Umiera ziemia guślarzy i wróżbitów, umiera ziemia proroków
i mesjaszy, co już nie zdążyli zbawić świata.
W tym wiecznym pochodzie zwycięskiej cywilizacji w niewiadomą
przyszłość zdeptano łąki, spalono bory,
otruto embriony geniuszu. Kochajmy tyle Litwy, ile jej zostało.
Ile razy zaglądałam do fotograficznego albumu o Wilnie (wyd. Andrzej
Frukacz, Ex libris, Galeria Polskiej Książki) i czytałam powyższe słowa
ułożone przez Tadeusza Konwickiego, zawsze odzywała się we mnie chęć
zobaczenia wreszcie tego miasta, które – według marzeń Józefa
Piłsudskiego – miało stać się jedną z wielkich stolic świata. Pewnie
jakiś czas jeszcze zwlekałabym z zajęciem miejsca w pociągu lub
przekonaniem rodziny, że tym razem urlop spędzamy w mieście a nie
z wiosłem w głuszy, gdyby nie szczęśliwy dzień: „W dn. 10–12
czerwca b.r. wspólnota „Betesda” organizuje pielgrzymkę do Wilna.
Chętnych prosimy o zgłaszanie się do ks. Andrzeja Juńczyka lub do
księgarni św. Krzysztofa”.
Do Wilna wybrać się można o każdej porze roku, ale czerwiec
z najdłuższym dniem, tuż przed najkrótszą nocą, porą letniego
przesilenia słońca, był doskonale wybranym miesiącem.
Zabrałam ze sobą niezbędne przedmioty, m.in. podręczny przewodnik
Wilno (wyd. Rewasz) na wypadek, gdyby mnie nurtowały wątpliwości,
czy świątynia jest rokokowa czy barokowa, a także z zasady – zawsze
biorę ze sobą.
Opiekunką naszej grupy była nauczycielka – wbrew moim przypuszczeniom
nie historii ani historii sztuki, ale matematyki z polskiej szkoły im.
Władysława Syrokomli w Wilnie. Dlatego z większą uwagą rozszyfrowywałam
inskrypcję na grobie Poety, na Rossie:
Mnie Bóg więcej przeznacza,
Znaj, co hardość śpiewacza,
Ja przed nikim nie zniżę
Ani pieśni, ani głowy,
Hardy lirnik wioskowy
Skonam grając na lirze!
Jakże te słowa trafnie wyrażają sytuację rodzin polskich, które oddają
swoje dzieci do tej szkoły, mimo powszechnego mniemania, że tu nauka nie
ma perspektyw. Pani Lucynie nauka w polskiej szkole nie przeszkodziła
w studiach, swoje dzieci także posyła, gdzie język polski jest
traktowany jako ojczysty, a litewski – jako państwowy.
Dojechaliśmy autokarem do ronda, gdzie jeszcze w latach 70. stała
kapliczka Chrystusa Króla. Dziś ślad po niej nie został, natomiast
w sąsiedztwie plac nazwano imieniem Jana Pawła II, na pamiątkę Jego
wizyty w 1993 r. Nieopodal, od XVII w. trwa majestatyczny
zabytek – kościół św. Piotra i Pawła. Ozdobiony ponad dwoma tysiącami
rzeźb, przedstawiającymi wydarzenia z Nowego Testamentu, z życia
świętych, historii kraju i miasta. „To jakby wielki teatr
barokowy” – wyraził się o nim proboszcz tej parafii. Przechodzimy
przez kaplice: św. Rycerzy, św. Urszuli, św. Augustyna, św.
Królowych Polskich. Stiukowe sklepienia i dekoracje wprawiają w zachwyt
nad dziełem włoskich mistrzów. Centralną ozdobą jest kryształowy
żyrandol w kształcie łodzi.
Słuchamy o Franciszku Smuglewiczu, nazwisko tego artysty przy
oglądaniu malarstwa ołtarzowego będzie się jeszcze wielokrotnie
powtarzało.
Złożywszy ofiarę na renowację kościoła, wychodzimy, z żalem odrywając
wzrok od białego stiukowego sklepienia. Czytamy na fasadzie:
Regina pacis funda nos in pace – Królowo Pokoju zachowaj nas w pokoju.
