W grudniu zeszłego roku odbyło się w Podkowie seminarium pod
tytułem „Rewitalizacja dla turystyki i lepszej jakości życia. Problemy
małych miast historycznych”. Wzięli w nim udział architekci,
urbaniści, konserwatorzy zabytków, przedstawiciele organizacji
pozarządowych i samorządów z różnych miast. „Chcemy przybliżyć
uczestnikom praktyczne możliwości wcielania w czyn wizji i projektów
przedstawionych przez naszych gości, czyli działań, które przywracają
wartość przestrzeni miasta, tworzą nowe miejsca pracy dla mieszkańców
i wartości atrakcyjne dla przybyszów” – wyrazili swoją intencję
organizatorzy: Towarzystwo Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowy Leśnej
i Urząd Miasta.
Publikowany tekst stanowi skrót komentarza do prezentacji
z fotografiami.
Szanowni Państwo, nazywam się Bogdan Szmygin i pracuję na politechnice
w Lublinie. Zajmuję się ochroną i konserwacją zabytków – to określa
mój punkt widzenia.
Moje rozważania będą oparte na doświadczeniach, jakie zebrałem
zajmując się ochroną dziedzictwa miast historycznych. Chciałem dzisiaj
przedstawić Państwu możliwości, jakie daje rozwój turystyki. Zacznę od
uwag ogólnych, a potem pokażę konkretny przykład z regionu, w którym
w tej chwili mieszkam – z Kazimierza Dolnego nad Wisłą, małego miasta
turystycznego, liczącego niecałe trzy tysiące mieszkańców, a więc
podobnej wielkości co Podkowa Leśna. Miasta, które postawiło na rozwój
turystyki, a podstawą owego rozwoju była właśnie ochrona dziedzictwa.
Jakie są tego konsekwencje? Co wynika ze specyfiki miasta
historycznego? Zanim się nad tym zastanowimy, chciałbym zadać inne
jeszcze pytanie: czy miasto, w którym jesteśmy, Wasze miasto, jest
miastem historycznym? I zarazem na nie odpowiedzieć: tak, bo wszystkie
miasta są historyczne. Tak to zostało sformułowane i zapisane w 1987
roku w Waszyngtonie podczas kongresu największej organizacji
międzynarodowej zajmującej się ochroną zabytków. Wtedy właśnie
środowisko konserwatorskie całego świata zgodziło się co do tego, że
wszystkie miasta należy uznać za historyczne, ponieważ w materialnym
kształcie każdego miasta zapisana jest historia jego rozwoju. I każde
stanowi zapis kultury w całej jej różnorodności – poczynając od zajęć
zarobkowych mieszkańców, poprzez ich codzienne zwyczaje, aż po wierzenia
i obrzędy religijne... Dlatego każde zasługuje na ochronę. Tylko w ten
sposób uda się ocalić całe bogactwo kulturalne regionu, co dziś, wobec
postępujących wciąż procesów modernizacji i globalizacji, wydaje się
jeszcze bardziej istotne niż dwadzieścia lat temu.
Przez całe wieki rozwój miast wynikał z czynników naturalnych. Miasto
powstawało na przykład tam, gdzie łatwo było zbudować przeprawę przez
rzekę. Albo w pobliżu odkrytych właśnie kopalni złota czy soli, albo
u zbiegu szlaków handlowych. Dzisiaj rozwój miast oderwał się od
surowców, oderwał się od siły roboczej. Dzięki niewiarygodnie
zaawansowanym środkom technicznym, firma prowadząca interesy w skali
całego świata może się znajdować, dajmy na to, pod Łodzią. Podobnie
jest z atrakcyjnością – Kazimierz, Kraków czy Toruń tradycyjnie
uznawane są za miasta atrakcyjne, bo są w nich zgromadzone wartościowe
zabytki. Dziś ze wszystkiego można zrobić wartość i pokazać ją, żeby
nie powiedzieć „wmówić”, zarówno tym, którzy w mieście mieszkają, jak
i tym, których chce się do niego przyciągnąć.
W XXI wieku tożsamość można sobie wybrać świadomie. Niegdyś jej
charakter był określony przez to, kim się kto urodził, w jakiej rodzinie
wychował, w jakim miejscu miał szczęście czy pecha przyjść na świat.
Dzisiejsze możliwości, dzisiejsza mobilność, środki techniczne, cały
charakter naszej gospodarki, kultury, naszego świata – wszystko to
sprawia, że tożsamość możemy sobie wybrać. I to samo dotyczy miast.
Miasta również mogą sobie swoją tożsamość wybrać i mogą ją stworzyć.
