Zacznijmy może od podróży.
Marzenie o podróżach, wyjazd z Polski, w czasach PRL-u, to
była przede wszystkim, chęć wyrwania się, wyjścia z klatki i chęć
uczestnictwa w normalnym życiu świata. Zaprzeczenie prawdzie, że
jesteśmy brutalnie izolowani, a zarazem potrzeba powrotu z podroży
do domu, do kraju. Jednym słowem była to potrzeba normalności.
Dlatego też dla mnie wiele lat później możliwość osobistego
uczestniczenia w procesie wchodzenia Polski do NATO, miała także
wymiar symboliczny, to było jak powrót z innego świata do świata
normalnego.
Dlaczego pani po prostu nie wyjechała wtedy z Polski?
Bo to byłaby ucieczka, coś nienormalnego. A ja chciałam żyć
normalnie.
Chodziłam jeszcze do liceum, kiedy przydarzyła się możliwość
wyjazdu do Szwecji na wakacyjny obóz, organizowany przez
chrześcijańską organizację, która chciała dać młodzieży zza żelaznej
kurtyny możliwość spotkania z rówieśnikami z Zachodu. Na tym
obozie spotkałam ludzi, z Berlina Wschodniego, którym cudem
udało się przedostać przez mur. Opowiadali o swojej ucieczce,
o strasznych doświadczeniach w NRD. Była miedzy nimi dziewczyna,
córka pastora, z ręką postrzeloną podczas ucieczki. Opowieści tych
ludzi uświadomiły mi, że ta chęć wyrwania się „z klatki”
i pragnienie normalności są tak samo silne we wszystkich krajach za
żelazną kurtyną. W moim domu mówiło się szczerze o wszystkim,
a jednak dopiero kontakt z tym ludźmi uświadomił mi, czym jest
opresja systemu.
Wracając ze Szwecji po wakacjach, byłam już o kilka lat
doroślejsza od moich rówieśników właśnie przez zobaczenie
wolnego świata, i poznanie tych ludzi, którzy uciekli przez mur, ale
nie tylko po to by uciec, ale żeby jeszcze coś zrobić. Pomóc tym
którzy zostali.
Który to był rok?
To był rok 1964 i dla mnie świadomość, że są ludzie którzy chcą
coś zmienić, rozmowy o potrzebie tych zmian, w czasach kiedy to
wszystko wydawało się takie beznadziejne to był początek
wątpliwości, czy rzeczywiście tak być musi.
W następnym roku, zaraz po maturze, wiedziałam, że znowu muszę
wyjechać. Los okazał się łaskawy, a raczej sprowokowany przez
moją Mamę, bo zaraz po I roku studiów załatwiła mi zaproszenie do
Anglii, do swoich przyjaciół , jako pomoc do dzieci.
W ich wielkim domu pod Londynem, była wielka łazienka, a w niej
olbrzymia półka z książkami – były tam wszystkie wydawnictwa
emigracyjne.
To była kolejna przyspieszona lekcja nie tylko historii,
kolejny skok świadomości. Była to, można powiedzieć także podroż
w czasie.
W Anglii wydarzyło się coś jeszcze, spotkałam chłopaka,
z którym, jak to się romantycznie mówi, połączyło nas uczucie. On
był synem polskiego oficera, urodził się we Lwowie już po wyjściu
ojca na wojnę. Po wojnie ojciec wraz z II Korpusem znalazł się
w Anglii i próbował żonę i syna przez wiele lat ściągnąć do siebie. Po
wielu niewyobrażalnych trudach i ucieczce przez zieloną granicę
rodzina połączyła się w Wielkiej Brytanii, a mój chłopak zaczął
pracować w polskiej sekcji BBC. Kiedy po wakacyjnej pracy
wróciłam do Polski nasza znajomość od razu stała się punktem
zainteresowania odpowiednich służb, ja zresztą w swojej naiwności
starałam się o wyjazd na jego zaproszenie, co się skończyło
odebraniem paszportu na kilka lat. On chciał przyjechać do Polski
i nie dostał wizy, musieliśmy spotykać się w krajach ościennych, np.
w Czechosłowacji, gdzie wtedy można tam było pojechać na kartę
turystyczną czyli z pominięciem biura paszportowego. Dla osób
w takiej sytuacji wyjazd na stałe do Anglii groził niemożliwością
powrotu do Polski, na co nie potrafiłam się zdecydować.
