Do prozy Wiesława Myśliwskiego mam stosunek
szczególny: osobisty, chciałoby się powiedzieć rodzinny.
Moja mama pochodzi z okolic Sandomierza i podobnie, jak
prawie wszyscy bohaterowie Myśliwskiego bezpowrotnie
utraciła świat swojego dzieciństwa. Jej dzisiejsze wyprawy
no groby nie są powrotem do minionego świata, bo ten
świat umarł dużo wcześniej niż jej znajomi i krewni.
Pewnie jest tak, jak mówi bohater Traktatu o łuskaniu
fasoli, że nie wraca się już nigdy w to samo miejsce.
Tak naprawdę już tego miejsca nie ma i nawet takiej
możliwości nie ma, aby było gdzie wrócić, (...) bo
opuszczone miejsca umierają*.
Świat dzieciństwa mojej matki trwa jeszcze tylko
w jej pamięci, ale przecież – posłużę się znowu cytatem
z traktatu – zależymy od pamięci jak las od drzew,
a rzeka od brzegów. (...) stworzeni jesteśmy przez
pamięć**. Moja mama jest, ponieważ pamięta. I kiedy
wracam codziennie do domu, czeka na mnie nie tylko
z obiadem, także z porcją wspomnień, niekiedy dobrze mi
znanych, opowiadanych wielokrotnie, niekiedy
zaskakujących, wygrzebanych gdzieś z dna, bo chociaż
ludzka pamięć jest za krótka, by ogarnąć długie ludzkie
życie, i tak nieprzebrane jest jej
bogactwo.
Pamięć i dar wspomnień jest zatem jednym z ważnych
tematów Traktatu o łuskaniu fasoli. Narrator
opowiada tajemniczemu przybyszowi, który przyszedł do
niego, by kupić fasoli, niektóre najistotniejsze i drobne
epizody swojego życia. Wspomnienie goni wspomnienie,
co jakiś czas któryś z bohaterów wspomnień czy jakiś
drobiazg, zdarzenie dają początek innej historii. Bo taka
jest natura wspomnień, że nie można zaprowadzić
w nich żadnego porządku, szczególnie wtedy, gdy
należymy do świata kultury chłopskiej, kultury słowa
mówionego. A przecież z takich środowisk – chłopskich
lub inteligenckich z bardzo wyraźnymi chłopskimi
korzeniami – pochodzą wszyscy chyba bohaterowie
powieści Wiesława Myśliwskiego.
Przez całe dzieciństwo żyłam w pełnym dygresji
gąszczu wielowątkowych opowieści. Opowiadała matka
i babka. Byłam przekonana, że życie wśród rodzinnych
opowieści, mitów, ludzi i zdarzeń dawno minionych jest
normalnym codziennym doświadczeniem każdego
człowieka. Kiedy jednak podrosłam, zauważyłam, że
moje rodzinne doświadczenie jest odmienne i bardzo
szczególne na tle zmieniającego się świata, gdzie –
pozwolę sobie na banalne spostrzeżenie – miejsce
ustnej opowieści, rodzinnej gawędy, zajmuje serial
telewizyjny.
Rytm prozy Wiesława Myśliwskiego jest mi szczególnie
bliski. Bohaterowie opowiadają niezwykłym językiem –
codziennym, pozbawionym tzw. „uczonych słów” –
naukowej terminologii. Język ich opowieści jest bardzo
bogaty, a przede wszystkim konkretny. Za pomocą tego
języka bohater Traktatu o łuskaniu fasoli nie tylko
przekazuje historię swojego życia, ale także formułuje
prawdy filozoficzne, trudne prawa dotyczące ludzkiej
egzystencji.
Tak ten świat ułożony, co mam panu tłumaczyć.
Obaj na nim jesteśmy. Chyba nie ma pan wątpliwości ?
O łuskamy fasolę, więc jesteśmy. Ktoś już coś takiego
powiedział, co prawda. Tylko że to nie wystarczy.
