PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 48


Ja o tym nie marzyłem...

rozmowa z profesorem Romualdem Schildem


Zacznijmy od marzeń, dlatego że za zawodem archeologa najczęściej kryją się jakieś, dziecięce jeszcze, marzenia...

Moje akurat nie, ja o tym nie marzyłem. Gorzej... studiowałem archeologię z przymusu, bo jak mi się wydawało, to był jedyny kierunek, na który mogę się dostać. Miałem nieprawidłowe pochodzenie społeczne, co się pojawiło w moich papierach i koledzy z klasy, którzy w odróżnieniu ode mnie należeli do ZMP i znali te papiery, bo je sami pisali, zapewniali mnie z satysfakcją, że nigdzie się nie dostanę. To było dawno temu, w roku śmierci Stalina, i jakoś z trudem z wielkimi emocjami i z pomocą szlachetnych ludzi udało mi się zacząć studiować. Tak więc, gdyby nie było wojny i komunizmu w Polsce, to bym nie był archeologiem. Ale to nie znaczy, że nie lubię tego zawodu... Można powiedzieć, że to komuniści sprawili, że żyje mi się całkiem nieźle i robię to, co lubię.

A robił Pan i robi rzeczy rozmaite. Pańskie zainteresowania zawodowe są doprawdy rozległe, również w sensie geograficznym. Porozmawiajmy może o paleolitycznej osadzie górników hematytu, producentów ochry z Rydna. Czytałam kiedyś, że ochrą posypywał swych zmarłych już neandertalczyk, więc jej znaczenie kultowe musiało być niezwykłe...

Było ogromne. A Rydno, to nie jest jedno stanowisko ani jedna osada. To setki, jeśli nie tysiące osad skupionych wokół kopalni ochry, to znaczy ziaren hematytu, które były eksploatowane od starszej epoki kamienia, już około 20 tysięcy lat temu, aż do, w mniejszej skali, czwartego tysiąclecia przed Chrystusem, ale głównie w tak zwanym późnym paleolicie, u schyłku epoki lodowej, kilkanaście tysięcy lat temu. Nazwę „Rydno”, a właściwie „ Rydzno” wymyślił mój mistrz, profesor Stefan Krukowski, z powodu krwistoczerwonej barwy ziemi na badanym terenie nieopodal Skarżyska. Kompleks ten jest teraz prawie całkowicie zniszczony, chociaż to zabytek klasy światowej...

Został zasypany?

Rozkopany. Piasek tarasów rzecznych, w którym zalegają pozostałości prehistorycznych osad, został wywieziony, zmieszany z cementem i posłużył budownictwu, razem z tymi zabytkami prawdopodobnie... Na kompleks natrafiono przed pierwszą wojną światową, ale wówczas nie doceniono wagi znaleziska. Dopiero w latach czterdziestych profesor Krukowski, samouk, samotnik i dziwak, niezwiązany z żadnym establishmentem archeologicznym, odkrył jego właściwe znaczenie...
W latach sześćdziesiątych Rydno zostało wpisane do rejestru zabytków, czyli zaczęło być chronione prawem. Ale w Polsce prawo jest łamane notorycznie i tam też dzika i przemysłowa eksploatacja piasku, jako kruszywa w budownictwie, spowodowała, że znaczna część zabytków została zniszczona. Ponieważ jednak badania były już prowadzone, część udało się uratować...
Na obszarze, który ma parę kilometrów kwadratowych, do tej pory odkryto ponad 400 obozowisk z epoki kamienia. Nie tylko w Europie, lecz także nigdzie na świecie, gdzie są stanowiska z tego czasu, nie ma takiej ich koncentracji. Było to wyraźnie miejsce magnetyczne, które przyciągało ludzi z wielu względów, chociaż przede wszystkim z powodu barwnika. Używano go niewątpliwie do celów kultowych, ale też do garbowania skór, czy w ówczesnej medycynie, również w późniejszym okresie. Spotykały się tu różne paleolityczne społeczności zbieracko– łowieckie, żyjące w małych grupach składających się z pojedynczych rodzin. Tu odbywały się zgromadzenia tych społeczności, tu kojarzono małżeństwa, wymieniano ówczesne dobra, sprawowano uroczystości. Można powiedzieć, że to tu była „stolica” ówczesnej Europy środkowej.

