W średniowieczu nie mieli najlepszej opinii – wedle niebezstronnego kronikarza
(Długosza) Tatarzy to:
„ludzie bezbożni, srogiego umysłu i nie mniej srodzy w czynach”, skłonni do
„wszeteczności” i „cielesnej rozpusty”, „na zimno równie jak upały
wytrwali”, dla swoich „uprzejmi i chętni, wierni, szczerzy i ludzcy”, dla
obcych „zrazu układni, ale potem chytrzy, podstępni i kłamliwi, w żądaniu
natrętni, do dawania nieskorzy i trudni”; w dodatku – urody kontrowersyjnej:
„małej postawy, nóg krótkich, nosa płaskiego i wklęsłego, twarzy szerokiej
bez brody, oczu małych a bystrych, piersi przestronnej, rozłożystej, cery
brzydkiej czarniawej, budowy ciała silnej”; jak na wojowników przystało, „
poprzestający na szczupłej i lada jakiej strawie”, tyle że szczególnej: „
żywią się końskim mlekiem, posoką i ścierwem, surowymi pokarmami i mięsiwem,
a zwłaszcza prosem z krwią końską zmieszanym; chleba, soli i żadnych przysmaków
nie cierpią”.
W Roku Pańskim 1241 ujrzano ich nad Wisłą po raz pierwszy, gdy po zdobyciu
Kijowa gnali na Węgry i część zboczyła nieco. W lutym spalili Sandomierz,
w końcu marca złupili i puścili z dymem Kraków.
By zatrzymać stepowych najeźdźców, 9 kwietnia, „na równinie szerokiej,
zwanej Dobre Pole” książę Henryk Pobożny „rozwinął swoje hufce” –
przeciw „hordyńcom” stanęło rycerstwo śląskie, opolskie, krakowskie,
wielkopolskie, Krzyżacy i „ochotnicy rozmaitego języka i z różnych narodów
zebrani”, nawet górnicy z kopalń złota w Złotoryi, „iżby gęstsze utworzyły
się szyki”. Mimo liczebnej przewagi Tatarów, polskie kusze okazały się dość
skuteczne w starciu z ich łukami i szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na
stronę obrońców. Ale Tatarzy mieli coś w zanadrzu.
„Była w ich wojsku między innymi chorągwiami jedna ogromnej wielkości, na
której widzieć się dawał wymalowany znak X; na samym zaś wierzchołku jej drzewca
tkwiła postać głowy wielce szpetnej i potwornej z brodą. Kiedy więc Tatarzy już
o jedno staje w tył się byli cofnęli i zabierali do ucieczki, chorąży niosący ów
proporzec począł tą głową z całej siły machać, a natychmiast buchnęła z niej
jakaś para gęsta, dym i wyziew tak smrodliwy, że za rozejściem się między
wojskami tej zabójczej woni Polacy mdlejący i ledwo żywi ustali na siłach
i niezdolnymi się stali do walki” – próbował Długosz opisać niezrozumiałe
wydarzenie.
Jak twierdzi profesor Józef Włodarski z Uniwersytetu Gdańskiego, w bitwie na
Dobrym Polu pod Legnicą Tatarzy wykorzystali chiński wynalazek, nienowy zresztą,
gazy bojowe, co było pierwszym ich użyciem w Europie i ostatnim przed I wojną
światową.
Książę Henryk walczył „z wielką odwagą”, ale ugodzony dzidą, spadł z konia.
Tatarzy „ucięli mu głowę, którą zatknąwszy na drzewcu, a ciało odarłszy
z szat książęcych, nagiego trupa zostawili na polu”. Obrazek z tą sceną –
tatarskim oddziałem pod murami Legnicy, który straszy obrońców głową
nieszczęsnego księcia – z Legendy o świętej Jadwidze upodobali sobie
autorzy szkolnych podręczników. Zapamiętałam go ze swoich książek sprzed lat, bo
robił na mnie wrażenie, a pisząc ten tekst, z ciekawości zerknęłam do
gimnazjalnego podręcznika syna – i oczywiście się nie zawiodłam: jest!
W Roku Pańskim 1259 znów „za grzechy chrześcijan na ziemię sandomierską
wkroczyli Tatarzy”, w dodatku „wraz z Prusami, Rusinami i Kumanami...”.