W końcu nasz związek rozpadł się. Jak w dumce: „Ja za
wodą, ty za wodą.” To jeszcze bardziej spotęgowało poczucie
zamknięcia i izolacji. Pogłębiał się „syndrom paszportu”, który
towarzyszył mi przez cały czas PRL-u
A pani z jeszcze większą determinacją postanowiła udowodnić, że tu też można normalnie żyć.
To była już właściwie nie tylko chęć zmian i podróży i chęć na
normalność, ale też taka moja prywatna wojna „podjazdowa
w formie wyjazdowej” z reżimem, z systemem komunistycznym,
spotęgowana również przez tę smutno-romantyczną historię.
Ta niesamowita determinacja, że jednak muszę wyjeżdżać i nie
pozwolić się zamknąć jak w pudełku, spowodowała, że w końcu
coś w biurze paszportowym pękło i udało się.
Był to sukces podwójnie gorzki, bo na uratowanie związku było już
za późno, a równocześnie sporo osób uważało, że skoro udaje mi się
jednak wyjeżdżać z Polski, to muszę mieć jakieś układy.
Tymczasem uparte nękanie urzędów nie miało nic wspólnego
z żadnymi układami i jakimiś konszachtami, służyło mnie samej.
Chciałam pokazać, że można wyrwać się z tej klatki także bez
koneksji. Chciałam jeździć, poznawać, opisywać, ale kiedy
wracałam z jakichś wojaży, a ktoś spojrzał na mnie podejrzliwie to
zamykałam się w sobie i często nawet nie miałam ochoty opowiadać
o tych wyjazdach, żeby nie wzbudzać zazdrości czy znowu jakichś
domysłów. Jednak obok „podejrzanych” wyjazdów na zachód
zostawała wciąż dozwolona strefa podróży po „demoludach”.
I te podróże, jak ekspedycja naukowa przez Mongolię czy wędrówka
nad Bajkałem wspominam dziś szczególnie ciepło.
Wreszcie lata 80. – czas Solidarności.
To wspaniałe lata, kiedy granice zaczęły się otwierać. W połowie
1981 udało mi się wyjechać na stypendium naukowe do Danii, tam
zastał mnie stan wojenny. Przeżywałam rozterki związane
z obawą, że zgodnie z dekretem o stanie wojennym jako osoba, która
natychmiast nie wróciła z zagranicy, nie będę miała później wstępu
do ojczyzny. Jednak zostałam tam przez parę miesięcy. Tylko, że
narastało uczucie, że znów jestem zamknięta, tylko po drugiej
stronie klatki.
Jak wróciłam, wiele osób się dziwiło, bo w Skandynawii ci co
zostali mogli się wtedy nieźle urządzić, dostać mieszkanie, pracę...
Napisałam potem książkę, taką niewielką powieść pod tytułem „Krótka Smycz”.
I potem po powrocie, jeszcze w tej beznadziei stanu
wojennego, otworzyły się pewne nowe możliwości wyjazdów.
Takiej „aerofłotowej” (bo korzystającej ze specjalnych tanich
biletów zbiorowych powietrznej floty ZSRR) turystyki gdzie przy
okazji grup handlarzy i przemytników, które wtedy powstawały jako
forpoczta wolnego rynku, można było wyjechać w bardzo
egzotyczne miejsce jak Indie czy Tajlandia. Przy pomocy
korzystnej „wymiany” kupowanej u nas w PEWEKSie whisky
na indyjskie rupie a potem sprzedaż w Polsce kupionych za te rupie
w Indiach modnych ciuszków uzyskiwało się korzystne przebicie
cenowe. Dzięki temu podróżowanie stało się dostępne dla ludzi,
którzy byli zdeterminowani, aby coś ze świata zobaczyć mimo
skromnych pensji i limitu dewiz.
Wtedy odbyłam swoją największa podróż trwającą niemal trzy
miesiące po Indiach, i Nepalu, a następnie drugą taką wyprawę
w Himalaje jeszcze dodatkowo przez Singapur, Malezję i Tajlandię,
z której to trasy znaczną część przebyłam samotnie. Jeszcze nikt
wtedy nie słyszał o terrorystach porywających turystów czy
oddziałach maoistów w sielskim Nepalu.
W tych podróżach fascynujące było również to, że
przedzierając się z innego świata aby zaznać egzotyki spostrzega się,
że dla miejscowych ludzi jest się tak samo egzotyczną osobą.
