PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 49-50



Recenzje



„Łuskamy fasolę, więc jesteśmy”



Do prozy Wiesława Myśliwskiego mam stosunek szczególny: osobisty, chciałoby się powiedzieć rodzinny. Moja mama pochodzi z okolic Sandomierza i podobnie, jak prawie wszyscy bohaterowie Myśliwskiego bezpowrotnie utraciła świat swojego dzieciństwa. Jej dzisiejsze wyprawy no groby nie są powrotem do minionego świata, bo ten świat umarł dużo wcześniej niż jej znajomi i krewni. Pewnie jest tak, jak mówi bohater Traktatu o łuskaniu fasoli, że nie wraca się już nigdy w to samo miejsce. Tak naprawdę już tego miejsca nie ma i nawet takiej możliwości nie ma, aby było gdzie wrócić, (...) bo opuszczone miejsca umierają*. Świat dzieciństwa mojej matki trwa jeszcze tylko w jej pamięci, ale przecież – posłużę się znowu cytatem z traktatu – zależymy od pamięci jak las od drzew, a rzeka od brzegów. (...) stworzeni jesteśmy przez pamięć**. Moja mama jest, ponieważ pamięta. I kiedy wracam codziennie do domu, czeka na mnie nie tylko z obiadem, także z porcją wspomnień, niekiedy dobrze mi znanych, opowiadanych wielokrotnie, niekiedy zaskakujących, wygrzebanych gdzieś z dna, bo chociaż ludzka pamięć jest za krótka, by ogarnąć długie ludzkie życie, i tak nieprzebrane jest jej bogactwo.

Pamięć i dar wspomnień jest zatem jednym z ważnych tematów Traktatu o łuskaniu fasoli. Narrator opowiada tajemniczemu przybyszowi, który przyszedł do niego, by kupić fasoli, niektóre najistotniejsze i drobne epizody swojego życia. Wspomnienie goni wspomnienie, co jakiś czas któryś z bohaterów wspomnień czy jakiś drobiazg, zdarzenie dają początek innej historii. Bo taka jest natura wspomnień, że nie można zaprowadzić w nich żadnego porządku, szczególnie wtedy, gdy należymy do świata kultury chłopskiej, kultury słowa mówionego. A przecież z takich środowisk – chłopskich lub inteligenckich z bardzo wyraźnymi chłopskimi korzeniami – pochodzą wszyscy chyba bohaterowie powieści Wiesława Myśliwskiego.

Przez całe dzieciństwo żyłam w pełnym dygresji gąszczu wielowątkowych opowieści. Opowiadała matka i babka. Byłam przekonana, że życie wśród rodzinnych opowieści, mitów, ludzi i zdarzeń dawno minionych jest normalnym codziennym doświadczeniem każdego człowieka. Kiedy jednak podrosłam, zauważyłam, że moje rodzinne doświadczenie jest odmienne i bardzo szczególne na tle zmieniającego się świata, gdzie – pozwolę sobie na banalne spostrzeżenie – miejsce ustnej opowieści, rodzinnej gawędy, zajmuje serial telewizyjny.

Rytm prozy Wiesława Myśliwskiego jest mi szczególnie bliski. Bohaterowie opowiadają niezwykłym językiem – codziennym, pozbawionym tzw. „uczonych słów” – naukowej terminologii. Język ich opowieści jest bardzo bogaty, a przede wszystkim konkretny. Za pomocą tego języka bohater Traktatu o łuskaniu fasoli nie tylko przekazuje historię swojego życia, ale także formułuje prawdy filozoficzne, trudne prawa dotyczące ludzkiej egzystencji.

Tak ten świat ułożony, co mam panu tłumaczyć. Obaj na nim jesteśmy. Chyba nie ma pan wątpliwości ? O łuskamy fasolę, więc jesteśmy. Ktoś już coś takiego powiedział, co prawda. Tylko że to nie wystarczy. Każdego musi jeszcze coś potwierdzać. Albo ktoś. Ale dopóki łuskamy fasolę, nie musimy się potwierdzać. Nie to chciałem powiedzieć. Chciałem powiedzieć, że samo istnienie nie jest żadnym dowodem. Istnienie obdarza nas samymi zwątpieniami***.

To „filozofowanie” nie brzmi nieprawdziwie, bo w tradycyjnej gawędzie zawsze jest miejsce na zdziwienie, że tak oto toczy się świat, refleksję, czasami błahą, niekiedy istotną i głęboką mającą wymiar prawdy ogólnej, ważniejszej niż wyczytana w książce, bo potwierdzonej doświadczeniem osoby, która snuje opowieść. Jest zatem Traktat wielką pochwałą stanu zadumy nad życiem, pochwałą życia zdolnego do kontemplacji, do refleksji nad światem, który jawi się nam nieraz jako zbiór oderwanych od siebie, przypadkowych, chaotycznych zdarzeń. Zaduma, kontemplacja jest też niejednokrotnie jedyną metodą pozwalającą ten chaotyczny świat uporządkować i scalić. Nie oznacza ona jednak zrozumienia i rozwikłania wszystkich tajemnic. Traktat o łuskaniu fasoli jest książką o tajemnicy życia. Bohater powieści, opowiadając o różnych zdarzeniach z życia swojego i cudzego, pozostawia wiele spraw niewyjaśnionych.

Dużo zdarzeń i postaci zostaje w zagadkowy sposób przedstawionych czy wspomnianych już w pierwszych rozdziałach powieści. Czytamy utwór Myśliwskiego z zapartym tchem i naiwny pytaniem, które zwykle towarzyszy lekturze powieści akcji: „co dalej?, jak ta historia się skończy ?” Im bliżej końca, tym więcej pojawia się pytań: Jaka jest tajemnica poczęcia i przyczyna śmierci stryja Jana? Z kim narrator przeżył swoją inicjację seksualną? Jaką tajemnicę ukrywał nauczyciel od muzyki i co się z nim ostatecznie stało? Kim jest przyjezdny, przed którym narrator roztacza bogactwo swoich opowieści?

