We wspomnieniach dawnych mieszkańców Podkowy nie brak informacji
o balach, rozrywkach, imprezach sportowych, słowem o tym, jak się bawili
i odpoczywali zamożni podkowianie. Ale społeczność miasta-ogrodu
tworzyli także ci, którzy swoją pracą umożliwiali korzystanie
z rozrywek. O nich pisaliśmy niewiele, jest więc okazja, aby to
nadrobić
Tadeusz Radko, od 1931 roku mieszkaniec Podkowy, jest zarazem jedynym,
który urodził się w najstarszym miejscowym budynku – w „Zabytku”.
Ten parterowy drewniaczek w swojej historii pełnił różne funkcje i miał
różne nazwy. Zbudowany prawdopodobnie jako ostatni z szeregu domków
letniskowych wzdłuż obecnej ul. Lipowej, służył stęsknionym za naturą
mieszkańcom Warszawy. Domki powstały w latach 70. XIX wieku na skraju
lasów i tworzyły osadę o nazwie Stanisławów. Graniczyła ona
z folwarkiem Wilhelmów, w którym oprócz tradycyjnej gospodarki rolnej
właściciel prowadził gospodarstwo myśliwskie, tworzące zaplecze dla
polowań z udziałem warszawskiej socjety. Miejsce w gajówce – jak
wówczas nazywano „Zabytek” – otrzymał Stanisław Radko, gdy rozpoczął
pracę gajowego u Stanisława Lilpopa. Zapewne musiał przygotowywać teren
do polowań, dokarmiać zwierzynę, wskazywać myśliwym bezpieczne miejsca,
bo okolica obfitowała w tereny bagniste. Czy, kiedy obejmował posadę
gajowego, wiedział, że są to ostatnie lata istnienia dzikiej przyrody
w tej okolicy?
Stanisław Radko przybył do Podkowy w połowie lat 20. Opuścił rodzinną
wieś Dziębakowo w sierpeckim, by odbyć służbę w I pułku Szwoleżerów
w Warszawie. Do wsi już nie powrócił, bo jego wielodzietna rodzina
z trudem mogła się wyżywić, przywędrował do Podkowy za chlebem.
Zamieszkał z żoną Heleną w jednym pokoiku, z sionką i kuchenką, ale –
jak wspomina syn – ojciec nie miał wielkich wymagań. W tym czasie
przystąpiono do parcelacji terenów leśnych i rozpoczęto wytyczanie
działek. Las stawał się rzadszy, budowano coraz więcej domów.
Letniskowa osada Stanisławów i folwark Wilhelmów przekształciły się
w miasto-ogród. Zmniejszał się coraz bardziej zakres prac, jakie
podejmował ojciec jako gajowy, zatrudniano go więc do innych np.
do oprowadzania gości po okolicy. Gdy ktoś nie mógł o własnych siłach dotrzeć z „Kasyna” do
któregoś z pensjonatów przy ulicy Parkowej, ojciec prowadził go,
z latarnią w ręku, przez park. Ta ścieżka, którą przemierzał, do dziś
istnieje.
Dobrze pamiętam składane za gajówką skrzynie po wysypanej sadzy. Ojciec
rozwoził zawartość skrzyń i rozsypywał w miejscach najbardziej bagnistych.
A takich było mnóstwo, zwłaszcza w Podkowie Wschodniej. Od „Złotej
Podkowy” zaczynało się wyraźne obniżenie terenu i bagnisty grunt. Aby
utwardzić teren, kładziono bale drewniane. Wiele lat później, przy
brukowaniu ulicy Bukowej, wydobyto pozostałości tych utwardzeń.
