Spróbujmy powędrować za wielkim „mocarzem ducha” w świat idei, zrozumieć jego myśli, twórcze zmagania, wybory. Czy moja interpretacja odwołująca się do romantycznego wzoru artysty – demiurga jest uprawomocniona...? Dla pobudzenia wyobraźni posłużę się słowami Szekspira:
Gdy nędzne cyferki na małym świstku mogą znaczyć milion
– to i nam, zeru w tym wielkim rachunku,
na wyobraźnię swą pozwólcie działać...
Jan Paweł II zaznaczył swoją obecność w historii świata,
współczesnej cywilizacji i kultury. Nie stały za nim jedno czy
dwupłciowe armie, wielkie kapitały i korporacje. Działał poprzez
słowo i swoją postawę. Był mistycznym pielgrzymem, który pragnął
dotrzeć do każdego zakątka świata, do ludzi różnych nacji, religii,
orientacji politycznych. W czym tkwiła jego fenomenalna siła,
uniwersalne przesłanie jego myśli, starotestamentowa moc proroków
na miarę Abrahama, Mojżesza?
Kiedy zaczynamy zastanawiać się nad drogą duchową
i kapłańskim powołaniem Karola Wojtyły, widzimy również, jak wielką
rolę w wykształceniu się jego niezwykłej formacji intelektualnej
i religijnej odegrała literatura i sztuka, poezja i dramat. W okupacyjnym
Teatrze Rapsodycznym w Krakowie prowadzonym przez wybitnego
humanistę dr Mieczysława Kotlarczyka, rodem – tak jak Karol Wojtyła
z Wadowic, 21. letni Karol w dramacie Króla Ducha Juliusza
Słowackiego wcielił się w postać króla Bolesława Śmiałego (monolog
ostatniego rapsodu V., niedokończonego eposu). Zdaniem uczestniczki
okupacyjnego spektaklu, Danuty Michałowskiej, autorki unikalnej
książki–świadectwa Karol Wojtyła artysta–kapłan,
kolega–aktor w tym scenicznym dramacie przekroczył granice
sztuki metafizyki. W Królu Duchu zrozumiał swoją przyszłą misję
chrystusowego
posłannika i kapłana. Mamy tutaj do czynienia z czymś
fascynującym, kiedy dramat sztuki przenika dramat życia, kiedy
mistyka staje się rzeczywistością, a słowo ciałem.
W okresie okupacji niemieckiej działały w Krakowie dwa niezależne teatry – które przeszły do historii polskiej kultury i dramatu – Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka i Podziemny Tadeusza Kantora. Pierwszy kultywował wielkość i artyzm poetyckiego słowa, tradycyjny epos, drugi operował językiem awangardy i obrazoburstwa. Różnice stylu były ewidentne, łączyło ich jednak to samo tworzywo dramaturgiczne: polski romantyzm – Słowacki i Wyspiański. W równym stopniu też aktorzy i uczestnicy kameralnych spektakli tych teatrów (próby i przedstawienia odbywały się w prywatnych mieszkaniach) ocierali się o śmierć. Władze hitlerowskie zakazywały – pod karą egzekucji i wywózek do obozów koncentracyjnych – wykonywania polskiego repertuaru klasycznego, tak w dziedzinie poezji, dramatu, jak i muzyki na czele z Chopinem. Brutalna rzeczywistość hitlerowska osaczała i zarazem prowokowała do kreatywnej gry. Tadeusz Kantor w inscenizacji Balladyny Słowackiego wykorzystał kostiumy wzorowane na niemieckim konstruktywizmie Bauhausie, a w Powrocie Odysa Wyspiańskiego, w rogu sceny umieścił lufę armatnią; nakazał – dla wzmocnienia grozy – by Odys w szynelu żołnierza Wehrmachtu, jeden ze swych monologów wygłaszał przez hitlerowską szczekaczkę. W Teatrze Rapsodycznym natomiast mocą słowa wywoływano wielkie duchy Polaków i legendarnych królów od Popiela, Piasta, po Leszka. W Królu Duchu, w dramaturgicznym napięciu pojawiają się „smętne i dzikie Germany”. W Pieśni II [werset VIII] Rapsodu I poeta mówi:
Na jednym pustym śród sosen smętarzu
Spotkałem smętne i dzikie Germany...
O! duchu! dawnej przeszłości malarzu!
Ty jeszcze widzisz te sosnowe ściany,
Wozy, ogniska, twarze przy rozżarzu,
I rzymskie z białych piszczeli kurhany,
A na nich orły wydarte legionom,
Podobne lampom złotym i koronom.