Pod wezwaniem Królowej Pokoju w ciągu ostatnich trzech lat zbudowano
polski kościół w Nowej Wilejce. Tam, w promieniu świątyni, postawiono
stylowy, obłożony drewnem, dom pielgrzyma.
Nowa Wilejka od razu przypomniała mi Tadeusza Konwickiego. Do
miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, pisarz często powracał w swojej
twórczości:
To był ogromny, rozległy wąwóz lub parów (...) Od strony
zachodniej był stromy i równomiernie pochylony, natomiast od strony
wschodniej, w połowie wysokości występowało coś, co można nazwać
tarasem. Sama Wilejka nie była jakąś wielką rzeką. Choć niezbyt
szeroka – mogła mieć jakieś dwadzieścia metrów, czasem więcej, czasem
mniej – to jednak posiadała własny charakter, gdyż była żywa, efektowna,
pełna zakoli i meandrów. Na ogół płytka, niemniej występowały w niej
„jamki”, to znaczy głębiny, w których pływaliśmy, łowiliśmy ryby
i pławiliśmy konie. Dziś pławienie koni jest niezwykle modne w filmie,
a dla nas była to czynność normalna o charakterze gospodarskim, bo
przecież w tym czasie wszystkie cięższe roboty wykonywały konie.
W niższych partiach dolina pokryta była kępami(...), było tam mnóstwo
przeróżnych zarośli. Od połowy stoków zaczynały się już lasy, które
oblewały całe zbocza. Dzięki układowi tej doliny – biegła z północnego
wschodu na południowy zachód – zdarzały się tam wybryki botaniczne
przyrody śródziemnomorskiej. Były jakieś osty, jałowce. Roślinność
niezwykle bogata. Otaczała nas istna Niagara zieleni. (...)
W wąwozie były też miejsca tajemnicze i niezwykłe, ponieważ to łączy
się ściśle z burzliwą historią tamtych ziem. Pierwsze miejsce
w klasyfikacji zajmowały zamki. (...) Na powierzchni pozostały resztki
murów, natomiast zachowały się podziemia, które nas nęciły – zarośnięte,
bogate w kryjówki. Drugie takie miejsce, powtarzające się u mnie
nieustannie ze względu na nazwę, która mi się podobała, to Puszkarnia,
na uroczyskach w zakolu Wilejki. Sądząc z nazwy, musiała w niej być ludwisarnia. Tuż obok
była papiernia, czynna jeszcze za mojej pamięci. W czasie wojny Niemcy
zewsząd zwozili tam polskie książki i podręczniki gimnazjalne, nie
wykorzystane jeszcze przed 1939 rokiem. Potajemnie wkradaliśmy się tam
i wynosiliśmy całe ich stosy. Miały charakterystyczny zapach zleżenia
w magazynach oraz posmak upośledzenia polskości i rzeczy zabronionej.
Z wysokiej skarpy, gdzie przystanęliśmy, rozpościerał się malowniczy
widok na zakole rzeki rwącej, o górskim charakterze i na całą przepiękną
okolicę.
Jak wspominał Tadeusz Konwicki, w Nowej Wilejce są miejsca pamięci.
Należy do nich stacja kolejowa.
Oprócz lokomotywy ustawiono tam krzyż i bydlęce wagony. Takie, jakimi
wywożono stąd Polaków na Syberię, do Workuty, Archangielska, do
najdalszych stron Rosji. Czarną datą w historii tej ziemi, uznaną za
początek wywózek, jest 14 czerwca 1940 roku, my byliśmy w przededniu 65.
rocznicy.
Wędrówka po Wilnie dostarcza różnych przeżyć. Wiele osób przyjechało
tu dla śladów świętej Faustyny.
Wąskimi, staromiejskimi uliczkami docieramy do kościoła na mapach
oznaczonego jako Dominikanów, ale ma on jeszcze inną nazwę – św. Ducha.