Z tamtych czasów pozostało panu Tadeuszowi trochę wspomnień. Na
przykład o tym, jak budował sobie kryjówkę ze skrzyń po sadzy. Mama
ubrała mnie czyściutko, w białe ubranko i wypuściła na dwór. Bawiłem
się, jak umiałem. Łatwo sobie wyobrazić, jak wyglądałem, kiedy stamtąd
wyszedłem! Inny mój „wyczyn” wiązał się z pobliską cukiernią państwa
Koneckich. Odwiedzałem ten miły lokal kilkakrotnie i grzecznie prosiłem
o babeczkę. Dostawałem i odchodziłem zadowolony. Dopiero później mama
otrzymała rachunek za moje łakomstwo!
Część gajówki zajmowała poczta, a gdy ta
przeniosła się do domu państwa Zarębskich przy Brwinowskiej, zastąpił ją
sklepik typu szwarc, mydło i powidło, czyli popularna mydlarnia pani
Trzoskowskiej. Tu kupowano naftę do lamp, proszki do prania, a także
przybory do pisania. Ale to już było później, kiedy rodzina państwa
Radków zamieszkała w Podkowie Wschodniej.
Pan Tadeusz pamięta opowieści ojca o budowie kolejki EKD na trasie
między Podkową a Grodziskiem. Nadzorował on prace przy wywózce ziemi
z wykopów i z rozkopanej górki za Parowem Sójek, znacznie wyższej niż
inne wzniesienia w okolicy. Wykopaną ziemię wysypywali wozacy
w miejscach najbardziej podmokłych.
Kiedy w rozwijającym się mieście-ogrodzie funkcja gajowego
okazała się niepotrzebna, Stanisław Radko podjął w 1932 roku pracę
dozorcy u profesora Antoniego Leśniowskiego, w jego domu przy
Modrzewiowej 6. Profesor był lekarzem, współwłaścicielem kliniki „Omega”
w Alejach Jerozolimskich. Mieszkał z rodziną – żoną Janiną i synem
Stefanem, również lekarzem – w Warszawie, dojeżdżał tylko co jakiś
czas do Podkowy.
Elegancka willa wzniesiona została na dużej działce – 6 tysięcy
metrów kwadratowych. Najpierw powstał mały drewniany domek
o charakterze letniskowym. Właściciele przyjeżdżali do Podkowy latem.
Obszerna willa, piętrowa, z wysokim parterem i łamanym dachem, zbudowana
została na początku lat 30. W ogrodzie założono kort
tenisowy, o który dbał pan Radko; w części użytkowej ogrodu były
inspekty, w części rekreacyjnej róże, mnóstwo kwiatów oraz krzewy
ozdobne. O wszystko dbał dozorca, który wraz z rodziną
zajmował pomieszczenia w suterenie. Początkowo mieszkali tylko z synem,
później urodziła się córka Krystyna.
Wybuch wojny rozpoczął całkiem nowy etap w życiu podkowian. W tym
czasie właściciele wyjechali do stolicy, pozostawiając w domu swoją
dalszą rodzinę i nas w suterenie. Od 1940 roku wolne pokoje właściciele
wynajęli zamożnym ludziom, m.in. rodzinie Lipskich i Iłowieckich.
Rodzice mieli dach nad głową, ale nie mieli pracy, a więc i środków do
życia. Zatrudniali się u lokatorów, a także u innych osób w okolicy.
Ogród i kort przekształcone zostały w ogród warzywny, uprawialiśmy
kartofle.
W tym okresie plagą Podkowy i okolic były nocne napady rabunkowe.
W październiku 1940 roku na willę Leśniowskich napadło siedmiu bandytów.
Grożąc bronią spędzili wszystkich mieszkańców do piwnicy i związali im
ręce. Rodzina Lipskich została całkowicie ograbiona, także rodzinie
Radków zabrano oszczędności. Bandyci zamknęli wszystkich, strasząc, że
na drzwiach umieszczony został granat, który wybuchnie po ich otwarciu.
Pierwszy uwolnił się Stanisław Radko i przez okienko piwniczne
wydostał na zewnątrz, po czym wezwał policję. Dzięki szybkiej akcji
jeszcze tej nocy zatrzymano w Komorowie napastników, ale w wyniku
strzelaniny czterech z nich zginęło. Część zrabowanych kosztowności
udało się odzyskać, ale rodzina Lipskich, w których bandyci rozpoznali
ukrywających się Żydów, opuściła Podkowę.
