PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 54-55

Maria Konopka-Wichrowska

Obrazki z Tatarami na pierwszym planie




W średniowieczu nie mieli najlepszej opinii – wedle niebezstronnego kronikarza (Długosza) Tatarzy to: „ludzie bezbożni, srogiego umysłu i nie mniej srodzy w czynach”, skłonni do „wszeteczności” i „cielesnej rozpusty”, „na zimno równie jak upały wytrwali”, dla swoich „uprzejmi i chętni, wierni, szczerzy i ludzcy”, dla obcych „zrazu układni, ale potem chytrzy, podstępni i kłamliwi, w żądaniu natrętni, do dawania nieskorzy i trudni”; w dodatku – urody kontrowersyjnej: „małej postawy, nóg krótkich, nosa płaskiego i wklęsłego, twarzy szerokiej bez brody, oczu małych a bystrych, piersi przestronnej, rozłożystej, cery brzydkiej czarniawej, budowy ciała silnej”; jak na wojowników przystało, „ poprzestający na szczupłej i lada jakiej strawie”, tyle że szczególnej: „ żywią się końskim mlekiem, posoką i ścierwem, surowymi pokarmami i mięsiwem, a zwłaszcza prosem z krwią końską zmieszanym; chleba, soli i żadnych przysmaków nie cierpią”.

W Roku Pańskim 1241 ujrzano ich nad Wisłą po raz pierwszy, gdy po zdobyciu Kijowa gnali na Węgry i część zboczyła nieco. W lutym spalili Sandomierz, w końcu marca złupili i puścili z dymem Kraków.

By zatrzymać stepowych najeźdźców, 9 kwietnia, „na równinie szerokiej, zwanej Dobre Pole” książę Henryk Pobożny „rozwinął swoje hufce” – przeciw „hordyńcom” stanęło rycerstwo śląskie, opolskie, krakowskie, wielkopolskie, Krzyżacy i „ochotnicy rozmaitego języka i z różnych narodów zebrani”, nawet górnicy z kopalń złota w Złotoryi, „iżby gęstsze utworzyły się szyki”. Mimo liczebnej przewagi Tatarów, polskie kusze okazały się dość skuteczne w starciu z ich łukami i szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę obrońców. Ale Tatarzy mieli coś w zanadrzu.

„Była w ich wojsku między innymi chorągwiami jedna ogromnej wielkości, na której widzieć się dawał wymalowany znak X; na samym zaś wierzchołku jej drzewca tkwiła postać głowy wielce szpetnej i potwornej z brodą. Kiedy więc Tatarzy już o jedno staje w tył się byli cofnęli i zabierali do ucieczki, chorąży niosący ów proporzec począł tą głową z całej siły machać, a natychmiast buchnęła z niej jakaś para gęsta, dym i wyziew tak smrodliwy, że za rozejściem się między wojskami tej zabójczej woni Polacy mdlejący i ledwo żywi ustali na siłach i niezdolnymi się stali do walki” – próbował Długosz opisać niezrozumiałe wydarzenie.

Jak twierdzi profesor Józef Włodarski z Uniwersytetu Gdańskiego, w bitwie na Dobrym Polu pod Legnicą Tatarzy wykorzystali chiński wynalazek, nienowy zresztą, gazy bojowe, co było pierwszym ich użyciem w Europie i ostatnim przed I wojną światową.

Książę Henryk walczył „z wielką odwagą”, ale ugodzony dzidą, spadł z konia. Tatarzy „ucięli mu głowę, którą zatknąwszy na drzewcu, a ciało odarłszy z szat książęcych, nagiego trupa zostawili na polu”. Obrazek z tą sceną – tatarskim oddziałem pod murami Legnicy, który straszy obrońców głową nieszczęsnego księcia – z Legendy o świętej Jadwidze upodobali sobie autorzy szkolnych podręczników. Zapamiętałam go ze swoich książek sprzed lat, bo robił na mnie wrażenie, a pisząc ten tekst, z ciekawości zerknęłam do gimnazjalnego podręcznika syna – i oczywiście się nie zawiodłam: jest!