W tej samej Pieśni [werset XXXV] wystawia – zbudzonym z zaświatów Germanom – stos zemsty. Krzyczy gromowładnie:
Krzyk pierwszy, który z ust wyszedł, zwierzęcy,
Już nie podobny krzykowi człowieka,
Zbudził Germanów całe sto tysięcy:
I szli jak morze huczące z daleka,
Stos wystawiłem okropny! Książęcy!
Tak wysoki! że Wiślana rzeka
Na bladych trupów zatrzymana murze
Stanęła – cała jak upiór – w purpurze.
Odwołajmy się do wspomnień Danuty Michałowskiej z tamtych
okupacyjnych czasów: „Ze względu
na konieczność posiadania tzw.
Arbeitskarte – jak pisze – pracowałam jako maszynistka w centrali
„Społem”. Był początek sierpnia 41 roku, właśnie wróciłam z urlopu,
kiedy niespodziewanie przyszedł do mnie do biura Karol, nota bene
budząc pewną sensację wśród moich biurowych koleżanek, miał
bowiem na sobie drelich robotniczy; zapewne wracał z pracy
w podkrakowskim kamieniołomie...
Oczywiście od razu zrozumiałam, że przynosi jakąś ważną
wiadomość. Wyszliśmy na korytarz i wtedy usłyszałam:
„Przeczytaj Króla Ducha i przyjdź w środę na Komorowskiego (to
był adres naszej koleżanki, gdzie często zbieraliśmy się); przyjechał
Mietek Kotlarczyk. Zaczynamy robotę.”
Można by powiedzieć, że tymi słowy Karol ustawił dalszy mój
los artystyczny.
Natychmiast po pracy poszłam do znanego antykwariatu Stefana
Kamieńskiego przy ulicy Podwale i tam udało mi się kupić jedyny
egzemplarz najlepszego, pełnego wydania Króla Ducha
(w opracowaniu Jana Gwalberta Pawlikowskiego) – to właśnie ta książka
miała być pod ręką na wszelki wypadek jako sufler, stąd
wmontowane w oprawę kolorowe zakładki, wskazujące poszczególne
fragmenty. Książka leżała na pianinie obok świecznika
i w prapremierowym przedstawieniu zagrała jako „znak plastyczny”,
obok zamieszczonej na tle ciemnej kotary, białej maski Słowackiego
i wiązanki chryzantem”. Swoją relację autorka wzbogaca dołączonym
zdjęciem z tego okresu Karola Wojtyły: przystojny, wysmukły
mężczyzna, z bujną czupryną, o charakterystycznym zawadiackim
spojrzeniu, ubrany w szeroką, świetnie skrojoną kurtkę.
Zacytujmy teraz fragmenty monologu króla Bolesława, który
wykonywał i sugestywnie interpretował Karol Wojtyła. Jest to
zasadnicza rola w finalnym rapsodzie spektaklu. Duch króla ukazany
w całej grozie i rozpaczy, majaczy i przeklina, nie może znieść klątwy,
którą rzucił na niego – poćwiartowany królewskim mieczem – biskup
Stanisław. Złamana została idea królestwa i władzy, korona zbrukana
krwią... Duch przemawia ustami aktora Teatru Rapsodycznego:
Na Skałce podniósł starzec drżące dłonie,
Klątwą zagroził. Dziś byłby to mały
Strach, kiedy mało ducha w ludzkim łonie,
A ciało tylko dorasta do chwały;
Lecz wtenczas jako przed wichrem wionie,
Duchy się w ciałach jak dęby zachwiały
I ustały się – i znowu poczuły,
Że się jak wody zapleśniałe psuły...
Nikt... jeno wrzody – i nędza wychodzi
Na słońce... idąc pod kościół zamknięty
Chciałem ratować tej tonącej łodzi,
Zacząć bój jaki – śmiały, choć przeklęty;
Chciałem krwią podnieść do siebie przepaście:
Zwołałem moich chorągwi dwanaście.
Jeszcze dziś widzę... listopad już śnieży –
Ja w zbroi – czekam, czy gdzie zarżą konie...
Wiatr głuchy czasem w ulice uderzy
I ruszy serce głuche w jakim dzwonie;
Czekam...wtem wjeżdża dziesięciu rycerzy
Na plac... złączają chorągwie i dłonie,
Jeden krąg czynią z żałobnych rumaków
I płaszczy czarnych i z tęczowych znaków.
Na wszystkich widzę są grube żałoby,
Wszyscy są jakby spod jednej mogiły;
Tylko chorągwie złotymi ozdoby
I kolorami na śniegu świeciły:
Wtem słyszę... zbroje jęknęły jak groby...
Przywalcie teraz mię, Osjaku bryły!