Stanisław Radko od roku 1940 związany był z RGO. Syn wspomina
nazwiska założycieli oddziału Rady w Podkowie: Leonarda Samowicza, Jana
Liberdę, Pomianowskiego oraz panią Gruszczyńską. Celem rady było
niesienie pomocy ludziom biednym, szczególnie wysiedleńcom.
W pomieszczeniach piwnicznych zbudowano kuchnię oraz stołówkę.
Produkty, z których przyrządzano posiłki, pochodziły z upraw kartofli
i kapusty na niezagospodarowanych poletkach, m.in. na terenie
dzisiejszego cmentarza, na pasach ziemi wzdłuż ulicy Głównej.
W lipcu 1942 roku willę Leśniowskich zajęło wojsko niemieckie; tu
wypoczywali oficerowie i żołnierze z frontu wschodniego. Nie był to
zresztą jedyny dom, w którym zamieszkali niemieccy żołnierze. Pan
Tadeusz Radko wspomina, że gdy nadeszły chłody, Niemcy przywozili drzewo
z lasu i zobowiązali ojca do palenia w piecach, więc znów było ciepło.
Wiosną 1943 roku znów zmienili się lokatorzy, dom zajęli niemieccy
cywile (był to Werbe Instytut, na czele którego stał dyrektor
Hageman). Urzędnicy biura byli uzbrojeni, a w budynku założono
sygnalizację alarmową. Często gościli tu niemieccy oficerowie i tak
było w jedną z sobót lipca 1943 roku. Oficerowie dla rozrywki zaprosili
artystkę
niemiecką z Berlina. Podczas przyjęcia zjawiło się dwóch młodych ludzi,
pytając o dyrektora. Stanisław Radko zaprowadził ich, a jego żona,
podejrzewając, że nie są to pożądani goście, usiłowała włączyć alarm.
Nie zadziałał. W wyniku strzelaniny zginął niemiecki generał oraz
pracownik Polak. Napastnicy, a byli nimi prawdopodobnie żołnierze
AK, uciekli. Taki atak nie mógł pozostać bez echa. Następnego dnia
Helenę i Stanisława oraz jego brata Wincentego aresztowano i przewieziono
na Schucha. Po dwóch tygodniach przesłuchań zostali zwolnieni.
Prawdopodobnie system alarmowy założony został przez podstawionych
pracowników, powiązanych z podziemiem. Wkrótce biuro Hagemana opuściło
Podkowę.
Pod koniec wojny, w okolicy Podkowy stacjonowały oddziały węgierskie,
współdziałające z Niemcami. Z relacji mieszkańców wynika, że byli
przyjaźnie nastawieni do Polaków.
Grupka żołnierzy przeszła na polską
stronę i schroniła się w lasku między ulicami Jaworową, Modrzewiową
i Bukową. Było to latem 1944 roku, kiedy nieopodal domu, w którym
mieszkałem, rozbił obóz oddział węgierski. Żołnierze od samego początku
szukali kontaktów z ludnością cywilną. Węgrzy bardzo życzliwie odnosili
się do Polaków. W ciągu kilku tygodni zadzierzgnęła się między nami
dobra znajomość, a potem nawet serdeczna przyjaźń. Mimo, że na ogół
rozmawialiśmy na migi, to jednak porozumiewaliśmy się dość dobrze –
wspominał Stanisław Radko. – Pewnego razu przyszła do naszego
mieszkania kobieta z kilkoma żołnierzami... Od niej dowiedzieliśmy się,
że żołnierze zdezerterowali ze swoich jednostek i chcą pójść do polskich
oddziałów. A przede wszystkim potrzebują pomocy. Są głodni... I tak
przez kilkanaście dni, tuż pod bokiem Niemców, żywiliśmy osiemnastu
zbiegłych żołnierzy. Próbowaliśmy też organizować ubrania cywilne, nie
mówiąc już o takich drobiazgach, jak mydło, ręcznik, pędzel czy brzytwa.
