PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 48


Przed i po



Poemacie bez bohatera Anny Achmatowej rozmawiają: Tomasz Burek, Piotr Matywiecki i Iwona Smolka. Książka ukazała się w Twoim Stylu w roku 1998, w wydaniu dwujęzycznym
(przekład polski Giny Gieysztor).



IS: Poemat zaczyna się w roku 1913, a kończy w 1942. Jest to wielka scena – i przeżyć wewnętrznych, i historii. Zaczyna się tak, że w pokoju, który się raptem zmienia w salę balową, pojawiają się duchy i zjawy. Pojawiają się maski z karnawału, które być może opinają twarze też tylko duchów i zjaw. Dalej ten poemat prowadzi nas przez historię. Przez Piotrogród (a przedtem Petersburg) i Leningrad roku 40 i roku 42. Przez blokadę. Przez bliskich, którzy poginęli, przez losy poetki, losy jej rozstrzelanego męża, jej syna w obozie, jej następnego męża Punina, również rozstrzelanego w obozie. Ta historia jest bohaterem – a być może ciszą, która mówi w tym poemacie – a także tłem, na którym występują owe zjawy i karnawałowe maski. To jeden z bardziej niezwykłych poematów. I po raz pierwszy przełożony w całości.

PM: Jak powiedziała Iwona Smolka, poemat dzieje się na przestrzeni tych wszystkich lat, od czasu przed I wojną i rewolucją aż do blokady Leningradu i później jeszcze, ale jego specyfika polega na tym, że to wszystko jest jakby w jednym czasowym punkcie. Że nawet wtedy, kiedy Achmatowa – która mówi tu bardzo często swoim głosem, w pierwszej osobie – jest wywieziona do Taszkientu, jej głos rozbrzmiewa jakby w oblężonym Leningradzie. Trudno tego nie skojarzyć z sytuacją Dziadów. Z sytuacją obrzędu dziadów, w którym skupia się, tak jak w tym poemacie, i przeszłość, i przyszłość – w tej jednej kropli udręczonego czasu.
To, co mnie w tym poemacie zaskoczyło, to jego niesłychanie rozbudowana teatralność, niuanse w mnożeniu zwierciadlanych odbić ludzi, postaci, sytuacji. Sytuacje tragiczne bez przerwy nawiązują do jakichś sytuacji teatralnych; nawet jeśli są realne, to na wzór tragedii losu – antycznej, Szekspirowskiej albo romantycznej. Chciałbym tu przytoczyć cytat z innego utworu Achmatowej: „Lecz dla sumienia czas już nie istnieje, lecz dla sumienia nie ma już przestrzeni”. To tak jakby te wszystkie rozbudowane sytuacje – teatralne, przestrzenne i czasowe – skupiały się w tym jednym punkcie, który jest po prostu punktem sumienia.

TB: Mówiąc o tej książce trzeba dokonać wyraźnego rozróżnienia. Czy innym jest sam poemat, a czym innym sposób jego wydania. Ja przyjąłem tę książkę z wielkimi, oględnie mówiąc, zastrzeżeniami. Myślę, że tłumaczka dostarczyła wydawnictwu jakiś surowiec, którego to surowca nie potraktowano tak, jak się powinno w wydawnictwie traktować, to znaczy nie zredagowano go. I nie wiem, dlaczego na okładce znajduje się coś, co mi się kojarzy z jakąś białoruską wycinanką, a nie z tragedią Rosji XX wieku.

IS: To jest pożegnanie XX wieku.

TB: Tragedia między innymi na tym również polega: że sam Petersburg zamienił się w Leningrad. Nie tylko na tym, że Leningrad był oblegany przez wojska hitlerowskie, a w jego obronie zginęła wielka liczba ludności cywilnej, ale i na tym, że władzę zdobyli komuniści, którzy zamienili Rosję w piekło. Trzecia część poematu znowu budzi skojarzenia z Dziadami, ale tym razem z częścią II – ta droga na wschód, którą przez dziesięciolecia pędziły kibitki. Ale tutaj dzieje się coś o wiele gorszego, bo tutaj cała rzeczywistość, by tak powiedzieć, jest zmasakrowana.
Obraz Petersburga ściśle mieści się w ideowej konstrukcji poematu. Pierwsza część to ma być obraz tego miasta zbudowanego na bagnach, to znaczy na życiu setek tysięcy rabów, niewolników, chłopów pańszczyźnianych z czasów Piotra Wielkiego. I stoi później to piękne miasto kultury. Ale piękne miasto kultury, którą ta sama kultura w powieściach Dostojewskiego, Biełego, pokazywała jako miasto wyziewów, oparów, mgieł, czegoś niesamowitego, miasto widziadlane, miasto widmowe. I Achmatowa w pierwszej części przywołuje salę balową, wywołuje i pokazuje demony, biesy, ale to są takie jeszcze diabły literackie, z oswojonego romantyzmu, z opery i mówi: wielki błąd kultury tego czasu, że nie chciała ostro spojrzeć na świat i dostrzec w teraźniejszości lęgnącej się z niej przyszłości.

