PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 49-50



O Marianie Ośniałowskim

Zbłąkany w czasie

Rozmowa z Janem Zbigniewem Słojewskim





Hanna Bartoszewicz: Jaki był Marian Ośniałowski?


Jan Zbigniew Słojewski: Dziwny – bardzo delikatny, trochę kobiecy. W tamtym środowisku nawet jak ktoś był z natury delikatny, tak jak Grochowiak, to też chciał udawać takiego męskiego typa. A Ośniałowski był zupełnie inny. Sporo od nas starszy. Znaliśmy się ze „Współczesności”, w której prowadził pocztę literacką.

HB: Autorzy posyłali mu swoje próby?


JZS: Posyłali do tygodnika i on je oceniał. To nie trwało długo, bo Śliwonik krzyczał, że on najlepsze wiersze utrąca, że promuje grafomanów, i jemu tę pocztę odebrali. Prawdę mówiąc, on w ogóle do nich nie pasował – nie pił, siedział cichutko.

Bliżej zetknąłem się z nim przy okazji spotkań autorskich na Rzeszowszczyźnie, w 59. Jeździliśmy we trzech, to znaczy ja, Brycht i Ośniałowski. Wtedy, w kawiarniach, zauważyłem, że Ośniałowski bardzo dobrze tańczył, np. tango, ale sam. To mnie zastanowiło.

Zofia Broniek: Czy na tamtych spotkaniach autorskich wiersze Ośniałowskiego budziły zainteresowanie? Rozumiano go?


JZS: Główną atrakcją wieczoru był Brycht i cokolwiek on tam powiedział, przeczytał, to zagłuszało resztę. I potem te wierszyki, te ulotne słowa, ginęły, nie miały szans.

ZB: Czy zdarzyło się, że opowiadał o sobie, o przeszłości?


JZS: Nie, w ogóle, nic. Wie pani, on nie pił, a wtedy bez alkoholu nic się nie odbywało.

ZB: Może o epizodach związanych z teatrem?


JZS: Nic. Ja w ogóle o tym nie wiedziałem, ale jak przeczytałem wspomnienia jego kuzyna [Ksawerego Jasieńskiego, PMK 12/1996], stało się dla mnie jasne, dlaczego on tak świetnie tańczył i to sam, bo ten taniec był trochę aktorski, takie solo. Ale właściwie to ja nie mam nic do powiedzenia.

ZB: Ale jednak ta postać jakoś się odcisnęła w pańskiej pamięci. Napisał Pan w „Polityce”, że on był taki nie w swoim czasie. Dla mnie Ośniałowski jest postacią tragiczną. Może gdyby nie bieg historii, inaczej wyglądałaby jego muza? Może nie byłby taki bezdomny? Bo w tym widzę istotę jego poezji.


JZS: Tak, na nim urwała się tradycja Skamandra. Są takie liryczne wiersze Hemara, zupełnie nieznane, bardzo pokrewne, tylko że Hemar był oprócz tego satyrykiem, a Ośniałowski nie... Taka mimoza.

ZB: Znamienne jest to, co pisze Ośniałowski o Cwietajewej („Talent chyba bardziej wstrząsający od Achmatowej”), przytaczając w dzienniku jej strofę o samotności. Bo jest jakieś podobieństwo ich losu.


JZS: Z tym, że Cwietajewą w samobójstwo wpędzili. On natomiast poddał się jakiejś nostalgii, atmosferze przemijania, przeświadczeniu, że trzeba umrzeć.

ZB: Miał przecież rodzinę, kontakty, był spokrewniony z Gombrowiczem. Inny jakoś może by się urządził, a on nie potrafił.


JZS: On chciał umrzeć. Ta chęć śmierci była wpisana w jego życie. A swoją drogą Paryż mógł na niego działać szokująco – ze swoim tempem życia, tak odbijającym od jego rytmu wewnętrznego. I to go dobiło, ten kontrast.

HB: Czy myśli Pan, że ta chęć śmierci była już wcześniej? Odkąd Pan go znał?


