Z okazji czterdziestolecia posługi duszpasterskiej w Podkowie Leśnej księdza Leona Kantorskiego publikujemy nadesłane wspomnienia.
Tytuł na wyrost. Pod tym tytułem można by napisać ogromną
księgę. Nie znalazłby się autor, który by całą taką księgę
stworzył.
A więc to, co napiszę to tylko mój niewielki wkład.
W tekście „ Z Sousse do Podkowy Leśnej”
opisałem pierwsze moje kontakty z księdzem Leonem:
tryptyk i szopkę w kościele św. Krzysztofa. Dalsze nastąpiły
już z inicjatywy księdza Leona. Oto spośród parafian garnących
się do bliższych kontaktów powołał on agapę, grupę
parafian, którym można było powierzać prowadzenie liturgii
Słowa, pierwszej części Mszy Świętej. Wybór czytań
z Pisma Świętego, odczytanie ich i poprowadzenie rozważań,
w których każdy uczestnik był upoważniony do zabrania głosu na
temat odczytanych tekstów Pisma. Oczywiście, była to
prawdziwa rewolucja. Proboszcz tym samym uznał nas za
przygotowanych do zabierania głosu w kościele w ramach mszy.
Najpierw ksiądz Leon mianował szefem agap Włodka Gołąba. Ja prowadziłem
je w następnym roku (potem „szefował”nam Andrzej Ryczer).
Do nas należało dobieranie ludzi, mających przygotować
i przeprowadzić liturgię Słowa na każdej naszej, agapowej Mszy
Świętej.
Tu mała dygresja. Mieszkałem wtedy i mieszkam
w Brwinowie. Miasto to ma swoją parafię i swój kościół pod
wezwaniem św. Floriama. Pytałem kiedyś księdza Jana Zieję,
który mnie do Kościoła katolickiego przyjmował, czy mam
prawo wiązać się z parafią z wyboru, zamiast ze swą
terytorialną parafią. Dowiedziałem się, że mam do tego prawo,
ale pozostaje obowiązek bycia au courant tego, co się w mojej
terytorialnej parafii dzieje.
Inna decyzja księdza Leona, to było zaproszenie do wygłoszenia
rekolekcji w podkowiańskim kościele księdza Jana Chrapka.
Rekolekcje te były wspaniałe. Na ich zakończenie usłyszeliśmy
apel, aby zgłaszać się do grup, które miałyby za zadanie
kontynuowanie zajęć rozpoczętych na rekolekcjach w ramach
ruchu Światło – Życie. Zgłosiło się mnóstwo ludzi, w tym także
kilkoro spośród mieszkańców Brwinowa. Zgłosiłem się i ja.
Powstały grupy oazowe z tych kandydatów. Ponieważ
było wśród nich także kilkoro brwinowiaków, ksiądz Leon utworzył
z nich osobną grupę, której prowadzenie powierzył mnie,
jedynemu animatorowi ruchu Światło – Życie z tego terenu. I tak
się zaczęło.
Najpierw przerabialiśmy
program oazowy. Wkrótce jednak zorientowałem się, że jest
on utworzony dla młodzieży i nie za bardzo nam
odpowiada. Ksiądz Leon podesłał nam instruktorkę, która
usiłowała nas przekonać do programu oazowego. Na próżno.
Sięgnęliśmy do tekstów Tadeusza Żychiewicza, znanego
z Tygodnika Powszechnego, ze swych wspaniałych książek,
przybliżających teksty nie tylko Nowego, ale i Starego
Testamentu. Tu znaleźliśmy to, czego nam było potrzeba. Mieliśmy
przewodnika po trudnych tekstach Pisma Świętego, ale
oderwaliśmy się od ruchu Światło – Życie.
Odtąd tematem naszych spotkań było wspólne czytanie tekstów
z książek Żychiewicza – mieliśmy program, który nam bardzo
odpowiadał. Zgłosiłem proboszczowi brwinowskiemu istnienie na
jego terenie grupy zajmującej się sprawami religijnymi. Odwiedził
nas raz, czy dwa razy. I na tym koniec. Chyba uznał, że można
nam zaufać. A my, po kilku spotkaniach, zorientowaliśmy się, że
nasza grupka, jak zaczęliśmy się nazywać, zaspokaja bardzo
istotną naszą potrzebę: potrzebę posiadania swego
zaprzyjaźnionego środowiska i wspólnego poszukiwania Prawdy.
Stanisław Werner
W czasie pobytu w Tunezji, w Sousse, związaliśmy się
z grupą działającą przy miejscowym kościele katolickim.
W większości stanowili ją Francuzi, byli też jednak przedstawiciele
innych nacji. Bardzo nas pociągał styl pracy tej wspólnoty
parafialnej, zaangażowanie jej członków, ich wzajemna przyjaźń.