IS: Ta kultura już była samobójcza.

TB: Te diabelskie opary są również czymś, w czym zatarły się granice, zatarła się ostrość widzenia i nie zobaczono biesa, który już szykował swoje dzieło. I dziełem biesa są dwie następne części poematu. I w nich, zwłaszcza w trzeciej, jest coś w rodzaju przyjęcia na siebie losu przez piękną kiedyś damę.

IS: Przyjęcie przeznaczenia, nie losu. Ona właśnie zmienia to, co było losem w to, co jest przeznaczeniem.

TB: Dobrze, niech będzie. I pierwszą część należałoby przetłumaczyć jako pełną jakiegoś rozigrania, ale takiego, w którym jest coś z arlekinady, drugą – jako requiem żałobne, a ostatnią – z prostotą Mickiewicza i Różewicza. Żeby to wszystko razem wydało ton, jaki jest w oryginale

Ja nie mogę przyjąć tego tłumaczenia z wdzięcznością, ponieważ w wielu momentach mamy daleko idące odstępstwa. To, co u Achmatowej było proste i przejmujące w swej prostocie albo bardzo finezyjne, erudycyjne, wirtuozerskie w grze aluzji, zamienia się często w bardzo złą literaturę. To się w pełni ujawnia w zakończeniu. Tam gdzie jest obraz przelotu Achmatowej z Leningradu do Taszkientu. Kiedy ona, ratując, jak mówi, swoje życie w brzuchu ryby (wszyscy wiemy o jaką metaforę chodzi), nagle widzi pod sobą Syberię. I opowiada, co ujrzała: odkryła mi się droga, którą wielu przeszło, którą syna wieźli. A po polsku czytamy: „Syna wieźli wraz z innymi” – i to jest ujęte w przekładzie w nawiasie! Drogi Boże! Ten fragment poematu jest może najbardziej wstrząsający... A wreszcie, tam gdzie u Achmatowej jest po prostu Rosja („przede mną szła na wschód”), w przekładzie mamy Rosja– Matka! I to zabija coś z tego wielkiego wzruszania, jakie nas ogarnia, kiedy my, którzy mamy do Rosji tak wiele umotywowanych uprzedzeń, lęku wobec niej, tu z nią możemy współczuć, z tą Rosją męczeńską, z Rosją rzeczywiście przyjaciół Moskali.

PM: Ja nie jestem w pełni zadowolony z tego przekładu, ale te zarzuty osłabiłbym gdzieś o 2/3. Niektóre partie mnie poetycko zadowalały, choć zgadzam się, że jeśli tłumaczy się genialny poemat, to rzeczywiście jest może tupetem niezmierzenie się z nim w sposób równie kompetentny, poetycko przynajmniej, skoro już o genialności i kongenialności nie może być mowy.
Ten cały demonizm, trochę tandetny, trochę postromantyczny, z tego, jak powiedział Tomasz Burek oswojonego romantyzmu, jest jednak, jak myślę, w twórczości poetów rosyjskich XX stulecia przedmiotem tyleż krytyki, co nostalgii. (Choć, oczywiście nostalgia za kulturą tego rodzaju też może być podszyta poczuciem winy). Ale kiedy np. Achmatowa przypomina Błoka, z całą jego tragedią kogoś zabójczo dla siebie samego naiwnego a zarazem wielkiego poety, to nie tyle chciała być krytykiem tamtej formacji ludzi, co pokazać jakiś fatalizm większego rodzaju – że może każda kultura w gruncie rzeczy jest tak bezbronna wobec morderców, tyranów, ideologów i satrapów takiego rodzaju, z jakimi Rosjanie musieli mieć do czynienia w XX wieku! I potem ma się już do czynienia nie tyle z wizjami, co z ciszą po wizji, nie tyle z postaciami z wizji, co z cieniem cieni...

