Chciałem podzielić się kilkoma refleksjami, które nasunęły mi
się po tych pięknych, choć chłodnych wrześniowych dniach.
W Brwinowie, Milanówku i Podkowie Leśnej zorganizowano
dziesiątki wielorakich interesujących imprez, odbywających się zarówno
w ogrodach mieszkańców naszych miast, jak i w „przestrzeniach
ogólnodostępnych” na co dzień. Zakres olbrzymi – każdy mógł znaleźć
dla siebie co najmniej kilkanaście wydarzeń, odpowiadających
zainteresowaniom własnym czy też indywidualnym kryteriom wyboru.
Lektura i analiza programu OGRODÓW były czynnościami stresogennymi,
pierwotny wybór za chwilę ulegał zmianie, nanoszone były nowe „ptaki”
przy aktualnie wybranych pozycjach, nazajutrz obraz selekcji był jeszcze
inny. Program w przededniu OGRODÓW wyglądał jak pokreślony brudnopis
z kolorowymi znaczkami, zakreśleniami, uwagami – była to, jak sądzę,
jedna z najczęściej czytanych w tych dniach pozycji drukowanych.
Stanowi to wynik przyłączania się do DNI DZIEDZICTWA coraz to większej
liczby uczestników-organizatorów. Impreza w widoczny sposób się
rozrasta – to pierwsza refleksja.
Ale dokonany ostatecznie wybór miał małą szansę realizacji. Nie da
się przecież wpaść do wybranego ogrodu na przysłowiowe pięć minut.
Człowiek ulega atmosferze stworzonej przez organizatorów, spotyka
przyjaciół, porozmawia, wypije kawkę, odnowi znajomości. Po czym patrzy
z przerażeniem na zegarek i... biegiem na następną imprezę. Podkowa
przypominała w te dni skrzyżowanie ruchliwych ulic. Mijając się na
ulicach, wymienialiśmy szybkie zdania i uwagi o odbytej właśnie
imprezie, o planach na najbliższą chwilę, rekomendowaliśmy swój wybór,
umawialiśmy się gdzieś za godzinę, na popołudnie, na jutro. Słowem –
miasto żyło radośnie, a mieszkańcy mieli sobie wiele rzeczy do
powiedzenia – to refleksja następna.
Nasz własny ogród również został OTWARTY, zatem mój wybór, szczególnie
w niedzielę, był ograniczony. Nie udało się odwiedzić wielu miejsc
i wziąć udziału w imprezach, na które miało się chęć...
W sobotę, 15 września, odwiedziłem trzy podkowiańskie ogrody.
Pierwszym był OGRÓD ARTYSTYCZNY u Państwa Mirosławy i Andrzeja
Ryczerów, a w nim wystawa obrazów i rysunków z podróży po Europie,
Kazimierzu Dolnym i Warszawie oraz wystawa fotografii – autorstwa
przedstawicieli klanu Ryczerów: Marii, Teresy, Franciszka i Wojciecha;
do tego partia krokieta w wydaniu rodzinnym. Wystawione prace,
refleksyjnie piękne, wzbudzały żywe zainteresowanie odwiedzających. Dla
mnie miłym wzruszeniem był widok Torunia, znam dobrze to malownicze
miasto, a widok starówki od strony Wisły z powodzeniem może konkurować
z warszawskim Starym Miastem. Na życzenie gości Panna Katarzyna
Ryczerówna wykonała na flecie kilka utworów Mozarta. Gościnni
gospodarze częstowali domowymi wypiekami – szkoda było opuszczać ten
sympatyczny ogród, wręcz zalany przedpołudniowym ciepłym słońcem.
Kolejnym miejscem był OGRÓD LEŚNY Pani Anny Kalinowskiej. W całej
rozciągłości zasługuje on na to miano: gęstwina drzew i krzewów, bogate
runo z licznymi jeszcze kwiatami – wszystko oplecione wszędobylskimi
bluszczami i dławiszami. Tajemnicze cienie i plamy światła od
południowego słońca. W takiej scenerii wysłuchaliśmy fragmentów książki
Gospodyni: Łaskotani chrabąszcza wąsami i przyrodniczej poezji
ks. Jana Twardowskiego – teksty wspaniale czytał Maciej Rayzacher,
który wraz z Panią Anną opowiadał później o spotkaniach z ks.
