[ Obrazy Rafała Malczewskiego ]
Bywają artyści, których biografie pozostają dyskretnie w cieniu ich
dzieł, zwłaszcza wtedy, gdy te ostatnie jawią się w miarę
przejrzyście na tle współistniejących kierunków, tendencji i stylów,
wskazując zatem na możliwe inspiracje i formalne zależności...
Sytuacja komplikuje się, kiedy dzieło artysty jest tak odosobnionym
i niepowtarzalnym zjawiskiem na tle sztuki epoki, iż jedynym
sposobem jego w miarę prawdopodobnej interpretacji jest
drobiazgowa analiza życiorysu twórcy z nadzieją uzyskania
odpowiedzi na pytanie: „skąd się to wzięło?”
Od osiemdziesięciu z górą lat pytanie powyższe nurtuje krytyków
i historyków sztuki poddających analizie malarstwo Rafała
Malczewskiego (1892–1965), artysty na wskroś
oryginalnego, który stworzył swój własny, niepowtarzalny sposób
odwzorowania rzeczywistości, odrębny od wszelkich zjawisk
obecnych w sztuce polskiej dwudziestolecia międzywojennego. Na
temat jego twórczości wypowiadali się czołowi krytycy tamtych lat,
m.in. Jan Kleczyński, Wacław Husarski, Mieczysław Wallis,
Mieczysław Sterling, nie zdołali wszakże odnaleźć właściwego
klucza metodologicznego do uchwycenia esencji tego swoistego
fenomenu... Jak zatem doszło do ukształtowania się tak osobliwego
talentu malarskiego, tak różnego od ludowych prymitywów–samouków,
choć artysta nie miał za sobą systematycznego kursu na akademii sztuk pięknych?
Przywilejem losu ułatwiającym Rafałowi Malczewskiemu wstęp do
świata sztuki była, choć nie musiała, sytuacja rodzinna – jego ojciec
Jacek Malczewski (1854–1929), jeszcze za życia uznany za
wielkiego symbolistę – wizjonera epoki modernizmu, od wczesnego
dzieciństwa wprowadzał syna w orbitę swych artystycznych praktyk
i przemyśleń. Ojciec wielokrotnie przez lata portretował
syna, syn od wczesnego dzieciństwa rysował i malował, traktując tę
rodzicielską kuźnię swego talentu jako coś naturalnego
i oczywistego. Przekonanie o nieuchronności malarskiego
przeznaczenia utwierdzała w psychice wrażliwego dziecka, potem
młodzieńca, niepowtarzalna atmosfera młodopolskiego Krakowa
i bliskie kontakty, za pośrednictwem ojca (od 1897 roku profesora,
potem rektora krakowskiej ASP) z miejscową elitą intelektualną,
zwłaszcza artystami, potem zaś, w latach 1910–15, pobyt na studiach
w Wiedniu. Owe pięć lat w stolicy Austro–Węgier to raczej
eksperymentowanie z różnymi kierunkami studiów, od filozofii po
agronomię (żadnego z nich nie kończy), jednak ważniejszy od
systematycznego poznawania był sam kontakt, impuls obcowania
z czymś nowym i odkrywczym. W przypadku filozofii był to
empiriokrytycyzm Macha i Avenariusa oraz teoria psychoanalizy
Freuda, w dziedzinie sztuk plastycznych wczesnoekspresjonistyczne
malarstwo Ferdinanda Hodlera (1853–1918) a przede
wszystkim Egona Schiele (1890–1918) odezwie się
inspirującym głosem w dojrzałej twórczości Rafała Malczewskiego.
Okres wiedeński, obfitujący w doświadczenia tak rozbieżne
emocjonalnie, jak beztroska uprawianych sportów (narciarstwa
oraz wspinaczki), gorycz i ból miłosnej tragedii, utrwalił w psychice
dojrzewającego artysty potrzebę nieskrępowanej swobody,
tej „życiowej” i tej twórczej, a co za tym idzie odwagi podążania
całkowicie indywidualną drogą artystycznego rozwoju.
Późną wiosną 1915 roku Malczewski przenosi się do Zakopanego.
Uprawia intensywnie taternictwo, jako ochotnik uczestniczy
w akcjach TOPR–u, wkrótce też staje się jednym z najbardziej
obiecujących młodych wspinaczy. Nadchodzi rok 1917, który
kładzie się cieniem na jego taternickiej karierze. 25.IX, podczas
wspinaczki południową ścianą Zamarłej Turni ginie jego partner
i przyjaciel Stanisław Bronikowski. Rafał po dziewiętnastu godzinach
oczekiwania w ścianie zostaje uratowany, jednak ze śmiercią
towarzysza nigdy się nie pogodził... Usiłuje jak najszybciej
zagłuszyć pamięć tragedii zakładając rodzinę i podejmując
ostateczną decyzję o pozostaniu w Zakopanem na stałe. Zwraca się
również w stronę twórczości, jednakże jako... prozaik i poeta.
