Środa.
Pamiętam, że w moim rodzinnym domu prenumerowaliśmy czasopismo Morze. Czytywałem marynistyczne opowiadania tam zamieszczane,
a później, zachęcony nimi, różne powieści przygodowe, gdzie dużo było
o piratach, statkach i żeglowaniu. Pociągały mnie te historie nie tyle
treścią przygód, ile osobliwym językiem. Grotmaszt, bom, reja, prawy
(albo lewy) hals, rumpel... oto bosman rozkazuje: „wrzucić log”,
a pełniący wachtę marynarze, uczyniwszy to, po chwili oznajmiali: „
szesnaście węzłów”. Domyślałem się, że ów log to jakieś urządzenie do
pomiaru prędkości, a węzłami – nie wiedzieć czemu – mierzy się
szybkość statków. Potem dowiedziałem się ze słownika, że log to kłoda.
Dziwne.
Obszerniejsze słowniki podają dużo więcej znaczeń słowa log.
Na przykład: „rejestrować, zapisywać, notować”, albo jako efekt
tych czynności: „dziennik”, lub – by pozostać przy jednostkach
pływających – „dziennik pokładowy” (dawniej logbook).
Log (czasownik) może znaczyć „zapisać ciąg akcji; zapisać
raport z wykonywania jakiejś procedury” albo (rzeczownik) –
„zapis operacji przetwarzania”. To ostatnie znaczenie występuje
w języku informatyki. Rozmaite programy tworzą swoje własne logi, do których możemy zajrzeć, by zobaczyć, co one właściwie
wykonywały. A my, używając Internetu, często musimy się zalogować,
żeby pójść dalej. Samo zaś odwiedzanie tych i owych miejsc w Sieci
bywa zwane surfowaniem; mówi się też w tym kontekście o żeglowaniu i nawigacji. Nie odeszliśmy daleko od morskich
przygód.
Czwartek.
Czytam, że w listopadzie wystąpi w Warszawie krakowski Stary Teatr
z przedstawieniem „Blogi.pl”. Są to trzy jednoaktówki opracowane
na podstawie znalezionych w sieci blogów: Niebieska Sukienka,
scenariusz na podstawie barbarella.blog.pl: Jacek Poniedziałek,
Mydzieci-sieci, scenariusz na podstawie
mydziecisieci.blog.pl: Dorota Masłowska i Forma
Przetrwalnikowa, scenariusz na podstawie
formaprzetrwalnikowa.blox.pl: Szymon Wróblewski.
Pożeglowałem w poszukiwaniu szczegółów i dowiaduję się, że:
jest to fragment szerszego przedsięwzięcia (międzynarodowy festiwal
Blog TXT w Grazu);
spektakl wg scenariusza Masłowskiej wygrał rywalizację;
autorstwo bloga www.mydziecisieci.blog.pl otoczone jest mgłą
mistyfikacji i domysłów, a sam blog ma opinię „kultowego”.
Wśród raczej pochwalnych recenzji wyróżnia się nieprzychylna
opinia recenzentki „Gazety Krakowskiej” spuentowana pytaniem: „Czyżby Stary Teatr miał
już dosyć wielkich sztuk uznanych autorów i woli sięgać po
nieprofesjonalną twórczość?”.
Piątek.
Zajrzałem do Wikipedii:
„Blog (od ang. weblog – sieciowy dziennik, pamiętnik) – rodzaj
strony internetowej, na której autor umieszcza datowane wpisy,
wyświetlane kolejno. W Polsce istnieje prawie 2,84 miliona blogów”.
Dodajmy, że słowo web (sieć, pajęczyna) potocznie, acz nie
całkiem ściśle, oznacza Internet (World Wide Web, w skrócie: WWW lub
Web).
