrodę IBBY.
Dostał wiele różnych nagród: w 1999 tytuł Książki Roku
IBBY, w 2000 wyróżnienie w Konkursie Fundacji Świat Dziecka, w 2002
wpisano go na Listę Honorową IBBY, a także zdobył I nagrodę w Konkursie Komitetu
Obrony Praw Dziecka, a w 2003 trafił do Kanonu Książek dla Dzieci
i Młodzieży, jako jedna z dziesięciu książek żyjących polskich
autorów. Dzięki temu książka istnieje, jest znana i czytana,
było kilka wydań. Przełożono ją na chorwacki i koreański.
Wieża z klocków – także o problemach adopcji – adresowana
jest do dorosłych. Książka głęboko wnika w odczucia rodziców i ich
adoptowanych dzieci.
Wieża jest emocjonalna, bo ja składam się głównie
z emocji. Jej perspektywa to także punkt widzenia mego syna, bo jak się
już ma dziecko, to trzeba za nim podążać, do swojego „ja” włączyć
„myślenie dzieckiem”.
Wczułaś się w całe jego przerażenie światem, tym, czego
to dziecko musiało doświadczyć. I odważnie odsłaniasz
siebie, swoje najgłębsze uczucia i doświadczenia.
Taka szczerość wystawia na strzał mnie, ale też i mego syna, zdaję sobie
z tego sprawę, a nie jestem pewna, na ile mam do tego prawo. Czemuś to
jednak służy; taka książka byłaby mi potrzebna, zanim podjęłam moją
życiową decyzję. Pisałam więc z zamiarem, by ludziom w podobnej
sytuacji coś ułatwić. I to się sprawdziło.
Zaletą tej książki jest forma intymnego pamiętnika, nie
zaś poradnika z gotowymi receptami dla czytelników.
Dzielę się swoim doświadczeniem, ponieważ widzę, że nikt
inny nie chce tego robić. Nie kryję, że od strony warsztatowej było to
dla mnie nie lada wyzwanie, ale chciałam, by rodzice adopcyjni
wiedzieli, że nie są dziwolągami, że nie tylko ich spotkała niepewność,
lęk i mnóstwo trudnych emocji, że to jest normą. Wydawca zapewnił mnie,
że książka będzie stale dostępna, bo jest ważna i potrzebna.
Miałam trochę sygnałów, że
się przydaje. Ośrodki adopcyjne polecają ją jako lekturę.
Co, Twoim zdaniem, powinno się zmienić w stosunku do
dzieci z domów dziecka?
Człowieka nie jest w stanie wychować instytucja, musi być
z nim drugi człowiek, to przede wszystkim. A więc opieka indywidualna,
zamiast wieloosobowych domów dziecka, najlepiej, żeby była to rodzina
biologiczna, a jeśli to niemożliwe – adopcyjna lub zastępcza.
A w stosunku do wszystkich dzieci – aż wstyd o tym przypominać –
traktowanie dzieci, jak ludzi, z szacunkiem, czyli tak, jak sami
chcielibyśmy być traktowani. Tylko tyle i aż tyle.
Katarzyna Kotowska ukończyła Wydział Architektury Politechniki
Warszawskiej. Jest pisarką, ilustratorką, scenarzystką, scenografem,
krytykiem literackim. Należy do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
Debiutowała baśnią dla dzieci Jeż z własnymi ilustracjami,
(Egmont, 1999). Wieża z klocków (ilustracje własne, Media Rodzina,
2001), nagrodzona została tytułem Książka zimy 2001/2 przez Bibliotekę
Raczyńskich w Poznaniu. Niewydana dotąd baśń Gwiezdny pył
dostała III nagrodę w konkursie literackim ogłoszonym przez wydawnictwa
Muza oraz Media Rodzina w roku 2002.