Stanisław Radko skontaktował zbiegów z dowódcą AK i część
z nich została przydzielona do oddziałów partyzanckich. Niektórzy
walczyli potem w Puszczy Mariańskiej, inni w Kampinosie. Mała grupka
ukrywała się w Lasach Młochowskich i usiłowała przedostać się do
powstańczej Warszawy. Nie udało się; zatrzymani w lesie, zostali
rozstrzelani. Tak zginęli trzej żołnierze węgierscy i zostali
pochowani w środku lasu; stąd wzięły się trzy mogiły, do dziś
zachowane. Pod koniec lat 60. nastąpiła ekshumacja i ciała
Węgrów przeniesiono na podkowiański cmentarz. Wtedy też
odsłonięta została tablica na skwerze przed Urzędem Miejskim.
Z synem jednego z żołnierzy spotkał się Stanisław Radko po latach.
Poprzez informację o uroczystościach w Podkowie Leśnej, zamieszczoną
w gazecie węgierskiej, wiadomość o grobach znajdujących się na naszym
cmentarzu dotarła do rodzin zabitych. Po 22 latach syn jednego
z nich przyjechał tu i przywiózł na grób ojca garść ziemi
węgierskiej, a zabrał ze sobą ziemię z jego mogiły. 18 listopada 1966
roku Stanisław Radko, za pomoc udzieloną węgierskim żołnierzom, został
odznaczony Medalem Partyzanckim przez ówczesnego ambasadora Węgierskiej
Republiki Ludowej.
Powstanie to był nowy etap w życiu Podkowy. W każdym domu pełno było
ludzi – od strychów po piwnice. Także do willi Leśniowskich przybyło
wielu warszawiaków. Tadeusz Radko wspomina tamte dni: Pamiętam, że
mieszkał tu przez jakiś czas pan Schiele, właściciel znanego browaru,
a wraz z nim jego syn Edward, który był w moim wieku, więc wiele czasu
spędzaliśmy razem. Później wyjechali do Tarczyna.
O edukacji podkowian wiemy trochę z wcześniejszych publikacji. Na
Akacjowej mieszkała pani Knoff, która prowadziła prywatną szkołę.
U niej początkowo uczył się Tadeusz Radko, ale nie tylko tu, także
w tzw. domu pod wiatrakiem przy ul. Żwirowej w Brwinowie, w szkole
podstawowej w Grudowie, a gdy Niemcy ją zajęli, przeniósł się do
Milanówka. W ostatnim roku wojny chodził na komplety do pani
Majkowskiej na Topolową, do Heleny Walickiej do „Złotej Podkowy” przy
Modrzewiowej, do pana Tynelskiego na Jodłową i wreszcie po wyzwoleniu
– do „Jukawy” przy Parkowej. Siedzieliśmy tam na wojskowych
taboretach, wszyscy w jednej klasie.
Ojciec posłał mnie do gimnazjum, ale ja od dziecka byłem
przyzwyczajony do pracy i chciałem uczyć się konkretnego zawodu. I tak
trafiłem do Gimnazjum Przemysłowego przy Fabryce Stowarzyszenia
Mechaników Polskich z Ameryki działającego w Pruszkowie, które ukończyłem
w 1948 roku. Podjąłem wtedy pracę w fabryce i uczyłem się w technikum
mechanicznym dla pracujących. Do końca gimnazjum należałem też do 101
drużyny harcerskiej w Podkowie, założonej przez organistę Zygmunta
Sobotę.
Pan Radko wspomina niedzielne zbiórki drużyny pod figurą Matki Boskiej
przy Parkowej, skąd harcerze ze śpiewem maszerowali do kościoła.
