PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 54-55

Anna Sobczak

Z dala od Polski




W czasach gdy na ziemiach polskich nie istniało niezależne państwo, a Polacy tułali się po świecie, szukając środków do życia lub po prostu uciekali przed wcieleniem do carskiej armii, zdarzyło się, że z polecenia Adama księcia Czartoryskiego wysłannik Hotelu Lambert Michał Czajkowski zakupił ziemię leżącą odłogiem w dalekim geograficznie, lecz niezwykle przychylnym politycznie Imperium Osmańskim. Osłabienie potęgi ówczesnej Rosji carskiej leżało na sercu nie tylko polskim patriotom. Czajkowski przeszedł wkrótce na islam i przyjął imię Sadik Pasza, czyli Wierny Pasza. Jako muzułmanin i poddany sułtana nie mógł być wydalony z Imperium, pomimo uprzejmej perswazji cara.

Szef Agencji Głównej Misji Wschodniej pojawił się mniej więcej 100 kilometrów od ówczesnej stolicy młodego padyszaha Abdulmedżida I, gdzie księża lazaryści dopiero co tworzyli nową osadę. I tak 19 marca 1842 roku poświęcono pierwszą chatę, wioskę zaś ochrzczono mianem Adampol, na cześć księcia, który ziemię ufundował. Powoli zaczęli ją zasiedlać powstańcy listopadowi oraz jeńcy wykupieni z niewoli tureckiej i czerkieskiej, niegdyś przymusowo wcieleni do carskich oddziałów na Kaukazie. Po wojnie krymskiej (1853-1856) pojawili się rodacy służący do tej pory w armii sułtańskiej. W 1883 roku Adam książę Czartoryski wykupił ziemię od zakonu lazarystów i mieszkańcy Adampola stali się jej dzierżawcami. (Dopiero w 1969 roku sądy Republiki Tureckiej wystawiły im akty własności lasów i gruntów).

W końcu XIX wieku mieszkało we wsi około 150 Polaków. Ich los bywał niezwykle trudny, zwłaszcza gdy historię regionu pisały wojny. Kiedy podczas I wojny światowej rozpadało się Imperium Osmańskie, w walkach z Ententą o Dardanele uczestniczyło dziewięciu adampolan, z czego pięciu poległo. Później nastąpiła powojenna tułaczka i w okolice polskiej osady zawitały bandy maruderów. Mieszkańcy musieli ukrywać się po lasach. Jako taki porządek zapanował, gdy w 1923 roku powołano do życia Republikę Turecką. Za rządów Kemala Paszy, zwanego Atatürkiem, ojcem Turków, odbudowano spalone gospodarstwa i zaczęto, jak dawniej, przyjmować gości „z miasta”.

Dawny azyl stał się ważnym ośrodkiem działalności politycznej polskiej emigracji. Gdy Rzeczpospolita Polska odzyskała niezależny byt, część osadników powróciła do ojczyzny, część natomiast wysyłała dary i na miejscu kultywowała rodzinne i narodowe tradycje, wierna religii, w której wychowali się ojcowie.

W czasie II wojny światowej Republika Turcja zachowała niemal do ostatnich dni neutralność, dlatego władze zakazały Polakom obchodzić hucznie święta narodowe. Ale wojna się skończyła...

Adampol, czyli polska wieś, po turecku Polonezköy, dla wielu miał i ma urok nieodparty. Jedni przyjeżdżali na wypoczynek, inni – by badać i pisać rozprawy. Bywali tu ludzie sztuki – kroniki odnotowały pobyt Liszta (1847) i Flauberta (1850) – bywali dyplomaci. Do Adampola zawitał pierwszy turecki prezydent Kemal Atatürk (1937) i nuncjusz papieski biskup Angelo Roncalli, późniejszy papież Jan XXIII. W towarzystwie tureckich dostojników pojawił się pierwszy polski dyplomata powojenny, minister spraw zagranicznych Adam Rapacki (1961), zaglądali jego następcy z „ludowej” i wolnej Polski, coraz liczniejsi oficjele. Longin Pastusiak, niegdysiejszy marszałek sejmu, przywiózł nawet fortepian. W roku 1985 wieś zaszczycił prezydent Turcji Kenan Evren, a w 1994 prezydent Lech Wałęsa. Kolejna głowa państwa – Aleksander Kwaśniewski – był w Adampolu dwukrotnie: w latach 1996 i 2000.