JZS: Ja go nie znałem. Żebym ja go znał, to bym Paniom coś powiedział, ale ja go w ogóle nie znałem.

ZB: Czy był ktoś, kto go znał?


JZS: Nie wiem. On przychodził do redakcji, czytał te wiersze, odpisywał... Bardzo lubił tę swoją pocztę literacką.

HB: Ale „Współczesność” drukowała też jego własne wiersze.


JZS: On był jednym z założycieli „Współczesności”. Redaktorem naczelnym był z początku Leszek Szymański, który się zupełnie nie znał na poezji, był z zawodu felczerem, ale miał taką jakąś wrażliwość... Jemu się te wiersze podobały, bardziej niż wiersze Śliwonika, i on je drukował na pierwszej stronie. Różne się tam wiersze pojawiały – i Ośniałowski, i Harasymowicz. A jak Szymański odszedł, to sytuacja Ośniałowskiego się pogorszyła, bo on ani do Grochowiaka, ani do Brylla, ani do Śliwonika nie pasował. A to były trzy filary. Po cichu uważali go nawet za grafomana, a po wódce mówili o tym głośno.

HB: Ale miał chyba rzeczywiście nierówne wiersze. To widać nawet po tych kilku, które przeszły przez nasze ręce.


JZS: To był spóźniony debiut, spóźniony. Gdyby on mógł wcześniej debiutować, to by potem szedł do góry, a tak... nawet te tytuły są okropne: „Suita cygańska”.

HB: To akurat pod wpływem Tuwima.


ZB: Nie nam sądzić, jak wielka byłaby jego muza.


JZS: Ja myślę, że będzie renesans Skamandrytów, a on ma parę wierszy bardzo ładnych, bardzo oryginalnych i gdyby tylko jakoś się zadomowił tu, czy w Paryżu, gdziekolwiek... W Londynie byłoby mu jeszcze gorzej.

ZB: Bo oni byli nastawieni na to, żeby drukować rzeczy polityczne, a jemu polityka była całkowicie obca.


JZS: Grydzewski musiał, inaczej w ogóle by nie przetrwał. On przecież i Gombrowicza namawiał, żeby o Stalinie napisał. Ale u Gombrowicza zawsze był pewien podtekst polityczny, więc on drukował „Transatlantyk” i tak dalej. A Parnickiego – też przecież wielki pisarz – wydrukował „Koniec zgody narodów” i tyle, bo to nie wzbudziło żadnego zainteresowania, nie miało oddźwięku politycznego.
Wyjazd Ośniałowskiego to było z jego strony samobójstwo. Gdyby jeszcze troszeczkę poczekał, może miałby jakieś propozycje, bo te wiersze nadają się do śpiewania.

HB: I były śpiewane. Przez Wandę Warską. Na przykład ten ze słowami: „...nic nie warto pamiętać...”


JZS: Nie wiedziałem. Zresztą w tym czasie wszyscy ci apolityczni pisarze zaczęli wracać. Choromański nie miał na emigracji żadnego odzewu, a tutaj jednak jego powieści zaczęły się ukazywać w sporych nakładach.

ZB: Zastanawia mnie jedna rzecz. Tomasz Burek, którego wspomnienie publikowaliśmy, też powtarzał: ja go nie znałem. A jednak i z tego, co mówił Burek, i z tego, co Pan teraz mówi, wyłania się jakiś obraz tej postaci.


JZS: No bo wie pani, jak ktoś tak siedzi sam i się nie odzywa, to ja go obserwuję. Wokół wszyscy gadają, a ten siedzi, nic nie mówi, tylko coś tam czyta, potem tamci zaczynają popijać, to on wtedy cichaczem wychodzi. Mnie to intrygowało.

HB: A wracając do poezji Ośniałowskiego, wywodzącej się z tradycji Skamandra, to może ona bardziej trafiać do ludzi od wielu współczesnych wierszy. Wtedy ludzie żyli poezją...


JZS: Inne czasy były. Wszystko wraca i wróci, ale nie w tej samej formie.



Jesień 1997 r.





 <– Spis treści numeru