W 1920 roku debiutuje na łamach lokalnych czasopism publikując
felietony i humoreski, „Taternik” drukuje jego poezje. Rok 1924
przynosi kolejny, znacznie ważniejszy debiut, tym razem malarski.
1 kwietnia w Salonie Czesława Garlińskiego w Warszawie otwarto
wystawę obrazów Stanisława Ignacego Witkiewicza i Rafała
Malczewskiego. Pokaz dał początek niezwykłej aktywności
wystawienniczej Rafała, bierze on bowiem udział w niemal
wszystkich wystawach artystów zakopiańskich organizowanych
przez Towarzystwo Sztuka Podhalańska oraz w wielu innych
krajowych i zagranicznych aż do roku 1939. Staje się artystą
znanym i popularnym, a w latach 30., wręcz modnym.
Nie oznaczało to wszakże obniżania lotów.
Dzięki wypracowaniu bardzo osobistego języka wypowiedzi
malarskiej Rafał Malczewski, postrzegany jest jako artysta wybitnie oryginalny,
trudny do zakwalifikowania i zaszufladkowania (choć sam na
krótko zgłasza akces do stowarzyszenia „Rytm” w 1930 roku).
Jako twórca poszukujący także nowych form artystycznej
„przydatności” współpracuje w latach 1925–27 z Teatrem
Formistycznym Witkacego jako scenograf, projektuje plakaty,
okładki książek, a przede wszystkim pisze i to dużo. Na tym polu
jest Malczewski aktywny przede wszystkim jako felietonista,
recenzent i krytyk ale także komentator sportowy, publikując na
łamach czołowych gazet i czasopism dwudziestolecia. Jest jednak
przede wszystkim malarzem – tworzy niezliczone krajobrazy
Tatr i Podhala, w technice olejnej te „ważniejsze”,
bardziej wykończone, rezerwując akwarelę dla malarskich
„notatek” w plenerze. Sielskie w nastroju, czasem niepokojąco
odrealnione, innym razem ukazane w karkołomnej perspektywie
pejzaże współczesnym krytykom nieodmiennie kojarzyły się ze
sztuką naiwną, malarstwem metafizycznym przyklejano
Malczewskiemu etykietkę ekspresjonisty a nawet
impresjonisty... Najciekawszą, najbardziej wnikliwą i wręcz
odkrywczą analizę twórczości Rafała przedstawił jego bliski przyjaciel,
Stanisław Ignacy Witkiewicz w 1924 roku przy okazji
kolejnej wystawy z udziałem Malczewskiego w Zakopanem.
Trzyczęściowe studium poprzedza krótki wywiad Witkacego
z przyjacielem, z którego wyłania się podszyty autoironią, czasem
sarkazmem, stosunek Rafała do sztuki w ogóle i własnych na jej
temat przemyśleń. To co mogłoby zapewnić dyskurs obu artystom
na wyższym poziomie teoretycznym – filozofia znajdowało się już wtedy poza kręgiem zainteresowań
Malczewskiego, niegdyś przecież słuchacza filozofii w Wiedniu!
Poczem Witkacy snuje rozważania na temat sytuacji sztuki
wspólczesnej:
„Forma w znaczeniu Czystej Formy, tj. Konstrukcji
form na płaszczyźnie, jest według mnie i była istotą malarstwa.
Wyjątek stanowi nieartystyczna epoka naturalizmu i nie–artyści
malarze, błąkający się nie wiadomo po co po tym świecie wobec
coraz doskonalszych wyników fotografii. Niezależnie jednak od
istnienia tych epigonów naturalizmu z XIX wieku zaczyna się
pewien zwrot ku naturze, i to w obrębie
dotychczasowych kierunków formalnych. (...) Zużycie wszystkich
środków, zupełne zblazowanie doprowadza do tego, że artyści
przestają nimi być, a ci, którzy muszą dalej nałogowo malować,
albo powtarzają siebie w sposób nietwórczy, tzn. nie zdobywają już
nowych wartości, albo wracają do natury, aby móc dalej machać
pędzelkiem, do czego przywykli (...) Ale oprócz tych powstają nowe
typy, będące wytworami ogólnego upadku, ale jako tacy czyści
w swoim typie, ci, którzy nie przeszli przez okres Czystej Formy, nie
będąc ściśle biorąc artystami i nie cierpiąc na formalne nienasycenie.