Każdego musi jeszcze coś potwierdzać. Albo ktoś. Ale
dopóki łuskamy fasolę, nie musimy się potwierdzać. Nie
to chciałem powiedzieć. Chciałem powiedzieć, że samo
istnienie nie jest żadnym dowodem. Istnienie obdarza
nas samymi zwątpieniami***.
To „filozofowanie” nie brzmi nieprawdziwie, bo
w tradycyjnej gawędzie zawsze jest miejsce na zdziwienie,
że tak oto toczy się świat, refleksję, czasami błahą,
niekiedy istotną i głęboką mającą wymiar prawdy
ogólnej, ważniejszej niż wyczytana w książce, bo
potwierdzonej doświadczeniem osoby, która snuje
opowieść. Jest zatem Traktat wielką pochwałą stanu
zadumy nad życiem, pochwałą życia zdolnego do
kontemplacji, do refleksji nad światem, który jawi się
nam nieraz jako zbiór oderwanych od siebie,
przypadkowych, chaotycznych zdarzeń. Zaduma,
kontemplacja jest też niejednokrotnie jedyną metodą
pozwalającą ten chaotyczny świat uporządkować
i scalić. Nie oznacza ona jednak zrozumienia
i rozwikłania wszystkich tajemnic. Traktat o łuskaniu
fasoli jest książką o tajemnicy życia. Bohater powieści,
opowiadając o różnych zdarzeniach z życia swojego
i cudzego, pozostawia wiele spraw niewyjaśnionych.
Dużo zdarzeń i postaci zostaje w zagadkowy sposób
przedstawionych czy wspomnianych już w pierwszych
rozdziałach powieści. Czytamy utwór Myśliwskiego
z zapartym tchem i naiwny pytaniem, które zwykle
towarzyszy lekturze powieści akcji: „co dalej?, jak ta
historia się skończy ?” Im bliżej końca, tym więcej
pojawia się pytań: Jaka jest tajemnica poczęcia
i przyczyna śmierci stryja Jana? Z kim narrator przeżył
swoją inicjację seksualną? Jaką tajemnicę ukrywał
nauczyciel od muzyki i co się z nim ostatecznie stało?
Kim jest przyjezdny, przed którym narrator roztacza
bogactwo swoich opowieści?
Część spraw i zdarzeń pozostaje niewyjaśniona. Nikt
nie zna odpowiedzi na wiele pytań (np. metafizycznych),
ze względu na psychiczną odmienność każdego z nas
ludzie pozostają dla innych nieprzeniknieni, pojawiają
się w naszym życiu na chwilę i chociaż ich historie mają
ciąg dalszy, dla nas pozostają zagadką, a wiele tajemnic
zmarli zabierają ze sobą do grobu.
Tę prawdę o kondycji człowieka, który do końca życia
stawia sobie pytania i nie otrzymuje na nie odpowiedzi,
odzwierciedla kompozycja powieści, gdzie wiele wątków
pozostaje niedopowiedzianych.
Urzekającą postacią jest bohater i narrator powieści.
Mówi o sobie, „że zawsze żył na granicy istnienia
i nieistnienia” i był „jakby w przelocie, na
tymczasem, w odwiedzinach u kogoś”, chociaż nie
bardzo wiadomo u kogo, bo bohater nie ma nikogo
bliskiego. To wyznanie może dotyczyć specjalnego
doświadczenia bohatera, który w dramatycznych
okolicznościach stracił najbliższych i wszystkich
znajomych, co na zawsze wytrąciło go z życia,
naznaczyło samotnością i niepewnością własnego
istnienia. Tacy zresztą są wszyscy bohaterowie utworów
Myśliwskiego, którzy z różnych względów żyją obok
świata w poczuciu całkowitej obcości. Ale być może te
słowa określają nie tylko szczególne doświadczenie
bohaterów Myśliwskiego – wygnańców bez prawa
powrotu z krainy dzieciństwa, która trwa tylko
w pamięci. To także opis kondycji każdego człowieka.