Materiał archeologiczny z czasów przedceramicznych jest raczej ograniczony...

Ceramika pojawiła się w tym miejscu Europy dopiero za 5–7 tysięcy lat. Ponieważ kości się źle przechowują, w Rydnie znajdujemy tylko wyroby kamienne oraz ślady obozowisk w postaci zagłębień po domach. Grupy myśliwych ściągały tam nie tylko po to, by zdobyć czerwony barwnik, czy też uzyskać go od grup, które w danym momencie kontrolowały kopalnie. Było to miejsce zgromadzeń tak zwanych rodzin prostych – po angielsku band society... nie ma dobrego polskiego terminu – w celach politycznych i socjalnych. Tam się dokonywały małżeństwa, co było bardzo ważne w ich życiu biologicznym. Sieć wymiany partnerów musiała być dostatecznie duża, by niewielkie społeczności się nie degenerowały fizycznie przez reprodukcję wsobną. To jedyne takie znane prehistoryczne miejsce na świecie, zabytek na skalę światową, który zmienia nasze wyobrażenia o tym, co kiedyś było.

Jak wyglądała paleolityczna kopalnia hematytu?

Hematyt jest tu stosunkowo łatwo dostępny. Występuje jako żwiry i otoczaki w piaskach plaży morza triasowego. Ta plaża to po prostu zestalony pokład żwiru, bliżej powierzchni zwietrzałego i luźnego, który trzeba było przesortować, oddzielając ziarna hematytu od ziaren kwarcu. Lepiszczem była glina, też prawdopodobnie użytkowana, bo ma kolor purpurowy. Złoże z hematytem wychodziło na powierzchnię i, oczywiście, ten powierzchniowy złóg dość szybko został wyczerpany, ale miejscowi górnicy już od 20 tysięcy lat potrafili kopać jamy głębokie na dwa metry.

Poddawany był dalszej obróbce, czy od razu był gotowy do użytku, nadawał się do malowania?

Hematyt był rozcierany na żarnach – a mamy tych żaren na stanowiskach archeologicznych mnóstwo – i potem na ogół mieszany z tłuszczem, chyba że służył na przykład do posypywania zwłok. Resztki szałasów i domostw w tych obozowiskach odróżniają się tym od innych z tego okresu, że po odsłonięciu powierzchni tarasu rzecznego, pod próchnicą, na żółtym tle piasku zapełniającego pozostałości dawnych chat, raptem pojawiają się czerwone plamy wynikłe z domieszki sproszkowanego hematytu. W momencie gdy był rozcierany na żarnach, to część sproszkowanego hematytu dostawała się do otoczenia, zwłaszcza tam gdzie ten proces produkcyjny się odbywał.

Ludzie ci też pewnie chodzili czerwoni cali...

Niewątpliwie łapki mieli czerwone, trudne do odmycia.

Cmentarzysk raczej po sobie nie zostawili?

One były, ale w kwaśnym środowisku biologicznym materiały organiczne ulegają chemicznemu zniszczeniu. Zachowało się trochę kości, ale to są kości z ognisk, przepalone.

Czy przetrwały jakieś ślady życia duchowego tych ludzi?

Takie ślady bywają na ogół w materiałach organicznych. Przedmioty kultu w tym czasie, co wiemy skądinąd, były drewniane albo kościane.

A ślady świadczące o tym, że mieszkańcy osady wymieniali hematyt na jakieś inne dobra, z dalszych okolic...

Tak. Znaleźliśmy masę takich śladów. Oczywiście nie wiemy, co wymieniali w materiałach organicznych, na przykład w produktach żywnościowych czy skórach. Mamy ślady wymiany w postaci „egzotycznych” skał, to znaczy materiału do produkcji narzędzi kamiennych – krzemienie, które występują wyłącznie w Pieninach, kilkaset kilometrów stąd, obsydiany, wydobywane wyłącznie w Słowacji i na Węgrzech, sporo krzemieni importowanych z okolic Krakowa, krzemień z Podlasia...

