They are all gone into the world of light!
And I alone sit ling'ring here;
Their very memory is fair and bright,
And my sad thoughts doth clear.
It glows and glitters in my cloudy breast
Like stars upon some gloomy grove,
Or those faint beams in which this hill is dressed,
After the sun's remove.
I see them walking in an air of glory,
Whose life doth trample on my days:
My days, which are at best but dull and hoary,
Mere glimmering and decays.
O holy hope! and high humility,
High as the Heavens above!
These are your walks, and you have showed them me
To kindle my cold love,
Dear, beauteous death! the jewel of the just,
Shining nowhere, but in the dark;
What mysteries do lie beyond thy dust;
Could man outlook that mark!
He that hath found some fledged bird' s nest, may know
At first sight, if the bird be flown;
But what fair well, or grove he sings in now,
That is to him unknown.
And yet, as Angels in some brighter dreams
Call to the soul, when man doth sleep:
So some strange thoughts transcend our wonted themes
And into glory peep.
If a star were confined into a tomb
Her captive flames must needs burn there;
But when the hand that locked her up, gives room,
She'll shine through all the sphere.
O Father of eternal life, and all
Created glories under thee!
Resume thy spirit from this world of thrall
Into true liberty.
Either disperse these mists, which blot and fill
My perspective (still) as they pass,
Or else remove me hence unto that hill,
Where I shall need no glass.
|
Odeszli wszytcy do świata światłości!
A ja zostałem tu dalej samotny;
Lecz ich wspomnienie promieniem jasności,
Wlewa się w myśli moich bieg markotny.
Ono połyska w piersi mojej chmurze
Jak gwiazdy wzeszłe ponad ciemne gaje
Albo poświata, co okrywa wzgórze,
Gdy słońce zgasło i noc już nastaje.
Widzę jak kroczą przyodziani w chwałę
Depcząc obecne dni mojego życia,
Te dni przyćmione, mdłe i oszroniałe,
Będące łupem próchnienia i gnicia.
Nadziejo święta! O, pokoro wzniosła,
Wzniosła jak niebios przestwory nad głową!
Tyś mi dróg swoich obrazy przyniosła,
Aby rozpalić miłość mą lodową,
Cudowna śmierci, ty prawych klejnocie,
Świecący tylko w najczarniejszym cieniu,
Jakich tajemnic proch twój kryje krocie,
Co niedostępne ludzkiemu spojrzeniu!
Kto znalazł gniazdo, ten łatwie dostrzega,
Że ptak odleciał, ale w jakim borze
Teraz śpiew jego dźwięczny się rozlega -
Tego odgadnąć człek owy nie może.
Lecz jak anioły niekiedy człowieczą
Duszę wzywają w snach jasnych do siebie,
Tak myśl ucieka czasem marnym rzeczom
I widzi chwały prawej blask na niebie.
Kiedy się gwiazdę zamknie w ciasnym grobie,
Jej płomień musi znosić to więzienie,
Lecz wróć jej przestrzeń, a w tej samej dobie
Rozjaśni niebios szerokie sklepienie.
Ojcze żywota wiecznego i wszego,
Co ma na sobie piętno chwały żywej,
Z obierzy świata prowadź ducha Swego
W jasną krainę wolności prawdziwej.
Albo mgły rozprosz, co się ciężko wloką
Przed mą lunetą, kryjąc widok nieba,
Albo mnie przenieś na górę wysoką,
Gdzie już szkieł żadnych nie będzie mi trzeba.
|