Trzynasta z kolei pozycja wydawnicza „Biblioteki Podkowiańskiej””
stanowi jeszcze jeden impuls do nieustającej debaty, dysputy, wymiany
lub utrwalania opinii o tym, czym jest Podkowa Leśna jako typ
miejscowości lub czym być powinna z racji swej wyjątkowej genezy.
Słyszałem alternatywną wobec miasta-ogrodu koncepcję zabytkowego i unikalnego «miasteczka», w którym chce się żyć
w zgodzie z naturą. W ślad za tym w kręgach zbliżonych do władz
administracyjnych utrzymuje się konsekwentnie termin «Miasto»
i odpowiednio – teren Miasta, Urząd Miasta, Rada Miasta, Burmistrz
Miasta – nigdy zaś Miasta-Ogrodu. Istnieją też zwolennicy ujęcia
postrachowego, głoszący hasło zapobiegania temu, aby Podkowa Leśna nie
stała się skostniałym skansenem w środku lasu. Jeszcze inni
powiadają, że Podkowa Leśna odgrywa rolę żywego muzeum architektury
XX wieku.
Dla mnie nowe wydanie Architektury Podkowy Leśnej Grzegorza Gratkowskiego jest okazją
do refleksji krytycznej. Kwituję oczywiście zalety tej pracy, które już
w pierwszym wydaniu były widoczne i docenione. Ale drugie wydanie, po
przeszło 10. latach jako „poprawione i poszerzone”, a nie tylko
„ponowione”, wzbudza większe oczekiwania. Nie chodzi tylko o korektę
błędów, uzupełnienie pominięć. Zmienia się – i to w szybkim tempie
– sama substancja architektoniczna, urbanistyczna, ekologiczna
i społeczna Podkowy Leśnej. Zmieniają się poglądy, oczekiwania i plany.
Po 10. latach przemian w obrazie naszej miejscowości uderza mnie
w omawianym tomie przede wszystkim brak nadążania za czasem, za
rozwojem. Mówię o tym jako ten, który ceni trwałość, ale i zmiany,
nowości. Oczywiście, nie wszystkie z jednakową aprobatą.
Mam więc autorowi za złe zachowawczość jego założeń (patrz wstęp,
str. 9). Wstępnie obejmowało ono zainteresowania tylko realizacjami
z epoki przedwojennej. Historia pionierskiego etapu budownictwa
willowego, jego stylistyki, jest wprawdzie ważna, bo nadała charakter
tworzącej się miejscowości. Ale czy późniejsze budowle, również z lat
ostatnich, charakter ten utrzymały czy go zmieniły? Wzbogaciły czy
znijaczyły? A może niektóre zniweczyły lub oszpeciły pejzaż miasta-ogrodu?
Następują coraz liczniejsze przeróbki, rozbiórki (także
obiektów zabytkowych), nowe inwestycje, konserwacje. Są zmiany
pozytywne i niedopuszczalne. W książce nie znalazły się ich opisy, ani
oceny. Czyżby autor nie dostrzegł pojawienia się nowej odmiany stylu
dworkowego, mającej na przełomie XX i XXI wieku już kilkadziesiąt
realizacji?
Druga moja refleksja krytyczna dotyczy ograniczeń narzuconych słowu,
a zarazem pojęciu „architektura”. Z jej szerokiego zakresu autor
wyjął i wyizolował jedną sprawę i potraktował pars pro toto.
Skupił się mianowicie na architekturze budynków, obiektów kubaturowych,
głównie domów mieszkalnych. Ukazał ich wizerunki zewnętrzne, elewacje,
fasady. Poza tekstem znalazły się plany rozwiązań funkcjonalnych,
architektura wnętrz. Brak innej architektury niż mieszkalna, poza
stacją EKD, budynkiem gminy, transformatorami, centralą telefoniczną lub
Kasynem. Uwzględniono je dlatego, że te budynki pochodzą sprzed wojny.
Istnieje nowa architektura komunalna, budynki użyteczności publicznej.
A mała architektura? A pomniki i miejsca pamięci?
Sprawą dalej idących zastrzeżeń jest prezentowanie bryły budynków poza
ich otoczeniem ogrodowym, poza topografią terenu i krajobrazem, w którym
się znajdują. Ogrody są integralną częścią miasta-ogrodu. Pewne
domy stoją w pięknym usytuowaniu i otoczeniu, inne – na gołych
i pustych placach. Jeszcze inne obiekty architektury podkowiańskiej
reprezentują niechlujny pejzaż przemysłowy. Same mury i dachy, frontony
i bryły nie wystarczają. Bez zróżnicowanej charakterystyki architektury
ogrodowej, bez analizy stanu lasów i zieleni miejskiej nie ma obrazu
Podkowy Leśnej. Przecież koronnymi i reprezentacyjnymi obiektami są nie
tylko małe działki ogrodowe lub leśne, ale i duże areały, założenia
parkowo-ogrodowe – Stawisko, Zarybie, Park Miejski z Kasynem czy
– nie na ostatku, a na ich czele – Kościół-Ogród p.w. Św.
