Osoby mojej strzeże fosa
Biegnąca metr od czubka nosa,
A między nimi nie uprawne
Powietrze – to są włości sławne,
Prywatny folwark mojej mości,
Ostrzegam tutaj obcych gości,
By nie wkraczali weń, nachalni
(Chyba że okiem mej sypialni
Znak dam im – do zbratania drogę):
Broni choć nie mam – opluć mogę.
W.H. Auden, Prolog:
Powstanie architektury.
Przeł. Stanisław Barańczak.
Ten krótki i jakże dowcipny tekst Audena wydaje się być doskonałym
początkiem moich rozważań o dotyku. To także coś w rodzaju mojego
osobistego motta podczas wędrówek po zatłoczonej Warszawie.
Wychowałam się w Podkowie Leśnej, położonej trzydzieści kilometrów od
centrum Warszawy. To tutaj, w mieście-ogrodzie, chodziłam do
szkoły podstawowej i do liceum. Przez prawie osiemnaście lat mój dzień
zaczynał się powolnym spacerem do szkoły przez podkowiański park
i kończył tak samo – powrotem przez las do domu. Zawsze lubiłam te
spacery. To one nadawały rytm każdemu dniu. Warszawa była miejscem
przyjemności, do którego dojeżdżało się kolejką WKD popołudniami, aby
pójść do kina lub teatru.
Nigdy wcześniej nie poczułam tłoku i pędu, w jakim pogrążona jest
stolica, aż do czasu rozpoczęcia zajęć na Uniwersytecie. Nie skłamię
mówiąc, że moje codzienne, poranne dojazdy do Warszawy – najpierw
kolejką, potem tramwajem i autobusem – były „dotykowym” przełomem
w moim życiu. Po raz pierwszy zaczęłam odczuwać tłok, łączący się
z ciągłym popychaniem, ocieraniem, chuchaniem na siebie, potrącaniem się
nawzajem przez zupełnie obcych ludzi w środkach transportu i na ulicy.
Dotyk w miejscu publicznym to chwile, ułamki sekund, wywołujące krótkie,
ulotne wrażenia. To dotyk ręki małej dziewczynki podczas hamowania
tramwaju, to kolano kobiety siedzącej naprzeciwko w kolejce, dotykające
mojego kolana, to oddech mężczyzny na mojej szyi, który wysiada za mną
z autobusu, to dłoń sprzedawczyni w sklepie, wydająca mi resztę prosto
do ręki...
Zdałam sobie sprawę z tego, że życie w Podkowie było zupełnie
pozbawione dotyku niechcianego – małe miasteczko było rodzajem
bezpiecznego klosza, chroniącego mnie przed ludźmi. Lata w Podkowie
musiały przyczynić się do wytworzenia we mnie nigdy wcześniej
nieuświadomionej przestrzeni prywatnej, czegoś w rodzaju pęcherza
ochronnego, który dziś narażony jest niemal codziennie na ataki
z zewnątrz.
Zastanawiając się nad dotykiem w miejscach publicznych, doszłam do
wniosku, że jest on zjawiskiem, które wymyka się wszelkim ramom kultury
i należy w dużej mierze do sfery bezwiednej, niekontrolowanej. Te
wszystkie przypadkowe szturchnięcia i popchnięcia, spowodowane
szarpnięciem autobusu przy hamowaniu, wymuszona bliskość w tramwajowym
ścisku, odziera nas z pozy, którą wytworzyliśmy na użytek sytuacji
publicznych. Przy czym to, co dla jednych stanowi naruszenie granicy
prywatności i intymności ciała, dla innych jest czymś ledwie godnym
uwagi. Jedni przywiązują wagę do tego, by wsiadając do kolejki,
tramwaju czy autobusu nie potrącić nikogo, by zajmując miejsce nie
przywierać swoim ciałem do ciała sąsiada i zachować odpowiedni odstęp,
inni znów traktują „przywarcie” do kogoś siedzącego obok jak
najnormalniejszą rzecz w świecie.
Amerykański antropolog Edward T. Hall pisze: „Zmysł przestrzeni
człowieka jest ściśle związany z poczuciem własnego ja, które stanowi
wynik osobistych relacji z otoczeniem. Człowieka rozpatrywać można jako
istotę posiadającą zarówno wizualne, jak kinestetyczne, dotykowe czy
cieplne aspekty własnego ja, które mogą być pobudzane bądź też
powstrzymywane w rozwoju przez środowisko”1.
