PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 51

Jadwiga Juczkowicz

W objęciach miasta



Osoby mojej strzeże fosa

Biegnąca metr od czubka nosa,

A między nimi nie uprawne

Powietrze – to są włości sławne,

Prywatny folwark mojej mości,

Ostrzegam tutaj obcych gości,

By nie wkraczali weń, nachalni

(Chyba że okiem mej sypialni

Znak dam im – do zbratania drogę):

Broni choć nie mam – opluć mogę.



W.H. Auden, Prolog:
Powstanie architektury.
Przeł. Stanisław Barańczak.



Ten krótki i jakże dowcipny tekst Audena wydaje się być doskonałym początkiem moich rozważań o dotyku. To także coś w rodzaju mojego osobistego motta podczas wędrówek po zatłoczonej Warszawie.

Wychowałam się w Podkowie Leśnej, położonej trzydzieści kilometrów od centrum Warszawy. To tutaj, w mieście-ogrodzie, chodziłam do szkoły podstawowej i do liceum. Przez prawie osiemnaście lat mój dzień zaczynał się powolnym spacerem do szkoły przez podkowiański park i kończył tak samo – powrotem przez las do domu. Zawsze lubiłam te spacery. To one nadawały rytm każdemu dniu. Warszawa była miejscem przyjemności, do którego dojeżdżało się kolejką WKD popołudniami, aby pójść do kina lub teatru.

Nigdy wcześniej nie poczułam tłoku i pędu, w jakim pogrążona jest stolica, aż do czasu rozpoczęcia zajęć na Uniwersytecie. Nie skłamię mówiąc, że moje codzienne, poranne dojazdy do Warszawy – najpierw kolejką, potem tramwajem i autobusem – były „dotykowym” przełomem w moim życiu. Po raz pierwszy zaczęłam odczuwać tłok, łączący się z ciągłym popychaniem, ocieraniem, chuchaniem na siebie, potrącaniem się nawzajem przez zupełnie obcych ludzi w środkach transportu i na ulicy. Dotyk w miejscu publicznym to chwile, ułamki sekund, wywołujące krótkie, ulotne wrażenia. To dotyk ręki małej dziewczynki podczas hamowania tramwaju, to kolano kobiety siedzącej naprzeciwko w kolejce, dotykające mojego kolana, to oddech mężczyzny na mojej szyi, który wysiada za mną z autobusu, to dłoń sprzedawczyni w sklepie, wydająca mi resztę prosto do ręki...

Zdałam sobie sprawę z tego, że życie w Podkowie było zupełnie pozbawione dotyku niechcianego – małe miasteczko było rodzajem bezpiecznego klosza, chroniącego mnie przed ludźmi. Lata w Podkowie musiały przyczynić się do wytworzenia we mnie nigdy wcześniej nieuświadomionej przestrzeni prywatnej, czegoś w rodzaju pęcherza ochronnego, który dziś narażony jest niemal codziennie na ataki z zewnątrz.

Zastanawiając się nad dotykiem w miejscach publicznych, doszłam do wniosku, że jest on zjawiskiem, które wymyka się wszelkim ramom kultury i należy w dużej mierze do sfery bezwiednej, niekontrolowanej. Te wszystkie przypadkowe szturchnięcia i popchnięcia, spowodowane szarpnięciem autobusu przy hamowaniu, wymuszona bliskość w tramwajowym ścisku, odziera nas z pozy, którą wytworzyliśmy na użytek sytuacji publicznych. Przy czym to, co dla jednych stanowi naruszenie granicy prywatności i intymności ciała, dla innych jest czymś ledwie godnym uwagi. Jedni przywiązują wagę do tego, by wsiadając do kolejki, tramwaju czy autobusu nie potrącić nikogo, by zajmując miejsce nie przywierać swoim ciałem do ciała sąsiada i zachować odpowiedni odstęp, inni znów traktują „przywarcie” do kogoś siedzącego obok jak najnormalniejszą rzecz w świecie.

Amerykański antropolog Edward T. Hall pisze: „Zmysł przestrzeni człowieka jest ściśle związany z poczuciem własnego ja, które stanowi wynik osobistych relacji z otoczeniem. Człowieka rozpatrywać można jako istotę posiadającą zarówno wizualne, jak kinestetyczne, dotykowe czy cieplne aspekty własnego ja, które mogą być pobudzane bądź też powstrzymywane w rozwoju przez środowisko”1. Ze słów Halla można więc wysnuć wniosek, że przestrzeń prywatna, jaką wytwarza wokół siebie człowiek, jest niejako katalizatorem jego wnętrza, a tym samym przedłużeniem ego. Przekonanie to potwierdzają słowa polskiego psychologa Augustyna Bańki : „Przestrzeń personalna kształtuje się w miarę jak konstytuuje się nasza osobowość”2. Uważam, że przestrzenie personalne mają ogromne znaczenie także w kwestii komunikacji międzyludzkiej, dowodzą istnienia pewnych różnic między ludźmi, których nie można ignorować. Zadziwiające, jak niewiele w antropologii i psychologii społecznej powiedziano o dotyku. Świadczy to o tym, jak trudno jest opisać dotyk, uchwycić jego znaczenie w jakieś definicje, wytłumaczyć jego działanie.