Nie prowadzono badań, gdzie trafiały ziarna hematytu?

Mamy niewątpliwe dowody, że trafiały na przykład w okolice dzisiejszej Warszawy. W Całowaniu koło Karczewa jest niezwykle interesujące stanowisko ze schyłku epoki lodowej, gdzie znajdowaliśmy hematyt właśnie z Rydna – w dużych ilościach na różnych poziomach. Problem w tym, że nie wszyscy archeolodzy przy eksploracji stanowisk zwracają uwagę na te ziarenka. Często zresztą są to stare badania, a w okresie międzywojennym raczej nie prowadzono wykopalisk, lecz zbierano z powierzchni wydm zabytki odsłonięte przez siły naturalne, na przykład wiatr.

Zostańmy jeszcze chwilę przy wytwórcach ochry, o których z tak nikłych śladów, właściwie tylko różnych kolorów odkrywki, można tak wiele wyczytać... Czy można na przykład wyczytać początki rozwarstwienia społecznego?

To jest okres, kiedy tego rozwarstwienia jeszcze nie ma. Ponieważ jednak badamy rozległy obszar, socjotopograficzne charakterystyki stanowisk, których jest bardzo dużo i leżą w różnej odległości od kopalni hematytu, są odmienne. Mamy stanowiska bardzo bogate, osady, o których można powiedzieć, że są wsiami, gdyż składają się z wielu domostw, co jest rzadkością, bo wsie łączą się na ogół dopiero ze stałym osadnictwem. Te wsie lokują się w najlepszych miejscach z punktu widzenia topograficznego, czy też morfologicznego, stosunkowo blisko samej kopalni i mieszkańcy prawdopodobnie byli jej właścicielami, to jest sprawowali jakąś kontrolę nad dostępem do złoża. To były grupy ludzkie kontrolujące cały ten obszar.

Pewnie musiały to sobie wywalczyć...

Prawdopodobnie. W tych „wsiach” również jest najwięcej egzotycznych importów surowców krzemiennych. Mieszkańcy nie mogli dostać tych surowców inaczej niż przez wymianę. Coś za coś... prawdopodobnie za dostęp do hematytu. To nie znaczy, że sprzedawali ten hematyt. Po prostu zgadzali się, żeby grupa, która przyszła, kopała go sobie. Obszar Rydna leży nad Kamienną. Obozowiska są po obu stronach rzeki. Charakter osadnictwa na przeciwległym brzegu jest zupełnie inny. Obozowiska są mniejsze i krótkotrwałe. Używano tam nawet innego krzemienia, z innego miejsca, niż w osadach bliżej kopalni. Świadczyło to o jakichś politycznych rozwarstwieniach i wynikających z tego ograniczeniach, sytuacja „ludzi zza rzeki” była znacznie gorsza, może różnili się też etnicznie

Jak przeprawiali się przez rzekę?

Znaleźliśmy bród, przy którym, po obu stronach, osadnictwo wyraźnie się koncentruje.

Pewnie kontrolowali tę przeprawę...

Jest jeszcze drugie takie miejsce, które, jak sądzimy, było brodem. Też pewnie je ktoś kontrolował....

Wspomniał Pan o Całowaniu, innym stanowisku, którym się Pan zajmował, i o śladach łowców reniferów. To też jest materiał archeologiczny, z którego trudno czytać?

To jest przede wszystkim materiał krzemienny i wiemy o nim dużo, gdyż w Całowaniu, które jest wyspą w kopalnej dolinie Wisły otoczoną torfami, prowadzone były również bardzo szerokie badania nauk pomocniczych, głównie paleoekologiczne. Badaliśmy tam pyłki kwiatów, szczątki zwęglone, makroszczątki roślinne... i sporo udało nam się wywnioskować.

W torfie dobrze przechowują się ślady przeszłości...

Bardzo dobrze, ale w Całowaniu jest kwaśny torf, który nie przechowuje kości. Natomiast przechowuje bardzo dobrze drewno, zwęglone makroszczątki roślin. Wiemy więc, że mieszkańcy tych terenów byli nie tylko łowcami reniferów, lecz także zbieraczami, na przykład bulwek roślin wodnych. Mamy nawet zwęglone pestki poziomki...

