Promienie porannego słońca, przeczesane listewkami żaluzji, padły
w lewy kąt pod sufitem, a stamtąd powędrowały w prawo i w dół.
Obojętnie przesuwały się po ściemniałej tapecie, aż trafiły na niewielki
obrazek – oprawioną w szklane ramki widokówkę. Wąska plaża pod
kostropatą skałą, do której w połowie wysokości przylgnęła bielona
lepianka. Przez chwilę zabłysło greckie morze, rozprażył się grecki
piasek. Lecz gdy promienie, mimochodem muskając wysłużone meble,
podjęły spacer po tapecie, iluzja prysła, greckie słońce zgasło,
widokówka przestała żyć. Wreszcie światło dotarło do wysokiego, prawie
szpitalnego łóżka i rozsypało się po nim. Obmacało pościel i wśliznęło
się w każdy jej załomek, by odnaleźć swój ostateczny cel –
pomarszczoną twarz Adeli. Gdy tylko przebiło powieki śpiącej staruszki,
wyniosło się z sypialni, by świecić już tylko w ogrodzie.
Adela otworzyła oczy. Słońce, greckie słońce, znikało także z jej
snu, pozostawiając po sobie nieokreślone poczucie krzywdy. Odgarnęła
kołdrę, dźwignęła się z trudem i opuściła stopy na podłogę. Wzdrygnęła
się z niesmakiem na widok sinych węzłów żylaków, zgarnęła koszulę na
kolana i poczłapała do okna. Podciągnęła żaluzję. Ładna pogoda jak na
kwiecień. I jak na Polskę. Nie, nie powinna porównywać jej z grecką.
Mogłaby dziś zgrabić stare liście, niedużo tego. Jak dawno już nie
pracowała w ogrodzie! Dawno...? Nie, raczej dopiero co skopała tę
niewielką grządkę, powinny ją boleć plecy. Nie bolą jednak bardziej niż
zwykle. Zapomniała? Pamięć ją zawodzi? A jak pięknie kwitną żonkile.
Że też nie zauważyła tego jutro. Jutro? Chyba wczoraj? Jutro czy
wczoraj? Ach ta pamięć! Zapomnienie – przypomnienie...
zrozumienie...
– O, mój Boże – jęknęła zrozpaczona i mocniej chwyciła się
parapetu. – Znowu pamiętam!
Nie usłyszała otwieranych drzwi i drgnęła, kiedy Oksana położyła jej
dłoń na ramieniu.
– W samej koszuli i boso! Pomogę się pani ubrać.
Adela spojrzała w przyjazną twarz opiekunki. Pozwoliła jej
zaprowadzić się do łazienki.
– Już niedługo, Oksano, nie będę pani potrzebowała.
– Nie? – spytała beztrosko Ukrainka.
– Ano nie. Widzisz, powraca mi pamięć. Z dnia na dzień będzie
lepiej: wczoraj lepiej niż jutro, przedwczoraj lepiej niż wczoraj.
Będę coraz silniejsza, coraz młodsza...
– ... i coraz bardziej zdemenciała – mruknęła Oksana.
– Słuch też mi się poprawi – ostrzegła Adela. Zdawała sobie
jednak
sprawę z tego, że nie wyrażała się dziś zbyt jasno. No, ale po
pierwsze, władze umysłowe dopiero zaczynały jej powracać, a po drugie,
tego, co się działo, i tak nie potrafiłaby nikomu jasno i logicznie
wytłumaczyć. Zresztą to nie będzie miało żadnego znaczenia. To właśnie
Oksana nie będzie następnego dnia pamiętała tej rozmowy. Wreszcie
zniknie z życia Adeli, wyobrażając sobie, że właśnie w nie wkracza.
– A teraz pora na kawusię – zapowiedziała Oksana, prowadząc
staruszkę do kuchni.
Adela usiadła za stołem i pozwoliła się obsługiwać. – Który to dziś
jest? Ile mam lat? Pytam – odpowiedziała na ironiczny uśmieszek
Oksany – bo to nie zawsze jest tyle samo. Raz było 76, innym razem
82. Nie zastanawiam się, od czego to zależy, mam inne kłopoty na
głowie.
– Aha, inne kłopoty. A jakie?
Niewinność tego pytania i beztroska, z jaką zostało zadane,
rozjątrzyły Adelę. Zdecydowana wytrącić Oksanę ze stanu błogiej
niewiedzy, wykrzyknęła:
– A to, że muszę kogoś zabić, to nie kłopot? Czeka mnie droga przez
piekło!
Oksana zmartwiła się:
– Ojojoj, pani Adelo, chyba miała pani zły sen. Niech się pani
napije. Kawusia. Z mleczkiem. O, proszę, jak pięknie pachnie. A tu
gazeta. Proszę, tu okulary.
– A nie mówiłam? – zatriumfowała staruszka, rzuciwszy okiem na
gazetę. – Ani 76, ani 82, tylko 80. Jest marzec, choć ogród wygląda
na kwiecień, no, ale mamy już 2030, klimat się zmienia. A ja w 2030 mam
osiemdziesiąt lat, no i co pani na to?
