PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 53

Andriej Płatonow

Jerik



Żył sobie w Jendowiszczach chłop jeden; wołali go Jerik. Człowiek był z niego młody, rosły, a to i krzepki. Baby nie miał i nie wiedzieć czemu co i raz kichał.
Nie było na świecie weselszego chłopa: nigdy się nie smucił i nie upadał na duchu. Do świata tego Jerik pasował akuratnie, w sam raz.
Szli ulicą chłopy i szedł im naprzeciw Jerik, i kichał.
– A to go wzięło – mówili chłopy – widać powietrze w duszę nie włazi. Tchu mu brak.
– Nie inaczej... Ależ go ten kich rwie, a bodaj cię!
– Taki to już z niego cudak.
A Jerik cieszył się każdym oddechem i kichał z uciechy. Wszystko go radowało, wszystko zajmowało.
Trudził się wieloma rzeczami – orał, dumał, chodził po polu i liczył obłoki. Pod wieczór wracał do wsi i podszczypywał dziewuchy.
Jerik nie wierzył ni w Boga, ni we wroga. „Wszystko jest rzeczą ludzką – dumał – a ziemia nie ma krańca. Co tylko zechcę, wezmę i zrobię. Zechcę – boleść rozplenię, zechcę – radość”.
I po prawdzie imał się Jerik różnych rzeczy i był człek do ludzi – chocia żył sam, bez baby, jak jaki zbój – a kiedy dzwonili na mszę, przybiegał ochoczo.
Przychodzi raz do niego wróg rodzaju ludzkiego i powiada:
– Chcesz, nauczę cię lepić ludzi z gliny?
– Dobra – Jerik na to.
– A co dasz?
– Łapcie.
– A co jeszcze?
– Co jeszcze: a bierz w diabły miskę, onuce, kapotę... Nie ukrzywdzę, nie bój się.
– Niech będzie, widzę – powiedział wróg i nauczył Jerika lepić ludzi z gliny, z ziemi i wszelkiego paskudztwa, jak się je dobrze naślini.
Narobił Jerik ludzi cały pułk i rozpuścił jak ziemia długa i szeroka – niech tam szukają jej czterech krańców. Rozeszły się te dzieci wraże i Jerikowe po ziemskim brzuszysku i przepadły: ani widu, ani słychu. A Jerik już o nich zapomniał i wziął się za rzecz nową – umyślił sobie niebo na wylot przebić, głowę przez dziurę na wierzch wysadzić i zobaczyć – jest tam Bóg czy się schował?
Chodził znowuż po polu, pod obłokami i rozmyślał o wszystkim: czemuż to tak dobrze jest na świecie, skoro nie ma tu ani jednej dobrej rzeczy, a jak jest – wiadomo. Nocą niebo jest bliżej i spoglądają zeń gwiazdy – wężowe oczyska. Wieczorami dziewuchom nabrzmiewają cycki, a oczy zachodzą łzami.
I jeszcze – od czego ich oczy są jak jeziora, kiedy po dnie przetacza się zamglone niebo. Wróże i staruchy mówią, że w oczach świętych więcej gwiazd niźli na niebie.
Wiedźma, wiedźma mącigłowa – w oku jedną gwiazdę chowa, za to lepszą od całej gwiezdnej sfory tam w górze.
Z chłopami Jerik przestawał jak z rodzonymi braćmi – jeden drugiemu był człowiekiem i nie wstydzili się, że żyją w swojej wsi sami jedni, zapomniani od świata. Z każdej chaty widać niebo, a z nieba widać cały świat. I cichą nocą można usłyszeć wszystkie ludzkie głosy, jak się nawołują po calutkiej ziemi.
Aż pewnego razu poszły słuchy: że gdzieś tam objawiły się wraże dzieci i wywracają pono brzucho ziemi wątpiami do góry. Całe świństwo z bebechów za darmochę pono wszystkim pokazują, dla śmiechu i ku uciesze. Odrzekli się od Boga i wroga rodzaju ludzkiego, wynieśli ponad nich i zamyślili sobie wywrócić świat na nice i pokazać wszystkim, że to jeno obrzydlistwo i kupa śmiechu. Trzeba nam, powiadają, wziąć się do roboty i zrobić inną ziemię, od nowa.
Zaśmieli się z Jerikiem ludziska: wiadomo Bóg i wróg z dawien dawna druhowie i swaty, piekło i raj zawsze się kumały. I choć to przecie wraże dzieci umyśliły sobie rzecz taką, to same do wroga niepodobne – lepiej to, czy gorzej?
Na świętego Jegora* zrobiła się w niebie przerębel, wychynęła stamtąd z szyderczym prześmiechem łysa głowa i zaraz się schowała.
– A niech cię diabli! – rechotali chłopy.
Wieczorem dziewuchy poszły korowodem nad staw i śpiewały do północy. Czekały innych kawalerów, nie zaś swoich parobczaków o zakazanych gębach.
Pięć dni później zarwało się niebo i wybebeszyła ziemia. Polały się zewsząd brudy i plugastwo. Wszyscy zobaczyli, czym był ten najjaśniejszy świat, i natrząsali się z niego.
Koniec świata nastąpił pośród śmiechu i kpin. Wyszło, że ziemia i niebo to paskudztwo i barachło, i nikomu już na nic się nie zdadzą. A to ci dopiero narobił ten pułk Jerikowy!
Nocą wszystko przepadło i ocknęli się ludzie, człek przy człeku, i zostali sami jedni, na zawsze.
Pastuchy wrócili z pustymi rękami i dalejże zawodzić na fujarkach. Coś się skończyło, coś się zaczynało.



Przeł. Elwira Milewska-Zonn**




* Dwóch Jegorów jest na Rusi: jeden chłodny (26 listopada), drugi głodny (23 kwietnia). Drugi jest patronem pastuchów. W tym dniu krowy po raz pierwszy wychodzą na pastwiska, a pastuchom wynosi się w pole jajecznicę; wieczorem dziewczyny tworzą korowód, tańczą i śpiewkami przyzywają chłopaków (przyp. tłum.).

** Przekład przejrzała Hanna Bartoszewicz.



 <– Spis treści numeru