Jak się je udało wyizolować?

Robi się tak zwane szlamowanie – wszystko przesiewa się na gęstym sicie, przepłukuje i potem botanik, specjalista od makroszczątków przegląda ziarnko po ziarnku, patyczek po patyczku, pod lupą, czy też pod binokularem.

Można tą metodą ustalić, w co się ci zbieracze poziomek ubierali?

To wiemy skądinąd, ale na przykład w Całowaniu badaliśmy ślady pracy na narzędziach krzemiennych. Jest taka specjalna technika mikroskopowa, dzięki której możemy powiedzieć, co się tymi narzędziami robiło. Wiemy więc, że łowcy reniferów obrabiali skóry. Znaleźliśmy sporo grotów strzał, właściwie ich trzonów, bo to były strzały z odzysku. Najważniejsze było drzewce... grot można było zrobić w pół minuty, natomiast oprawić go, zrobić drzewce z piórami, to już była poważna sprawa. Wiemy, które strzały trafiły w zwierzę – łatwo stwierdzić, badając ślady mikroskopowe na grotach, że wchodziły w miękkie obiekty, w ciało... Niektóre trafiały w kości, wtedy mają na czubku charakterystyczny odprysk od uderzenia. Na tym stanowisku jest też chata wgłębiona w ziemię. Mieszkańcy polowali na zwierzęta, prawdopodobnie późną jesienią, kiedy renifery są w najlepszym stanie biologicznym, najlepiej odżywione, oprawiali je, wyprawiali skóry.

I odchodzili?

To są krótkotrwałe pobyty, sezonowe, ale ta sama grupa mogła przychodzić w to samo miejsce kilkadziesiąt razy, przez kilkadziesiąt lat. Próbujemy ustalić, jaka była funkcja takiego stanowiska i w jakim sezonie było używane. Całowanie było użytkowane przez prawie 6000 lat, mniej więcej 14000 do 8000 lat temu. W okresie mezolitycznym, czyli wczesnoholoceńskim, pojawiały się tam głównie grupy zbierające bulwki roślinne, i tak mniej więcej przez 1600 lat, prawdopodobnie co wiosnę...

Znów zapytam o ślady kultury duchowej...

Nie znaleźliśmy. Ale mamy też inne stanowisko, pod Sandomierzem, łowców nosorożca i konia sprzed 16000 lat, z tak zwanej kultury magdaleńskiej. I tam z różnych względów wspaniale zachowały się kości i materiały organiczne. Znaleźliśmy nie tylko narzędzia z kości, lecz także dzieła sztuki – figurki wycinane z płytek kościanych, z kości słoniowej na przykład, czyli kłów mamuta. Unikatem w skali światowej jeśli chodzi o ten okres jest cała seria, bo prawie 30, figurek kobiet z krzemienia. Figurki zwierząt i ludzi były produkowane dopiero później, w okresie neolitu, szczególnie w północno– wschodniej Europie, przez retusz odłupków krzemiennych. A tu mamy produkcję masową...

Czy to mogło mieć jakiś związek z kultem płodności?

Symboliczne znaczenie rzeźb, czy też wylepianek kobiet zaczyna się w górnym paleolicie, dwadzieścia parę tysięcy lat temu i kończy mniej więcej 14000 lat temu. Te postacie kobiece są różne, od słynnej kamiennej Wenus z Willendorfu, przez figurki lepione z gliny i wypalane, do kościanych wylepianek późnomagdaleńskich. Stanowisko pod Sandomierzem to już okres końcowy produkowania tych figurek. Miały one niewątpliwie znaczenie symboliczne. Jest w Rosji stanowisko łowców mamuta, gdzie znaleziono podobne figurki połamane intencjonalnie. Niektórzy z moich kolegów uważają, że były łamane po szczęśliwym porodzie. Nasze nie są łamane, nie mają zresztą żadnych śladów użytkowania. To nie ostatnie ciekawe znalezisko na tym stanowisku. W zeszłym roku wykopaliśmy, i jest to też wyjątkowa rzecz w Polsce, prawie cały szkielecik dziecka, świeżo narodzonego, albo zaawansowanego płodu.