Ze słów Halla można więc wysnuć wniosek, że przestrzeń prywatna, jaką wytwarza wokół siebie człowiek, jest niejako
katalizatorem jego wnętrza, a tym samym przedłużeniem ego. Przekonanie
to potwierdzają słowa polskiego psychologa Augustyna Bańki :
„Przestrzeń personalna kształtuje się w miarę jak konstytuuje się nasza
osobowość”2. Uważam, że przestrzenie personalne mają ogromne znaczenie także
w kwestii komunikacji międzyludzkiej, dowodzą istnienia pewnych różnic
między ludźmi, których nie można ignorować. Zadziwiające, jak niewiele
w antropologii i psychologii społecznej powiedziano o dotyku. Świadczy
to o tym, jak trudno jest opisać dotyk, uchwycić jego znaczenie w jakieś
definicje, wytłumaczyć jego działanie.
Dotyk sytuuje się na pograniczu kultury i natury, tego co
przewidywalne i tego, co dzikie. Jest „ucieleśnieniem” dwóch natur
człowieka – tej zdeterminowanej przez kulturę, niejako wyuczonej,
i tej nieznanej, prastarej, nieprzewidywalnej, stłumionej...
Myślę, że na tym polega właśnie paradoks kultury – im bardziej
staramy się zdeterminować nasze zachowania kulturowo, im bardziej
nadajemy im sztuczną teatralną formę, tym silniejsza narasta w nas
potrzeba, często nieświadoma, aby tę formę przełamać. Idąc tym tropem
– tłok w autobusie wydaje się doskonałym pretekstem do przełamywania
konwencji „kulturowo wyreżyserowanych” zachowań, daje bowiem
możliwość wytłumaczenia braku kultury ściskiem i pośpiechem. Na
poparcie tej nieco przekornej tezy po raz kolejny przywołam Halla:
„Możliwe, iż najważniejszy psychologiczny aspekt kultury – most łączący
kulturę i osobowość – jest procesem identyfikacji”.
Każdy odbiera dotyk na swój sposób, co jest ściśle związane
z poczuciem i uświadomieniem sobie własnych, indywidualnych przestrzeni
personalnych. Dotyk w miejscu publicznym to zawsze chwila wyjątkowa, to
moment, gdy dwie natury człowieka sublimują się w jednym akcie będącym
częścią kultury bądź echem stłumionych odruchów nieuświadomionych,
pierwotnych, instynktownych. Dotyk w miejscu publicznym tworzy
przestrzeń spotkania. Spotkania, które nie zakłada wcale poznawania
się, ofiaruje jedynie namiastkę wrażenia intymności, sztucznie
stworzonej przez sytuację tłoku, ścisku i pośpiechu...
Człowiek nie jest jedynym twórcą swojej przestrzeni personalnej, na
jej kształt wpływa bowiem również cały zespół wzorców kulturowych: „
Impulsy kulturowe kształtują nasze życie w sposób niedostrzegalny, lecz
konsekwentny i nie zawsze przez nas uświadomiony”3.
Jednym z najmocniej zakorzenionych instynktów w naturze ludzkiej,
związanych z tworzeniem własnej przestrzeni personalnej, owym
odgradzaniem się od dotyku, jest instynkt, a właściwie zjawisko
terytorialności. Można je zaobserwować również u zwierząt: „
Zwierzę posiadające własne terytorium rozwija szereg odruchowych reakcji
na właściwości terenu. Gdy pojawia się niebezpieczeństwo, zwierzę
znajdujące się w zasięgu swego schronienia może spokojnie polegać na
swych automatycznych reakcjach i nie musi tracić czasu na myślenie,
gdzie się ukryć.”4 Terytorialność
u zwierząt, nawet tych silnie udomowionych, jest doskonale widoczna
i odczuwalna. Buda mojego psa to terytorium zarezerwowane wyłącznie dla
niego. Jest też pewien rodzaj dotyku, którego mój pies absolutnie nie
toleruje (na przykład dotykanie ogona). Podobnie moje koty,
w określonych sytuacjach nie akceptują dotyku w okolicy brzucha ani
głaskania pod włos.
Owa terytorialność chroni gatunek, spełniając
funkcje społeczne, ale i jednostkowe – jest filarem, na którym budujemy
nasze przestrzenie personalne, istotnym elementem naszego poczucia
prywatności.
Aby lepiej naświetlić nierozerwalny związek pomiędzy terytorialnością
i dotykiem, należy bliżej przyjrzeć się jednemu z aspektów
terytorialności, mianowicie dystansowi. Terytorialność z samej swej
istoty zakłada powstawanie odległości dzielących nas od świata
zewnętrznego. Hall, powołując się na Hedigera, wyróżnia cztery główne
typy dystansów. Odnoszą się one zarówno do świata zwierzęcego, jak i do
ludzkiego, co jeszcze bardziej podkreśla prakulturowy, naturalny rodowód
naszych zachowań.
