[ Zobacz zdjęcia ]
...cały świat obyjdzies, ni ma takiej nika – gdy
pod Giewontem rozlegną się donośnie i rozgłośnie słowa tej śpiewki,
niechybny to znak, że oto rozpoczyna się kolejny Międzynarodowy
Festiwal Folkloru Ziem Górskich.
Przez kilka końcowych dni sierpnia Zakopane corocznie staje się
europejską stolicą folkloru. Na Dolnej Równi Krupowej, w cyrkowym
namiocie, można podziwiać żywiołowość zespołów z Kaukazu, majestatyczne
korowody górali z Bałkanów czy porywającego zbójnickiego rodem
z Podhala.
Na Międzynarodowy Festiwal Folkloru Ziem Górskich, już od czterdziestu
lat odbywający się pod Giewontem, można spoglądać z różnych punktów
widzenia, w zależności od tego, kim się jest lub kogo się reprezentuje.
Inaczej patrzą organizatorzy, Biuro Promocji Zakopanego i Urząd Miasta,
inaczej członkowie występujących zespołów, a jeszcze inaczej widzowie,
od lat wiernie towarzyszący festiwalowi.
Gdy na początku lat 60. Krystyna Słobodzińska, nazywana „jednoosobowym
referatem kultury” w Miejskiej Radzie Narodowej,
wymyśliła cykl wrześniowych imprez, mających przedłużyć letni sezon pod
Tatrami, z pewnością nie wyobrażała sobie, w jak niezwykłe wydarzenie
folklorystyczne przekształci się jedna z wielu imprez Tatrzańskiej
Jesieni.
Imprezą tą był Festiwal Zespołów Regionalnych Ziem Górskich, który
w roku 1968 uzyskał rangę międzynarodową i jako Międzynarodowy Festiwal
Folkloru Ziem Górskich z czasem dorobił się renomy jednego z najlepszych
festiwali tego rodzaju na świecie.
Dla Zakopanego i Podhala jest z pewnością najważniejszą imprezą
w roku. W dużej mierze dzięki niej folklor w tym regionie wciąż ma się
zadziwiająco dobrze. Złota Ciupaga, główna nagroda konkursowa, dla
zespołu który ją zdobędzie, jest ukoronowaniem wieloletnich nieraz
przygotowań i przepustką do pierwszej ligi folklorystycznej. Toteż
biorąc to wszystko po uwagę, zdumienie musi budzić sposób, w jaki
festiwale – od pierwszego do czterdziestego – były organizowane.
Mimo że za PRL-u sztuka ludowa była hołubiona i państwo objęło ją
mecenatem totalnym, zakopiański festiwal zawsze borykał się
z trudnościami finansowymi i lokalowymi. Cyrkowy namiot ustawiany
początkowo pod skocznią, po halnym w roku 1976, który przed koncertem
finałowym zniszczył namiot, na kolejne festiwale został prowizorycznie,
do czasu wybudowania w Zakopanem odpowiedniej sali widowiskowej,
przeniesiony na Dolną Rówień Krupową. I tak ta prowizorka trwa do dziś.
Kolejni dyrektorzy festiwalu z drżeniem serca śledzą długoterminowe
prognozy pogody, kolejni włodarze miasta obiecują budowę hali
wielofunkcyjnej, a nie zrażona niczym festiwalowa publiczność podczas
upałów oblewa się strugami potu albo przy sierpniowych ulewach dzielnie
pokonuje kałuże, broniące dostępu do namiotu. Do tego doszła jeszcze
zmiana systemu polityczno-gospodarczego po roku 1989 i obecnie
organizatorzy niemal całą swą energię i pomysłowość skupiają na
poszukiwaniach sponsorów.
Na szczęście dla organizatorów, władz, a przede wszystkim dla
publiczności, festiwal zakopiański ma niezwykły dar przyciągania ludzi
obdarzonych pasją, umiejętnościami organizacyjnymi graniczącymi z cudem
i - co najważniejsze – kochających te spotkania ludzi gór pod
Giewontem. Pierwsza dyrektorka festiwalu, wspomniana już Krystyna
Słobodzińska, jej współpracowniczka i następczyni Danuta Rejdych oraz
Elżbieta Chodurska, która objęła dyrekcję w przełomowym momencie, bo
w roku 1990, stworzyły zespół ludzi, niewielki, ale pracujący
w najtrudniejszych warunkach z pełnym zaangażowaniem. Jak mawiała
Krystyna Słobodzińska, na czas festiwalu trzeba było zapomnieć o domu
i rodzinie, być przygotowanym na wszystko i umieć podejmować
błyskawiczne decyzje. Nie wszyscy wytrzymywali taki styl pracy, ale ci,
którzy trwali i trwają przy festiwalu, są zgranym zespołem, zaprawionym
w bojach z najróżniejszymi przeciwnościami, stwarzanymi przez nie zawsze
życzliwych ludzi i okoliczności. A trzeba przyznać, że przeciwników
festiwalowi nie brakowało. Wystarczy przypomnieć początek lat
osiemdziesiątych, kiedy to zakopiańska Solidarność zaprotestowała
przeciw „igrzyskom”. Bo przecież miasto ma tyle innych,
przyziemnych potrzeb, takich jak dziurawe jezdnie i wyboiste chodniki.