Nie są na nią skazane. Historia, to co dostaliśmy w spadku od
poprzednich pokoleń mieszkańców, nie jest bez znaczenia, ale nie
determinuje tożsamości miasta tak, jak kiedyś. Surowce naturalne,
położenie geograficzne też już nie przesądzają o jego charakterze.
Inaczej mówiąc, kiedyś atrakcyjność miasta wynikała z obiektywnych
„czynników miastotwórczych”. Dzisiaj świadome władze i świadoma
społeczność mogą same te czynniki kształtować, same określić tożsamość
miasta i w efekcie dać impuls do jego rozwoju.
Proszę Państwa, środowisko konserwatorskie – mówię to z całą
odpowiedzialnością, bo sam je reprezentuję – popełnia bardzo istotny
błąd, ponieważ pokazuje ochronę dziedzictwa jako cel sam w sobie. Taki
punkt widzenia jest nie do przyjęcia. A już z pewnością nie dla
samorządów. Zabytki powinny interesować władze miasta nie jako element
przeszłości, lecz teraźniejszości i przyszłości. Nie dlatego je
chronimy, że są stare, tylko dlatego, że mają służyć nam dziś
i w przyszłości. Mam nadzieję, że i ten budynek [Pałacyk-Kasyno]
został odrestaurowany nie tylko jako zabytek, ale przede wszystkim
dlatego, że przewidziano dlań rozmaite funkcje. Można chronić zabytki
w sposób właściwy, zgodny z zasadami konserwatorskimi, realizując
jednocześnie cel, o którym mówię. Jeżeli mamy pewien potencjał
dziedzictwa, to może on stanowić podstawę współczesnego funkcjonowania
miasta czy obszaru historycznego. I to nie muszą być zaraz
średniowieczne mury. W tej części Polski przecież takich nie ma.
Jesteśmy w Podkowie, która bez wątpienia może oprzeć swój rozwój na
dziedzictwie, a jest nim w jej przypadku idea miasta–
ndash;ogrodu.
Niestety sprawa nie jest taka prosta. Bo choć na dziedzictwie można
budować przyszłość miasta, ono samo nie wystarczy jeszcze, żeby
miasto mogło współcześnie funkcjonować. Dziedzictwo – użyję tu słowa,
na które konserwatorzy by się bardzo oburzyli – jest surowcem, który
trzeba dopiero umiejętnie wykorzystać. Tym bardziej, że stanowi ono
także swego rodzaju obciążenie. Bo jeżeli miasto ma dziedzictwo, ma
zabytki, to co to znaczy? Ano to, że mamy budowle stare, zniszczone,
które nie spełniają współczesnych standardów, nie nadają się do
współczesnych funkcji. A do tego mamy jeszcze na głowie konserwatora,
który każe nam to wszystko chronić. Tymczasem w sąsiednim mieście
inwestor i mieszkańcy mogą hulać bez żadnych ograniczeń! A zatem fakt
posiadania dziedzictwa nakłada określone ograniczenia, jest to więc
pewna ułomność w stosunku do obszaru konkurencyjnego. Właśnie dlatego
miasto czy dzielnica zabytkowa może istnieć, żyć, rozwijać się tylko
w powiązaniu z innymi obszarami. Mówiąc wprost, ktoś musi zapłacić za
to, żebyśmy my mogli utrzymywać dziedzictwo. I nic w tym złego, bo
jest ono wartością uniwersalną. Musimy więc zbudować związki
z tymi, którzy zapłacą za to, że postawiliśmy na ochronę dziedzictwa.
Rozważmy teraz trzy przypadki. Pierwszy, kiedy obszar historyczny
pokrywa całe miasto lub jego istotną część; tak jest na przykład
w Podkowie, tak jest w Kazimierzu. Drugi, kiedy ten obszar jest tylko
jedną z kilku dzielnic miasta średniej wielkości i trzeci, kiedy stanowi
on dzielnicę wielkiego miasta metropolitarnego. W każdym z tych
przypadków gdzie indziej szukamy tego, kto zapłaci za utrzymanie
historycznego obszaru. W pierwszym przypadku jest najtrudniej, bo mamy
do czynienia z miasteczkiem, które musi być na tyle atrakcyjne, żeby
ludzie, gotowi za tę atrakcyjność płacić, ściągali z daleka. Bo jeżeli
chronimy jedną dzielnicę miasta średniej wielkości, to zapłaci za to
turystyka wewnętrzna, czyli ci, którzy ściągną z dzielnic sąsiednich.