Z jakimiś śladami obrzędu?

Nie, gdyż warstwy są tu na wtórnym złożu, czyli ułożone nie tak, jak były pierwotnie. Zostały odsunięte na inne miejsce, chociaż materiały archeologiczne zachowały się wspaniale. Znajdują się w tak zwanym klinie mrozowym, specyficznym tworze geologicznym epoki lodowcowej. Gdy epoka lodowcowa zmierzała ku końcowi, lodowe żyły rozmarzały. Latem górna partia się wytapiała i robił się rowek z wodą, do którego spływały z najbliższej okolicy materiały z obozowiska. Część wzgórza, na którym materiały były w stanie pierwotnym, została zniesiona przez późniejsze zjawiska geologiczne, także orkę.
Szlamowaliśmy, czyli przepuszczaliśmy przez sita wodne każdą piędź ziemi. Znajdowaliśmy miniaturowe ślimaczki z tego okresu, przewiercone ząbki z naszyjników, ozdoby, które mają wielkość paru milimetrów... Przechowały się jak w głębokim grobie, w środowisku chemicznie obojętnym, w skale lessowej, która ma dużo węglanu wapnia, więc przetrwały nawet kości.

Zajmuje się Pan też człowiekiem czasu kamienia na innym kontynencie...

Razem z moimi amerykańskimi przyjaciółmi od ponad czterdziestu lat prowadzimy wykopaliska w północno– wschodniej Afryce – w Sudanie, Etiopii, Egipcie, na Synaju – a od, z przerwami, trzydziestu paru na południowej Pustyni Zachodniej, inaczej Nubijskiej, w Egipcie, bardzo intensywne szczególnie ostatnio. Badaliśmy starszą epokę kamienia w przedziale od 400 tysięcy do 60 tysięcy lat temu, a teraz zajmujemy się neolitem, czasem, w którym wynaleziono ceramikę. Najstarsza ceramika na tych terenach pojawiła się w południowym pasie Sahary 10 tysięcy lat temu. To nie jest najstarsza ceramika na świecie. Starsza, ze stanowisk na wschodniej Syberii, pochodzi sprzed 16 tysięcy lat.
Ale w pasie Sahary najwcześniej na świecie rozpoczęła się hodowla bydła. Dziś nie ma tam wody, nie ma opadów, człowiek nie może żyć poza obszarem wokół studni. Na początku holocenu, chociaż też było sucho, bywały okresy wilgotniejsze. Świat zwierzęcy był bardzo ubogi – gazela, która nie musi pić, bo dostaje wodę z roślinności, zając i to w zasadzie wszystko. W pozostałościach osad jednak znajdowaliśmy kości dużych zwierząt, bydła... Ktoś musiał temu zwierzęciu dawać wodę, a więc to zwierzę musiało być oswojone. Była to żywa spiżarnia jedzenia, która z człowiekiem kolonizowała pustynną Afrykę. Nasz argument przez wiele lat wzbudzał poważne wątpliwości. Jak pani pewnie wie, bardzo ważne w archeologii są badania genetyczne. I badania genetyczne wykazały, że bydło afrykańskie oddzieliło się od bliskowschodniego, a więc i europejskiego ponad 20 tysięcy lat temu i że obecne szczepy afrykańskiego bydła domowego są szczepami lokalnymi, udomowionymi prawie dokładnie w czasie, o którym mówimy. Podbudował też nas argument językowy. Mianowicie terminologia w językach subsaharyjskich obejmująca bydło i związane z nim zabiegi hodowlane uważana jest za niezmiernie starą.
Ale na Pustyni Zachodniej zajmujemy się całym neolitem, od czasów pierwszych hodowców bydła do okresu budowniczych megalitów.

Saharyjskie megality to było rzeczywiście spektakularne odkrycie...