Ale ten czas to nie tylko możliwość odbycia egzotycznej podróży, ale też praca w wydawnictwach drugiego obiegu, współpraca z Komitetem Pomocy Bliźniemu w Podkowie Leśnej, zorganizowanie teatru u pani w domu.
Były to czasy ponure i pełne absurdu, a z drugiej strony – bardzo
ożywcze intelektualnie. I co dla mnie nie znoszącej „pudełek”
bardzo istotne – zaczęły się przełamywać bariery środowiskowe.
W różnych działaniach konspiracyjnych spotkali się artyści, aktorzy,
prawnicy i ludzie różnych innych zawodów. W Podkowie Leśnej
przy kościele św. Krzysztofa powstał Parafialny Komitet Pomocy
Bliźniemu skupiający pod skrzydłami księdza Leona Kantorskiego
ludzi w różnym wieku i różnych zawodów.
Wracając do kraju jeszcze w stanie wojennym, wiedziałam, że
chcę się też zaangażować w jakieś działania tego rodzaju.
Z początku nie było to takie łatwe bo obowiązywała pewna
konspiracja. W końcu udało mi się nawiązać współpracę
z wydawnictwami drugiego obiegu. Najpierw dotarłam do
wydawnictwa „Przedświt”, potem pośredniczyłam w kontaktach
między podziemnymi wydawcami.
Miałam taki ciekawy epizod, jako kolporter, nie tylko „Przedświtu” ale i innych wydawnictw, jeździłam na Śląsk, bo przy
okazji wcześniejszych wyjazdów miałam tam znajomości wśród
górników. Kursowałam potem na Śląsk kilka lat z bibułą
i spotykałam się z ludźmi z kopalń, a te spotkania przy piwie (
którego w Warszawie było wtedy notorycznie brak) otwierały dla
mnie zupełnie nowy, nieznany świat. Następowała wtedy dość
dziwna wymiana, dobrze obrazująca czasy PRL-u, ja woziłam
wydawnictwa II obiegu, oni w zamian załatwiali różne niedostępne
rzeczy w sklepach górniczych.
To też była podróż do innego świata, dla mnie etnograficznie
równie ciekawa, jak podróż do Indii czy Nepalu. Odkrywanie czegoś
zupełnie nie znanego, podróż, do fascynujących ludzi i odkrywanie
we własnym kraju nowych obszarów.
Wróćmy jeszcze do tego co się działo w Podkowie Leśnej.
Z pewnością dla licznych wątków (historycznych już dziś) wydarzeń
lat osiemdziesiątych nie bez znaczenia było osobliwe miejsce
Podkowy Leśnej na mapie Polski. To zupełnie niezwykły społeczny
fenomen takie zagęszczenia intelektualistów, artystów, ludzi tak
wpływających na światopogląd całego kraju mieszkających w jednej
niewielkiej miejscowości. Struktura tej intelektualno-artystycznej społeczności wolnych zawodów, klimat przedwojennych
tradycji i historia ruchu oporu podczas II wojny stanowiły dla
działań dysydencko-demokratycznych lat osiemdziesiątych
najlepszy grunt. Ogromną rolę jako animatora tych wydarzeń obok
proboszcza księdza Leona Kantorskiego odegrała postać
założyciela Parafialnego Komitetu Pomocy Bliźniemu – pisarza
i historyka Bohdana Skaradzińskiego. To właśnie on zaprosił i mnie
do współpracy w Komitecie. Na przykład w działaniach przydawały
się moje znajomości w wydawnictwach podziemnych. Na niedzielne
spotkania z Autorem zapraszani byli znani ludzie – dziennikarze,
politycy, ekonomiści, którzy od ołtarza mogli mówić o naprawdę
ważnych sprawach. Teatr Domowy z różnymi spektaklami gościł
u mnie w domu kilka razy. Na moim poddaszu występowali też
z koncertami znani bardowie tamtych czasów – Jan Krzysztof Kelus
czy Antonina Krzysztoń.. W moim, nie takim znów wielkim pokoju
na poddaszu „upychało się” siedząc na wszystkim co się da,
a często i na podłodze prawie osiemdziesiąt osób. Do dziś mam ślady
na podłodze po takich tłumnych odwiedzinach. Po przedstawieniu
z wielokrotnymi bisowaniem były zbiorowe śpiewy, bo jako ostatni
pod lasem mój dom pozwalał na takie łamanie zasad konspiracji.