Krzysztofa.
Na koniec muszę jeszcze poświęcić kilka zdań sprawie Kościoła-Ogrodu. Temat jest ważny nie tylko z uwagi na bryłę świątyni. Ważna
jest cała kompozycja: kościół w ogrodzie. Całość ta jest
syntetyczną i symboliczną wizytówką architektoniczną naszej
miejscowości, jej emblematem materialnym i duchowym. Przez
nagromadzenie symboliki stanowi niezastąpiony znak rozpoznawczy
tożsamości miejsca. Jest jedyną tego rodzaju kompozycją sakralną
w kraju. Należy więc tym bardziej zachować precyzję i w nazewnictwie,
i w faktografii. Unikalny ten obiekt od początku zaprojektowany
i zrealizowany przez dwu autorów – arch. Brunona Zborowskiego i prof.
Zygmunta Hellwiga – projektanta ogrodu wokół świątyni. Pierwotna
bryła kościoła nie została zilustrowana w Architekturze Podkowy
Leśnej zdjęciem oryginalnym. Zamiast z roku 1937 zamieszczono
fotografię z roku 1987 (zdj. nr 57) przedstawiającą – wbrew tekstowi
autorskiemu – odkształconą już znacznie sylwetkę kościoła, po
pierwszej przebudowie.
Kościół Brunona Zborowskiego z roku 1934 był jedynym w Polsce
oryginalnym i pięknym egzemplarzem świątyni w stylu polskiego
modernizmu. Był zabytkiem bezcennym, o wyjątkowej roli i wartości, nie
na skalę Podkowy Leśnej, ale – kultury narodowej. Niestety,
konserwator zabytków dopuścił się w trakcie jego przebudowy w latach
osiemdziesiątych naruszenia stylu i zniekształcenia struktury świątyni.
Autor książki powinien był ten fakt ujawnić bez osłonek i eufemizmów,
podając nazwisko projektanta przebudowy – inż. arch. Janusza Tofila.
Zebrało się trochę zastrzeżeń, w tym kilka zasadniczych. Ale w końcu
lepiej, żeby ta książka była, niżby miało jej nie być. Zakończę więc
akcentem pozytywnym. Podkreślam, że praca pana Grzegorza Grątkowskiego
mieści się w nurcie afirmatywnym i napisana jest w tonie nawet cokolwiek
zbyt estetyzującym. Lokuje się w dziedzinie literatury przedmiotu,
czyli miast-ogrodów w ogóle i Podkowy Leśnej w szczególności jako
pozycja „miłośnicza”. Bardzo dodatnio kontrastuje ona z np.
Czyżewskiego Trzewiami Lewiatana. Ten autor prezentuje historię
Howardowskiego GC-Movement (Ruchu na rzecz Miast-Ogrodów) jako kuriozalną, utopijną fanaberię brytyjskich socjalistów,
następnie jako kompletną klapę tej daremnej idei w Polsce, a zakończoną
epizodem kompromitującym – kolonią baraków wzniesionych w KL
Auschwitz! W przeciwieństwie do tej czarnej legendy miast-ogrodów,
w pracy omawianej zachowana jest linia Janusza Kubiaka i Krzysztofa
Rudzińskiego (1983). Zapoczątkowali ją oni w studium historyczno-
urbanistycznym, dobrze znanym nam, podkowianom, z którego autor
Architektury Podkowy Leśnej nie tylko zaczerpnął wzór, ale i wiele
danych źródłowych. (Por. Mazowsze, nr 9-10/97, s. 5-44).
Andrzej Tyszka
Nad pudełkiem tekturowym pochylona/ przebiera sztywnymi
palcami/rozwiązuje supełki/chusteczek zawiązanych na krzyż jak niejedno
życie/tobołki/tobołeczki/fruną złote mole [...] ogniste porywy w skrawku
koronki/od sukni niegdyś białej/ w ułomku srebrnej broszki/podkówka
z granatów/strzęp listu/strzęp szalika/wiatr od morza/order za zasługi/
fotografie ściągnięte gumką/ kto na nich/wie już tylko ona/uśmiecha się
przebiegle/wszyscy jesteście analfabeci [..]1
Ten wiersz rozpoczyna Powieść życia Larysy Zajączkowskiej-Mitznerowej.