Dwoista natura dotyku

Dotyk sytuuje się na pograniczu kultury i natury, tego co przewidywalne i tego, co dzikie. Jest „ucieleśnieniem” dwóch natur człowieka – tej zdeterminowanej przez kulturę, niejako wyuczonej, i tej nieznanej, prastarej, nieprzewidywalnej, stłumionej...

Myślę, że na tym polega właśnie paradoks kultury – im bardziej staramy się zdeterminować nasze zachowania kulturowo, im bardziej nadajemy im sztuczną teatralną formę, tym silniejsza narasta w nas potrzeba, często nieświadoma, aby tę formę przełamać. Idąc tym tropem – tłok w autobusie wydaje się doskonałym pretekstem do przełamywania konwencji „kulturowo wyreżyserowanych” zachowań, daje bowiem możliwość wytłumaczenia braku kultury ściskiem i pośpiechem. Na poparcie tej nieco przekornej tezy po raz kolejny przywołam Halla: „Możliwe, iż najważniejszy psychologiczny aspekt kultury – most łączący kulturę i osobowość – jest procesem identyfikacji”.

Każdy odbiera dotyk na swój sposób, co jest ściśle związane z poczuciem i uświadomieniem sobie własnych, indywidualnych przestrzeni personalnych. Dotyk w miejscu publicznym to zawsze chwila wyjątkowa, to moment, gdy dwie natury człowieka sublimują się w jednym akcie będącym częścią kultury bądź echem stłumionych odruchów nieuświadomionych, pierwotnych, instynktownych. Dotyk w miejscu publicznym tworzy przestrzeń spotkania. Spotkania, które nie zakłada wcale poznawania się, ofiaruje jedynie namiastkę wrażenia intymności, sztucznie stworzonej przez sytuację tłoku, ścisku i pośpiechu...



Państwo mojego „ja”

Człowiek nie jest jedynym twórcą swojej przestrzeni personalnej, na jej kształt wpływa bowiem również cały zespół wzorców kulturowych: „ Impulsy kulturowe kształtują nasze życie w sposób niedostrzegalny, lecz konsekwentny i nie zawsze przez nas uświadomiony”3.

Jednym z najmocniej zakorzenionych instynktów w naturze ludzkiej, związanych z tworzeniem własnej przestrzeni personalnej, owym odgradzaniem się od dotyku, jest instynkt, a właściwie zjawisko terytorialności. Można je zaobserwować również u zwierząt: „ Zwierzę posiadające własne terytorium rozwija szereg odruchowych reakcji na właściwości terenu. Gdy pojawia się niebezpieczeństwo, zwierzę znajdujące się w zasięgu swego schronienia może spokojnie polegać na swych automatycznych reakcjach i nie musi tracić czasu na myślenie, gdzie się ukryć.”4 Terytorialność u zwierząt, nawet tych silnie udomowionych, jest doskonale widoczna i odczuwalna. Buda mojego psa to terytorium zarezerwowane wyłącznie dla niego. Jest też pewien rodzaj dotyku, którego mój pies absolutnie nie toleruje (na przykład dotykanie ogona). Podobnie moje koty, w określonych sytuacjach nie akceptują dotyku w okolicy brzucha ani głaskania pod włos.

Owa terytorialność chroni gatunek, spełniając funkcje społeczne, ale i jednostkowe – jest filarem, na którym budujemy nasze przestrzenie personalne, istotnym elementem naszego poczucia prywatności.

Aby lepiej naświetlić nierozerwalny związek pomiędzy terytorialnością i dotykiem, należy bliżej przyjrzeć się jednemu z aspektów terytorialności, mianowicie dystansowi. Terytorialność z samej swej istoty zakłada powstawanie odległości dzielących nas od świata zewnętrznego. Hall, powołując się na Hedigera, wyróżnia cztery główne typy dystansów. Odnoszą się one zarówno do świata zwierzęcego, jak i do ludzkiego, co jeszcze bardziej podkreśla prakulturowy, naturalny rodowód naszych zachowań.