Angielska Wikipedia podaje datę pierwszego użycia terminu weblog: 17 grudnia 1997. Wiadomo też, że półtora roku później,
kiedy grono osób publikujących swoje zapiski było już dość liczne, Peter
Merholz zauważył, że rzeczownik weblog to tyle, co zdanie we
blog (blogujemy). Niedługo potem słowo pojawiło się w formie
rzeczownikowej (jako produkt czynności blogowania), zaś ten, który pisze
blogi, zyskał miano bloggera. Tak powstają słowa w angielszczyźnie, by
z czasem zaistnieć we wszystkich pozostałych językach.
Sobota.
W „Gazecie” zabawny i znamienny artykuł na marginesie kampanii
prezydenckiej w USA: Obama i McCain walczą na iPody. IPod to
kieszonkowy odtwarzacz plików dźwiękowych, zazwyczaj używany jako
podręczny zestaw ulubionych piosenek. Pewien magazyn muzyczny poprosił
kandydatów o wyznanie, co przechowują w swoich iPodach. Mniejsza
o szczegóły (Obama: więcej rapu, MacCain: więcej country); ważne, że
wobec nieograniczonych możliwości wyboru deklaracja, co się wybrało,
ujawnia kryteria wyboru, a zatem kim się jest w świecie wartości.
W blogosferze nikt nie musi prosić – pokazanie innych blogów, „tam
zaglądam”, jest oczywistą regułą, a wyjątki zdarzają się bardzo rzadko
(np. mydziecisieci – ale to jest przecież czysta literatura).
Niedziela.
Porządkuję zakładki w przeglądarce internetowej. Widzę, że mam
odsyłacze do pięciu (zaledwie!) blogów. Pora więc wyznać, kogo
regularnie odwiedzam. Podaję tytuły i – jeśli jest –
autoprezentację bloga lub autora.
Poniedziałek.
Zestaw jest zróżnicowany, ale daleki od wyczerpania bogactwa tego
gatunku. Brak na przykład typowych pamiętników. Brak zapisków typowo
hobbystycznych. Brak politycznych komentarzy i felietonów pisanych
przez zawodowych żurnalistów. Choć pewne elementy tych pominiętych
podgatunków są obecne w blogach, które czytuję.
Politykę mamy w „Daleko blisko”. Sadurski jest przecież
zawodowcem (choć nie dziennikarzem) i pisuje w prawdziwych gazetach. Tu
i tam wykłada credo liberała, komentując z tego punktu widzenia bieżące
wydarzenia albo wchodząc w spory z tekstami przeczytanymi w sieci lub na
papierze. Wbrew dominującej opinii broni konstytucyjnego podziału
władzy między premierem i prezydentem i wcale nie domaga się
doprecyzowania tego, co w tej sprawie jest niejasne. Cieszy się bowiem
każdy liberał, gdy władzę się powściąga, a nikt nie zrobi tego lepiej
niż same organy władzy wykonawczej poddane zasadzie równowagi
i wzajemnej kontroli.
U Sadurskiego znalazłem interesujące refleksje o paradoksach
blogowania, które warto tu zreferować. Paradoks pierwszy polega – jak
twierdzi autor – na „sprzeczności między natychmiastowością
przekazu a trwałością archiwizacji”. I dodaje: „nawet jeśli sam
usunę jakiś swój własny wpis, którego się po czasie wstydzę (choć na
marginesie podkreślam, że nigdy tego nie uczyniłem!), jest duże
prawdopodobieństwo, że gdzieś, u kogoś, tkwi nienaruszony, w pogotowiu,
i zawsze może być przypomniany, dzięki jednemu kliknięciu”.
Drugi paradoks, to „sprzeczność między niezwykłą obcesowością (by
nie powiedzieć, agresywnością) dominującego stylu wypowiedzi w blogach
a wyjątkowym uwrażliwieniem stałych autorów i komentatorów na
jakiekolwiek uszczypliwości, ironię czy drobne złośliwostki” (pod ich
adresem). Drugi paradoks Sadurskiego wynika, moim zdaniem, po części
z pierwszego, który bym nazwał „szybkie pisanie i długie czytanie”,
a po części odzwierciedla ogólny styl naszego dyskursu publicznego.