W Roku Pańskim 1259 znów „za grzechy chrześcijan na ziemię sandomierską wkroczyli Tatarzy”, w dodatku „wraz z Prusami, Rusinami i Kumanami...”. Obrońcy Sandomierza pomyśleli naiwnie (oszukani przez ruskich negocjatorów), że wydając napastnikom „gród wraz z mieniem”, uratują życie swoje i swych rodzin. Na bezbronnych Tatarzy „rzucili się niczym wilki na owce i tyle popłynęło krwi niewinnych ludzi, że jej potoki spływające do Wisły sprawiły, że wezbrały wody”. O straszliwych wydarzeniach przez lata zawodzili wędrowni pieśniarze:

W Sędomirzu co się też stało
Przez Tatary płaczliwe działo:
Tak ludzi wiele pobili
Wisłę trupy zastawili,
Dziatki z krwią po wodzie płynęły


Dzisiejsze atrakcje turystyczne Krakowa – przerwany hejnał grany z Wieży Mariackiej i goniący panny po Rynku Lajkonik – to echo tych tatarskich harców na ziemiach skłóconych Piastów.

Różne daty są tu podawane... Może to było w roku 1241, a może to już następny najazd stepowych wojowników... W każdym razie, w tym niebezpiecznym czasie na wieży hejnałowej kościoła Mariackiego czuwał trębacz. Wypatrzył w oddali zbliżający się do miasta tatarski czambuł. Zaczął trąbić na trwogę, ale jego trąbkę usłyszeli nie tylko krakowianie. Tatarska strzała przeszyła mu szyję. Tatarom nie udało się wziąć miasta z zaskoczenia (słaba pociecha, skoro i tak je wzięli).

A to mogło być już w 1287 roku... Oddział Tatarów, którzy niewątpliwie mieli złe zamiary, rozłożył się obozem nad Wisłą niedaleko wsi Zwierzyniec. Przyuważyli ich flisacy – włóczkowie i nocą unieszkodliwili śpiących. Wzięli im konie i ubrania i ruszyli na Kraków, by trochę nastraszyć jego dumnych mieszkańców. Gdy ci z ulgą rozpoznali „napastników”, miast się obrazić, postanowili co roku świętować – w pierwszy czwartek po Bożym Ciele – niedoszły tatarski najazd. Kilkaset lat później dał się uwieść tej tradycji nawet Stanisław Wyspiański, który zaprojektował znaną postać Lajkonika, czy raczej tatarokonika...

Wszystko się jeszcze pokomplikowało, gdy na tron wawelski zaproszeni zostali Jagiellonowie, których zdobyczne ziemie jako władców Litwy graniczyły z terenami chanów. Brat stryjeczny Jagiełły, ambitny nad miarę Witold z jednymi Tatarami walczył, a drugich osadzał za służbę wojenną i na Krzyżaków, tudzież na książąt ruskich prowadzał. Chętnie wyprawiali się z nim żądni wojennej sławy i przygód polscy panowie i wracali do domu z łupami i jeńcami. Zacieśnianie unijnych więzi z Litwą za Zygmunta Augusta dało Koronie województwa ukrainne i bezpośrednią już granicę z chanatem krymskim.

W wojennym stuleciu XVII Tatarzy bywali i sojusznikiem, i przeciwnikiem, wykorzystywanym szczególnie przez Turcję.

„Nie wspominając dawniejszych rzeczy – pisał w roku 1618 Stanisław Żółkiewski, kanclerz koronny i hetman, a więc osoba dobrze poinformowana – za mojej pamięci ordą wielką jako teraz, byli Tatarowie po trzydziesty raz w Koronie: bywały wojska, bywali hetmani, któż ich kiedy gromił?”. Kanclerz nie miał złudzeń: „Tatary gromić tak to niemal podobna, jako kiedyby kto chciał ptaki na powietrzu latające pobić”.

Tatarzy uprowadzali w step brańców, ale też niejeden ordyniec po niewoli zostawał nad Wisłą. I tak było przez 400 lat. Przy dworach i zamkach, jak wynika z inwentarzy, pojawiły się „tatarnie”, budynki, w których trzymano tatarskich jeńców.

Wykuli w skale 200-metrową studnię na zamku w Smoleniu i 90-metrową na zamku w Niedzicy; wznosili kościół Wniebowzięcia NMP w Kraśniku, co upamiętnia zdobiąca portal kamienna głowa w turbanie; kolonizowali zniszczone przez pobratymców ziemie nad Sanem, wpisując się w historię Pysznicy; dali ponoć nazwę małopolskiej wsi Rajbrot (wcześniej Rajbród), gdzie choć osiedleni pod przymusem, poczuli się jak w raju i mieli wszystkiego w bród (mniej miłe skojarzenia budzi nazwa dzielnicy Radomska, Stobiecko, ślad osiedlenia „stu biesów”, stu jeńców tatarskich przywleczonych przez miejscowego rycerza, zwanych później Karaskami lub Kluchami); z jakiegoś powodu usypali Tatarską Górę w Ciążeniu nad Wartą i wały w Urzędowie na Lubelszczyźnie; pracowali przy budowie renesansowego Wawelu i rozbudowie zamku w Wiśniczu, gdzie wykuli tunel do klasztoru karmelitów i studnię; w Puszczy Sandomierskiej zakładali i palili wieś Żołynię; w Zatorze kopali stawy rybne; byli jednymi z pierwszych mieszkańców wsi Posada Rybotycka nieopodal Przemyśla, wsi Słopnice w Beskidzie Wyspowym, Pcimia w Beskidzie Średnim, Bażanówki w ziemi sanockiej; w Zwierzyńcu wykopali staw ordynatom Zamoyskim...