Towarzyszyła nam zawsze grupa mieszkańców. W niedzielne popołudnia
urządzaliśmy różne zabawy w parku – śpiewy przy ognisku, zawody, itp.
Uczyliśmy się orientacji w terenie podczas wypraw do Lasu Młochowskiego,
zdobywaliśmy różne sprawności, biwakowaliśmy. W 1946 roku zajęliśmy, po
uzyskaniu pozwolenia władz, drewniaczek przy ul. Jodłowej (była kawiarnia „
Pustelnik”), naprzeciwko
czytelni pani Sucheckiej. To była nasza harcówka. Wkrótce jednak
okazała się za mała. Z drzew wyciętych przez służby leśne w ramach tzw.
przecinek, dobudowaliśmy drugie pomieszczenie. Po latach, gdy
rozwiązano harcerstwo, domek przydzielono jednej z rodzin. Jeździliśmy
też na letnie obozy. W 1946 roku spędziliśmy wakacje w lasach koło
Osowca. Nasz
wyjazd wakacyjny sfinansowali rodzice i podkowiańscy parafianie. Na
kolejny obóz w Puszczy Bolimowskiej harcerze zarobili organizując
loterie i inne imprezy oraz uprzątając park na zlecenie władz miasta.
Pracownik sołectwa pan Miracki zlecał nam różne prace, za które
otrzymywaliśmy wynagrodzenie.
O roli harcerstwa i formacji, jaką starał się nadać młodym ludziom
Zygmunt Sobota pan Tadeusz mówi: tam nauczyłem się działania dla
wspólnego dobra, szacunku do pracy i do ludzi pracy, co przydało mi się
później, gdy zostałem radnym czterech kadencji w ówczesnej Radzie
Narodowej.
Pan Tadeusz dość wcześnie usamodzielnił się, rozpoczął pracę i odszedł
z harcerstwa. W 1955 roku, po odbyciu służby wojskowej, założył rodzinę
i wkrótce opuścił dom przy ul. Modrzewiowej. Własnymi rękami przy pewnej
pomocy ojca, zbudowałem dom, w którym mieszkam do dziś. Prawie
wszystko, poza elektryką, wykonałem sam, nawet narzędzia sam zrobiłem,
dzięki pracy w fabryce.
Dziś w domu przy ulicy 11 listopada mieszka pan Tadeusz żoną Wandą, córką
Barbarą i jej rodziną; dorasta trzecie pokolenie związane z Podkową.
Nie żyją już ci, którzy wybrali miasto-ogród jako swoje miejsce –
Helena zmarła w 1974 roku, a Stanisław w 1976. Pochowani zostali na
cmentarzu w Brwinowie.
Może jeszcze kilka informacji o willi profesorostwa, w której rodzina
Radków przeżyła kilkanaście lat. Jeszcze przed powstaniem zginął
w Warszawie syn prof. Leśniowskiego podczas jakiejś strzelaniny;
profesor zmarł tuż po wojnie. Wtedy jego siostra, pani Piaszczyńska,
która mieszkała tu z córką Lalą, wynajęła dom Instytutowi Buraka
Cukrowego, później zaś Instytutowi Hodowli Roślin, który zajmował
budynek jeszcze w latach 80. Dziś jest to własność prywatna.
Tadeusz Radko przeżył w Podkowie 76 lat i zna ją jak własną kieszeń.
Pamięta ukwiecone skwery i alejki przedwojennej Podkowy, trudny czas okupacji,
lata komunistycznej władzy. Wzdycha, gdy rozmowa schodzi na wychowanie młodego
pokolenia
i żałuje, że nie idzie ono w takim kierunku, jaki jemu i jego kolegom
proponował Zygmunt Sobota, ucząc pracy, służby społeczeństwu i poszanowania
wartości.
Dokument odznaczenia Stanisława Radko węgierskim Medalem Partyzanckim |
Stanisław Radko i ambasador Węgier Ferenc Martin podczas uroczystości odznaczenia węgierskim Medalem Partyzanckim |
<– Spis treści numeru