Jesteśmy skazani na tymczasowość, od pewnego
momentu w życiu świadomi swojej odrębności i obcości,
co czyni nas samotnymi.
Bohater „Traktatu...” reprezentuje zanikającą
postawę szacunku wobec innych – stworzeń i ludzi –
przyzwoitość najwyższej próby, która każe oburzać się
na ludzkie okrucieństwo i bezmyślność i sprzeciwiać się
im niekiedy w śmieszny sposób. Jego receptą na
bezsens świata jest wykonywanie z pietyzmem, bardzo
praktycznych, przyziemnych odwiecznych czynności,
które pozwalają wniknąć w siebie i potwierdzają ludzkie
istnienie.
Beata Wróblewska
* Wiesław Myśliwski,
Traktat o łuskaniu fasoli wyd. Znak, Kraków 2006, s.
357.
** Tamże, s. 378
*** Tamże, s. 377
Uczniowie podkowiańskiego gimnazjum mieli okazję obejrzeć
sztukę pt. Mały Książę, wystawianą na deskach Teatru
Staromiejskiego w Warszawie przy ulicy Jezuickiej. Cały spektakl (na
podstawie utworu Antoine a de Saint Exupery'ego, w przekładzie Jana
Szwykowskiego) trwał nieco ponad godzinę, ale zapewniam, że nikt
przez ten czas nie był w stanie oderwać oczu od sceny. (Chyba, że był
to kolega, który zabawiał się swoim telefonem komórkowym).
Przedstawienie wyreżyserował „dorosły, który nie zapomniał, że
był kiedyś dzieckiem” – Cezary
Domagała, grający zarazem postać Pilota.
Premiera tej interpretacji książki Mały Książę odbyła się w roku
1995 i nadal cieszy się popularnością.
Zmieniają się jedynie chłopcy występujący w roli tytułowego bohatera.
Nie oglądałam, niestety, poprzednich wersji, ale ten chłopczyk o imieniu
..., który grał Małego Księcia, jak ulał pasował do mojego wyobrażenia
„śmiejącego się dziecka o złotych włosach”. Przede wszystkim miał
piękny, czysty głos...
„Jeśli szukasz przyjaciela, lubisz marzyć, jeśli chcesz uczynić
świat lepszym, wsłuchaj się uważnie w tę opowieść ...” – powiedział na
wstępie reżyser. Wielką rolę we wsłuchiwaniu się w tekst literacki
odegrała
muzyka w opracowaniu Tomasza Bajerskiego. Piosenki w wykonaniu
głównego bohatera i siedmiu
towarzyszącym mu aktorów, wprowadzały w radosny nastrój, nie
pozbawiony jednak filozoficznej nuty.
Bardzo podobało mi się, że reżyser wprowadził humorystyczne akcenty
„na czasie”, np. piosenkę „Noma, noma jej” lub prześmieszną
kłótnię Asystenta z Geografem.
Razem z Małym Księciem i Pilotem poznawaliśmy wszystkie planety,
które odwiedził chłopiec,
przypominając sobie znane, ale i zapomniane prawdy:
Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują
w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi,
więc ludzie nie mają przyjaciół.
Ludzie hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie... i nie znajdują
w nich tego, czego szukają. Tymczasem to, może być ukryte w jednej róży
lub w odrobinie wody.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
Dekoracji było niewiele. Pod sufitem znajdowała się planeta
Małego Księcia z jego różą i krzesełkiem,
na tylnej ścianie autorka scenografii, Małgorzata Treutler umieściła
słońce.
Przedstawienie poruszyło mnie do głębi, szczególnie wtedy, gdy Mały
Książę zrozumiał, że jego róża jest tą jedyną, wyjątkową...
Musical adresowany jest do dzieci i dorosłych, którzy „myślą, że
dorośli”.
Anna Kaźmierczak