Gdy 17 sierpnia 1629 roku na zamku w Olesku wnuczka Żółkiewskiego Zofia rodziła syna Jana, przyszłego króla polskiego, nieopodal palił wioski tatarski czambuł. Pierwsze wojenne rany odnosił Jan w walkach z Tatarami. Tatarzy zamordowali jego starszego brata Marka po przegranej bitwie pod Batohem w 1652 roku. Sam poznał ich bliżej, gdyż na czas rozmów pokojowych trafił jako zakładnik do obozu chana Islam Gereja. Historycy się spierają, czy wtedy, czy już wcześniej i w jakim stopniu opanował język tatarski. Niewątpliwie potrafił się nim porozumiewać, podobnie zresztą jak po turecku. W czasie potopu szwedzkiego ta umiejętność się przydała, gdy starosta jaworowski Sobieski dowodził posiłkami tatarskimi przysłanymi pod Warszawę przez chana Mehmed Gereja. Już jako hetman wielki próbował wyjednać amnestię dla Lipków, Tatarów mieszkających na terenie Rzeczypospolitej, którzy przeszli na stronę Turcji, bo nie płacono im żołdu, i żałowali tego kroku. (Kto nie pamięta Azji Tuhajbejowicza z sinymi rybami i watahą Lipków?). Jako król, pokonał ich i przyjął na łono armii koronnej, a za zaległy żołd nadał im ziemię.

Jan Chryzostom Pasek, opowiadając w swym pamiętniku o kampanii wiedeńskiej, kpi sobie z Niemców, których „ogniste rury szabli tatarskiej wytrzymać nie mogły”, choć „przedtym z nas urągali się (...), że z narodem gołym, nie horężnym (...) wojujemy, których sto przed jedną rurą ucieka”. Wspomina, jak sam wojował z Tatarami i nigdy „po potrzebie” nie widział „trupa tatarskiego na kupie tak wiele, jak Niemców, Moskwy i inszych narodów”. Najlepiej bić się „z Niemcem”: „Zwycięży mię – nie goni mię; zwyciężę ja go – nie uciecze mi; a Tatar zaś – i uciekać mu źle, i gonić go rzecz uprzykrzona; a choć go i dogonisz, to się przy nim nie obłowisz”.

Nie dziw, że po bitwie pod Parkanami, gdzie wojska polskie odniosły „większe zwycięstwo niżeli pod Wiedniem”, a sułtana wspierało Tatarów ledwie kilkuset, zmęczony król rycerz pisał z wyraźną ulgą do ukochanej żony Marysieńki, że się „nowy chan z nami bić nie chce” i że pośle do niego za to „więźnia Tatara (...) z komplementem”.

Dziesięć lat później Kazimierz Sarnecki, rezydent podkanclerzego litewskiego Karola Stanisława Radziwiłła na dworze schorowanego już Sobieskiego donosił chlebodawcy o pośle nowego chana Selima Gireja Jokasie, którego król kazał „ w Wilanowie traktować i wszystkie [mu] galenteryje (...) prezentować; był tedy Tatar wesół, tańcował i z drugimi Tatarami podpili sobie dobrze”. Wkrótce przybył drugi poseł z Krymu, „urodzony Polak, Łukasz Bilczyński, na Żółtych Wodach wzięty i pobisurmaniony”. Życzyli sobie „szczerego i wiecznego z nami pobratymstwa”.

Kruszyniany i Bohoniki... wsie na białostockim tatarskim szlaku, dane kiedyś nawróconym zdrajcom Lipkom, atrakcja turystyczna, na co dzień prawie już bez Tatarów, ożywają w muzułmańskie święta.

Zgodnie z kruszyniańską tradycją pułkownik Samuel Murza Krzeczowski, właściciel wsi z nadania Jana III, odwdzięczył się królowi, ratując mu życie pod Parkanami. Król podobno nawet odwiedził Kruszyniany i odpoczywał pod lipami, które wciąż dają orzeźwiający cień.






 <– Spis treści numeru