PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 58-59

Łada Jurasz-Dudzik

Herbert w Brwinowie



Na początku roku akademickiego 1951/1952 Zbigniew Herbert przeniósł się z Torunia na Uniwersytet Warszawski (na IV rok filozofii). Nie mógł zameldować się w Warszawie, uzyskanie zgody na meldunek w stolicy graniczyło wtedy z cudem. Do Brwinowa, w którym mieszkał niewiele ponad rok, sprowadził się mniej więcej w połowie października 1951, natomiast wiadomo, że w grudniu 1952 przebywał już w Warszawie: zainstalował się w pokoju przyjaciela, Władysława Walczykiewicza, w kołchozowym mieszkaniu przy ulicy Wiejskiej (pobyt ten będzie trwać aż do roku 1957). Początkowo do korespondencji Herbert podawał adres Waldemara i Ireny Voisé, którzy wynajmowali dom przy ulicy Sienkiewicza 7, bywał też u nich codziennym lub raczej cowieczornym gościem. Sam zamieszkał kilkaset metrów dalej, prawdopodobnie w piętrowym budynku przy ulicy Biskupickiej 27, albo – jeśli wierzyć skrupulatności Jerzego Zawieyskiego, który dwa spośród napisanych przez siebie listów zaadresował na Biskupicką 27a – w jakiejś do niego przybudówce. Warunki musiały być tu dość straszne, a wiosną 1951 roku „odezwała się nabyta w czasie wojny taka głupia tyfusowa gorączka”1 (we Lwowie Herbert był żywicielem wszy). Był to bardzo trudny czas w życiu poety. O tym wszystkim dowiadujemy się ze wzmianek w korespondencji, poczynionych w ciągu kilku zimowych tygodni:

„Donoszę, że jestem w Warszawie, a raczej pod (adres Brwinów, Biskupicka 27). Kończę studia filozoficzne i marzę o sukience (zakonnej). Potem biegam, jeżdżę, pracuję, czytam, piszę, tęsknię, kocham, kaszlę, dumam, twierdzę, przeczę, macham ręką, śpię z twarzą do nagiej (ściany), sela wi – jakby powiedział Witek Chugo. O kochanych Przyjaciołach czule pamiętam (...)”2.
fot. brwinoff „Siedzę teraz w Brwinowie i słucham chrobotu myszy, pomiaukiwania kota i basowych nut krowy sąsiadki. Jest późno. Dwunasta. Gdybym zamknął oczy, słyszałbym jeszcze wiele innych głosów, ale takich, których nie ma poza moją wyobraźnią. Dziękuję Ci Panie Boże za wyobraźnię, która daje mi złudzenie innych światów, która, kiedy wracam do rzeczywistości, jest wstępem do pokuty, lekcją pokory uczącej niewspółmierności «mego świata» i Twego świata – tak się może dzisiaj będę modlił”3.

Podobną scenerię widzimy także w tle długiego listu do Haliny Misiołkowej: „Minęła już chyba 12ta, jest cicho, pada deszcz. Moi chłopcy poszli na zabawę. Zostałem sam, ale jest to samotność z wyboru. [...] Świeca skwierczy i dogasa, z kątów wychodzą cienie – czas spać. Dobranoc”4.

Gdzie zatem mieszkał Herbert? Dom przy Biskupickiej 27 stoi do dziś, choć w stanie cokolwiek zniszczonym. Jest to piętrowa kamieniczka z ozdobnymi elementami architektonicznymi. We wczesnych latach pięćdziesiątych stanowiła własność Wacława i Kazimiery Śliżewskich, ale oczywiście gnieździło się w niej również kilka rodzin lokatorskich, a w narożnym pomieszczeniu na parterze mieścił się sklep spożywczy (widać jeszcze ślady po wejściu do sklepu). Trudno więc przypuszczać, by gdzieś jeszcze znalazł się tu oddzielny pokój do wynajęcia studentowi. A przede wszystkim w kamienicy nie było miejsca na krowę, o której Herbert wspomina w listach i która przetrwała w legendzie, skoro pamiętał o niej jeszcze po latach5. Dobudowanie obórki do zewnętrznej ściany budynku chyba również nie wchodziło w grę. Obora przy kamienicy? Tymczasem odnalezienie śladów krowy okazuje się stosunkowo najłatwiejszym z zadań. Wypytywani przeze mnie sąsiedzi są zdania, że krowa musiała być pacjentką weterynarza, pana Kozankiewicza, lokatora domu przy Biskupickiej; wedle drugiego przypuszczenia krowę trzymano, aby zapewnić mleko dzieciom z pobliskiego zakładu, prowadzonego przez siostry na ulicy Szkolnej. Zresztą w tej okolicy wtedy każdy mógł hodować krowę...

