Przedwojenna Warszawa wielokulturowa odeszła na zawsze.
Przyzwyczailiśmy się, że jest jedna, może bardziej praska lub wolska,
ale wyłącznie polska. Nie zauważyliśmy, że staje się znów
różnorodna. Przyjmujemy do wiadomości obecność
cudzoziemców – Wietnamczyków, Koreańczyków, Ukraińców, Czeczenów,
przybyszy z Afryki – ale nie znamy i nie chcemy poznawać ich kultury.
Są, a jakby ich nie było w naszym myśleniu o Polsce, w naszych mediach.
Jesteśmy państwem otwartym dla imigrantów, ale jako społeczność
zamkniętym na wszelką inność. Stowarzyszenie Terra Incognita powstało
właśnie po to, aby przełamywać bariery między kulturami, by pokazywać, że to,
co inne, nie jest gorsze, a na pewno ciekawe i warte poznania.
Ostatni projekt stowarzyszenia to spektakl Tám i Cám,
czyli historia jednej miłości, określony przez twórców jako miejska
przypowieść polsko-wietnamska. Rzecz dzieje się na dwóch planach
– rzeczywistym, czyli na bazarze, i baśniowym. Pierwszy to miejsce,
gdzie spotykają się Wietnamczycy i Polacy, jedni jako handlarze, drudzy
jako klienci. Ich interesy są sprzeczne, toteż niekiedy dochodzi do
konfliktów. I od takiego właśnie spięcia zaczyna się spektakl, by dalej
stać się opowieścią o miłości, która wszystko przetrwa i nienawiści,
która sama siebie niszczy. Motywem przewodnim jest wietnamska legenda.
Opowiedziana egzotycznym dla nas językiem, pozwala się nam zanurzyć
w nierealnym świecie, by opowiedzieć o dobrze znanych uczuciach. Dwa
plany, realny i baśniowy, w spektaklu przeplatają się co chwila, przez co
zacierają się granice między tym, co dzieje się na warszawskim bazarze
a baśnią z wietnamskiej wioski. Ta zabawa konwencją, zaproponowana
przez twórców – Annę Gajewską i Mirosława Sikorę – jest zabawna
i świeża. Scenografia, którą tworzą przesuwane, pomalowane tkaniny,
zaskakuje pomysłowością i współgra z atmosferą opowieści, a aktorzy
amatorzy nie tylko świetnie radzą sobie z materią przedstawienia, ale
sprawiają wrażenie, że się sami świetnie bawią. Dawno też nie widziałam
tak żywo reagującej i zainteresowanej spektaklem publiczności, dodajmy:
wieloetnicznej.
Spektakl został pokazany w Centrum Łowicka i w Teatrze Staromiejskim
w Warszawie.
Małgorzata Wittels
15 i 16 września (w sobotę i niedzielę), w ramach Otwartych
Ogrodów, odbyły się dwa koncerty w ogrodzie Państwa Wernerów,
w Brwinowie, przy ulicy Słonecznej. I choć pogoda niezbyt zachęcała do
słuchania muzyki w plenerze, publiczność dopisała.
W sobotę pierwsza wystąpiła Joanna Liberadzka z utworami solo na harfę
i jej koncert, składający się z dzieł klasycznych, ale i trudnego utworu
nowoczesnego, został przyjęty gorącymi oklaskami. W drugiej części
koncertu artystka akompaniowała Dominice Szewczyk, śpiewaczce Opery
Narodowej, która wykonała arie z oper włoskich. Wprawdzie silny wiatr
szumiący w starych drzewach zagłuszał czasem obie artystki, ale za to
rozwiał czarne chmury i koncert zakończył się w promieniach zachodzącego
słońca. Artystki i goście zostali poczęstowani gorącymi napojami.
W niedzielę pogoda już była lepsza. Koncert rozpoczął młody
brwinowski pianista Łukasz Nagórka, który zagrał pięknie utwory
Beethovena i Chopina. Następnie Justyna Bacz, laureatka wielu konkursów
piosenki francuskiej, zaśpiewała kilka piosenek po francusku
i w tłumaczeniu na polski. Niedzielny koncert zakończył się ariami
z oper francuskich w wykonaniu Dominiki Szewczyk, której akompaniował na
pianinie znany chopinista Wojciech Szewczyk.
Mieszka wśród nas wielu wspaniałych artystów. To świetny pomysł, by
zachwycali nas piękną muzyką nie tylko w salach koncertowych stolicy,
lecz i w naszych skromnych progach – nawet jeśli czasem zaszumi wiatr
czy pies zaszczeka.
Maria Werner Mickiewicz