Marian Ośniałowski, czyli Ryś był synem mojej rodzonej ciotki Marii,
siostry mojego ojca, tak zwanej Cioci Niuni, z Cichowskich
Ośniałowskiej. Ciotka Maria miała trójkę dzieci dużo starszych od nas,
a po bardzo długiej przerwie znów dwoje: Rózię i Rysia. Ryś był
młodszy ode mnie o dziewięć lat chyba, ja jestem z 1912 roku.
Widywaliśmy się bardzo często, a w czasie świąt co roku, bo to była
ukochana ciotka. Do Chocimowa (w Świętokrzyskiem, w którym
mieszkali Ośniałowscy – red.) bardzo byłyśmy przywiązane, dwór był
taki duży i wygodny i w moim wspomnieniu pachnie lipami. Pamiętam
dobrze podjazd i aleję – cztery rzędy starych lip prowadzących do
dworu. Drzewa te zostały uwiecznione w wierszu Rysia. W salonie,
pamiętam, wisiał obraz Suchodolskiego: „Andrzej Ośniałowski
ranny pod Fangerolą”.
Ryś – było to dziecko smutne i zamyślone, ale jego rodzice przeżyli
nieprawdopodobną tragedię, co na pewno się na nim odbiło. W czasie
I wojny światowej Ośniałowscy z całą rodziną uciekali na wschód.
Dziadek Marian Cichowski był bardzo zamożnym człowiekiem, miał
pieniądze w banku i miał nadzieję, że dzięki nim wszyscy tam
przetrwają wojnę. Ośniałowscy z nim pojechali – z dwiema córkami
i synem Andrzejem. Kochali szalenie syna, a córki dużo mniej, co im
brano za złe. Podobno ten syn – ja miałam wtedy trzy, czy cztery lata,
więc go nie pamiętam – był wyjątkowo przystojny, wyjątkowo
zabawny, radosny, wysportowany. Moja ciotka świata za nim nie
widziała. Uciekając na wschód zatrzymali się gdzieś w okolicach
Mołodeczna. W drodze powrotnej Andrzej zachorował na dezynterię
i umarł z braku leków i jedzenia. Rodzice grzebali go sami. Ojciec sam
zbijał trumnę. Niedługo po tym była ekshumacja i przeniesienie do
grobowca rodzinnego w Trójcy koło Zawichostu. Tam w kościele
znajdują się tablice nagrobne Ośniałowskich i Cichowskich.
Maria Ośniałowska po śmierci syna była w takim szoku, że nikogo nie
widywała, ale ja tych czasów nie pamiętam. Gdy urodził się Ryś,
uczucia swoje przeniosła na niego, który do brata był bardzo podobny
fizycznie. Matka ciągle porównywała go ze zmarłym synem i bolała,
że to dziecko jest smutne i buja w obłokach. On po prostu nie pasował
do obowiązującego typu młodego ziemianina, był taki inny. Bardzo
ładny, bo określenie „przystojny” do niego nie pasowało. Zgrabny,
bardzo ładna twarz. Zwykle patrzył gdzieś przed siebie...
Przypuszczam, że mnie bardzo lubił, ale ja z nim rozmawiałam jak
z kimś dużo młodszym ode mnie i miałam do niego cierpliwość jak do
małego chłopca. Niższe klasy skończył w Rabce, potem
chodził do gimnazjum w Krakowie. Mieszkał wówczas u państwa
Łappów. Pani Łappowa to była Popielówna z Czapel Wielkich.
Do wybuchu wojny widywaliśmy się bardzo często, później też, bo
bywaliśmy w Chocimowie do czasu, gdy majątek został wzięty na
Liegenschaft [tak się mówiło o majątkach przejętych przez
Niemców – red.), do 1942 roku. Pełno tam było krewnych i znajomych,
jak to się wtedy nazywało – rezydentów, ale głównie rezydentek,
starszych ciotek, dla których Ryś był przemiły, toteż przepadały za
nim. Po wzięciu Chocimowa widziałam go w tamtym czasie tylko raz,
kiedy jeszcze mieszkał z matką w takim troszkę zrujnowanym dworze
w Kosowicach. Wtedy nikt nie przypuszczał, że jest poetą. Dopiero po
wojnie dowiedziałam się, że pisuje wiersze. Na pewno pisywał
wcześniej, ale się do tego nie przyznawał. Potem wzięła ich do
Warszawy jego siostra Reklewska, później Szawłowska. Tam przeżyli
straszną tragedię związaną z jej mężem...