Pierwszy to dystans ucieczki. Autor odwołuje się do badań ludzi chorych na pewien typ schizofrenii: „Chociaż człowiek jest zwierzęciem samooswojonym, ów proces oswojenia dokonał się u niego jedynie fragmentarycznie. Zauważyć to można u pewnego typu schizofreników, którzy najwidoczniej doświadczają czegoś bardzo podobnego do reakcji ucieczki. Gdy zbliżyć się do nich za bardzo, wpadają w popłoch w taki sam sposób jak zwierzęta umieszczone w ogrodach zoologicznych. Opisując swe doznania pacjenci mówią, że odczuwają wszystko, cokolwiek zdarzy się w obrębie ich dystansu ucieczki, jako wtargnięcie w ich wnętrze. Granice jaźni rozciągają się w tych przypadkach poza ciało.”5

Nasuwa się tu myśl, że uświadomienie sobie własnego ja jest blisko związane z precyzowaniem granic własnego ciała. Podobnie sądzi Bańka: „Najważniejsze operacje różnicowania siebie samego od nie-siebie dokonują się za pomocą wrażeń dotykowych i kinestetycznych.”6. Powracamy tu znowu do punktu wyjścia – dotyku, który nabiera nowego znaczenia, spełnia nową funkcję – staje się łącznikiem pomiędzy naszym ciałem i naszą jaźnią a światem zewnętrznym. Ten rodzaj dotyku odgrywa niezwykle ważną rolę w życiu wielu ludzi, na przykład osób niewidomych.

Drugi rodzaj dystansu to dystans krytyczny. Obejmuje strefę oddzielającą odległość ucieczki od odległości ataku. Odnosi się do sytuacji zagrożenia, do momentu, w którym powinniśmy podjąć decyzję o obronie bądź ucieczce. Określa minimum przestrzeni zapewniającej normalne działanie.

Dalej mamy dystans osobniczy, zwany również indywidualnym. Odnosi się on do odległości utrzymywanych pomiędzy danym osobnikiem a jego współplemieńcami. Na dystans osobniczy niewątpliwy wpływ ma organizacja społeczna i wzorce kulturowe.

I wreszcie – dystans społeczny, który można sobie wyobrazić jako coś w rodzaju niewidzialnej obręczy obejmującej grupę. Dystans społeczny nie jest ustalony, lecz zależy od sytuacji. W świecie ludzi w ostatnich latach dystans ten obejmuje coraz większe przestrzenie, a to za sprawą telewizji, telefonów komórkowych i internetu – urządzeń integrujących działalność grupy pomimo znacznego oddalenia jej członków.

Rozważania o dotyku są również doskonałym pretekstem, aby zastanowić się, jak mocno jest w nas osadzona poza wytworzona przez kulturę na potrzeby sytuacji publicznych i kiedy ten „kulturowy gorset” pęka oraz co sprawia, że tak się dzieje. Istnieje przecież ścisły związek pomiędzy naturą człowieka a jego kulturowo uwarunkowanymi systemami kontroli.

„Państwo własnego ja”, budowane przez każdego z nas, jest, jak widać, ugruntowane w pierwotnych instynktach człowieka. Tunelem łączącym je z otoczeniem są zmysły: „(...) każde zwierzę żyje w prywatnym, subiektywnym świecie, który jest niedostępny bezpośredniej obserwacji. Na świat ów składają się informacje komunikowane temu zwierzęciu przez otoczenie w formie przekazów wychwytywanych przez jego narządy zmysłowe.”7 Jednym z nich jest właśnie dotyk, którego receptory rozmieszczone są w skórze, a także w błonach i mięśniach. Skóra odznacza się też wrażliwością na wzrost i spadek temperatury; wyczuwa zarówno ciepło promieniujące, jak i przekazywane bezpośrednio. Co ciekawe, układy taktykalne, czyli dotykowe są tak stare jak samo życie, bowiem jednym z podstawowych kryteriów życia jest przecież możliwość zareagowania na dotknięcie.

Poprzez dotyk możemy najłatwiej przekroczyć granicę państwa (w tym wypadku „czyjegoś”) ja. Dotyk jest chyba najmocniej odczuwalną ingerencją w przestrzeń personalną, jego działanie ma charakter fizyczny, w sytuacji skrajnej może pozostawić na naszym ciele ślady w postaci siniaków czy uderzeń. To wyjątkowe usytuowanie dotyku domaga się zasady wzajemnego szacunku, która powinna w miarę możliwości obowiązywać w każdej sytuacji publicznej – jako rodzaj traktatu pokojowego pomiędzy państwem mojego ja a rzeczywistością społeczną.




1 T. Hall Ukryty wymiar s. 97.

2 A. Bańka Społeczna psychologia środowiskowa, s. 158.

3 E.T. Hall Poza kulturą s. 21.

4 E.T. Hall op. cit., s. 33

5 E.T. Hall Ukryty wymiar s. 36.

6 A. Bańka Społeczna psychologia środowiskowa s. 131.

7 E.T. Hall Ukryty wymiar s. 71.



 <– Spis treści numeru