Pierwszy to dystans ucieczki. Autor odwołuje się do badań ludzi
chorych na pewien typ schizofrenii: „Chociaż człowiek jest
zwierzęciem samooswojonym, ów proces oswojenia dokonał się u niego
jedynie fragmentarycznie. Zauważyć to można u pewnego typu
schizofreników, którzy najwidoczniej doświadczają czegoś bardzo
podobnego do reakcji ucieczki. Gdy zbliżyć się do nich za bardzo,
wpadają w popłoch w taki sam sposób jak zwierzęta umieszczone w ogrodach
zoologicznych. Opisując swe doznania pacjenci mówią, że odczuwają
wszystko, cokolwiek zdarzy się w obrębie ich dystansu ucieczki,
jako wtargnięcie w ich wnętrze. Granice jaźni rozciągają się w tych
przypadkach poza ciało.”5
Nasuwa się tu myśl, że uświadomienie sobie własnego ja jest
blisko związane z precyzowaniem granic własnego ciała. Podobnie sądzi
Bańka: „Najważniejsze operacje różnicowania siebie samego od
nie-siebie dokonują się za pomocą wrażeń dotykowych
i kinestetycznych.”6. Powracamy tu znowu do punktu wyjścia –
dotyku, który nabiera nowego znaczenia, spełnia nową funkcję – staje
się łącznikiem pomiędzy naszym ciałem i naszą jaźnią a światem
zewnętrznym. Ten rodzaj dotyku odgrywa niezwykle ważną rolę w życiu
wielu ludzi, na przykład osób niewidomych.
Drugi rodzaj dystansu to dystans krytyczny. Obejmuje strefę
oddzielającą odległość ucieczki od odległości ataku. Odnosi się do
sytuacji zagrożenia, do momentu, w którym powinniśmy podjąć decyzję
o obronie bądź ucieczce. Określa minimum przestrzeni zapewniającej
normalne działanie.
Dalej mamy dystans osobniczy, zwany również indywidualnym. Odnosi się
on do odległości utrzymywanych pomiędzy danym osobnikiem a jego
współplemieńcami. Na dystans osobniczy niewątpliwy wpływ ma organizacja
społeczna i wzorce kulturowe.
I wreszcie – dystans społeczny, który można sobie wyobrazić jako coś
w rodzaju niewidzialnej obręczy obejmującej grupę. Dystans społeczny
nie jest ustalony, lecz zależy od sytuacji. W świecie ludzi w ostatnich
latach dystans ten obejmuje coraz większe przestrzenie, a to za sprawą
telewizji, telefonów komórkowych i internetu – urządzeń integrujących
działalność grupy pomimo znacznego oddalenia jej członków.
Rozważania o dotyku są również doskonałym pretekstem, aby zastanowić
się, jak mocno jest w nas osadzona poza wytworzona przez kulturę na
potrzeby sytuacji publicznych i kiedy ten „kulturowy gorset” pęka
oraz co sprawia, że tak się dzieje. Istnieje przecież ścisły związek
pomiędzy naturą człowieka a jego kulturowo uwarunkowanymi systemami
kontroli.
„Państwo własnego ja”, budowane przez każdego z nas, jest, jak
widać, ugruntowane w pierwotnych instynktach człowieka. Tunelem
łączącym je z otoczeniem są zmysły: „(...) każde zwierzę żyje
w prywatnym, subiektywnym świecie, który jest niedostępny bezpośredniej
obserwacji. Na świat ów składają się informacje komunikowane temu
zwierzęciu przez otoczenie w formie przekazów wychwytywanych przez jego
narządy zmysłowe.”7 Jednym
z nich jest właśnie dotyk, którego receptory rozmieszczone są w skórze,
a także w błonach i mięśniach. Skóra odznacza się też wrażliwością na
wzrost i spadek temperatury; wyczuwa zarówno ciepło promieniujące, jak
i przekazywane bezpośrednio. Co ciekawe, układy taktykalne, czyli
dotykowe są tak stare jak samo życie, bowiem jednym z podstawowych
kryteriów życia jest przecież możliwość zareagowania na dotknięcie.
Poprzez dotyk możemy najłatwiej przekroczyć granicę państwa (w tym
wypadku „czyjegoś”) ja. Dotyk jest chyba najmocniej odczuwalną
ingerencją w przestrzeń personalną, jego działanie ma charakter
fizyczny, w sytuacji skrajnej może pozostawić na naszym ciele ślady
w postaci siniaków czy uderzeń. To wyjątkowe usytuowanie dotyku domaga
się zasady wzajemnego szacunku, która powinna w miarę możliwości
obowiązywać w każdej sytuacji publicznej – jako rodzaj traktatu
pokojowego pomiędzy państwem mojego ja a rzeczywistością społeczną.
1 T. Hall Ukryty wymiar s. 97.
2 A. Bańka Społeczna psychologia środowiskowa, s. 158.
3 E.T. Hall Poza kulturą s. 21.
4 E.T. Hall op. cit., s. 33
5 E.T. Hall Ukryty wymiar s. 36.
6 A. Bańka Społeczna psychologia środowiskowa s. 131.
7 E.T. Hall Ukryty wymiar s. 71.