Biskupicka 27 raczej więc odpada. Najbardziej prawdopodobny wydaje mi się budynek sąsiedni (dzisiaj Sienkiewicza 21) – stary parterowy domek, „oficynka” kamienicy państwa Śliżewskich. Sąsiedzi pamiętają – a potwierdzają to plany przechowywane w Składnicy Map w Pruszkowie – że cała parcela została podzielona na trzy działki stosunkowo niedawno, bo w połowie lat siedemdziesiątych. „Oficynka” długo stała pusta, później mogła być wynajmowana, a krowa mogła urzędować w istniejącej do dziś rozpadającej się drewnianej szopie, stojącej jeszcze dalej, dłuższym bokiem do ulicy Sienkiewicza, na placu kompletnie zarośniętym obecnie przez krzaki. Obórkę zresztą dałoby się dostawić i do ściany mniejszego domu.

Wydawałoby się, że potwierdzić te podejrzenia będzie dość łatwo. Niestety, nie jest to wcale takie proste. Pierwsze, co się nasuwa – to sprawdzić księgi meldunkowe (obowiązku meldowania się przestrzegano bardzo surowo). Otóż najstarsze księgi meldunkowe w Brwinowie pochodzą dopiero z początku lat sześćdziesiątych, a wcześniejsze podobno spalono (komisyjnie?) przy torach kolejowych, w co dziś trudno nam uwierzyć – były jakoby przechowywane w zaszczurzonych i zawilgoconych piwnicach. Nie wiadomo również, kiedy przeprowadzano zmiany tzw. numeracji policyjnej budynków przy ulicy Biskupickiej (bo wszyscy sąsiedzi zgadzają się, że zmiany takie były – ale kiedy, dojść nie sposób; nie wie tego ani Urząd Gminy w Brwinowie, ani wydział geodezji Urzędu Miejskiego w Pruszkowie). Jedyna mapa okolicy, na którą udało mi się rzucić okiem w pruszkowskiej Składnicy Map, pochodzi mniej więcej z roku 1975, są na niej te same numery parcel, co dziś, ale interesujący nas plac jeszcze nie został podzielony.

Wszystko to oczywiście zbyt mało, aby wmurować w ścianę budynku pamiątkową tablicę. Minęło niespełna 60 lat i nikt już nic nie pamięta, trudno zresztą spodziewać się, że ktoś przypomni sobie o wynajmującym skromne locum nieznanym studencie, na dodatek nie chwalącym się nadmiernie swoją trudną sytuacją. Bez wątpienia nie znajdzie się ani ekspedientka ze sklepu, ani listonosz – w najlepszym wypadku musieliby mieć prawie 80 lat. Wszystko, co napisałam, to są domniemania, łatwo je obalić – wystarczy mieć w pamięci zmianę numeracji domów. Jednak fakty – i to absolutnie pewne – wiążą się z czymś zupełnie innym. Herbert musiał chodzić ulicami Biskupicką i Sienkiewicza, ze stacji i od państwa Voisé. Na pewno szedł tędy, lekko utykając, wysiadłszy z wieczornego pociągu. Musiał wracać późno, skoro chadzał do teatrów, a listy pisywał przeważnie około północy. Biskupicką wyasfaltowano dopiero w połowie lat siedemdziesiątych, za czasów Herberta była brukowana, obok jezdni biegł drugi trakt, piaszczysty, z koleinami, którym wozy jeździły w stronę Biskupic, Rokitna, Błonia. Nikłe światło dawały nieliczne latarnie, zawieszone na drewnianych słupach, takich jak ten ze zdjęcia. Bo zachowała się też fotografia, przedstawiająca młodego Herberta, ubranego w brezentową kurtkę. Stoi na niej oko w oko z koniem: w tle widać brukowaną wiejską drogę, wydeptaną ścieżkę, którą idzie przechodzień, drewniany słup, drzewa. Właśnie tak mogła wyglądać Biskupicka lub Sienkiewicza6. Idąc tak wieczorem w stronę domu, miał przed sobą Wielką Niedźwiedzicę. A jeśli coś rozświecało wtedy jesienny mrok, były to raczej pożółkłe korony morw, którymi drogę obsadzono, podobnie jak wiele miejsc w okolicy (akcja rozpowszechniania hodowli jedwabników, prowadzona przez Centralną Doświadczalną Stację Jedwabniczą w Milanówku). Drzewa morwowe bardzo jaśnieją w ciemności. Dziś zostało tylko kilka poskręcanych pni.

