W czasach gdy na ziemiach polskich nie istniało niezależne państwo,
a Polacy tułali się po świecie, szukając środków do życia lub po prostu
uciekali przed wcieleniem do carskiej armii, zdarzyło się, że
z polecenia Adama księcia Czartoryskiego wysłannik Hotelu Lambert Michał
Czajkowski zakupił ziemię leżącą odłogiem w dalekim geograficznie, lecz
niezwykle przychylnym politycznie Imperium Osmańskim. Osłabienie potęgi
ówczesnej Rosji carskiej leżało na sercu nie tylko polskim patriotom.
Czajkowski przeszedł wkrótce na islam i przyjął imię Sadik Pasza,
czyli Wierny Pasza. Jako muzułmanin i poddany sułtana nie mógł być
wydalony z Imperium, pomimo uprzejmej perswazji cara.
Szef Agencji Głównej Misji Wschodniej pojawił się mniej więcej 100
kilometrów od ówczesnej stolicy młodego padyszaha Abdulmedżida I, gdzie
księża lazaryści dopiero co tworzyli nową osadę. I tak 19 marca 1842
roku poświęcono pierwszą chatę, wioskę zaś ochrzczono mianem Adampol, na
cześć księcia, który ziemię ufundował. Powoli zaczęli ją zasiedlać
powstańcy listopadowi oraz jeńcy wykupieni z niewoli tureckiej
i czerkieskiej, niegdyś przymusowo wcieleni do carskich oddziałów na
Kaukazie. Po wojnie krymskiej (1853-1856) pojawili się rodacy
służący do tej pory w armii sułtańskiej. W 1883 roku Adam książę
Czartoryski wykupił ziemię od zakonu lazarystów i mieszkańcy Adampola
stali się jej dzierżawcami. (Dopiero w 1969 roku sądy Republiki
Tureckiej wystawiły im akty własności lasów i gruntów).
W końcu XIX wieku mieszkało we wsi około 150 Polaków. Ich los bywał
niezwykle trudny, zwłaszcza gdy historię regionu pisały wojny. Kiedy
podczas I wojny światowej rozpadało się Imperium Osmańskie, w walkach
z Ententą o Dardanele uczestniczyło dziewięciu adampolan, z czego pięciu
poległo. Później nastąpiła powojenna tułaczka i w okolice polskiej
osady zawitały bandy maruderów. Mieszkańcy musieli ukrywać się po
lasach. Jako taki porządek zapanował, gdy w 1923 roku powołano do życia
Republikę Turecką. Za rządów Kemala Paszy, zwanego Atatürkiem, ojcem
Turków, odbudowano spalone gospodarstwa i zaczęto, jak dawniej,
przyjmować gości „z miasta”.
Dawny azyl stał się ważnym ośrodkiem działalności politycznej polskiej
emigracji. Gdy Rzeczpospolita Polska odzyskała niezależny byt, część
osadników powróciła do ojczyzny, część natomiast wysyłała dary i na
miejscu kultywowała rodzinne i narodowe tradycje, wierna religii,
w której wychowali się ojcowie.
W czasie II wojny światowej Republika Turcja zachowała niemal do
ostatnich dni neutralność, dlatego władze zakazały Polakom obchodzić
hucznie święta narodowe. Ale wojna się skończyła...
Adampol, czyli polska wieś, po turecku Polonezköy, dla wielu miał
i ma urok nieodparty. Jedni przyjeżdżali na wypoczynek, inni – by
badać i pisać rozprawy. Bywali tu ludzie sztuki – kroniki odnotowały
pobyt Liszta (1847) i Flauberta (1850) – bywali dyplomaci. Do
Adampola zawitał pierwszy turecki prezydent Kemal Atatürk
(1937) i nuncjusz papieski biskup Angelo Roncalli, późniejszy papież Jan
XXIII. W towarzystwie tureckich dostojników pojawił się pierwszy polski
dyplomata powojenny, minister spraw zagranicznych Adam Rapacki (1961),
zaglądali jego następcy z „ludowej” i wolnej Polski, coraz liczniejsi
oficjele. Longin Pastusiak, niegdysiejszy marszałek sejmu, przywiózł
nawet fortepian. W roku 1985 wieś zaszczycił prezydent Turcji Kenan
Evren, a w 1994 prezydent Lech Wałęsa. Kolejna głowa państwa –
Aleksander Kwaśniewski – był w Adampolu dwukrotnie: w latach 1996
i 2000.