A jednak rzeczywistość taka, jaka jest, nie wystarcza im, a jej
imitacja niezgodna jest z ich wewnętrzną wizją. Tych nazywam
hiperrealistami.” I dalej: „Dla hiperrealistów forma jako taka
(w znaczeniu konstrukcji płaskiej czy imitującej trzeci wymiar na
płaszczyźnie dla celów konstrukcyjnych...) nie istnieje. Oni chcą
doznać w swej pracy twórczej spotęgowanego wrażenia od świata
zewnętrznego wedle ich życiowych upodobań i tę wizję komuś
drugiemu narzucić. Posługują się czasem w detalach zdobyczami
formalnymi umarłego malarstwa, ale w innych celach: postawienia
realistycznego akcentu na przedmiocie. (...) W każdym razie tego,
co się w ich obrazach widzi, nie spotyka się w najbardziej
fantastycznym i egzotycznym realnym świecie, nie służy ta ich
metoda do spotęgowania tego, co jest, tylko do przeniesienia widza
w zupełnie nowy wymiar pojmowania. Mimo to nie można zaliczyć
ich do sztuki (...) Obecnie szczytów w sferze Czystej Formy nie
ma. Szczytem jest – najbardziej upadkowym, już nie artystycznym,
tylko czysto malarskim – hiperrealizm, którego jedynym czystym
przedstawicielem jest u nas, jeszcze w embrionalnym stanie
w stosunku do swych możliwości znajdujący się, Rafał Malczewski.”
Mamy tu do czynienia z iście fenomenalną antycypacją kierunku
w sztuce, zapoczątkowanego w Stanach Zjednoczonych w latach 60.
XX wieku i przeżywającego swoje apogeum w pierwszej połowie
lat 70. Ten rodzaj hiperrealizmu opierał się na niezwykłej wierności
w odtwarzaniu rzeczywistości, najczęściej nie z natury, lecz
z fotografii tejże, czemu towarzyszyło odrzucenie wszelkiego estetyzmu
i tradycyjnie pojmowanej „malowniczości”. Jednakże znów
oddajmy głos Witkacemu:
„Do prac Malczewskiego nie można
zastosować pojęcia pewnej transpozycji tego, co się normalnie
widzi – jest to raczej świat połknięty, strawiony i przedstawiony
w przestrzeni innej struktury – nazwałbym jego malarstwo
nieeuklidesowym, przy założeniu jeszcze innego od naszej gatunku
materii i podlegającej innym prawom fizycznym – ale jakimś
prawom w ogóle podlegającej, nie astrukturalnej i nie takiej, która
by nie mogła stanowić jednolicie zbudowanego układu w nie znanej
nam rzeczywistości. To nazwałem właśnie hiperrealizmem albo też
wypadkiem realizmu uogólnionego, w przeciwieństwie do
naturalizmu i jego odchyleń.” I dalej: „Na razie tkwi (Malczewski)
w tym, co można by nazwać poszukiwaniem dziwności w pospolitości.
Ale dziwność ta nie jest jeszcze rzędu metafizycznego (...).
U Malczewskiego jest to raczej akcentowanie drobnych dziwnostek
życiowych, dysproporcji człowieka i natury, niesamowitego uroku
wulgarnego, bezmyślnego istnienia w jakichś zapadłych dziurach,
w których myślące istoty przez głupotę codziennych zajęć i nałogów
upodabniają się do małżów i polipów; na tym tle przebłyski
„innego świata” wywołane nadmiarem nudy i udręki”1.
Tyle Witkiewicz... Niezależnie od tego, czy witkacowska teoria
hiperrealizmu wydaje się nam przekonywająca czy też nie, najlepszą
jej puentą mogą być słowa samego Rafała Malczewskiego:
„Kompozycja (...) na płaszczyźnie jest u mnie szeregiem selekcyj
i eliminacyj zbytecznych, moim zdaniem, przedmiotów, nie tylko
z powodu tkwiących we mnie wyobrażeń czysto
malarsko–rzemieślniczych o obrazie, ale i z uwagi na wywołanie u widza
tegoż napięcia, które we mnie powstało i trwa. (...) Raz narysowany
obraz jest dla mnie gotowy. (...) Pracując nad zrobieniem obrazu,
gotów jestem przysiąc, iż stwarzam wizje świata prawdziwszego niż
ten rzeczywisty”2. Może zatem w artystyczno–ideowej
intencji Malczewski potwierdza zasadność przypisywania mu
hiperrealizmu, godząc zarazem krytyków posądzających go
o ekspresjonizm a nawet impresjonizm? Może czasem dobrodusznie
łagodzi wizję jak z sennego koszmaru, a kiedy indziej podlewa
ciężarem ołowiu beztroską na pozór sielankę ludzkiej egzystencji?
Które z tych podejrzeń są prawdziwe a które nie, może wszystkie
albo żadne – tak mógłby chyba odpowiedzieć sam Rafał Malczewski...
1 S. I. Witkiewicz, Wystawa Rafała Malczewskiego
w Zakopanem, cyt. za: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Bez
kompromisu, Warszawa 1976, str. 99–104
2 R. Malczewski, Moje malarstwo, „Plastyka”, I, nr 1, 1930, str. 3–4.