A najłatwiej jest w wielkim mieście. Stare Miasto w Warszawie to
z funkcjonalnego punktu widzenia skansen – cały jego obszar podlega
przepisom ochronnym, ale ponieważ położony jest w metropolii, to można
sobie tego typu zabaweczkę utrzymywać. A Państwo mają problem, bo nie
ma tuż obok nikogo, kto by za utrzymanie charakteru Podkowy zapłacił.
Nie da się go utrzymać korzystając tylko ze środków lokalnych; Wy je
musicie do siebie ściągnąć. Zatem Wasza atrakcyjność musi być na tyle
duża, by ludzie skłonni byli pokonać większe odległości, żeby za nią
zapłacić. Dla takiego miasta szansą jest turystyka – miasto trzeba
sprzedać jako swego rodzaju produkt.
Kazimierz – na pewno większość z Państwa była w Kazimierzu
i zachwycała się jego urokiem – to jest ewidentnie produkt
turystyczny, zrobiony (w czasach, kiedy jeszcze nikt nie znał tego
określenia) przez konserwatorów, którzy przez sto lat decydowali
o rozwoju miasta. Decydowali w sposób niewiarygodnie brutalny
i kategoryczny. Wieloletni konserwator Kazimierza pan dyrektor Żurawski
opracował – jeszcze w czasach poprzedniego ustroju – ogólny plan
zagospodarowania przestrzennego, kierując się wyłącznie ochroną
wartości. Nie interesował go przemysł, nie interesowali turyści,
interesowała go tylko ochrona wartości zabytkowych. Codziennie chodził
po mieście i widział: o, tu ktoś rozebrał drewniany płot, a tu się
kamień zaczyna kruszyć... Były wtedy na ochronę środki finansowe,
przyjęto uregulowania prawne, które dawały władzę konserwatorowi i był
zapewne potencjał wykonawczy...
Programem ochrony objęto całą architekturę murowaną i maksymalnie
wiele architektury naturalnej, czyli te wszystkie rodzime rzeczy, które
stanowią o lokalnym klimacie, jak właśnie zabudowa drewniana czy
drewniane płoty. Cały układ urbanistyczny został wpisany do rejestru
zabytków. Mało tego – na terenie, na którym leży miasto, utworzono
park krajobrazowy. Wykorzystano więc wszystkie instrumenty ochrony
prawnej. Ale oprócz programu ochrony był program współczesnego
kształtowania i rozwoju miasta: nowe budynki mogły powstawać tylko
w miejscach, które konserwator zaakceptował, nie dopuszczano zabudowy
o większej kubaturze, forma, wielkość, materiał były ściśle określone
przez konserwatora i nawiązywały do lokalnej tradycji. Ograniczono
rozwój przestrzenny miasta, ograniczono działalność gospodarczą.
W efekcie powstała taka atrakcyjna całostka. Miastu nadano najwyższy
w Polsce status pomnika. I Kazimierz stał się tak atrakcyjny dla
turystów, że zaczął ich ściągać z odległego o 50 km Lublina i o 100 km
Warszawy, bo nie ma w pobliżu tych dwóch miast niczego, co by się z nim
mogło pod tym względem równać. I w tej chwili miasteczko odwiedza ponad
pół miliona turystów rocznie. I co się teraz dzieje? Proszę Państwa,
w Kazimierzu jest więcej miejsc gastronomicznych niż mieszkańców!
Sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli, bo wszystkie
ograniczenia konserwatorskie zostały w nowej rzeczywistości zerwane
głosem samej społeczności. Ci ludzie widzą, że miasto się tak
znakomicie rozwinęło, ale nie dostrzegają żadnego związku pomiędzy owym
rozwojem a dotychczasową konsekwentną polityką konserwatorską. Nie
rozumieją, że to dzięki niej do miasta zaczęły ściągać rzesze turystów.
No i dziś mamy dramatyczne niszczenie, które obejmuje wszystko:
zabytki, przestrzeń i dziedzictwo niematerialne, czyli duchową tkankę
miasta. Proszę spojrzeć – te ogromne pensjonaty, zupełnie
nieproporcjonalne do otaczających je tradycyjnych budynków i zajmujące
całą przestrzeń działki, a do tego blachodachówka, niebieska!
(poprzedni konserwator dopuszczał tylko gont albo czerwoną dachówkę).