Po spektaklu znani aktorzy jak Ewa Dałkowska, Emilian Kamiński
czy Andrzej Piszczatowski nie zachowywali się jak gwiazdy ale
zdarzało się, że żartując z widzami razem biesiadowali przez długie
godziny. Pomagałam też organizować przedstawienia i w innych
domach. I w innych miejscowościach. Najoryginalniejsze odbyło się
w magazynach przy wielkim kurniku. W ten sposób jako ekolog
odbyłam też podroż w krainę zawodowych organizatorów sceny.
Mówiłyśmy wcześniej o podróżach poprzez różne światy, w które pani wkraczała.
Jeszcze w czasie wypraw na Śląsk, zaczęłam pisać, już nie tylko
jako przyrodnik, ale w ogóle pisać. Dzięki teatrowi domowemu
poznałam środowisko aktorskie, co się bardzo przydaje, bo jak mam
promocję książki i ktoś musi czytać wybrane fragmenty to zawsze
mogę poprosić kogoś zaprzyjaźnionego. To był kolejny, aktorski
świat.
Drugi literacki, ludzi związanych z wydawnictwami drugiego
obiegu.
Ale najważniejszą sprawą było jednak budowanie środowiska
ludzi związanych z moją własną dziedziną – ochroną środowiska,
a zły stan środowiska był to jeden z tych problemów, który
w systemie komunistycznym oficjalnie nie istniał. A jednocześnie był
to temat na tyle nabrzmiały, że w wielu krajach w ogóle stał się
zaczątkiem ruchu dysydenckiego. Tak było w Bułgarii, na Węgrzech
gdzie Krąg Dunajski ludzi skupionych przeciw budowie zapory na
Dunaju i elektrowni atomowej, to były początki ruchów
obywatelskich, budowania społeczeństwa demokratycznego.
W Polsce też ten nurt, zapoczątkował akcje obywatelskie. Ruch
ekologiczny, walczący o poprawę jakości środowiska zniszczonego
przez socjalistyczną gospodarkę nie liczącą się z ludźmi i przyrodą
właśnie zaczął się w latach 80-tych. To też była jedna z enklaw
niezależności i wtedy współtworzyłam grupę ekologów związanych
z Serwisem Ochrony Środowiska, taki niezależny biuletyn.
Skończyło się to wydaniem niezależnego raportu o stanie środowiska
w Polsce w latach 80.
Uczestniczyła Pani w przygotowaniach do przystąpieniem Polski do NATO i Unii Europejskiej.
Ta możliwość uczestnictwa w tym procesie w dziedzinie ochrony
środowiska, była dla mnie bardzo ważna. Tak jak praca
w Światowej Unii Ochrony Przyrody IUCN – największej organizacji
skupiającej ludzi i instytucje zajmujące się ochroną przyrody.
Działalność w tej organizacji i świadomość że jako delegat
z Polski, zostałam wybrana do jej najwyższego organu – 25 osobowej
Rady – przez ludzi z całego świata, to była niezwykła sytuacja
i znów wynikająca z łączenia różnych rzeczy. Ale jest też oczywiście
ten drugi aspekt, że jak się uczestniczy w łączeniu czegoś, nie
można być wszędzie na raz. Opisałam te dylematy, w swojej książce
„Krótka smycz”, która opowiada o ograniczeniach i wyborach,
których trzeba dokonywać. A byłoby fajnie, gdyby życie było „szwedzkim stołem”, gdzie jest wszystko i wszystkiego można trochę
spróbować, ale tak niestety nie jest i stąd to rozdarcie.
Pomimo obrony przed zaszufladkowaniem do konkretnej specjalności, bądź zawodu, jest pani wybitnym ekspertem w dziedzinie ekologii. Dlaczego akurat ekologia?
To wszystko o czym rozmawiałyśmy wiąże się z moim zawodem.
Ekologia jest nauką o zależnościach, wzajemnych wpływach
i sieciach powiązań. W związku z tym ekologia jako nauka daje mi
możliwość obserwacji w świecie przyrody tego, co mnie najbardziej
fascynuje w świecie społecznym, czyli tych wzajemne zależności,
istotności każdego elementu w funkcjonowaniu całości. Ekologia to
także system myślenia doceniający, że każda część ma swoją wagę
i bez tych wszystkich nici i powiązań i sprzężeń zwrotnych nie
mogłaby funkcjonować całość. I tu jest dylemat, bo jeśli chce się
wychodząc z tej teorii ekosystemu i zależności widzieć całość
funkcjonowania społecznych, politycznych i przyrodniczych
układów na Ziemi, to od takiego spojrzenia nie można się uwolnić.