Obrońcy Sandomierza pomyśleli naiwnie (oszukani przez ruskich negocjatorów),
że wydając napastnikom „gród wraz z mieniem”, uratują życie swoje i swych
rodzin. Na bezbronnych Tatarzy „rzucili się niczym wilki na owce i tyle
popłynęło krwi niewinnych ludzi, że jej potoki spływające do Wisły sprawiły,
że wezbrały wody”. O straszliwych wydarzeniach przez lata zawodzili wędrowni
pieśniarze:
W Sędomirzu co się też stało
Przez Tatary płaczliwe działo:
Tak ludzi wiele pobili
Wisłę trupy zastawili,
Dziatki z krwią po wodzie płynęły
Dzisiejsze atrakcje turystyczne Krakowa – przerwany hejnał grany z Wieży
Mariackiej i goniący panny po Rynku Lajkonik – to echo tych tatarskich harców
na ziemiach skłóconych Piastów.
Różne daty są tu podawane... Może to było w roku 1241, a może to już następny
najazd stepowych wojowników... W każdym razie, w tym niebezpiecznym czasie na
wieży hejnałowej kościoła Mariackiego czuwał trębacz. Wypatrzył w oddali
zbliżający się do miasta tatarski czambuł. Zaczął trąbić na trwogę, ale jego
trąbkę usłyszeli nie tylko krakowianie. Tatarska strzała przeszyła mu szyję.
Tatarom nie udało się wziąć miasta z zaskoczenia (słaba pociecha, skoro i tak je
wzięli).
A to mogło być już w 1287 roku... Oddział Tatarów, którzy niewątpliwie mieli złe
zamiary, rozłożył się obozem nad Wisłą niedaleko wsi Zwierzyniec. Przyuważyli
ich flisacy – włóczkowie i nocą unieszkodliwili śpiących. Wzięli im konie
i ubrania i ruszyli na Kraków, by trochę nastraszyć jego dumnych mieszkańców.
Gdy ci z ulgą rozpoznali „napastników”, miast się obrazić, postanowili co
roku świętować – w pierwszy czwartek po Bożym Ciele – niedoszły tatarski
najazd. Kilkaset lat później dał się uwieść tej tradycji nawet Stanisław
Wyspiański, który zaprojektował znaną postać Lajkonika, czy raczej
tatarokonika...
Wszystko się jeszcze pokomplikowało, gdy na tron wawelski zaproszeni zostali
Jagiellonowie, których zdobyczne ziemie jako władców Litwy graniczyły
z terenami chanów. Brat stryjeczny Jagiełły, ambitny nad miarę Witold
z jednymi Tatarami walczył, a drugich osadzał za służbę wojenną i na
Krzyżaków, tudzież na książąt ruskich prowadzał. Chętnie wyprawiali się z nim
żądni wojennej sławy i przygód polscy panowie i wracali do domu z łupami
i jeńcami. Zacieśnianie unijnych więzi z Litwą za Zygmunta Augusta dało
Koronie województwa ukrainne i bezpośrednią już granicę z chanatem krymskim.
W wojennym stuleciu XVII Tatarzy bywali i sojusznikiem, i przeciwnikiem,
wykorzystywanym szczególnie przez Turcję.
„Nie wspominając dawniejszych rzeczy – pisał w roku 1618 Stanisław
Żółkiewski, kanclerz koronny i hetman, a więc osoba dobrze poinformowana – za
mojej pamięci ordą wielką jako teraz, byli Tatarowie po trzydziesty raz
w Koronie: bywały wojska, bywali hetmani, któż ich kiedy gromił?”. Kanclerz nie
miał złudzeń: „Tatary gromić tak to niemal podobna, jako kiedyby kto chciał
ptaki na powietrzu latające pobić”.
Tatarzy uprowadzali w step brańców, ale też niejeden ordyniec po niewoli
zostawał nad Wisłą. I tak było przez 400 lat. Przy dworach i zamkach, jak
wynika z inwentarzy, pojawiły się „tatarnie”, budynki, w których trzymano
tatarskich jeńców.
Wykuli w skale 200-metrową studnię na zamku w Smoleniu i 90-metrową na zamku
w Niedzicy; wznosili kościół Wniebowzięcia NMP w Kraśniku, co upamiętnia
zdobiąca portal kamienna głowa w turbanie; kolonizowali zniszczone przez
pobratymców ziemie nad Sanem, wpisując się w historię Pysznicy; dali ponoć nazwę
małopolskiej wsi Rajbrot (wcześniej Rajbród), gdzie choć osiedleni pod
przymusem, poczuli się jak w raju i mieli wszystkiego w bród (mniej miłe
skojarzenia budzi nazwa dzielnicy Radomska, Stobiecko, ślad osiedlenia „stu
biesów”, stu jeńców tatarskich przywleczonych przez miejscowego rycerza,
zwanych później Karaskami lub Kluchami); z jakiegoś powodu usypali Tatarską Górę
w Ciążeniu nad Wartą i wały w Urzędowie na Lubelszczyźnie; pracowali przy
budowie renesansowego Wawelu i rozbudowie zamku w Wiśniczu, gdzie wykuli tunel
do
klasztoru karmelitów i studnię; w Puszczy Sandomierskiej zakładali i palili wieś
Żołynię; w Zatorze kopali stawy rybne; byli jednymi z pierwszych mieszkańców wsi
Posada Rybotycka nieopodal Przemyśla, wsi Słopnice w Beskidzie Wyspowym, Pcimia
w Beskidzie Średnim, Bażanówki w ziemi sanockiej; w Zwierzyńcu wykopali staw
ordynatom Zamoyskim...