Okres megalityczny zaczyna się mniej więcej 4500 lat przed Chrystusem, wcześniej niż tak zwane kultury predynastyczne, a kończy mniej więcej 3500 lat przed Chrystusem, tuż przed powstaniem pierwszego państwa egipskiego. Najstarsze stanowiska neolityczne w dolinie Nilu – chociaż uważam, że tam archeolodzy nie potrafią znaleźć tych naprawdę najstarszych – są znacznie młodsze od naszych najstarszych stanowisk, z którymi wiąże się budownictwo megalityczne. To są kamienne stele, ustawione w grupy. Niektóre mają po 100 kg, inne po kilkanaście ton – od dzieciaczków do trzymetrowych olbrzymów. Stele były kształtowane przez obłupywanie tłukami kamiennymi płaskich bloków piaskowca kwarcytowego. Stawiano je na wyniesieniach dna jeziora, już wówczas suchego. Takie bezodpływowe rozległe zagłębienie, gdzie gromadziły się wody deszczowe i były przechowywane pod powierzchnią ziemi, łatwo dostępne przy kopaniu studzien, w terminologii geologicznej nazywa się je playa. I są tam rzeczywiście setki studzien, od małych do olbrzymich o średnicy 10 m. Wykopali je hodowcy bydła, którzy wędrowali z deszczami – zimą na południe, a latem na północ...

I to oni znaleźli czas, żeby postawić megality?

Tak, w miejscu, które nazywamy Nabta Playa, postawili cztery kompleksy megalitów – setki steli, zwanych w terminologii europejskiej menhirami.

Stały, gdy zostały odkryte?

Poza paroma już leżały, powalone przez wiatry pustynne. Wiatr, tu najczęściej północny, odbijał się od dużej płaszczyzny kamienia i wracając, drążył basen od strony północnej, stela padała, zwykle się roztrzaskując.

To było przypadkowe odkrycie...

Przypadkowe. W tej chwili są to zbiorowiska olbrzymich potrzaskanych głazów na powierzchni pustyni, na dawnych mułach jeziora. Dopiero gdy ktoś się im uważnie przyjrzy, widzi, że głazy są obrobione, mają określone kształty – czasami mają kształt sylwetki człowieka z głową i ramionami – niektóre jeszcze stoją, pochylone, jak pewien olbrzym 12– tonowy menhir. Tworzą cztery wyraźne grupy, które składają się z mniejszych grupek. W każdej grupce jest od kilku do kilkunastu stel. Myślimy, że reprezentują związki rodzinne, a te większe grupy – prawdopodobnie klanowe. Klany, rządzone przez wodzów, to już wyższy stopień związków społecznych. Basen Nabta był świętym miejscem, a megality symbolizowały prawdopodobnie dusze tych, którzy odeszli.

Był to więc rodzaj cmentarzyska?

Tam nie było żadnych pochówków. Pochówki były w zupełnie innych miejscach, na małych cmentarzyskach, które też mamy rozkopane...

Zatem raczej świątynia?

Dla przodków, którzy odeszli. Stele były zwrócone na północ, ku gwiazdom, które nie giną, czyli nie znikają z firmamentu, obszaru nieba, który w terminologii egipskiego Starego Państwa był święty. Do tego obszaru nieśmiertelności zmierzały też dusze.

Postawienie olbrzymich głazów nie mogło być proste ani technicznie, ani organizacyjnie...

Za tym przedsięwzięciem kryje się wielka władza, bardzo dobrze zorganizowane społeczeństwo z systemem wodzowskim, który powodował, że energia społeczna była kierowana ku czemuś wyższemu, nie tylko ku jedzeniu...

Jak zmusić pasterza do takich prac...

Ludy pasterskie charakteryzują się już dużym zróżnicowaniem bogactwa, więc i zróżnicowaniem społecznym. Powoduje to powstanie systemu wodzowskiego, czegoś w rodzaju społeczności kacykowatej, gdzie władza kacyka jest dziedziczona. Z końca badanego okresu mamy olbrzymi kurhan, największy znany z tej części Sahary, prawie 20 m średnicy, z potrójnym kręgiem kamiennym, zniszczony przez erozję, gdzie w jamie grobowej znaleźliśmy pochowaną główkę dziecka, mniej więcej trzyletniego. Grób był obrabowany, ale rabusie mieli szacunek dla szczątków i włożyli główkę na dno. Z wyposażenia został fragment garnka. A musiało być bogate. To był zapewne taki mały, lokalny „faraon”, Mały Książę, dziedzic Pustyni Libijskiej.