Zofia Orsetti:
Po tych wypadkach Ryś wrócił w Sandomierskie. Przez krótki okres
mieszkał u nas. Mój mąż, kiedy Niemcy wyłapywali młodych ludzi na
roboty, dał mu fikcyjne zatrudnienie w gospodarstwie w Ujeździe. To
znana miejscowość, bo tam są wspaniałe ruiny zamku Krzyżtopór.
Gdy przebywał u nas, urodziła się moja córka Monika i dlatego
został jej ojcem chrzestnym.
Irena Cichowska:
Ośniałowscy po tragicznej śmierci szwagra Reklewskiego z Wronowa
wyjechali do Warszawy i tam przeżyli powstanie, w którym Ryś był
ranny, ale nigdy o tym nie mówił. Z powstania wyjechali wszyscy do
kuzynostwa Zarembów, do Pytowic pod Częstochową. Tam doczekali
Sowietów. Potem się rozjechali, ale po zakończeniu wojny Ryś tutaj,
do Radomia, przyjeżdżał parokrotnie. Został wtedy aktorem, ale gdzie
był w szkole aktorskiej nie wiem, chyba w Łodzi.
Zofia Orsetti:
Od 1951 czy 52 roku, nie pamiętam czy przez całe dwa lata, mieszkał
z matką w Świdnicy. Grał tam w teatrze ale nie była to jego pierwsza
rola. Przyjechał już z jakiegoś teatru, chyba z Katowic. Po raz
pierwszy widziałam go w Igraszkach z diabłem. Grał rolę anioła.
Potem w Balladynie, Damach i Huzarach, później w Cyruliku Sewilskim. Według mnie nadawał się tylko do
specyficznych ról i przez to miał duże trudności. Myślę, że on sam
również bardzo nad tym cierpiał.
W Świdnicy jego matka rozchorowała się i umarła. Po jej śmierci
wyjechał, chyba trochę zatrzymał się we Wrocławiu. I straciłam z nim
kontakt.
Irena Cichowska:
Jeden ze swoich tomików dedykował Lili – Marii Pruszkowskiej-Krasickiej. Lila była od niego starsza o dwa lata, może nawet mniej.
Znali się od dziecka, bo Jawor, który należał do rodziców Marii
Krasickiej, był od Chocimowa odległy o jakieś trzydzieści kilometrów.
Bardzo się lubili i rozumieli. Ona
była intelektualistką od dziecka, twierdziła, że świetnie się z nim
rozmawiało na tematy związane ze sztuką. Myślę, że była jedyną
osobą, której się zwierzał.
Lila potem zamieszkała w Hucisku koło Gdowa i przez wiele lat była
aktorką u Kantora. Dostała od Ośniałowskiego list z Paryża, napisany
7 grudnia 1966 roku. Z tego listu mogłam odpisać wiersz. Przepisałam
go wiernie:
Na liljowych wrzosowiskach
dęby czerwone gasną
Niech ci nie będzie żal wierszy
zgubionych
Cudzych i własnych
W strugach krwi szare płoty
w agonii dzikiego wina
Słodkie lekarstwo śmierć poda jesień
w kostiumie arlekina
Po przeczytaniu tego listu Lila powiedziała: „No, już po Rysiu”.
Niedawno byłyśmy w Chocimowie. Teraz jest tam szkoła. Dwór jest
bardzo zadbany, wygląda jak dawniej... Nawet parkiety te same, choć
bardzo zniszczone, kominek. I wisi tam duża fotografia ojca Rysia
z podpisem, że był to dawny właściciel Chocimowa.
Tylko lip jest bardzo mało.
Zdziesiątkowała je trąba powietrzna.
Monika Orsetti-Skwarczyńska
Pamiętam go bardzo dobrze z czasów pobytu w Świdnicy. Był piękny,
miał romantyczne, zamglone spojrzenie, więc dziewczynce
dwunasto-trzynastoletniej, jaką wówczas byłam, podobał się
bardzo, i że mnie w rękę pocałował do tej pory pamiętam. Podobał mi
się, bo był inny niż wszyscy.
Mam przed sobą wiersze wuja Rysia, niektóre z nich to rękopisy.
Otrzymałam je od córki Jerzego Gombrowicza, brata pisarza. Utwory
nie są datowane. Wuj podobno często przychodził do Jerzego
Gombrowicza, prosząc o przeczytanie wierszy i opinię o nich.
Radom, lipiec 1999;
Spisała Zofia Broniek
Irena Cichowska zmarła w 2000 roku, Zofia Orsetti w 1999 roku.