Oksana zaniemówiła, zaskoczona trafnym wynikiem. Adela natomiast
trochę się odprężyła.
– Ach, wie pani co? Mam jeszcze prawie trzydzieści lat. Co się
będę
już teraz martwić? Ugotujmy sobie po jajeczku i poproszę o bułkę
z miodem.
Martwiła się jednak. Demencja opuszczała ją, to fakt. Jakże jednak
miała się cieszyć z tego, że powoli i nieubłaganie zbliżał się dzień,
gdy będzie musiała zamordować Stavrosa?
Adela zanurzyła bułkę w kawie i zamyśliła się. A tak dobrze się
wszystko układało. Wtedy, gdy Adela była pięćdziesięcioletnią młódką,
jej mąż, starszy o piętnaście lat... jakże mu było na imię?... miał
pójść na emeryturę. Planowali, że przeniosą się wtedy na stałe do
Grecji. Kiedyś, na wakacjach, wędrując po mało znanych wysepkach,
natrafili na prawie niezamieszkałą wioskę, położoną malowniczo na
stromym, skalistym wybrzeżu. Młodsi mieszkańcy wynieśli się z niej
w poszukiwaniu łatwiejszego chleba. Starzy, którzy zostali na miejscu,
wymierali, a turyści woleli plażę niż surowe piękno. Adela i jej mąż od
pierwszej chwili zapragnęli wynająć albo kupić któryś z domków. Ta
jednomyślność zaskoczyła Adelę, przyzwyczajoną do rezygnowania
z własnych pragnień i poddawania się woli męża. Jego nigdy nie
obchodziło zdanie żony, a ona stawiała opór jedynie bierny
i zakamuflowany. Tym razem jednak, gdy po raz pierwszy działali ręka
w rękę, szybko osiągnęli cel. Już następne wakacje spędzili we własnym
domku, to odnawiając go, to wędrując po wyspie. Mąż uwolnił Adelę od
planowania wspólnych zajęć, w zamian za co oczekiwał od niej jedynie
smakowitych posiłków na każde zawołanie. Oczywiście nie protestowała,
bo sprawa nie została nawet poddana pod dyskusję. Zgrzytając zębami,
gotowała na jednym palniku, chodziła do strumienia czerpać wodę lub
prać. Coraz bardziej jednak kochała Grecję i swoją chatynkę, i coraz
częściej tęskniła do niej co zimę. Gdy więc mąż na pół roku przed
emeryturą oznajmił jej, że przeniosą się do Grecji na stałe, Adela
pochwaliła pomysł i zaczęła snuć własne plany.
Opracowała wszystko starannie, dopięła na ostatni guzik – tak
w każdym razie sądziła wtedy. Nie uśmiechało jej się trwać w jarzmie
nieudanego małżeństwa i nadal usługiwać tyranowi, do tego
w trudniejszych warunkach. Ona też chciała czuć się wolna i niezależna,
chciała spędzać czas po swojemu. Zapragnęła więc pozbyć się męża.
O rozwodzie nie mogła marzyć. Mąż by się nie zgodził, a Adeli
brakowałoby sił, żeby go wbrew jego woli porzucić. Plan, który punkt po
punkcie układała przez całe sześć miesięcy, był doskonały. Przede
wszystkim nikt nie miał wiedzieć, że już w maju będą oboje w tym samym
czasie w Grecji. Albo może nikt nie miał wiedzieć, że on – jego imię
zaczynało się chyba na M – przyjedzie parę dni wcześniej niż ona.
Albo jakoś tak...
Mózgowi Adeli daleko jeszcze było do pełnej sprawności, pamięć,
w której grzebała, sprawiała wrażenie mętnej, zakisłej zupy. Szczegóły
nie miały jednak teraz znaczenia, gdyż nie chodziło już o uśmiercenie
męża. Zrobiła to przed laty dokładnie tak, jak zaplanowała, i nikt nigdy
o nic jej nie podejrzewał. Niestety, cały wysiłek poszedł na marne.
Adela wyłowiła z kawy rozmokły kęs, który oderwał się od bułki,
i trzymając go na łyżeczce, wpatrywała się weń z wyrzutem, jakby to on
był winien, że nie mogła pozostać w Grecji. Musiała wrócić do Polski.
Przez Stavrosa. Jakże często żałowała Grecji. Swojego utraconego raju.
Nawet teraz. Ale to nie Stavrosa nienawidziła.
Adela walnęła łyżeczką w jajko. Skorupka pękła z nieprzyjemnym
trzaskiem. Wiktor. Oczywiście. Mąż miał na imię Wiktor. Wszyscy
myśleli, że porzucił Adelę i wyemigrował. Po paru latach Adela, ufając
w swoje alibi bez skazy, zapragnęła oficjalnie zostać wdową i zaczęła
chodzić po urzędach. Nie udało jej się jednak przekonać sądu o śmierci
Wiktora, tak dobrze tę śmierć zatuszowała. Z biegiem czasu przestała
się tym przejmować. Starzała się i bolączki starości, codzienne drobne
udręki odsunęły wszystko inne na bok. Aż wreszcie wszystko jej
zobojętniało.