IS: Ona sama się jako zjawa określa.

PM: Więc jest ten ton bezradności, taki widmowy, a potem to, o czym Tomasz Burek mówił, te późne partie poematu, takie jak kamień, jak głaz.

IS: Wróćmy do początku poematu. Jest to przestrzeń niby karnawału, niby maski, niby gry, niby widma, niby śmierci. Ale jak to „niby”?! Przecież tam jest już pierwszy gest samobójczy. I tu już stają przed nami Dziady – część IV.

PM: Ale to nie jest samobójstwo z cierpienia ostatecznego. To jest samobójstwo z cierpienia jakby zawinionego, bo trochę dandysowskiego.

TB: Jest w tym poemacie także skarga: Przecież ja tylko chciałam żyć. Miałam trochę talentu, miałam trochę urody, miałam trochę radości życia. Tylko tego chciałam, nic więcej, a co się stało w moim życiu? Ale jest i ton dumy: Wytrwałam! Wycierpiałam! I jest również przekleństwo rzucone na tych, którzy świat w ten rodzaj grozy i pohańbienia zamienili.
I wreszcie – Achmatowa obcuje z duchami i w jakiś sposób waży te różne śmierci. Śmierć śmierci równa, ale i nierówna. Jest więc śmierć człowieka może i naprawdę zakochanego, ale w atmosferze zabawy, żartu, w ogóle igrania ze śmiercią. A gdzie indziej jest przywołany Gumilow, jej pierwszy mąż i pożegnanie z nim na schodach, kiedy idzie na śmierć i mówi: „Ja jestem na śmierć gotów”. Jest Osip Mandelsztam... śmierci inne... Więc ona w jakiś sposób również waży to, co tamta kultura przeżywała jako tragedię z tym, co staje się tragiczne nie do uniesienia – te śmierci przed i po. Jest i Błok – piękny, cyganeryjny, uwodzący ją...

PM: I potem, o czym tu wprawdzie nie ma mowy, uwiedziony przez bolszewizm.

TB: Tak, ale to jest przecież poemat do Rosjan pisany, dla których Dwunastu Błoka jest jednym z kluczowych tekstów XX wieku. Błok – to jest desperackie posunięcie – na czele oddziału rewolucjonistów, idących kogoś rozstrzelać, postawił Chrystusa. Achmatowa to pamięta i mówi: Chrystusa postawiłeś, a gdzie jest ten bies, który ich prowadził, który był w naszym świecie, tylko myśmy go nie widzieli, a przecież on już dzieło przygotował. Ale i pyta: „ Czy w służalczym rozpłynę się hymnie?”. Ona też się boi, że może dać przyzwolenie.

PM: Ale jest i tak, że ona, jak mi się zdaje, wyraża pewne wotum zaufania tej kulturze pierwszych lat XX wieku, choćby przez niezwykle staranną kompozycję mott i incipitów. To zresztą jest specjalność rosyjskich poematów – ten bardzo szczególny sposób przywoływania cytatu, który jest jak potrącenie czegoś w lekkiej rozmowie, ale wtedy, kiedy na zapleczu jest cała reszta – i jej bardzo poważny temat i wszystkie możliwe sposoby jego ujęcia. Bo tu się właściwie cytuje nie tylko słowa, ale także ton i sytuacje, w jakich poeci jakieś słowa wypowiadali. I przy całym swoim krytycyzmie ten poemat jest swego rodzaju pomostem.

TB: Zgadzam się całkowicie z tą twoją poprawką. Achmatowa musi tamtej kultury bronić, ponieważ tamta kultura została potępiona pod pretekstem, że była dekadencka. Potępiona przez kulturę rewolucji. I dlatego ona mówi o niej z jakąś czułością.

IS: To, że ta książka się ukazała, to jednak przy wszystkich zastrzeżeniach jest wydarzenie literackie.

TB: Ten poemat zrobił na mnie wielkie wrażenie, bo dotąd znałem go tylko w urywkach... I znowuż miałem to poczucie, że czyta się tyle rzeczy niepotrzebnych, mając pod bokiem te, którymi powinniśmy się żywić. I teraz inaczej niż z czcią już do niego nie podejdę. Stąd właśnie mój dystans wobec tego, jak potraktowała ten tekst tłumaczka i wydawnictwo.



Opracowanie redakcyjne audycji Iwony Smolki z cyklu „Tygodnik literacki” nadanej w programie II Polskiego Radia.



 <– Spis treści numeru