O, a tu jakieś okruchy marmuru w zastosowaniu do małej architektury –
a przecież o wartości Kazimierza stanowi biały kamień i drewno! Weźmy
teraz zabytki. Widzą Państwo te dziury? Tak wyglądają dziś jatki
żydowskie. O, a tu rozebrany spichlerz. A na pytanie, co z zabytkami,
władze miasta odpowiadają, że państwo musi dać pieniądze. Przyjeżdża te
pół miliona turystów, ci ludzie z tego żyją i w żaden sposób nie widzą,
że te dwa fakty mają ze sobą jakikolwiek związek!
Wartością Kazimierza była architektura wtulona w zieleń. A tu,
proszę, kolejna inwestycja. Proszę Państwa, najprostszą formą
zarabiania w Kazimierzu dla najbardziej leniwych jest wyciąć wszystko
w ogrodzie i zrobić parking – żyć nie umierać! Przecież tu były sady!
Tożsamość – to miasto słynęło z kogutów, ale żeby masowy turysta
wiedział, że tu się sprzedaje koguty, to się przy wjeździe do miasta
robi koguta wielkiego jak dinozaur...
Przyjeżdżamy do Kazimierza, żeby odpocząć, podziwiać architekturę
i chłonąć atmosferę tego miasteczka. No ale skoro jest więcej miejsc
gastronomicznych niż mieszkańców, to musiało się to wylać na rynek,
zająć całą przestrzeń. Pojemność Kazimierza została całkowicie
przekroczona. No i mamy „atrakcje”, takie same jak w każdym innym
miejscu w Polsce czy na świecie. Przecież jak pojedziemy do dużego
centrum handlowego w sobotę czy w niedzielę, będziemy mieli to samo albo
i więcej pod jednym dachem. W rezultacie znika przyczyna, dla której
warto było przyjechać do Kazimierza. I już zaczyna się odwrót.
Chcę powiedzieć, że w pewnych warunkach turystyka może zapewnić
funkcjonowanie miasta historycznego, ale kłopot polega na tym, że
przybiera ona w końcu charakter masowy. Tym bardziej, że i mieszkańcy,
i wybrane władze, i turyści – wszyscy mają ten sam cel: dalszy rozwój
turystyki, a zatem – więcej atrakcji. I to jest groźne, bo zaczynają
grać mechanizmy rynkowe: skoro jest zapotrzebowanie, to musi być
błyskawicznie zaspokojone. Usuwamy wszelkie przeszkody. Taki jest
mechanizm gospodarki rynkowej. Dlatego konserwator Kazimierza został
wypchnięty do Lublina, a towarzystwa regionalne opanowali ludzie, którzy
„są za rozwojem”... Jeszcze trochę, a zamek zostanie przykryty, bo
znajdzie się architekt, który podpisze, żeby go przykryć dachem
i przekształcić w willę. Oczywiście rozwój turystyki wymaga spełnienia
wielu warunków; muszą być hotele, musi być gastronomia, muszą być
atrakcje – ludzie chcą się bawić, to prawda. Ale, proszę Państwa!
Liczba turystów wzrosła do ponad pół miliona, ale ani odrobinę nie
drgnęła liczba odwiedzających muzea w Kazimierzu. Wartości zabytkowe
przestają mieć pierwszorzędne znaczenie. To, co było istotą Kazimierza,
to jest teraz tylko scenografia, na której można powiesić kolejną
reklamę! Nie funkcjonują już żadne skuteczne mechanizmy kontroli i bez
zewnętrznej interwencji ten proces będzie postępował...
I teraz wniosek skierowany już do tego gremium: mieszkańcom trzeba
uświadomić, że związek pomiędzy zachowaniem dziedzictwa materialnego
i niematerialnego jest bardzo bezpośredni. Tyle praw, ile obowiązków,
tyle korzyści ewentualnych z rozwoju turystyki, ile odpowiedzialności za
kształt tego rozwoju. Zwłaszcza na początku trzeba ludziom uświadomić
ograniczenia, które należałoby przyjąć. Potrzebny jest konserwator
samorządowy (niekoniecznie w samej Podkowie), no i programy
rewitalizacji. Przykład Kazimierza pokazuje, że można oprzeć rozwój na
turystyce, byle nie przekroczyła ona pewnej skali. Ale Wasze miasto
jest w dużo lepszej sytuacji, bo obok macie prawdziwą metropolię. Wy
nie musicie rozwijać turystyki na skalę masową. Zdecydowanie zachęcam
do tego, żeby budować Waszą tożsamość i rozwój na dziedzictwie, na tym,
że jesteście miastem-ogrodem. Między tak pojętą ochroną
dziedzictwa a rozwojem nie ma żadnej sprzeczności. Wręcz przeciwnie –
można z niego czerpać tak, by umożliwić zachowanie poziomu życia
mieszkańców.