Część spraw i zdarzeń pozostaje niewyjaśniona. Nikt nie zna odpowiedzi na wiele pytań (np. metafizycznych), ze względu na psychiczną odmienność każdego z nas ludzie pozostają dla innych nieprzeniknieni, pojawiają się w naszym życiu na chwilę i chociaż ich historie mają ciąg dalszy, dla nas pozostają zagadką, a wiele tajemnic zmarli zabierają ze sobą do grobu.
Tę prawdę o kondycji człowieka, który do końca życia stawia sobie pytania i nie otrzymuje na nie odpowiedzi, odzwierciedla kompozycja powieści, gdzie wiele wątków pozostaje niedopowiedzianych.

Urzekającą postacią jest bohater i narrator powieści. Mówi o sobie, „że zawsze żył na granicy istnienia i nieistnienia” i był „jakby w przelocie, na tymczasem, w odwiedzinach u kogoś”, chociaż nie bardzo wiadomo u kogo, bo bohater nie ma nikogo bliskiego. To wyznanie może dotyczyć specjalnego doświadczenia bohatera, który w dramatycznych okolicznościach stracił najbliższych i wszystkich znajomych, co na zawsze wytrąciło go z życia, naznaczyło samotnością i niepewnością własnego istnienia. Tacy zresztą są wszyscy bohaterowie utworów Myśliwskiego, którzy z różnych względów żyją obok świata w poczuciu całkowitej obcości. Ale być może te słowa określają nie tylko szczególne doświadczenie bohaterów Myśliwskiego – wygnańców bez prawa powrotu z krainy dzieciństwa, która trwa tylko w pamięci. To także opis kondycji każdego człowieka. Jesteśmy skazani na tymczasowość, od pewnego momentu w życiu świadomi swojej odrębności i obcości, co czyni nas samotnymi.

Bohater „Traktatu...” reprezentuje zanikającą postawę szacunku wobec innych – stworzeń i ludzi – przyzwoitość najwyższej próby, która każe oburzać się na ludzkie okrucieństwo i bezmyślność i sprzeciwiać się im niekiedy w śmieszny sposób. Jego receptą na bezsens świata jest wykonywanie z pietyzmem, bardzo praktycznych, przyziemnych odwiecznych czynności, które pozwalają wniknąć w siebie i potwierdzają ludzkie istnienie.



Beata Wróblewska



* Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli wyd. Znak, Kraków 2006, s. 357.
** Tamże, s. 378
*** Tamże, s. 377





W Teatrze Staromiejskim



Uczniowie podkowiańskiego gimnazjum mieli okazję obejrzeć sztukę pt. Mały Książę, wystawianą na deskach Teatru Staromiejskiego w Warszawie przy ulicy Jezuickiej. Cały spektakl (na podstawie utworu Antoine a de Saint Exupery'ego, w przekładzie Jana Szwykowskiego) trwał nieco ponad godzinę, ale zapewniam, że nikt przez ten czas nie był w stanie oderwać oczu od sceny. (Chyba, że był to kolega, który zabawiał się swoim telefonem komórkowym).
Przedstawienie wyreżyserował „dorosły, który nie zapomniał, że był kiedyś dzieckiem” – Cezary Domagała, grający zarazem postać Pilota.
Premiera tej interpretacji książki Mały Książę odbyła się w roku 1995 i nadal cieszy się popularnością. Zmieniają się jedynie chłopcy występujący w roli tytułowego bohatera. Nie oglądałam, niestety, poprzednich wersji, ale ten chłopczyk o imieniu ..., który grał Małego Księcia, jak ulał pasował do mojego wyobrażenia „śmiejącego się dziecka o złotych włosach”. Przede wszystkim miał piękny, czysty głos...
„Jeśli szukasz przyjaciela, lubisz marzyć, jeśli chcesz uczynić świat lepszym, wsłuchaj się uważnie w tę opowieść ...” – powiedział na wstępie reżyser. Wielką rolę we wsłuchiwaniu się w tekst literacki odegrała muzyka w opracowaniu Tomasza Bajerskiego. Piosenki w wykonaniu głównego bohatera i siedmiu towarzyszącym mu aktorów, wprowadzały w radosny nastrój, nie pozbawiony jednak filozoficznej nuty.
Bardzo podobało mi się, że reżyser wprowadził humorystyczne akcenty „na czasie”, np. piosenkę „Noma, noma jej” lub prześmieszną kłótnię Asystenta z Geografem.
Razem z Małym Księciem i Pilotem poznawaliśmy wszystkie planety, które odwiedził chłopiec, przypominając sobie znane, ale i zapomniane prawdy:
Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół.
Ludzie hodują pięć tysięcy róż w jednym ogrodzie... i nie znajdują w nich tego, czego szukają. Tymczasem to, może być ukryte w jednej róży lub w odrobinie wody.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Dekoracji było niewiele. Pod sufitem znajdowała się planeta Małego Księcia z jego różą i krzesełkiem, na tylnej ścianie autorka scenografii, Małgorzata Treutler umieściła słońce.
Przedstawienie poruszyło mnie do głębi, szczególnie wtedy, gdy Mały Książę zrozumiał, że jego róża jest tą jedyną, wyjątkową...

Musical adresowany jest do dzieci i dorosłych, którzy „myślą, że dorośli”.



Anna Kaźmierczak





 <– Spis treści numeru