Dodam na marginesie, że owa trwałość archiwizacji, a także pewne jawne
lub ukryte motywacje blogerów, pozwalają zaproponować polski odpowiednik
słowa blog: równie krótki ślad.
Emocjonalne reakcje na publiczno-polityczne wydarzenia znajduję
też u – teoretycznie dalekich od polityki – Wimmera i tłumacza
(English Rulez). Tak już bywa, że ten czy ów bloger, pod wrażeniem
jakiejś wypowiedzi albo czynu politycznego, daje wyraz swojemu oburzeniu
lub niesmakowi. To lubię! Oto istota blogów: swoboda, spontaniczność
i odchodzenie od tematu.
„Poradnik internauty”, najbliższy źródłowemu weblog
(zapis czynności w sieci), dostarcza mi pożytecznej wiedzy
o tym, co nowego autor wyszperał w sieci, jakie nowe usługi sieciowe
sprawdził i rekomenduje. Korzystam z tych porad. Blog tłumacza jest
równie pożytecznym przewodnikiem po anglojęzycznym Internecie, ze
szczególnym uwzględnieniem, co nowego Anglosasi wprowadzili do swego
niezwykle elastycznego języka. Chętni mogą skorzystać z licznych
odsyłaczy do różnych źródeł leksykograficznych, np. „Urban
Dictionary”, „New Words In English” i „Overheard in New
York”.
Wtorek.
Dwa pozostałe blogi, już całkowicie wolne od bieżących odniesień,
pasują do mojego rozdwojenia: raz lubię ekscytować się aktualnościami,
innym razem bardzo proszę „już dość tego”. EXCEL blog jest ściśle
techniczny, nie próbuje nas zabawiać. Należy do licznej grupy blogów,
w których ktoś, kto w ramach pracy zawodowej lub hobbystycznie doszedł
do biegłości w jakiejś dziedzinie, dzieli się tym z innymi całkiem
bezinteresownie. Jedyną zapłatą może być uznanie i feedback.
Blogi bowiem dopuszczają (ba, dopraszają się ich!) polemiki, komentarze
i uzupełnienia. Każde inne, może lepsze, rozwiązanie problemu, jak
w Excelu przeszukać więcej niż jedną kolumnę na raz (albo jak najlepiej
smażyć kalmary), jest mile widziane. To jest wspaniała cecha Internetu:
bezlik pożytecznych informacji z dowolnej dziedziny. Sztuką jest
znaleźć i wybrać.
Kolejna moja zakładka odsyła do fotoblogu Brwinoff. Prowadzi go
pewien mieszkaniec Brwinowa, który włóczy się po okolicach od Lasu
Młochowskiego po Milanówek i fotografuje, co mu się spodoba. Zamieszcza
te zdjęcia opatrując je tytułami, a czasem dodaje coś w rodzaju
wierszyka. Zdjęcia są zabawne same w sobie, ale prawdziwy dowcip błyska
między tytułem a zdjęciem, zdjęciem a wierszykiem. Oto przykłady:
DRZYMAŁA
Albo:
DWÓCH WŚCIEKŁYCH WĄSACZY
Środa.
Czy to tyle? Wszystkie pięć moich blogów wyznałem. I teraz
uświadamiam sobie, że jest jeszcze jeden – listy z Ameryki naszego
szkolnego przyjaciela, który przysyła nam obszerne relacje o tym, co
przeczytał, co sądzi, na jakim był koncercie. Nie unika dygresji, nie
skąpi licznych odsyłaczy do Sieci, które wyjaśniają i rozwijają wątek.
Wszystkie cechy bloga, prócz upublicznienia. Mówi się o zaniku sztuki
korespondencji – a blog? Ten list do wszystkich?