Żył sobie w Jendowiszczach chłop jeden; wołali go Jerik. Człowiek był
z niego młody, rosły, a to i krzepki. Baby nie miał i nie wiedzieć
czemu co i raz kichał.
Nie było na świecie weselszego chłopa: nigdy się nie smucił i nie
upadał na duchu. Do świata tego Jerik pasował akuratnie, w sam raz.
Szli ulicą chłopy i szedł im naprzeciw Jerik, i kichał.
– A to go wzięło – mówili chłopy – widać powietrze w duszę nie
włazi. Tchu mu brak.
– Nie inaczej... Ależ go ten kich rwie, a bodaj cię!
– Taki to już z niego cudak.
A Jerik cieszył się każdym oddechem i kichał z uciechy. Wszystko go
radowało, wszystko zajmowało.
Trudził się wieloma rzeczami – orał, dumał, chodził po polu i liczył
obłoki. Pod wieczór wracał do wsi i podszczypywał dziewuchy.
Jerik nie wierzył ni w Boga, ni we wroga. „Wszystko jest rzeczą
ludzką – dumał – a ziemia nie ma krańca. Co tylko zechcę, wezmę
i zrobię. Zechcę – boleść rozplenię, zechcę – radość”.
I po prawdzie imał się Jerik różnych rzeczy i był człek do ludzi –
chocia żył sam, bez baby, jak jaki zbój – a kiedy dzwonili na mszę,
przybiegał ochoczo.
Przychodzi raz do niego wróg rodzaju ludzkiego i powiada:
– Chcesz, nauczę cię lepić ludzi z gliny?
– Dobra – Jerik na to.
– A co dasz?
– Łapcie.
– A co jeszcze?
– Co jeszcze: a bierz w diabły miskę, onuce, kapotę... Nie
ukrzywdzę, nie bój się.
– Niech będzie, widzę – powiedział wróg i nauczył Jerika lepić
ludzi z gliny, z ziemi i wszelkiego paskudztwa, jak się je dobrze
naślini.
Narobił Jerik ludzi cały pułk i rozpuścił jak ziemia długa i szeroka
– niech tam szukają jej czterech krańców. Rozeszły się te dzieci
wraże i Jerikowe po ziemskim brzuszysku i przepadły: ani widu, ani
słychu. A Jerik już o nich zapomniał i wziął się za rzecz nową –
umyślił sobie niebo na wylot przebić, głowę przez dziurę na wierzch
wysadzić i zobaczyć – jest tam Bóg czy się schował?
Chodził znowuż po polu, pod obłokami i rozmyślał o wszystkim:
czemuż to tak dobrze jest na świecie, skoro nie ma tu ani jednej
dobrej rzeczy, a jak jest – wiadomo. Nocą niebo jest bliżej
i spoglądają zeń gwiazdy – wężowe oczyska. Wieczorami
dziewuchom nabrzmiewają cycki, a oczy zachodzą łzami.
I jeszcze – od czego ich oczy są jak jeziora, kiedy po dnie przetacza
się zamglone niebo. Wróże i staruchy mówią, że w oczach świętych
więcej gwiazd niźli na niebie.
Wiedźma, wiedźma mącigłowa – w oku jedną gwiazdę chowa, za
to lepszą od całej gwiezdnej sfory tam w górze.
Z chłopami Jerik przestawał jak z rodzonymi braćmi – jeden
drugiemu był człowiekiem i nie wstydzili się, że żyją w swojej wsi
sami jedni, zapomniani od świata. Z każdej chaty widać niebo,
a z nieba widać cały świat. I cichą nocą można usłyszeć wszystkie
ludzkie głosy, jak się nawołują po calutkiej ziemi.
Aż pewnego razu poszły słuchy: że gdzieś tam objawiły się wraże
dzieci i wywracają pono brzucho ziemi wątpiami do góry. Całe
świństwo z bebechów za darmochę pono wszystkim pokazują, dla
śmiechu i ku uciesze. Odrzekli się od Boga i wroga rodzaju
ludzkiego, wynieśli ponad nich i zamyślili sobie wywrócić świat na
nice i pokazać wszystkim, że to jeno obrzydlistwo i kupa śmiechu.
Trzeba nam, powiadają, wziąć się do roboty i zrobić inną ziemię, od
nowa.
Zaśmieli się z Jerikiem ludziska: wiadomo Bóg i wróg z dawien
dawna druhowie i swaty, piekło i raj zawsze się kumały. I choć to
przecie wraże dzieci umyśliły sobie rzecz taką, to same do wroga
niepodobne – lepiej to, czy gorzej?
Na świętego Jegora* zrobiła się w niebie przerębel, wychynęła
stamtąd z szyderczym prześmiechem łysa głowa i zaraz się
schowała.
– A niech cię diabli! – rechotali chłopy.
Wieczorem dziewuchy poszły korowodem nad staw i śpiewały do
północy. Czekały innych kawalerów, nie zaś swoich parobczaków
o zakazanych gębach.
Pięć dni później zarwało się niebo i wybebeszyła ziemia. Polały się
zewsząd brudy i plugastwo. Wszyscy zobaczyli, czym był ten
najjaśniejszy świat, i natrząsali się z niego.
Koniec świata nastąpił pośród śmiechu i kpin. Wyszło, że ziemia
i niebo to paskudztwo i barachło, i nikomu już na nic się nie zdadzą.
A to ci dopiero narobił ten pułk Jerikowy!
Nocą wszystko przepadło i ocknęli się ludzie, człek przy człeku,
i zostali sami jedni, na zawsze.
Pastuchy wrócili z pustymi rękami i dalejże zawodzić na fujarkach.
Coś się skończyło, coś się zaczynało.
Przeł. Elwira Milewska-Zonn**
* Dwóch Jegorów jest na Rusi: jeden chłodny (26 listopada), drugi
głodny (23 kwietnia). Drugi jest patronem pastuchów. W tym dniu
krowy po raz pierwszy wychodzą na pastwiska, a pastuchom wynosi
się w pole jajecznicę; wieczorem dziewczyny tworzą korowód,
tańczą i śpiewkami przyzywają chłopaków (przyp. tłum.).
** Przekład przejrzała Hanna Bartoszewicz.