Książka zmontowana przez Piotra Mitznera z dzienników,
notatek, artykułów prasowych, utworów poetyckich przypomina układanie ze
strzępów różnej materii matczynej biografii, odczytywanie
niezrozumiałych już znaków ginącego języka. Część pierwsza – do 1939
– stanowi opis dzieciństwa i młodości. Obrazy przedwojennej Łodzi,
wyjazdy na letnisko do pobliskiej Olszanki, wyprawa z babką Larisą do
Francji, gdzie Barbara Gordon poznała poetę Iwana Bunina, składają się
na obraz szczęśliwej egzystencji. Interesujący materiał stanowią
notowane na bieżąco spostrzeżenia dotyczące życia Uniwersytetu
i przedwojennej Warszawy, Gdyni i Zakopanego, zebrane w rozdziale
„Byłam, widziałam... z obserwacji dziennikarskich”. Wrzesień 1939
roku to dla autorki ostateczny koniec beztroskiej młodości.
Najciekawsze są tutaj zapiski z czasów Powstania Warszawskiego. Pisane
z perspektywy cywila nie zawierają opisów bohaterskich walk, raczej
grozę życia ludności cywilnej. Uwaga autorki koncentruje się na trudzie
życia w ogarniętej walkami Warszawie: Zdobywanie pożywienia, opału,
brak wody, brud, choroby i zimno, demoralizacja mieszkańców, egoizm
towarzyszy niedoli oraz rzadkie odruchy ludzkiej solidarności, niezwykła
pomysłowość i zaradność, którą trzeba było się wykazać, by przeżyć,
opisywane bardzo szczegółowo i barwnie – wszystko to odnajdziemy
w „Dzienniku od wtorku do wtorku”. Najbardziej wstrząsające
i poruszające są rozdziały przedstawiające śmierć ojca pisarki, który
umierał powoli i w cierpieniu, nie od ran tylko na liczne zwykłe
choroby, z wycieńczenia i braku lekarstw .
Po wojnie pisarka pracowała w wielu miejscach: Życiu Warszawy,
miesięczniku Przyjaźń, w wydziale prasowym Prezydium Rady Ministrów.
W 1950 roku wyszła za mąż za Zbigniewa Mitznera. W 1956 osiadła razem
z mężem i synem Piotrem na kresach Podkowy Leśnej w Brwinowie Borkach
(w willi kupionej od generałowej Mary Rouppertowej przy ulicy Lilpopa
57). Przeprowadzka w świat podmiejskiej arkadii pozwalała na bliskie
obcowanie z naturą.
Im lepiej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta. Kocham
ptaki – szpaki z mojego ogrodu i bociany, które uwiły sobie gniazdo
w pobliskich Otrębusach i przylatują, by żerować nad stawem niedaleko
mojego domu – pisała. Zachwyt nad naturą dochodzi do głosu
w szczególnie mocno w jej twórczości lirycznej:
Biały bez żegluje niebem
Biały obłok kwitnie drzewem
Gdzie korzenie nieba Nie wiem
W drzewo wstąpię szpaka śpiewem.
Życie w pięknej, starej willi, w której wszystko się psuło i wymagało
nieustających napraw i remontów przynosiło liczne utrapienia. Użeranie
się z fachowcami i eksperymenty różnych rzemieślników „z bożej łaski”
zajmują bardzo dużo miejsca w zapiskach. Tak oto B. Gordon pisała 13
lipca 1970: Po zespołowym zepsuciu hydroforu przez panów
Śliwińskich, dwukrotna wizja lokalna i konsultacje na szczeblu:
1) elektryk Retelski, 2) profesor hydraulik S. w rzadkiej chwili pełnej
trzeźwości, stwierdzono: 1) że zepsuł się automat, 2) że R. jest
idiota i że zepsuło się coś innego, ale nie umiem powiedzieć co.
Profesor miał się zjawić w sobotę rano i podregulować, ale oczywiście
«nie ma go, nie ma go». Był poza tym kominiarz i zepsuł piec
kuchenny.2
Z ogromnym sentymentem czytałam o tych perypetiach z peerelowskimi
rzemieślnikami – w dawnych czasach barwnymi bohaterami rozmów podkowian
– prawie zawsze nieuchwytnymi, zwykle nietrzeźwymi, którzy często
w sposób zupełnie niekonwencjonalny i niefachowy, za to z ogromną
inwencją dokonywali napraw za pomocą gwoździa, okręcając coś drutem czy
uszczelniając starymi pończochami.
Larysa Zajączkowska-Mitznerowa była autorką poczytnych kryminałów.
(Między innymi Błękitnych szynszyli, których akcja rozgrywa się
w Podkowie Leśnej zaszyfrowanej pod nazwą Brzozowa i Doliny nocy.