Herbert chodził więc zapewne tą ulicą, a w myślach przepowiadał linijki wiersza Do Marka Aurelego. Jeśli nawet nie napisał go w Brwinowie, musiał nieustannie o nim pamiętać, skoro w grudniu 1951 roku przesłał go swojemu mistrzowi, Henrykowi Elzenbergowi7. A to przecież oznacza, że „srebrne larum gwiazd” (metafora, którą skądinąd sam oceniał jako słowną watę: „Zresztą wiersz powstał w nastroju dużego napięcia emocjonalnego przy ograniczonej kontroli organów intelektualnych. Wiedziałem, że dużo mu brakuje, ale chciałem zostawić tak, jak się napisał z dziurami i szwami, a to nie jest tylko niedbalstwo [...], ale metoda ekspresji”8) wznosiło się – i wznosi się nadal – nad tonącymi na ogół w błocie ulicami tej części Brwinowa.


Dobranoc Marku lampę zgaś
i zamknij książkę Już nad głową
wznosi się srebrne larum gwiazd
to niebo mówi obcą mową
to barbarzyński okrzyk trwogi
którego nie zna twa łacina
to lęk odwieczny ciemny lęk
o kruchy ludzki ląd zaczyna

bić I zwycięży Słyszysz szum
to przypływ Zburzy twe litery
Żywiołów niewstrzymany nurt
aż runą świata ściany cztery [...]


Wizja barbarzyńców burzących imperium dręczyła Herberta w Brwinowie chyba również nie bez przyczyny. Mówi się, że z żelaza wytapianego z rud darniowych na tutejszych polach wykute zostały miecze barbarzyńskich pogromców Rzymu – o czym Herbert nie mógł jeszcze wiedzieć, bo dymarki brwinowskiego zagłębia hutniczego odkryto dopiero około roku 1975. Ale telluryczne moce mogły przecież wpływać na podświadomość. Może również pod powierzchnią ogrodu przy Biskupickiej czekają na odkrycie rzędy starożytnych pieców?

O brwinowskim epizodzie wspominają także biografowie Herberta: Jacek Łukasiewicz oraz Joanna Siedlecka9. Trzeba też wspomnieć, że w czasach późniejszych poeta bywał tutaj jako gość: odwiedzał Janusza Odrowąża-Pieniążka, ówczesnego mieszkańca ulicy Wilsona. Zachowały się nawet ślady tych wizyt na kilku fotografiach.




1 List do Henryka Elzenberga z 9.07. 1952, Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg, Korespondencja, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2002, s. 36.
2 List do Leszka Elektorowicza z 24.12. 1951, cyt. za: Leszek Elektorowicz, Zaczęło się od Kajzerwaldu, „Dziennik”, 3.11.2004, dodatek „ Europa”.
3 List do Jerzego Zawieyskiego z 19.02. 1952, Zbigniew Herbert, Jerzy Zawieyski, Korespondencja 1949-1967, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2002, s. 68.
4 List do Haliny Misiołkowej z 31.01.1952, Zbigniew Herbert, Listy do Muzy, Małgorzata Marchlewska Wydawnictwo, Gdynia 2000, s. 64, 67.
5 List do Stanisława Barańczaka z 6.08. 1990: „Półtora roku spędziłem tam w pokoju, który był przybudówką do stodoły. Stąd moja dozgonna miłość do krów”. Zbigniew Herbert, Stanisław Barańczak, Korespondencja (1972-1996), Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2005, s. 35.
6 Zob. Jacek Łukasiewicz, Herbert, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2002, s. 44.
7 Zob. list do Henryka Elzenberga z 16.12.1951, Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg, Korespondencja, op. cit., s. 17-19.
8 Ibidem, s.22 23.
9 Jacek Łukasiewicz, Herbert, op. cit. Joanna Siedlecka, Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2002.



 <– Spis treści numeru