Niechaj raz drugi mój duch nie rozumie
Tej klątwy, która grzmi w chorągwi szumie!
(...)
„Oto ten kapłan” – rzekłem – ta gadzina
Chce mnie gryźć w serce – a wszystkim wiadomo,
Że umarłego pole Piotrowina
Pochwycił ręką kościelną, łakomą.
Ród się daleki teraz upomina,
A on mówi: dar in Domini domo,
Przed samą śmiercią nad boleści srogich,
Na wieki wieków oddano dla ubogich.
(...)
Rzekł. A te słowa, gdy mi doniesiono
W noc i przy pełnych winami pucharach,
Wstałem z pochodnią... i czoło koroną
Nakrywszy – szedłem na tron, cały w żarach.
Za mną pijaki zbrojne – a z szaloną
Myślą spróbować mieczyska na marach...
Tron otoczyli jak czerwone czarty;
Koło północy było. Sąd otwarty!
Wkrótce stawiono bladego biskupa,
Do którego ja rzekłem, cały pijany:
– „Alboś ty złodziej, albo ty nam trupa
Wywołaj z grobu i z tej białej ściany!
Wywołaj!...”
Odwróć ode mnie ten kielich.
Misterium teatru i przeznaczenia
Na prawykonaniu Króla Ducha Karol Wojtyła
zachwyca potęgą głosu, ekspresją wcieleń w opętanego klątwą króla
Bolesława. W tej sztuce skali dramaturgii ducha jest być może
podobny wielkiemu Juliuszowi Osterwie, którego podziwiał i znał ze
sceny, brał z nim udział – jako reżyser – w próbach okupacyjnego
spektaklu Uciekła mi przepióreczka, dramatu Stefana
Żeromskiego, napisanego specjalnie z myślą o Osterwie.
Natomiast w późniejszych wykonaniach roli Bolesława Śmiałego
zmienia styl. Cieniuje, wycisza wygłaszane sekwencje, dochodzi
u niego do głosu – zauważalna wśród aktorów i świadków
przedstawienia Króla Ducha – głębsza refleksja, bojaźń i drżenie
przed okrucieństwem grzechu. Odegrane w ujęciu ewangelicznym
misterium „krwi i grzechu” nie kończy się. Karol Wojtyła dopisuje
do Króla Ducha własne przesłanie, jako następca biskupa
Stanisława ponawia rozmowę ze splamionym duchem króla. Modli się,
wracając z Rzymu do Krakowa, nad grobem Bolesława w Osjaku
(Karyntia, południowa Austria), gdzie – według podań – miały spocząć
zwłoki tułającego się na wygnaniu polskiego króla. Z okazji
dziewięćsetnej rocznicy objęcia biskupstwa krakowskiego przez
Stanisława ze Szczepanowa (1072) i jego męczeńskiej śmierci pisze
przejmujący poemat Stanisław. Zainspirowany mistycznym
„tchnieniem ukrytego Ducha” próbuje jeszcze raz zrozumieć jądro
dramatu, odwrócić fatum przekleństwa. W języku poetyckiego eposu
zwraca się do nas:
(...)
Pragnę opisać mój Kościół w człowieku, któremu dano imię
Stanisław
I imię to król Bolesław mieczem wpisał w najstarsze kroniki.
Imię to mieczem wpisał na posadzce katedry, gdy spłynęły
po niej strugi krwi.
(...)
Myślał król może, nie narodzi się z ciebie Kościół jeszcze dziś –
nie narodzi się naród ze słowa, co karci ciało i krew,
narodzi się z miecza, z mego miecza, który przetnie w połowie
Twe słowa
narodzi się z krwi rozlanej...: myślał może król.
Ukryte tchnienie Ducha w jedno wszelako zespoli
słowo przecięte i miecz, złamało stos mózgowy i ręce pełne krwi...
i mówi: pójdziecie w przyszłości razem, nie rozdzieli was nic!
(...)
Myślał może Stanisław: słowo moje zaboli ciebie i nawróci,
przyjdziesz do bram katedry jak pokutnik,
przyjdziesz postem wycieńczony, prześwietlony wewnętrznym
głosem...
i dołączysz do Stołu Pańskiego jak marnotrawny syn.
Słowo nie nawróciło, nawróci krew –
nie zdążył może pomyśleć biskup:
odwróć ode mnie ten kielich...
Skorzystajmy z licencji krytyka i spójrzmy na Jana Pawła II jak
na artystę słowa i dramatu, demiurga uczuć i ludzkich gestów:
Jaką moc wydobywał ze swojego głosu? Jak nim grał? Jak
budował napięcia w czasie wygłaszanych przez siebie wystąpień
i homilii? Jak ogarniał milionowe tłumy zgromadzonych wiernych?