Tu, w głównej nawie, w ołtarzu bocznym, znajduje się jeszcze słynny
obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany przez Eugeniusza Kazimirowskiego,
na życzenie siostry Faustyny. Obraz ten – pani Lucyna zdradza nam
sensacyjną wiadomość – ma „powędrować”do pobliskiego, litewskiego
kościoła p.w. św. Trójcy. Wolnym krokiem pani przewodnik prowadzi nas
do niego, a w głównym ołtarzu widzimy przygotowane już miejsce na
umieszczenie obrazu. Pani Lucyna wtajemnicza nas w miejscowy (a może
i szerszy?) spór. Polacy chcą zachować obraz w swoim kościele, chcą,
by pozostał w dawnym miejscu. Ale decyzję podjęto inną, dekret już
został podpisany, proboszcza kościoła św. Ducha odwołano, parafią
zarządza jeden z wikariuszy. Odwieczne konflikty, grabieże,
nieporozumienia. Pozostaje przypomnieć strofę Józefa Brodskiego:
Z ruchliwej jezdni, skręcić możesz
W zaułek na wpół ślepy; tam
Wejdź do kościoła, o tej porze
Pustego; pobądź chwilę sam
I wprost w ogromne ucho Boskie,
Zamknięte przed hałasem dni,
Wyszeptaj trzy zaledwie zgłoski: – Odpuść mi.
Drogą porośniętą kwitnącymi różowo krategusami dojeżdżamy do ulicy
Gribo. Znajduje się tam drewniany dom, w którym w latach 30. przebywała
siostra Faustyna ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Po
wojnie siostry musiały wyjechać, dom zlikwidowano, wiele budynków
zniszczono, ocalał jeden – kontrastujący z okazałą bazyliką
w Łagiewnikach. Podobnie uboga jest inna chatka, w której odwiedzamy
siostry miłosierdzia. Niektórzy pielgrzymi w tym miejscu omdlewają,
może to działanie silnych słabnięć, jakich doświadczała przebywająca tu
Faustyna?
Wychodzę, by samotnie przeżyć dramatyczny widok, jaki wyłania się
w sąsiedztwie. Obok miejsca, gdzie artysta tworzył obraz Jezusa
Miłosiernego, od wieków, na Wzgórzu Zbawiciela góruje nad miastem
Kościół Najświętszego Serca Jezusowego z klasztorem Wizytek. XVIII– wieczny
zabytek z charakterystyczną, dużą, ośmiokątną kopułą, poniewierany przez
historię, wywiera na mnie najsilniejsze wrażenie spotęgowane wysokim
murowanym ogrodzeniem zwieńczonym drutem kolczastym i historią
więzionych tu przed zesłaniem żołnierzy AK. Strażnik więzienny
przebywający w wieżyczce wydaje się być postacią nierzeczywistą,
widzianą w jakimś dokumentalnym filmie o losie kościołów w radzieckiej
Rosji. Kościół– więzienie – to znaczący symbol w chrześcijańskiej
Europie.
Z tego bolesnego miejsca przenoszę się w inne, gdzie pielgrzymi od lat
szukają nadziei i pocieszenia. Spotkanie w Ostrej Bramie. Przed
cudownym obrazem ksiądz Andrzej odprawia Mszę św. dla podkowiańskiej
grupy, dołączają inni, ale jest raczej kameralnie, nie ma tłumów, jakie
zwykle się tutaj gromadzą. Wsłuchujemy się wszyscy w mowę obecności
Maryi. Dziękujemy, że dotarliśmy, „gdzie zawsze czeka Matczyne
spojrzenie i dłonie do serca tulące”. Trzeba tu wrócić, aby dokładniej
obejrzeć fryz litanii loretańskiej wianuszkiem oplatającym ściany
kaplicy. A dwa księżyce – srebrny z obrazu i ten, co jak zorza
zabłysnął na niebie, będą mi towarzyszyć całą drogę powrotną.
Klasztor bazylianów, w którym miało miejsce misterium poezji
romantycznej, był zamknięty. Dowiadujemy się, że trwa tu kolejny spór –
o przeznaczenie celi Konrada. Podobno pomieszczenie ma być udostępnione
zwiedzającym, mają być organizowane wieczory literackie. Czy i dla kogo
sala ożyje?
Dłużej zatrzymaliśmy się przy innym budynku, w którym mieszkali
profesorowie Uniwersytetu Wileńskiego (m.in. Euzebiusz Słowacki). Tu
przychodzili Śniadeccy, Lelewel, Mickiewicz, który chwalił próby poezji
młodego Juliusza. Dom upamiętniony jest popiersiem jednego i drugiego
wieszcza oraz tablicą informującą, że tu mieszkał Ferdynand Ruszczyc.