Przeciętny Polak niewiele wie o wsi polskiej w Turcji. Raz na jakiś czas zdarza się tu najazd orientalistów i innych badaczy. Czasem zostają na dłużej. Jak pewna etnografka z Uniwersytetu Poznańskiego, która związała się z potomkiem pierwszych osadników. Do dziś mieszkają oboje w Adampolu, a ich ślubna córka właśnie zaczęła studia w Stambule.

W ciągu 150 lat wieś się zmieniła. Zamożniejsza niż kiedyś społeczność wciąż jednak kultywuje wiarę i obyczaje przodków. Także obyczaj polowania. Niegdyś łowy były niezbędnym źródłem pożywienia tutejszych Polaków. Dziś stanowią rozrywkę, a dziczyznę przyrządza się na specjalne okazje (dla tych tylko, którzy mogą jej kosztować, nie łamiąc nakazów i zakazów wiary). Kotły z potrawkami i gulaszami, domowe kiełbasy i serdelki z dzika czy sarny zdobią stoły podczas spotkań polonijnych. Podobnie jak grzyby z okolicznych lasów, doceniane jednak tylko przez samych zbieraczy i ich gości, ponieważ Turcy, obawiając się o swoje życie i zdrowie, gustują raczej w pieczarkach.

Jadąc do wsi ze Stambułu, widzimy kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Białą, prostą budowlę otacza niewielki park. Niezbyt zarośnięty, bo często wykorzystywany jako miejsce zebrań, imprez świątecznych, festynów i potańcówek. Tuż obok drewnianej dzwonnicy i pomnika Matki Boskiej, na zimę szczelnie opatulanego grubą folią, zbudowano drewnianą scenę, gdzie można wystawić fortepian (ten od Longina Pastusiaka) lub urządzić występy grup folklorystycznych. Miastem partnerskim Adampola jest Zakopane, dlatego przynajmniej raz do roku, podczas Festiwalu Czereśniowego, na deskach koło kościoła młodzi chłopcy tańczą zbójnickiego, aż ziemia drży.

Wnętrze kościoła jest skromne – drewniane ławy i powała, ściany malowane farbą olejną, wielki piec grzejący zimą. Tak wielki, że w chłodne dni wierni starają się nie siadać w ławach w jego bezpośredniej bliskości, w trosce o swe odzienie. Stacje Drogi Krzyżowej, często odnawiane, mają dosyć soczyste kolory. W nawach stoją kwiaty w wazonach. Wójt dba, by były zawsze świeże.

Przed mszą i po niej mieszkańcy i przyjezdni mają okazję spotkać się i pogawędzić. Polscy księża, sprawujący rotacyjnie pieczę nad wspólnotą adampolską, dbają o zachowanie kolejności obchodzenia świąt religijnych. Katechezę dzieci i młodzieży prowadzi nieoceniona siostra Arletta. Rozdaje obrazki do kolorowania i medaliki, opowiada historie, które potem przeżywa się w domu, przede wszystkim jednak uczy pieśni i przygotowuje do udziału we mszy. W Wigilię kościół zatrzęsie się w posadach od kolęd śpiewanych pełną piersią, a w Trzech Króli zastęp młodych wiernych ze świeczkami w rękach przemaszeruje do ołtarza i postawi światełka. Ksiądz pogłaszcze dzieci po głowie, a rodzice spuchną z dumy. Podobnie bywa celebrowana Wielkanoc: zjeżdżają się z różnych zakątków świata krewni adampolan, sami mieszkańcy przebywający za granicą w interesach oraz goście. Zdarza się, że niewielki kościółek odwiedza ktoś z Watykanu, a czasem jakaś stacja telewizyjna. Niewielka społeczność katolicka w muzułmańskiej ziemi jest ewenementem godnym sfilmowania. Po ogrodach wójta wiją się wtedy kable kamer i mikrofonów, a z co bardziej malowniczych zarośli dobiegają głosy udzielających wywiadów. Zmyślni operatorzy usiłują uchwycić charakterystyczne w ich pojęciu widoki. Raz nawet mój syn – pyzaty blondynek, niebieskie oczęta – został uchwycony jako typowy potomek słowiańskich osadników na obczyźnie, uczestniczący w cotygodniowej mszy, jak tradycja od dziadów przejęta nakazuje....

