PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 48


Barbara Walicka

Pozdrowienie Artemidorowi



Którejś nocy z gęstej tkaniny snu wynurzył się list pisany charakterem, którego nie potrafiłam rozpoznać. Skreślone pewną ręką, niezbyt duże litery początkowo zdawały mi się jakby wypłowiałe, zatarte, pisane na starym, zasnutym półprzejrzystą mgłą pergaminie. Zrazu nie mogłam niczego odcyfrować. Wpatrując się w gęsto zapisane kartki, po chwili zrozumiałam, a może raczej usłyszałam słowa. Był to długi list, napisany przez kogoś znajomego i bliskiego, odnoszący się do spraw dawnych, niewyjaśnionych, nie dopowiedzianych, zawieszonych w czasie, zatrzymanych któregoś dnia przez splot rzeczywistych zdarzeń wynikłych z przyczyn wówczas niemożliwych do rozpoznania przez nas, bohaterów, postacie posłusznie wypowiadające swoje kwestie. List, którego się nie spodziewałam, którego nie mogłam się spodziewać. Nieoczekiwany. Choć tyczył rzeczy ważnych i prawdziwych.
List z tego snu znalazłam jeszcze tego samego dnia w skrzynce pocztowej. Na kopercie widniało moje imię, moje nazwisko: niezbyt duże, czarne litery, skreślone pewną ręką.
Tekst był krótki, wręcz bardzo krótki. Pozdrowienia z odległości równej czterdziestu dwóm latom i przestrzeni rozpościerającej się między Warszawą a Paryżem. Szmat czasu i kawał drogi, jeżeli myśleć o tym przypominając dzień po dniu, przemierzając czas krok po kroku.
Chodziliśmy oboje do liceum, w którym jeszcze uczono łaciny. Chętnych było niewielu, toteż profesor miał lekcje dwa razy w tygodniu o siódmej rano. Nie pamiętam, czy zbierało się nas czworo czy pięcioro, ale chyba nie więcej. Deklinowaliśmy, koniugowaliśmy, budowaliśmy konstrukcje nominativus cum infinitivoaccusativus cum infinitivo, skandowaliśmy heksametrem, uczyliśmy się na pamięć Wergiliusza, który ostrzegał, by nie ufać Grekom, nawet gdy przybywają z darami...
Czasami podczas dużej przerwy siadaliśmy na okiennym parapecie i rozmawialiśmy o rzeczach wielkich i wzniosłych, o literaturze i sztuce, najprawdopodobniej też o muzyce i wszechświecie. Zapewne również o czymś, co mnie wydawało się wtedy dowodem i gwarancją własnej powagi i inteligencji, czyli o przyszłych studiach. On zamierzał zostać lekarzem, mnie fascynowała literatura.
Po maturze nie było już ani lekcji łaciny, ani dużej przerwy. Owidiusz, Katullus, wszechświat i pytania, na które zawsze i wciąż brak odpowiedzi, pozostały w sali rekreacyjnej liceum, gdzie mądrość i wielkość, razem z dobrem, złem i prawdą przechadzają się statecznie w chwilach wolnych od poważniejszych zajęć.
Raz jeden widzieliśmy się jeszcze przez chwilę latem w czasach studenckich nad jeziorem Kisajno na przystani, gdy nasze łodzie, zmierzające przypadkiem do tego samego portu, przycumowały burta w burtę przy kei.
Było też i potem. Kiedy mój syn miał już prawie pięć miesięcy nieoczekiwanie listonosz wręczył mi kopertę. Zaproszenie na mszę prymicyjną. Zdarzenia wokół mnie układały się wówczas w przedziwną doprawdy mozaikę, której zawiłej symboliki nie potrafiłam dostrzec, pochłonięta macierzyństwem i swoimi sprawami. Taka była wówczas moja res magna.
Pamiętam, że w kościele panował nastrój skupienia, w zgromadzonym tłumie nie szukałam znajomych twarzy. Msza wypełniała nawę. To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy tylko się jest.
Po spełnieniu ofiary prymicjant udzielał błogosławieństwa; zbliżyłam się do ołtarza i gdy przyszła moja kolej, uklękłam przed nim. Przez chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Poprzez Horacego, Wergiliusza, Tacyta.
Od tamtego dnia upłynęło wiele lat, gdy pewnego dnia szłam ulicą, spotkany przypadkiem licealny kolega wspomniał, że nasz wspólny znajomy, absolwent medycyny przebywa obecnie w Rwandzie, gdzie pracuje jako misjonarz, jednocześnie kierując szpitalem
Wówczas miałam być włączona do zespołu pewnego reżysera telewizyjnego, który zamierzał nakręcić film o kobietach, mieszkankach Afryki. Odnalazłam adres dawnego kolegi, napisałam parę słów, prosząc o różne informacje. Wysłałam list parę miesięcy przed wybuchem wojny w Rwandzie.
Teraz nadeszła odpowiedź.

Pozdrowienie Artemidorowi. Artemidorowi z Daldis, który osiemnaście stuleci temu, siedząc na stopniach świątyni w Efezie lub w Daldis wyjaśniał Grekom znaczenie ich greckich snów, za co otrzymywał zapłatę. Pozdrowienie Artemidorowi. Ziarnko piasku przesypującego się w klepsydrze.



 <– Spis treści numeru