Twardowskim. Tłem muzycznym imprezy był „Renesansowy Ogród Miłości”
– recital miłosnych madrygałów w wykonaniu zespołu wokalnego POŚRODKU
ŻYWOTA. Jakże się chciało dłużej posiedzieć w leśnym ogrodzie i jeść
smakowite prawdziwe śliwki węgierki, którymi obficie częstowała
Gospodyni.
Ale czas naglił, nasz ogród miała odwiedzić wycieczka. Zdążyliśmy
w ostatniej chwili. Przybyła liczna grupa gości, wędrująca po Podkowie
w ramach wycieczki tematycznej „Muzeum architektury XX wieku”, którą
po starych ogrodach i interesujących architektonicznie domach
oprowadzała Pani Barbara Domaradzka.
Tego dnia jeszcze, przed wieczorem pojechaliśmy do OGRODU ZIELONEGO
Pani Hanny Gradkowskiej. Bardzo chcieliśmy tam być. Słyszeliśmy
wcześniej o pięknym ogrodzie i ciekawych roślinach. Tak też i było.
A szczególną moją uwagę zwróciły kępy różowej jeżówki rosnącej nad
sporym „okiem” wodnym, pełnym kwitnących śnieżnobiałych nenufarów.
Reszta ogrodu również do polecenia. Ileż to pracy trzeba, wielu
zabiegów, znawstwa, doświadczeń i cierpliwości – w większości przecież
w ramach czystego amatorstwa – by nasze podkowiańskie ogrody stały się
tak interesujące i piękne... – to kolejna refleksja.
Wieczór był chłodny i bardzo wietrzny, wręcz zimny – a zaplanowana
impreza miała mieć charakter plenerowy. Na szczęście zgasło światło
i z plenerów przenieśliśmy się do domu. W jaki sposób Gospodyni w ciągu
pięciu minut zaaranżowała we wnętrzu salę koncertową – nie wiadomo.
Ale koncert Grzegorza Bukały bez światła elektrycznego (tylko nieliczne
świece) i bez nagłośnienia zostanie długo w pamięci. Artysta wykonał
autorski recital ballad p.t. „Muzyka w drodze” – świetne teksty,
interesująca aranżacja, ciekawa muzyka. Dość wspomnieć, że po występie
goście mówili fragmentami tekstów piosenek Pana Grzegorza, np. „jak
wchodzisz na pokoje, to uważaj, by nie zostać pokojową”. Dowcipne i na
czasie. Tak upłynął dzień pierwszy.
Niedziela od rana budziła niepokój swoją pogodą. Będzie padać czy
nie? Będzie wiało i łamało gałęzie drzew jak w sobotę czy też ogrody
wypełnione zostaną jedynie niezakłóconą atmosferą imprez? Pytania
i niepewność o tyle zasadne, że właśnie w niedzielę przed południem
otwierał się nasz ogród, OGRÓD MUZYCZNO-POETYCKI, z przewodnią
myślą: „Ludzie gościńca. Wędrowcy, pielgrzymi, tułacze”. Teksty
poezji wybrała Anna Foss (Mickiewicz, Norwid, Konopnicka, Wierzyński,
Tuwim, Lechoń, Iwaszkiewicz, Skwarnicki i Szymborska), recytowała je –
jak zwykle ciepło i pięknie – Joanna Jędryka, a moja żona Jaśmina
grała na fortepianie utwory Beethovena, Szymanowskiego, Chopina. Czy
pozostało jeszcze w uszach słuchaczy refleksyjne współbrzmienie
Tuwimowskiej Pieśni o Jezusie z mazurkiem Szymanowskiego? Może
tak...
Muzyce i poezji towarzyszyła mała wystawka naszych domowych pamiątek
z wędrówek odbytych po Podhalu i Himalajach.
Na czas spotkania w naszym ogrodzie zrobiło się słonecznie i pięknie,
może dlatego, że na wszelki wypadek rozstawiliśmy na tarasie olbrzymi
parasol, mający chronić Panią Joannę przed ewentualnym deszczem. Nie
był potrzebny.
Goście też nie zawiedli. Wśród nich wyróżniała się zwarta grupa
koleżanek i kolegów z ostatnich klas szkoły podstawowej Gospodyni.