Tu miasto-ogród nosi nazwę Topolowa). Twierdziła jednak, że tworzy
powieści obyczajowe. Krytycy pisali, że jej utwory są zbyt szare
i zgrzebne. Autorka broniła się, że przecież takie jest (było?) nasze
życie. Powieść kryminalna – pisała – o ile nie jest prymitywnym
i brutalnym „dreszczowcem” – jak żaden inny gatunek literacki
kondensuje w sobie konflikty międzyludzkie. Zbrodnia, przestępstwo to
często moment szczytowego napięcia między ludźmi albo między człowiekiem
i jego otoczeniem.
Umiejętność obserwacji tych właśnie konfliktów oraz zdolność
zauważania i utrwalania spraw drobnych i bardzo zwykłych czyni dzisiaj
kryminalne powieści Barbary Gordon nieocenionym źródłem wiedzy o czasach
minionych. Podkowa Leśna w jej twórczości to miejscowość, którą
zamieszkują przedstawiciele dawnych zamożnych rodzin, nowobogaccy,
którzy nie zawsze uczciwie dorobili się po wojnie swoich fortun
i biedacy, często zdemoralizowani , żyjący w ścisku i ciasnocie,
lokatorzy dużych przedwojennych pensjonatów, objętych kwaterunkiem .
Miasto-ogród to urokliwa słoneczna miejscowość, która posiada swoje
mroczne, nocne życie.
Beata Wróblewska
1 L. Zajączkowska-Mitznerowa, Powieść życia, Toruń 2008, s. 9
2 L. Zajączkowska-Mitznerowa za B. Wróblewska W salonie i Arkadii, 1998, s. 123
W ostatnim numerze Podkowiańskiego Magazynu Kulturalnego – Jesień
- Zima 2007 w cyklu Album z Podkową Małgorzaty Wittels ukazał się
tekst pt. „Rodzina Radków”. Czytanie Magazynu zaczynam zwykle od
tego cyklu.
Tym razem chciałabym wnieść sprostowania do niektórych wątków.
Dotyczą one spraw, którymi zajmowałam się, pisząc artykuł
„Węgrzy w Podkowie Leśnej”, (Podkowiański Magazyn Kulturalny –
Jesień 2006). Starałam się dotrzeć do źródeł pisanych, jak również
przeprowadziłam szereg rozmów z mieszkańcami Podkowy, w tym z panem
Tadeuszem Radko. Interesował mnie zwłaszcza rok 1944, kiedy to
w Podkowie Leśnej stacjonowali żołnierze węgierscy i kilku z nich
przyłączyło się do walczących Polaków. Z nimi zetknął się i pomagał im
ojciec pana Tadeusza – Stanisław Radko. W 1966 roku do Podkowy
przyjechali dwaj synowie – Károly Hunyadi i András Tóth (a nie
jeden jak jest w tekście pt. „Rodzina Radków”) – honwedów
węgierskich pochowanych na cmentarzu podkowiańskim. Przywieźli oni
zdjęcia rodzinne, na jednym z nich był ojciec Károlya Hunyadiego.
Stanisław Radko poznał go jako jednego z Węgrów, któremu pomagał
w ukrywaniu i przejściu na stronę partyzantów.
Druga moja uwaga dotyczy miejsca pochowania poległych Węgrów.
W tekście Małgorzaty Wittels jest, że trzej żołnierze węgierscy którzy
przyłączyli się do AK i polegli w Lesie Młochowskim:
zostali pochowani w środku lasu; stąd wzięły się trzy mogiły do
dziś zachowane. Tymczasem wg relacji pana Tadeusza Radki, na którą ja
się powołuję – tych żołnierzy pochował ojciec z jego pomocą w pobliżu
leśniczówki i po jakimś czasie zostali ekshumowani na miejscowy
cmentarz. Pan Tadeusz Radko w 2007 roku zwrócił się do mnie, że wg
niego powinno się na istniejącym grobie z jedną mogiłą położonym
najbliżej leśniczówki zaznaczyć, że tam właśnie polegli trzej żołnierze
węgierscy. W porozumieniu z Burmistrzem naszego miasta w Biuletynie
Miasta-Ogrodu Podkowy Leśnej, nr 2/25 lipiec/sierpień 2007 roku,
znalazła się moja notatka-apel do mieszkańców Podkowy z prośbą
o informację lub uwagi na ten temat. Do tej pory nie otrzymałam żadnej
odpowiedzi.
Okazuje się, że trudno dzisiaj odtworzyć, jak polegli i gdzie
początkowo zostali pochowani ci trzej Węgrzy (o różnych relacjach na
ten temat pisałam w swoim artykule), ale najważniejsze jest to, że
pamięć o nich przetrwała do dzisiaj, o czym świadczą zadbane groby na
tutejszym cmentarzu.
Krystyna Golińska-Engelmayer