Język i pamięć

Podczas mszy część liturgii odprawiana jest po turecku, co nikomu nie wadzi, ponieważ wszyscy używają tego języka na co dzień. Dzieci potomków polskich emigrantów posługują się tureckim częściej i płynniej niż językiem słowiańskich przodków. Niektóre po polsku potrafią się jedynie przywitać. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej wartość polskiego paszportu zdecydowanie wzrosła. Kiedyś po jego odbiór przybyła do Konsulatu RP młodzież, która nie rozumiała ani słowa z przemówienia konsula. Na pewno jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest brak szkoły narodowej. Zgodnie z tureckim prawem placówki edukacyjne muszą realizować określony program wychowawczy i niełatwo uzyskać pozwolenie na prowadzenie zajęć w innym języku niż urzędowy turecki. Przy konsulacie w Stambule działał ongiś szkolny punkt konsultacyjny, ale dziś i tego zabrakło. Na szczęście niektórzy adampolanie używają polskiego w stosunkach z bliskimi. Młodzież jednak chodzi najczęściej do międzynarodowych szkół wielkomiejskich, a później wyjeżdża na nauki do Europy Zachodniej. Czasem tylko do Polski.

Mijamy kościół i widzimy cmentarz katolicki. Na małym pagórku, nieco na uboczu pobielany grób Ludwiki Śniadeckiej, córki Jędrzeja Śniadeckiego, żony Michała Czajkowskiego. Ten słynny, ze złamaną kolumną. Jest tu jeszcze kilkadziesiąt innych zabytkowych nagrobków, które zostały odnowione przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Na grobach katolickie krzyże i nazwiska: Kempka, Wilkoszewski, Golba. Groby są zadbane. Jest ich około 270. Co roku pierwszego listopada odbywa się uroczysta msza i w procesji z kościoła na cmentarz idą mieszkańcy i przybyli na tę okoliczność przedstawiciele Polonii, konsulatu, misjonarze polscy i zakonnice ze Stambułu. Na bezimiennych grobach obowiązkowo zapala się świeczki. Na kilku wyryto napis: „O Tobie, Polsko, sen nasz ostatni”.

Poza kościołem i cmentarzem turyści odwiedzają najczęściej Dom Pamięci Cioci Zosi Ryży. Można tam obejrzeć pamiątki rodzinne, stare i nowe fotografie, mundury, księgi i dokumenty. Dom pochodzi z 1882 roku. Zofia Ryży, jego ostatnia lokatorka, zmarła w roku 1986. W ciągu swojego 83-letniego życia uczyła młodych języka polskiego i historii, opiekowała się polską biblioteką. Gromadziła także pamiątki po pierwszych osadnikach, dzięki czemu powstał unikalny zbiór muzealny. Jej potomek Lesław Ryży prowadzi chętnych przez swoją zagrodę do oddzielonej zarośniętym podwórzem niewielkiej chatki – stoi pośród zielonego ogrodu, po bokach bluszcz pnący się po ziemi i konarach drzew, wiosną zawilce, latem soczysta trawa. We własnym obejściu, jak to bywa w większości domostw, państwo Ryży ustawili stoły dla gości, nieopodal huśtawkę dla dzieci. Przed południem serwują herbatę i ciasto domowej roboty – nie baklawę czy tulumbę, tylko placek z owocami. W drewnianej budce przy wejściu można kupić ususzoną tykwę albo przewodnik historyczny po Polonezköy.

A życie się toczy...