Nieprawdopodobne – tyle lat wspomnień. Ktoś z odwiedzających napisał
w książce pamiątkowej domu: „Muzyka była poezją, a poezja –
muzyką...”. To już trzecie OGRODY w naszym ogrodzie. Cieszymy się
bardzo z takich odwiedzin.
Jak tylko ostatni goście opuścili nasz ogród, popędziliśmy na
spotkanie z OGRODEM MUZYCZNYM i na koncert „Podróże z jazzem”.
Śpiewała ślicznie Marzena Grzymała z zespołem, a następnie na
fortepianie improwizował Włodzimierz Pawlik. Fenomenalnie! Stare dęby
(stoją jak kolumny na całej działce) w zachwycie słuchały występów,
którym towarzyszyła wystawa fotograficzna Marka Englisza pt. „Impresje
z podróży”. Ten OGRÓD to jedna impresja artystyczna – obraz
i dźwięk. A tak na marginesie – ogród Pani Marzeny przez układ
architektoniczny domu i ukształtowanie roślinności stanowi naturalną
salę koncertową, dziś zapełnioną muzykami i słuchaczami. Było dużo
młodych ludzi i rowerów pod płotem. Widać na piechotę nie dałoby się
zdążyć na OGRODY, a przygotowanych miejsc do siedzenia nie starczyło dla
wszystkich.
Ostatni odwiedzony przez nas ogród to OGRÓD MUZYCZNO-ARTYSTYCZNY
Pana Edwarda Ipnarskiego. Występowało wielu artystów muzyków:
śpiewaków (wśród nich Elżbieta Ryl-Górska) i instrumentalistów.
Mnie niesłychanie zachwycił występ Pani Iwony Jędruch, grającej na
specyficznych instrumentach: gongach i misach dźwiękowych. Można sobie
wyobrazić śpiewający wielki gong i wtórujące mu mosiężne misy? Chyba
można, ale lepiej usłyszeć na żywo.
Przez te dwa dni byłem uczestnikiem sześciu OGRODÓW. I to tylko
w Podkowie. Więcej absolutnie się nie dało.
Myślę, że miałem okazję (licząc bardzo pobieżnie) spotkać się z około
450-550 ludźmi, a byłem tylko na sześciu imprezach. Na każdej
z nich jedynie czwarta czy piąta część publiczności to byli ludzie,
których spotkałem w innych odwiedzanych ogrodach. Reszta (czyli
większość) to uczestnicy nowi! I w ogóle mi nieznani. Z jakże zatem
szerokich i licznych kręgów rekrutują się uczestnicy zapoczątkowanych
trzy lata temu w naszej Podkowie OGRODÓW!
Biorąc pod uwagę te obserwacje, aż boję się pomyśleć, ile osób brało
udział w całym festiwalu. Musiało w nim uczestniczyć tysiące, a może
dziesiątki tysięcy ludzi. To duże zjawisko, wielki wysiłek
pomysłodawców, liderów projektu i organizatorów poszczególnych imprez.
Tak zdecydowany i wymierny udział gości to wyraźna zapłata za trud
i jasna przesłanka na przyszłoroczne DNI DZIEDZICTWA. To taka refleksja
generalna.
W niedzielny wieczór nastąpił wielki finał OGRODÓW w Milanówku. Willa
„Waleria”, dawny dom artysty-rzeźbiarza Jana Szczepkowskiego,
wyglądała bajkowo. Głęboki wieczór, fasada podświetlona, elementy
architektury wydobyte dodatkowym światłem, wnętrza w odcieniu fioletu,
rzeźby artysty wyglądają z okien. Niepowtarzalna sceneria. I do tego
muzyka „Od Straussa do Kiepury” w wykonaniu salonowego zespołu
„Camerata” z Krakowa. Świetnie śpiewali soliści: Małgorzata Kubacka
i Mateusz Zaidel. Aż się nasuwa pytanie: kto dziś potrafi tak grać
Straussa? Chyba tylko Wiedeńczycy.
A po koncercie występ „trzech tenorów” – burmistrzowie Brwinowa,
Milanówka i Podkowy Leśnej zaprosili wszystkich na czwarte DNI
DZIEDZICTWA EUROPEJSKIEGO. Do zobaczenia zatem za rok.
Łączę wyrazy nieustającego szacunku,
Zbigniew Jachimski