Z dziedzińca długo patrzyłam w stronę, w którą z okien I piętra
mieszkania przy ul. Zamkowej, młody Słowacki oglądał sygnaturkę na
akademickim kościele. Ten wileński motyw – fragment fasady kościoła
świętych Janów pięknie utrwalił pędzlem Ferdynand Ruszczyc. Wnętrza
tego kościoła nie zdążyliśmy zwiedzić, za to w gotyckiej części miasta
mieliśmy okazję z bliska zobaczyć płomienie przeplatające się w fasadzie
kościoła zbudowanego (według ostatnich badań) z 42 gatunków cegieł.
Kościół św. Anny – zjawisko nazwane gotykiem płomienistym. Warto to
określenie przypominać.
Ulicą Kalwaryjską (w okresie sowieckim – Feliksa Dzierżyńskiego)
dojeżdżamy do Jerozolimki, czyli Kalwarii Wileńskiej. W XVII wieku
biskup Białłozor wybudował tam kościół jako wotum dziękczynne za
uwolnienie Wilna od Moskali. W XVIII wieku na terenie 7 kilometrów
wzniesiono 35 kapliczek Drogi Krzyżowej. Kapliczki te przetrwały
wszystkie wojny, ale nie przetrwały czasu sowieckiego, w latach 60.
prawie wszystkie zostały wyburzone. Na ich miejscu później sadzono
kwiaty, układano krzyże z szyszek.
Od lat 90. trwa odbudowa, na razie odnowiono 8 stacji. Grupa udaje
się na te ścieżki, mnie zatrzymuje grób z biało– czerwoną flagą
wetkniętą w koło z kolczastego drutu i polsko– litewskim napisem:
Polakom zesłańcom 1939–1956.
Zostaję przy tej kolejnej symbolicznej mogile, nieopodal na cmentarzu
kalwaryjskim znajduje się inna, z kilkudziesięcioma Akowcami poległymi
w bitwie pod Krawczunami.
Niedziela. Trzeci, ostatni dzień pobytu. 12 czerwca – przypada
wspomnienie 108 błogosławionych męczenników za wiarę z okresu II wojny
światowej, wyniesionych na ołtarze przez Jana Pawła II podczas pamiętnej
Mszy na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie. Ksiądz Andrzej odprawia dla nas
trzecią podczas pielgrzymki Mszę św. Dziś – w Nowej Wilejce. W homilii
nawiązuje do wydarzeń sprzed 60 lat, przypomina pewien epizod z końca
wojny. Epicki fragment mowy kapłana dotyczy wspomnień amerykańskiego
żołnierza wyzwalającego niemieckie miasto. W zniszczonej, właściwie
w gruzach leżącej świątyni znajduje on nagle rozstrzaskaną figurę
Chrystusa. Człowiek ten nie pozostaje obojętny, nie wiadomo, czy
bardziej z powodu uczuć religijnych, czy ze względu na wartość
artystyczną dzieła sztuki, próbuje ratować rzeźbę. Zbiera szczątki,
kawałek po kawałku, dokleja odłamki, okruchy, aż powstaje całość. Ale –
wzmagając napięcie – ksiądz mówi, że figura jest okaleczona, że nie
udało się odnaleźć dłoni. I wyjaśnia, jak ten problem rozwiązano – do
figury przyklejono tabliczkę z napisem: Nie mam innych rąk oprócz
Twoich. Ksiądz Andrzej jeszcze kilka razy, z emfazą powtarza jej treść:
Nie mam innych rąk...
Z Wilna przywieźć można różne pamiątki: smak regionalnych potraw
z przytulnej restauracyjki w podwórzu, widok ambony, z której przemawiał
ksiądz Skarga, obraz Pałacu Prezydenckiego, w którym mieszkał Murawiow
Wieszatiel, a później Józef Piłsudski tu mianował Andersa na generała,
panoramę miasta z Góry Trzech Krzyży czy widok rekonstrukcji zamku
przeprowadzanej wbrew opinii UNESCO na tyłach katedry św. Stanisława.
To miasto pozostaje niewyczerpaną skarbnicą. W Divertimento
litewskim noblista Józef Brodski pisał:
Wiosna. Południe. Kałuże, obłoki,
nieprzeliczone anioły na dachach
nieprzeliczonych kościołów; tu człowiek
może się tylko stać ofiarą ścisku
lub tutejszego baroku fragmentem.