Jakie przekazywał znaki? Jak otwierał szeroko ramiona? Jak po
przybyciu do każdego zakątka świata, klękał i rytualnie całował
ziemię? Jakimi posługiwał się wreszcie uniwersalnymi słowami–kluczami,
które odcisnął w naszej pamięci; „Niech Duch zstąpi
i odnowi oblicze tej ziemi!”, „Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”,
„Nie lękajcie się!”, „Wstańcie, chodźmy...!”.
Karol Wojtyła od czasów okupacji hitlerowskiej czerpał
natchnienie z mistycznych pism Juliusza Słowackiego, jako czytelnik,
aktor Teatru Rapsodycznego, poeta i dramaturg, Z zagadką Króla
Ducha zmagał się do końca życia. To w wędrówce duchów zapisane
zostały jego losy i proroctwo namaszczenia na tron św. Piotra;
tytaniczna moc, „globowe siły”, cuda miłosierdzia, obrzędy
dzielenia się mistycznym chlebem. Polski romantyk, twórca eposów
słowiańskich i dramatów narodowych, jak Kordiana i Anhellego.
Przewidział wybór Polaka–Słowianina na
papieża Rzymu i chrześcijaństwa. W nieznanym za życia wizyjnym
wierszu Pośród niesnasków..., powstałym w zbliżonym okresie,
jak epos Króla Ducha 1848/1849 r., pisze:
Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla Słowiańskiego oto Papieża
Otwarty tron.
Ten przed mieczem tak nie uciecze
Jak ten Włoch.
On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze;
Świat mu to proch.
W profetycznych słowach opisuje jego postać i dziejową misję:
Twarz jego słońcem rozpromieniona,
Lampa dla sług.
Za nim rosnące pójdą plemiona
W światło – gdzie Bóg.
Na jego pacierz i rozkazanie
Nie tylko lud –
Jeśli rozkaże – słońce stanie,
Bo moc – to cud.
On się już zbliża – rozdawca nowy
Globowych sił.
Cofnie się w żyłach pod jego słowy
Krew naszych żył;
W sercach się zacznie światłości Bożej
Strumienny ruch.
Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy,
Bo moc – to duch.
A trzeba mocy, byśmy ten Pański
Dźwignęli świat...
Wtem oto idzie – Papież Słowiański,
Ludowy brat...
Oto już leje balsamy świata
Do naszych łon,
Hufiec aniołów = kwiatem umiata
Dla niego tron.
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń,
Sakramentalną moc on pokaże
Świat wziąwszy w dłoń.
W ostatniej części odsłania znaki Boga Niebios i przekazuje – znany nam obraz z uroczystości pogrzebowych Papieża – „Że praca duchów – będzie widzialna/ Przed trumną tu!”. Jednoczy nas z Niebiańskim Pomazańcem Chrystusa:
Gołąb mu słowa – słowem wyleci,
Podniesie wieść,
Nowinę słodką, że Duch już święci
I ma swą cześć;
Niebo się nad nim – pięknie otworzy
Z obojgu stron,
Bo on na tronie stanął i tworzy
I świat i tron.
On przez narody uczynił bratnie,
Wydawszy głos,
Że duchy pójdą w cele ostatnie
Przez ofiar stos.
Moc mu pomoże sakramentalna
Narodów stu.
Że praca duchów – będzie widzialna
Przed trumną tu.
Wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość,
Robactwo – gad.
Zdrowie przyniesie – rozpali miłość
I zbawi świat.
Wnętrza kościołów on powymiata.
Oczyści sień.
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno jak dzień.
W mistycznej wędrówce duchów przekraczane są granice czasu i przestrzeni. Wróćmy do sentencji Szekspira. Każdy z nas może być tym kolejnym Zerem – po Jedynce – w tym Wielkim Rachunku Wyobraźni.
Tekst wygłoszony w ramach „Wieczorów Teatru i Poezji”
w Galerii Politechniki Krakowskiej „Stara Polana” w Zakopanem, 2
lipca 2005.
W tekście korzystałem z książek i źródeł, jak: Danuta Michałowska
opowiada, Karol Wojtyła artysta – kapłan, PROSPEKT, Poznań
2000; Karol Wojtyła, „Miłość mi wszystko wyjaśniła”,
WIERSZE I POEMATY, Kraków 2005; Waldemar Smaszcz, Słowo
poetyckie Karola Wojtyły, Warszawa 1998; Juliusz Słowacki,
Dzieła wszystkie, pod red. J. Kleinera, Wrocław 1960; Juliusz
Słowacki, Król Duch. Rapsod I, Universitas, Kraków 2002.