Kurhanu dorosłego „faraona” nie było w pobliżu?

Znaleźliśmy jeszcze jeden kurhan, ale nie było w nim pochówku, prawdopodobnie został rozgrabiony. Te kurhany były kamienno– ziemne, porośnięte roślinnością. Gdy cały obszar zaczął podlegać pustynnieniu, roślinność zniknęła, a ziemię wywiał wiatr. Kurhany z grobami zostały otwarte. Wszystkie, które badaliśmy, są obrabowane. Znam jeszcze dwa, w których nie wiadomo, co jest. A bogato wyposażone były groby nawet zwykłych osób, członków rozszerzonej rodziny – liczące od kilkunastu, do trzydziestu osobników – pochowanych na niewielkiej przestrzeni, w trzcinowych koszach, i przysypanych ziemią, bez obstaw kamiennych.

Jak wyglądały osady tych ludzi?

Nie miały stałych struktur. U koczowników to jest rzecz oczywista. Pokrywane skórami konstrukcje mieszkalne składali i przewozili na grzbietach bydła w nowe miejsce. Miejsca te rozpoznaje się po nagromadzeniu kulinarnych odpadów produkcyjnych, ceramiki...

Tym bardziej zadziwia przedsięwzięcie megalityczne...

Te megality są fenomenem w skali światowej. W ogóle pierwsze megality pojawiają się w Afryce, jak sądzimy w naszym obszarze badawczym, i kojarzą się tu zawsze z ludami pasterskimi. Kiedy ta idea dotarła do Europy, zakorzeniła się wśród ludności rolniczej. Rozwinięte społeczności wschodniej Sahary, w okresie, kiedy te tereny zaczęły nagle i szybko pustynnieć, mogły stać się katalizatorem różnicowania chłopskich społeczności doliny Nilu, powstawania większych jednostek terytorialnych. Królestwo w Górnym Egipcie byłoby więc skutkiem nie izolowanego rozwoju w dolinie Nilu, lecz oddziaływań kulturowych całej Afryki Północno– Wschodniej.

Jest Pan chyba jedynym polskim uczonym – członkiem zagranicznym Akademii Nauk Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Jak dochodzi się do takiego wyróżnienia?

Przechodzi się przez skomplikowany system nominacji i głosowań, a ja po prostu jestem znany w tym środowisku. I już nie jestem jedynym. Ostatnio został członkiem embriolog Andrzej Tarkowski z Uniwersytetu Warszawskiego.

Zaczęliśmy od marzeń, których nie było...Czy są teraz? Czy ma Pan jakieś marzenia związane ze swym zawodem? Może marzy Pan o jakimś wielkim odkryciu...?

Tych wielkich nie ma tak wiele. Nie ma czegoś takiego, jak wielkie odkrycie z marszu. Te z prehistorii wiążą się z latami przygotowań i latami badań. Chyba że jak naszej polsko– amerykańskiej Zjednoczonej Ekspedycji Prehistorycznej (The Combined Prehistoric Expedition) na Pustyni Zachodniej udaje się trafić na olbrzymie bezludne obszary wielkości setek tysięcy kilometrów kwadratowych, gdzie z powodu trudności logistycznych nikt nigdy badań nie prowadził, nie było też nowego osadnictwa z powodów klimatycznych, świat został po prostu „zamrożony”, a lepiej – zasuszony. W roku 1972, kiedy po raz pierwszy weszliśmy głęboko w pustynię, było to jak lądowanie na Księżycu. Do 1998 roku szefem ekspedycji był profesor Fred Wendorf, teraz kieruję nią ja. I marzę, żeby ta najdłużej w historii archeologii światowej działająca ekspedycja prehistoryczna stała się ekspedycją działającą jeszcze setki lat, bowiem bogactwa archeologiczne Afryki są niezmierzone, a jej znaczenie dla historii ludzkości niewyobrażalne.

Życząc, by to się spełniło, dziękuję za rozmowę.


Rozmawiała Maria Konopka– Wichrowska.



 <– Spis treści numeru