Widocznie jednak zwyciężył zdrowy rozsądek, festiwal się odbył,
a Solidarność ufundowała jedną z nagród.
Kolejne zagrożenie przyszło z najmniej oczekiwanej strony – z grona
międzynarodowych jurorów, reprezentujących kraje zachodnie, gdzie na
ogół z autentycznym folklorem było nie najlepiej. Międzynarodowy
Festiwal Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem od początku miał formułę
konkursu, w której zespoły oceniali specjaliści z różnych dziedzin
związanych z folklorem – etnografowie, etnomuzykolodzy, choreografowie
czy muzykolodzy. Przewodniczącym jury przez wiele lat był wybitny
uczony, profesor Roman Reinfuss. Konsekwentnie bronił idei konkursu,
uznając że to właśnie ona stanowi o niepowtarzalności i wysokiej randze
festiwalu. Jego oponenci zamiast konkursu woleli przegląd, w którym
liczą się elementy widowiskowe, a nie merytoryczne wartości programu.
Toteż zdarzało się, że w Zakopanem pojawiał się zespół „górali”
z Ghany albo zespoły z Chin czy z Korei, z góralszczyzną niewiele mające
wspólnego, choć prezentujące bardzo atrakcyjne programy. Ale profesor
Reinfuss był nieugięty – takie zespoły mogą w ostateczności wystąpić
gościnnie, jednak festiwal ma prezentować folklor góralski, autentyczny
bądź w formie artystycznie przetworzonej. I tak jest do dziś, mimo że
zabrakło profesora Reinussa. Obecny przewodniczący jury, profesor
Alojzy Kopoczek, broni czystości stylistycznej festiwalu w sposób
łagodny, acz nieustępliwy.
Gdy w roku 1935 odbywało się w Zakopanem pierwsze Święto Gór, w pewnym
sensie protoplasta zakopiańskiego festiwalu, był to „widomy znak
łączności całej góralszczyzny od Śląska aż do Rumunii”. O tym, jak
ważne było to spotkanie polskich górali, świadczy obecność najwyższych
władz państwowych, z prezydentem Ignacym Mościckim na czele. Powojenne
spotkania górali, już międzynarodowe, nie doczekały się wizyt tak
dostojnych gości. Folklor miał odgrywać istotną rolę propagandową, ale
traktowany był jako zjawisko z gatunku „wieś tańczy i śpiewa”. Nad
tym, jak ważny jest w kształtowaniu tożsamości narodowej i budowaniu
wspólnoty, ówcześni decydenci raczej się nie zastanawiali.
Zwłaszcza nad fenomenem, jakim jest wciąż autentyczny, mimo ciągot
komercyjnych, folklor na Podhalu. Siła góralszczyzny, szczególnie
muzyki, jest zjawiskiem niezwykłym, niespotykanym w innych regionach
Polski. Nic więc dziwnego, że sile tej nie oparli się twórcy tej miary
co Karol Szymanowski, Henryk Mikołaj Górecki czy Wojciech Kilar.
Ale też tak zwana muzyka młodzieżowa w latach sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych ubiegłego wieku w pełni czerpała z muzycznego
skarbca Podhala. Najciekawszym i najambitniejszym zespołem inspirującym
się góralszczyzną byli Skaldowie, mający zresztą góralskie powiązania
rodzinne. Nie mogło więc ich zabraknąć w koncercie „Na folkową
nutę” 40. Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich. Odmienną
muzykę na tym samym koncercie zagrał rodzinny zespół Trebunie Tutki
z Białego Dunajca. Lider zespołu, Krzysztof Trebunia Tutka, swe
zafascynowanie i uzależnienie od rodzimej, podhalańskiej kultury określa
jako „opętanie nowoczesnością, spętanie tradycją” . Krzysztof
w swych poszukiwaniach odważnie wkracza w rejony tak odległe kulturowo
i muzycznie jak choćby jamajskie reagge. Na koncercie jubileuszowym
Trebunie jednak najpierw zagrali zgodnie z kanonem podhalańskim, pięknie
i w starym stylu, jakby chcąc udowodnić krytykom ich poczynań, że nie
zapomnieli, skąd się wywodzą. Dopiero w drugiej części występu
przedstawili utwory z najnowszej płyty„Songs of Glory”, nagranej po
wielu latach przerwy ponownie z zespołem Twinkle Brothers, całkowicie
odmienne od dotychczasowej twórczości.
Czy folk zastąpi folklor? Czy raczej będą się korzystnie uzupełniać
i nawzajem promować? Jeśli tak właśnie się stanie, Międzynarodowy
Festiwal Folkloru Ziem Górskich będzie miał w tym znaczący udział.
Oczywiście pod warunkiem, że przetrwa. A to nie powinno budzić
wątpliwości. Bo mimo wszystkich perturbacji, zawirowań personalnych
i dyskusji na temat sensu organizowania festiwalu, on wciąż trwa.
A trwa, bo jest potrzebny – Zakopanemu, Podhalu i polskiej kulturze.