Dalej, centralny punkt Adampola. Jest więc kram z owocami, stoi wóz sprzedawcy kurek, pigwy lub czereśni – w zależności od pory roku, zaprasza mały sklep z chińskimi i indyjskimi pamiątkami, a tuż obok minimuzeum pszczelarstwa z szeroką ofertą handlową. Niedaleko çayhane – herbaciarnia, gdzie miejscowi, głównie Turcy, i pracownicy sezonowi wstępują, by wypić kilka (kilkanaście) szklaneczek herbaty, pograć w karty czy planszową tavlę, obejrzeć mecz w telewizji. Są to niemal wyłącznie mężczyźni.

Na rozdrożu stoi spiżowe popiersie Atatürka, element obowiązkowy w każdym tureckim mieście, wsi, szkole, szpitalu czy banku. Ojciec narodu doczekał się gigantycznego pomnika w ogródku miejscowej szkoły gminnej. Latem prezentuje się nad wyraz malowniczo: za drewnianym płotkiem, wśród wysokich malw, olbrzymi brunatny Kemal Pasza z marsowym czołem i palcem wskazującym skierowanym w przestrzeń przed sobą. Mina i gest sugerują, by pytać nie: co On dla nas zrobił, ale: co my możemy zrobić dla narodu.

Mijając kolejne domy, gospodarstwa, ogrody, widzimy, jak wieś z pierwotnie rolniczej i pasterskiej kolonii przekształca się w podmiejski kurort. Linia elektryczna i droga asfaltowa połączyły Adampol z cywilizowanym światem dopiero w XX wieku. Gdy powstał na Bosforze most Sułtana Mehmeta Zdobywcy, drugi i ostatni po wielkim moście, z którego słynie Stambuł, do ogrodów adampolan trafiły elity wielkomiejskie. Pensjonaty adampolskie znane są bardzo dobrze na salonach w Stambule, a i śmietanka ankarska nie odrzuci okazji spędzenia popołudnia w Polonezköy przy jagnięcinie czy placku z czereśniami.

Pensjonaty, hotele i restauracje mają swojsko brzmiące nazwy: Polina, Adampol, Karcma, Obora. W tej ostatniej gospodarz, były wójt Polonezköy pan Fryderyk Nowicki, zwany „Fredim”, serwuje dania i napoje, a wśród nich orzechówkę domowej roboty. Mocną. Tereny sąsiadujące z Oborą wykupił bogaty przedsiębiorca turecki – grillując w ogródku kawałki jagnięciny, podziwiamy usytuowany pod nami nowoczesny kompleks hotelowy, przesłoniętych nieco zagrodą pełną królików i kaczek. „Fredi” lubi króliki. Pod stołami kręci się kilka kur sprzątających resztki po gościach.

W Adampolu mają swoje domy letniskowe bogaci przedsiębiorcy ze Stambułu i Ankary. Na końcu wsi mieści się niewielkie bestriarium z niedomytym prosiakiem jako największą atrakcją. Tuż za wsią założono ośrodek dla ludzi z nadwagą. Gdy grupa pensjonariuszy rusza rano na przebieżkę, znikają jak kamfora reklamówki z pieczywem zawieszane na płotach przez obwoźnych sprzedawców.

Adampol ma niepowtarzalny urok. Jego odcień zależy, rzecz jasna, od pozycji obserwatora. Czym innym jest sobotnie popołudnie w blasku zachodzącego słońca dla turysty siedzącego przy grillu, czym innym dla pracującego w kuchni gospodarza. I jeden, i drugi potrafi dostrzec piękno i cieszyć się sielanką, każdy na swój sposób. Im dłużej i hojniej cieszy się pierwszy, tym spokojniej idzie spać drugi.

Nie jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie rodak wspiera rodaka, pokój panuje między sąsiadami, żyje się dostatnio, a małe dziewczynki chodzą na msze w białych koronkach. W tej małej społeczności toczy się poza tym prawdziwe życie. Ludzie wychowują dzieci, pracują, spotykają się... Jedni bardziej cenią tych niż tamtych, inni z pierwszymi nie utrzymują kontaktów, ale za tych z końca wsi poszliby w ogień. I tak dalej, i tak dalej... Wszystko tak jak u nas, tyle że tysiące kilometrów od Wisły.




 <– Spis treści numeru