Zamordowanie Wiktora nie przyniosło Adeli żadnych finansowych
korzyści. Liczyło się jedynie poczucie zadośćuczynienia za lata ucisku
i szykan. Ani przez chwilę nie żałowała swojego czynu. Niestety, gdy
tylko dusza Adeli, wspominając ostatnie sekundy życia Wiktora, zaczynała
wykręcać radosne piruety, historia ze Stavrosem dawała o sobie znać jak
odcisk w ciasnym bucie. Ulga po popełnionym morderstwie trwała wtedy
zaledwie parę godzin. Adela spędziła je na leżaku.
Czuła się rozkosznie, drzemiąc w wiosennym słońcu. Wreszcie uwolniła się
od Wiktora. Maleńki grecki domek należał już tylko do niej.
Zaczynała samodzielne i beztroskie życie.
I wtedy zjawił się Stavros. Jedyny Grek, który znał ich z Polski,
przez jakiś złośliwy figiel losu znalazł się właśnie tu, żeby
przypadkiem spotkać Wiktora. Według planu Adeli Wiktor „przebywał”
gdzie indziej, a tu, gdzie został zamordowany, wcale go nie było. Nikt
nigdy potem w to nie wątpił, więc Stavros stanowił rzeczywiście jedyne
ryzyko.
Adela lubiła Stavrosa. W jej erotycznych marzeniach, niekiedy z lekka
zabarwionych romantycznie, Stavros z reguły odgrywał główną rolę. Nic
więc dziwnego, że owego pamiętnego przedpołudnia, gdy nieobciążona już
małżonkiem zaczęła snuć plany na przyszłość, w jej myślach pojawił się
Stavros. Wtem jakiś cień przesłonił słońce. Adela otworzyła oczy.
W pierwszej chwili uwierzyła, że zmaterializowało się jej marzenie.
Stavros. Ale Stavros nie przyszedł do niej. Spytał o Wiktora, którego
zobaczył z daleka poprzedniego dnia... Wiktora tu nie było i nie ma
– powiedziała Adela, częściowo zgodnie z prawdą. Stavros
roześmiał się i wyciągnął z kieszeni aparat fotograficzny. Bardzo
nowoczesny: z zoomem i z datą.
Niebo się zaciągnęło, do kuchni wdarł się chłodny powiew. Oksana
wybiegła na taras zebrać wietrzącą się pościel, zanim zmoczy ją deszcz.
Adela nie mieszkała już w Grecji. Albo może jeszcze nie
mieszkała w Grecji. Zależy, z której strony na to spojrzeć. Wpadła
w pętlę czasu, ostatni fragment życiorysu przemierzała w tę
i z powrotem. Mordowała Wiktora, lecz zaledwie kilka godzin mogła się
rozkoszować owocem swego czynu. Aby uniknąć konsekwencji usunięcia
jedynego świadka Stavrosa, musiała zacierać swoje ślady w Grecji
i wracać do Polski.
Co rano stawała w oknie i porównywała aktualną pogodę ze wspomnieniem
pogody na zawsze utraconej. Każda kropla deszczu spadała kroplą goryczy
w jej duszę. Adela starzała się, pełna żalu i poczucia krzywdy, aż
wreszcie postępująca demencja kładła wszystkiemu kres. Zapadała w stan
niemal dziecięcej niewinności i niewiedzy – cóż, kiedy nie zdawała
sobie z tego sprawy. W jakimś momencie, którego jej umysł nie był
w stanie uchwycić, bieg czasu zmieniał kierunek i dni następowały po
sobie w odwrotnej kolejności. Po upływie miesięcy, czy może lat,
powracały jej władze umysłowe. Wraz z nimi wracała pamięć. I gdy
z dnia na dzień młodniała, zbliżała się nieubłaganie do dnia, w którym
musiała zamordować Stavrosa i zniweczyć wszystkie swoje nadzieje. Gdy
jednak nadchodził ów dzień, nie potrafiła zabić go od razu.
Ignorowała datowaną fotografię Wiktora i zapraszała Stavrosa na wino.
Spędzali ze sobą cały dzień, rozmawiali, flirtowali, pływali w morzu
i wygrzewali się w słońcu. A wieczorem szli razem do łóżka. Kochali
się i zasypiali objęci ramionami.
Następnego dnia Adelę budziło chrapanie – oczywiście Wiktora.
Wprawnie pozbawiała go życia, a wtedy czas znów zmieniał kierunek.
Adeli pozostawało już tylko czekać na Stavrosa. Choć serce
pękało jej z żalu, zabijała ukochanego szybko i w miarę bezboleśnie,
kasowała zdjęcia Wiktora w jego aparacie, zacierała wszelkie ślady
i wracała do Polski.
Już po raz szósty przeżywała wszystko, lecz ciągle jeszcze nie potrafiła przyjąć proponowanej jej przez czas szansy. Zbyt nienawidziła Wiktora, aby go oszczędzić.