Przeciętny Polak niewiele wie o wsi polskiej w Turcji. Raz na jakiś
czas zdarza się tu najazd orientalistów i innych badaczy. Czasem
zostają na dłużej. Jak pewna etnografka z Uniwersytetu Poznańskiego,
która związała się z potomkiem pierwszych osadników. Do dziś mieszkają
oboje w Adampolu, a ich ślubna córka właśnie zaczęła studia w Stambule.
W ciągu 150 lat wieś się zmieniła.
Zamożniejsza niż kiedyś społeczność wciąż jednak kultywuje wiarę
i obyczaje przodków. Także obyczaj polowania. Niegdyś łowy były
niezbędnym źródłem pożywienia tutejszych Polaków. Dziś stanowią
rozrywkę, a dziczyznę przyrządza się na specjalne okazje (dla tych
tylko, którzy mogą jej kosztować, nie łamiąc nakazów i zakazów wiary).
Kotły z potrawkami i gulaszami, domowe kiełbasy i serdelki z dzika czy
sarny zdobią stoły podczas spotkań polonijnych. Podobnie jak grzyby
z okolicznych lasów, doceniane jednak tylko przez samych zbieraczy i ich gości,
ponieważ Turcy, obawiając się o swoje życie i zdrowie, gustują raczej
w pieczarkach.
Jadąc do wsi ze Stambułu, widzimy kościół pod wezwaniem Matki Boskiej
Częstochowskiej.
Białą, prostą budowlę otacza niewielki park. Niezbyt zarośnięty, bo
często wykorzystywany jako miejsce zebrań, imprez świątecznych, festynów
i potańcówek. Tuż obok drewnianej dzwonnicy i pomnika Matki Boskiej, na
zimę szczelnie opatulanego grubą folią, zbudowano drewnianą scenę, gdzie
można wystawić fortepian (ten od Longina Pastusiaka) lub urządzić
występy grup folklorystycznych. Miastem partnerskim Adampola jest
Zakopane, dlatego przynajmniej raz do roku, podczas Festiwalu
Czereśniowego, na deskach koło kościoła młodzi chłopcy tańczą
zbójnickiego, aż ziemia drży.
Wnętrze kościoła jest skromne – drewniane ławy i powała, ściany
malowane farbą olejną, wielki piec grzejący zimą. Tak wielki, że
w chłodne dni wierni starają się nie siadać w ławach w jego
bezpośredniej bliskości, w trosce o swe odzienie. Stacje Drogi
Krzyżowej, często odnawiane, mają dosyć soczyste kolory. W nawach stoją
kwiaty w wazonach. Wójt dba, by były zawsze świeże.
Przed mszą i po niej mieszkańcy i przyjezdni mają okazję spotkać się
i pogawędzić. Polscy księża, sprawujący rotacyjnie pieczę nad wspólnotą
adampolską, dbają o zachowanie kolejności obchodzenia świąt religijnych.
Katechezę dzieci i młodzieży prowadzi nieoceniona siostra Arletta.
Rozdaje obrazki do kolorowania i medaliki, opowiada historie, które
potem przeżywa się w domu, przede wszystkim jednak uczy pieśni
i przygotowuje do udziału we mszy. W Wigilię kościół zatrzęsie się
w posadach od kolęd śpiewanych pełną piersią, a w Trzech Króli zastęp
młodych wiernych ze świeczkami w rękach przemaszeruje do ołtarza
i postawi światełka. Ksiądz pogłaszcze dzieci po głowie, a rodzice
spuchną z dumy. Podobnie bywa celebrowana Wielkanoc: zjeżdżają się
z różnych zakątków świata krewni adampolan, sami mieszkańcy przebywający
za granicą w interesach oraz goście. Zdarza się, że niewielki kościółek
odwiedza ktoś z Watykanu, a czasem jakaś stacja telewizyjna. Niewielka
społeczność katolicka w muzułmańskiej ziemi jest ewenementem godnym
sfilmowania. Po ogrodach wójta wiją się wtedy kable kamer i mikrofonów,
a z co bardziej malowniczych zarośli dobiegają głosy udzielających
wywiadów. Zmyślni operatorzy usiłują uchwycić
charakterystyczne w ich pojęciu widoki. Raz nawet mój syn – pyzaty
blondynek, niebieskie oczęta – został uchwycony jako typowy potomek
słowiańskich osadników na obczyźnie, uczestniczący w cotygodniowej mszy,
jak tradycja od dziadów przejęta nakazuje....