Gdy 17 sierpnia 1629 roku na zamku w Olesku wnuczka Żółkiewskiego Zofia rodziła
syna Jana, przyszłego króla polskiego, nieopodal palił wioski tatarski czambuł.
Pierwsze wojenne rany odnosił Jan w walkach z Tatarami. Tatarzy zamordowali jego
starszego brata Marka po przegranej bitwie pod Batohem w 1652 roku. Sam poznał
ich bliżej, gdyż na czas rozmów pokojowych trafił jako zakładnik do obozu chana
Islam Gereja. Historycy się spierają, czy wtedy, czy już wcześniej i w jakim
stopniu opanował język tatarski. Niewątpliwie potrafił się nim porozumiewać,
podobnie zresztą jak po turecku. W czasie potopu szwedzkiego ta umiejętność się
przydała, gdy starosta jaworowski Sobieski dowodził posiłkami tatarskimi
przysłanymi pod Warszawę przez chana Mehmed Gereja. Już jako hetman
wielki próbował wyjednać amnestię dla Lipków, Tatarów mieszkających na terenie
Rzeczypospolitej, którzy przeszli na stronę Turcji, bo nie płacono im żołdu,
i żałowali tego kroku. (Kto nie pamięta Azji Tuhajbejowicza z sinymi rybami
i watahą Lipków?). Jako król, pokonał ich i przyjął na łono armii koronnej, a za
zaległy żołd nadał im ziemię.
Jan Chryzostom Pasek, opowiadając w swym pamiętniku o kampanii wiedeńskiej, kpi
sobie z Niemców, których „ogniste rury szabli tatarskiej wytrzymać nie
mogły”, choć „przedtym z nas urągali się (...), że z narodem gołym, nie
horężnym (...) wojujemy, których sto przed jedną rurą ucieka”. Wspomina, jak
sam wojował z Tatarami i nigdy „po potrzebie” nie widział „trupa
tatarskiego na kupie tak wiele, jak Niemców, Moskwy i inszych narodów”.
Najlepiej bić się „z Niemcem”: „Zwycięży mię – nie goni mię; zwyciężę
ja go – nie uciecze mi; a Tatar zaś – i uciekać mu źle, i gonić go rzecz
uprzykrzona; a choć go i dogonisz, to się przy nim nie obłowisz”.
Nie dziw, że po bitwie pod Parkanami, gdzie wojska polskie odniosły „większe
zwycięstwo niżeli pod Wiedniem”, a sułtana wspierało Tatarów ledwie kilkuset,
zmęczony król rycerz pisał z wyraźną ulgą do ukochanej żony Marysieńki, że się
„nowy chan z nami bić nie chce” i że pośle do niego za to „więźnia
Tatara (...) z komplementem”.
Dziesięć lat później Kazimierz Sarnecki, rezydent podkanclerzego litewskiego
Karola Stanisława Radziwiłła na dworze schorowanego już Sobieskiego donosił
chlebodawcy o pośle nowego chana Selima Gireja Jokasie, którego król kazał „
w Wilanowie traktować i wszystkie [mu] galenteryje (...) prezentować; był tedy
Tatar wesół, tańcował i z drugimi Tatarami podpili sobie dobrze”. Wkrótce
przybył drugi poseł z Krymu, „urodzony Polak, Łukasz Bilczyński, na Żółtych
Wodach wzięty i pobisurmaniony”. Życzyli sobie „szczerego i wiecznego
z nami pobratymstwa”.
Kruszyniany i Bohoniki... wsie na białostockim tatarskim szlaku, dane kiedyś
nawróconym zdrajcom Lipkom, atrakcja turystyczna, na co dzień prawie już bez
Tatarów, ożywają w muzułmańskie święta.
Zgodnie z kruszyniańską tradycją pułkownik Samuel Murza Krzeczowski, właściciel
wsi z nadania Jana III, odwdzięczył się królowi, ratując mu życie pod Parkanami.
Król podobno nawet odwiedził Kruszyniany i odpoczywał pod lipami, które wciąż
dają orzeźwiający cień.