Czyli można powiedzieć, że jeden specjalista nie może tego opisać,
ale jedna osoba na te wzajemne powiązania może zwrócić uwagę
innych pokazując, że żadnej części tego układu ani społecznej, ani
przyrodniczej nie można pominąć żeby całość funkcjonowała trwale.
Chociaż nie jestem literatką, staram się o tym pisać adresując to do
wszystkich a nie tylko do przyrodników, Złośliwi mówią, że od
kiedy piszę też o całości funkcjonowania świata, nie jestem w pełni
przyrodnikiem, bo się z tego środowiska wyalienowałam. Trudno,
ale nie można się zamknąć w jednej dziedzinie, kiedy życie dało mi
możliwość spróbowania wielu rzeczy. W ogóle gdybym miała opisać
swoją rolę przy okazji różnych działań, to chyba głównie
występowałam jako katalizator, osoba która pomaga różnym osobom
i instytucjom uzyskać siły sprawcze. Tę siłę sprawczą uzyskuje się
dzięki wiedzy, a ja tę wiedze w dziedzinie środowiska staram się
przekazywać, edukując ludzi także przez moje książki
Ekologia dała mi jeszcze jedną, olbrzymią szansę: wcześniej
zajmowałam się tylko badaniami przyrodniczymi, badałam m.in.
wpływ krążenia fosforu na różne środowiska, ale miałam wrażenie,
że kiedy zajmuję się tylko badaniami, omija mnie coś bardzo ważnego,
a mianowicie pokazanie ludziom jak zmiany środowiska wpływają na
ich życie, jak można zapobiegać zniszczeniom. Postanowiłam iść
w kierunku uświadamiania, i pokazywania że jest to niezbędna wiedza,
przekonania ludzi, jak ważne jest zmobilizowanie społecznej
świadomości, ruchów ekologicznych. Moja praca w Światowej Unii
Ochrony Przyrody dała taką możliwość przekazywania doświadczeń
międzynarodowych do Polski, ale również pozwalała w tym
międzynarodowym świecie działaczy ekologicznych na pokazanie
polskich osiągnięć w ochronie przyrody.
Nie tylko uczestniczyła pani przy takich działaniach wśród cywilów, ale współpracuje pani i współtworzy projekty wprowadzane przez NATO związane z ochroną środowiska.
Moja przygoda z NATO wynika z tego, że NATO oprócz filaru
obronnego posiada także kolejny filar – budowanie pokoju na
świecie, poprzez działania na rzecz środowiska. Uważa się że
sprawy związane ze środowiskiem, z brakiem dostępu do wody,
skażeniem gleb uprawnych, zanieczyszczeniem powietrza, są ważną
przyczyną konfliktów na świecie. Wspólne działanie na rzecz
poprawy stanu środowiska i sprawiedliwego dostępu do jego dóbr
są w tej chwili jedna z ważniejszych metod zapobiegania wojnom..
Stąd udało mi się przekonać NATO-wską Komisję do Spraw
Wyzwań Współczesnego Społeczeństwa, (której rolą jest także
dbanie o jakość środowiska) do wprowadzenia programu
podnoszenia świadomości ekologicznej w armii i w wojsku, poprzez
edukację ekologiczną. Bo armia to przecież bardzo duża grupa ludzi,
a w wielu krajach, gdzie jest obowiązek zasadniczej służby
wojskowej, tak jak w Polsce, często ci młodzi ludzie kończą swoją
edukację właśnie na wojsku. To oni później przenoszą pewne
wzorce z wojska do życia cywilnego i to jest świetna możliwość do
kształtowania postaw ekologicznych w całym społeczeństwie..