Język i pamięć
Podczas mszy część liturgii odprawiana jest po turecku,
co nikomu nie wadzi, ponieważ wszyscy używają tego języka na co dzień.
Dzieci potomków polskich emigrantów posługują się tureckim częściej
i płynniej niż językiem słowiańskich przodków. Niektóre po polsku
potrafią się jedynie przywitać. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej
wartość polskiego paszportu zdecydowanie wzrosła. Kiedyś po jego odbiór
przybyła do Konsulatu RP młodzież, która nie rozumiała ani słowa
z przemówienia konsula. Na pewno jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy
jest brak szkoły narodowej. Zgodnie z tureckim prawem placówki
edukacyjne muszą realizować określony program wychowawczy i niełatwo
uzyskać pozwolenie na prowadzenie zajęć w innym języku niż urzędowy
turecki. Przy konsulacie w Stambule działał ongiś szkolny punkt
konsultacyjny, ale dziś i tego zabrakło. Na szczęście niektórzy
adampolanie używają polskiego w stosunkach z bliskimi. Młodzież jednak
chodzi najczęściej do międzynarodowych szkół wielkomiejskich, a później
wyjeżdża na nauki do Europy Zachodniej. Czasem tylko do Polski.
Mijamy kościół i widzimy cmentarz katolicki. Na małym pagórku, nieco
na uboczu pobielany grób Ludwiki Śniadeckiej, córki Jędrzeja Śniadeckiego, żony
Michała Czajkowskiego. Ten słynny, ze złamaną kolumną. Jest tu jeszcze
kilkadziesiąt innych zabytkowych nagrobków, które zostały odnowione
przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Na grobach katolickie
krzyże i nazwiska: Kempka, Wilkoszewski, Golba. Groby są zadbane.
Jest ich około 270. Co roku pierwszego listopada odbywa się uroczysta
msza i w procesji z kościoła na cmentarz idą mieszkańcy i przybyli na tę
okoliczność przedstawiciele Polonii, konsulatu, misjonarze polscy
i zakonnice ze Stambułu. Na bezimiennych grobach obowiązkowo zapala się
świeczki. Na kilku wyryto napis: „O Tobie, Polsko, sen nasz
ostatni”.
Poza kościołem i cmentarzem turyści odwiedzają najczęściej Dom Pamięci
Cioci Zosi Ryży. Można tam obejrzeć pamiątki rodzinne, stare i nowe
fotografie, mundury, księgi i dokumenty. Dom pochodzi z 1882 roku.
Zofia Ryży, jego ostatnia lokatorka, zmarła w roku 1986. W ciągu
swojego 83-letniego życia uczyła młodych języka polskiego
i historii, opiekowała się polską biblioteką. Gromadziła także pamiątki
po pierwszych osadnikach, dzięki czemu powstał unikalny zbiór muzealny.
Jej potomek Lesław Ryży prowadzi chętnych przez swoją zagrodę do
oddzielonej zarośniętym podwórzem niewielkiej chatki – stoi pośród
zielonego ogrodu, po bokach bluszcz pnący się po ziemi i konarach drzew,
wiosną zawilce, latem soczysta trawa. We własnym obejściu, jak to bywa
w większości domostw, państwo Ryży ustawili stoły dla gości, nieopodal
huśtawkę dla dzieci. Przed południem serwują herbatę i ciasto domowej
roboty – nie baklawę czy tulumbę, tylko placek z owocami.
W drewnianej budce przy wejściu można kupić ususzoną tykwę albo
przewodnik historyczny po Polonezköy.
A życie się toczy...
Dalej, centralny punkt Adampola. Jest więc kram z owocami, stoi wóz
sprzedawcy kurek, pigwy lub czereśni – w zależności od pory roku,
zaprasza mały sklep z chińskimi i indyjskimi pamiątkami, a tuż obok
minimuzeum pszczelarstwa z szeroką ofertą handlową. Niedaleko
çayhane – herbaciarnia, gdzie miejscowi, głównie Turcy,
i pracownicy sezonowi wstępują, by wypić kilka (kilkanaście)
szklaneczek herbaty, pograć w karty czy planszową tavlę, obejrzeć mecz
w telewizji. Są to niemal wyłącznie mężczyźni.
Na rozdrożu stoi spiżowe popiersie Atatürka, element
obowiązkowy w każdym tureckim mieście, wsi, szkole, szpitalu czy banku.
Ojciec narodu doczekał się gigantycznego pomnika w ogródku miejscowej
szkoły gminnej. Latem prezentuje się nad wyraz malowniczo: za
drewnianym płotkiem, wśród wysokich malw, olbrzymi brunatny Kemal Pasza
z marsowym czołem i palcem wskazującym skierowanym w przestrzeń przed
sobą. Mina i gest sugerują, by pytać nie: co On dla nas zrobił, ale:
co my możemy zrobić dla narodu.
Mijając kolejne domy, gospodarstwa, ogrody, widzimy, jak wieś
z pierwotnie rolniczej i pasterskiej kolonii przekształca się
w podmiejski kurort. Linia elektryczna i droga asfaltowa połączyły
Adampol z cywilizowanym światem dopiero w XX wieku. Gdy powstał na
Bosforze most Sułtana Mehmeta Zdobywcy, drugi i ostatni po wielkim
moście, z którego słynie Stambuł, do ogrodów adampolan trafiły elity
wielkomiejskie. Pensjonaty adampolskie znane są bardzo dobrze na
salonach w Stambule, a i śmietanka ankarska nie odrzuci okazji spędzenia
popołudnia w Polonezköy przy jagnięcinie czy placku z czereśniami.
Pensjonaty, hotele i restauracje mają swojsko brzmiące nazwy: Polina,
Adampol, Karcma, Obora. W tej ostatniej gospodarz, były wójt Polonezköy
pan Fryderyk Nowicki, zwany „Fredim”, serwuje dania i napoje, a wśród nich
orzechówkę domowej roboty. Mocną. Tereny sąsiadujące z Oborą wykupił
bogaty przedsiębiorca turecki – grillując w ogródku kawałki jagnięciny,
podziwiamy usytuowany pod nami nowoczesny kompleks hotelowy,
przesłoniętych nieco zagrodą pełną królików i kaczek. „Fredi” lubi
króliki. Pod stołami kręci się kilka kur sprzątających resztki po
gościach.
W Adampolu mają swoje domy letniskowe bogaci przedsiębiorcy ze
Stambułu i Ankary. Na końcu wsi mieści się niewielkie bestriarium
z niedomytym prosiakiem jako największą atrakcją. Tuż za wsią założono
ośrodek dla ludzi z nadwagą. Gdy grupa pensjonariuszy rusza rano na
przebieżkę, znikają jak kamfora reklamówki z pieczywem zawieszane na
płotach przez obwoźnych sprzedawców.
Adampol ma niepowtarzalny urok. Jego odcień zależy, rzecz jasna, od
pozycji obserwatora. Czym innym jest sobotnie popołudnie w blasku
zachodzącego słońca dla turysty siedzącego przy grillu, czym innym dla
pracującego w kuchni gospodarza. I jeden, i drugi potrafi dostrzec
piękno i cieszyć się sielanką, każdy na swój sposób. Im dłużej
i hojniej cieszy się pierwszy, tym spokojniej idzie spać drugi.
Nie jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie rodak wspiera rodaka, pokój
panuje między sąsiadami, żyje się dostatnio, a małe dziewczynki chodzą
na msze w białych koronkach. W tej małej społeczności toczy się poza
tym prawdziwe życie. Ludzie wychowują dzieci, pracują, spotykają się...
Jedni bardziej cenią tych niż tamtych, inni z pierwszymi nie utrzymują
kontaktów, ale za tych z końca wsi poszliby w ogień. I tak dalej, i tak
dalej... Wszystko tak jak u nas, tyle że tysiące
kilometrów od Wisły.