Okazało się że projekt bardzo się spodobał i przez cztery lata
prowadziłam grupę, do której włączyły się nie tylko kraje będące
w NATO, ale i kraje partnerskie. Ten projekt wzbudził także
zainteresowanie w Rosji, bo NATO zapoczątkowało program
współpracy z Rosją, uważając, że zbliżenie między krajami jest
możliwe właśnie za pomocą rozwiązywania problemów
dosięgających wszystkich, a jednocześnie neutralnych, jakim jest
ochrona środowiska. Służy temu właśnie edukacja ekologiczna
prowadząca do tego, żeby w tej dziedzinie różnice między krajami
się niwelowały W wyniku projektu, który prowadziłam przez 4
lata spotykaliśmy się z przedstawicielami 16 krajów, rzeczywiście
zostały wykorzystane wszystkie możliwe sposoby edukacji, filmy,
konkursy wojskowe, książki, podręczniki – wszystko co może
uświadamiać w dziedzinie ochrony środowiska. To wszystko zostało
zebrane na jednej płycie CD, razem z adresami instytucji gdzie te
materiały można zdobyć. Żeby te kraje, które nie mają tak
rozwiniętej edukacji mogły skorzystać z wzorów i metod już
opracowanych przez innych, żeby oszczędzić na wymyślaniu czegoś
od początku. Temu właśnie przyświeca idea Komitetu NATO do
Spraw Wyzwań Współczesnego Społeczeństwa – idea
wykorzystania technologii opracowanych nie tylko dla wojska także
do celów ochrony środowiska ale i edukacji.
Takie działania międzynarodowe podejmuje również
Organizacja Narodów Zjednoczonych, Miałam możliwość
uczestniczyć w Szczycie Ziemi, czyli takiej największej
organizowanej co 10 lat konferencji ONZ, poświęconej sprawom
środowiska. Ta ostatnia odbywała się w Johannesburgu w 2002
roku, i była podsumowaniem tego co wydarzyło się przez 10 lat, od
czasu pierwszej konferencji w Rio de Janeiro w 1992 roku. To było
chyba największe do tej pory zgromadzenie ludzi zajmujących się
środowiskiem, rządów, głów państw, prezydentów, i podejmowano
wspólne działania nazywane celami milenijnymi ONZ. Było to
spotkanie, które wyznacza kierunek polityki dla całego świata.
Byłam bardzo dumna, że mogę uczestniczyć w sesji plenarnej,
reprezentując Światową Unię Ochrony Przyrody. Problem polega na
tym, że te wszystkie cele są później w niewielkim stopniu
realizowane, i ci którzy próbują je zrealizować, podejmują taką
partyzancką walkę, żeby jak najszerzej to rozpropagować. Żeby te
dokumenty nie utknęły w szufladzie, ale dotarły do społeczności.
Teraz jest taka duża akcja , najbardziej związana z moją
specjalizacją, mianowicie Dekada Edukacji dla Zrównoważonego
Rozwoju. Docenienie edukacji na taką skale, to był zawsze szczyt
moich marzeń. Bo to co uważam za tak istotne na początku, to
właśnie uświadamianie, ludzi, poprzez książki, przekonywanie ich
do tego jak istotny wpływ na nasze życie ma ochrona środowiska,
teraz nabrało to takiego usankcjonowania międzynarodowego.
I wielka przyjemność, że byłam pionierem w tych działaniach
edukacyjnych, że miałam okazję zapoczątkować je w Polsce jeszcze
w latach 80-tych, kiedy nie śniło nam się, że do tego nurtu
możemy się włączyć. W swoim, pierwszym w Polsce, podręczniku
interdyscyplinarnego podejścia do ochrony środowiska, wydanym
w 1992 roku „Ekologia – wybór przyszłości” pisałam: „Nie da
się ukryć, że podstawowe znaczenie w tworzeniu się społeczeństw
rozwijających się w sposób zharmonizowany z prawami przyrody
maja nastawienia, sposób odczuwania i myślenia każdego z jego
członków. A to kształtuje właśnie holistyczna edukacja.”
Wielu ludzi dochodzi do takiego momentu, że zaczynają robić bilans, i wielu miałoby ochotę coś zmienić, gdyby można było cofnąć czas.
Na pewno jest wiele rzeczy, których się żałuje, że nie postąpiło się
inaczej, ale od razu przychodzi taka refleksja, że gdyby jednak
potoczyło się to wszystko inaczej, to nie nastąpiło by to co było
później. Do większości wydarzeń w moim życiu jestem o tyle
przywiązana, że pokazały mi jakąś inną ciekawą stronę świata,
nie tylko w znaczeniu geograficznym, ale takim szerokim,
ogólnospołecznym, ludzkim.
I to jest to rozdarcie, o którym cały czas rozmawiamy, ta ciekawość,
pomiędzy tym żeby wszystkiego dotknąć, zobaczyć, spróbować,
a wyborem rzeczy najważniejszych w danym momencie.
Jest parę spraw które mogły ułożyć się inaczej, ale zasadniczo każde
z tych doświadczeń było ważne.
Rozmawiała Sylwia Krzemianowska
Wywiad publikowany w czasopiśmie „Nowaja Polsza”.