Tak się szczęśliwie złożyło, że niedługo im zazdrościliśmy, bo, gdy
w 1967 roku wróciliśmy do kraju, dowiedzieliśmy się, że
w Podkowie Leśnej, sąsiadującej z naszym Brwinowem, taka
wspólnota zaczęła właśnie działać! Wspólnota utworzona przez
nowego proboszcza ks. Leona Kantorskiego. Mój mąż i nasze trzy
córki włączyli się od razu, ja, jako ewangeliczka reformowana,
trzymałam się raczej z boku, szybko jednak ks. Leon wciągnął
i mnie do współpracy. Dla Niego bowiem nie byłam wcale „inna”,
przecież w podkowiańskim kościele w nabożeństwach i spotkaniach
często uczestniczyli przedstawiciele innych wyznań: adwentyści,
grekokatolicy, ewangelicy augsburscy. Zaakceptował też ks. Leon
nasz, tj. mojej szwagierki i mój, udział w agapach. Nic więc
dziwnego, że zapragnęłam, aby moja parafia zbliżyła się z parafią
podkowiańską. I udało się: a to na agapie gościła grupa
ewangelików, a to – zaproszeni przez ks. Leona – głosili Słowo
Boże nasi pastorzy. A raz, w Tygodniu Modlitw o Jedność
Chrześcijan, w kościele ewangelicko – reformowanym
w Warszawie, wspaniałe, mądre, pełne miłości kazanie wygłosił ks.
Leon Kantorski. Udało się też nawiązać współpracę między
parafiami, pomagając sobie wzajemnie. Rozkwitła ona w okresie,
gdy zaczęły działać przykościelne punkty wydawania leków.
Dzieliliśmy się lekami otrzymywanymi z zagranicy,
doświadczeniami w obsłudze punktów „aptecznych”.
Zawiązywała się i umacniała przyjaźń.
Wspomnę jeszcze o pierwszej wizycie mego proboszcza, nieżyjącego już ks.
Bogdana Trandy, w kościele podkowiańskim. Był to chyba dzień
powszedni, dość, że pastorowi nie towarzyszyli jego parafianie.
Witając gościa, ks. Leon wyraził ubolewanie z tego powodu,
zapewniając, że mimo braku współwyznawców nie poczuje się
osamotniony w otoczeniu podkowian. Spytałam
wtedy: „A ja?”(to też charakterystyczne, że wierni mogą się
odzywać „z kościoła”) i usłyszałam, że ksiądz Leon przeprasza, ale
zawsze uważał mnie za swoją parafiankę.
Bliski mi bohater opowiadania Camusa „Wyganie i królestwo”,
zżyty z grupą tubylców, nie uczestniczy jednak we wspólnym
rytualnym tańcu, a zapytany, dlaczego stoi z boku, odpowiada: „
bo nie umiem tańczyć”. Czuje swą odmienność. Ja też trzymałam
się zawsze z boku wiedząc, że jestem „inna”, dopóki ks. Leon
nie zaprosił mnie do „tanecznego kręgu”. Bo parafia, która była
niewątpliwie dziełem ks. Kantorskiego, była czymś niebywałym,
zwłaszcza w mrocznych latach PRL. Każdy znajdował coś dla siebie
– dzieci, młodzież, dorośli. Ci, co umieli śpiewać i ci, którym głosu
brakowało. Mało tego, ten wspólnotowy duch objął całe miasto.
Wyraźnie odczuwało się to w kontaktach z różnymi instytucjami
i ośrodkami w Podkowie.
Dodam jeszcze, że nasze tu spotkanie z księdzem Leonem nie było
pierwszym. W początku lat 50. mieszkaliśmy w Poznaniu
i wówczas w parafii św. Wojciecha, do której należał mój mąż, wikarym został
młody ksiądz, jak go nazywaliśmy, ksiądz – harcerz. Zaczął
od odwiedzin w domach, roztaczał wizję parafii wspólnotowej,
w której ludzie nie mijają się obojętnie, lecz mogą sobie wzajemnie
pomagać. Pytał, kto ma coś do zaofiarowania drugiemu
człowiekowi, jaką pomoc może świadczyć, czy pomóc w opiece nad
chorym, czy dawać obiady komuś niezamożnemu itp. Młody ksiądz
o bujnej czuprynie był pełen zapału i wewnętrznej pasji. I takim
pozostał.
Marta Wernerowa
Księdza Leona Kantorskiego poznałem w 1964 r. po objęciu
przez Niego funkcji proboszcza Parafii pod wezwaniem św. Krzysztofa
w Podkowie Leśnej. Szybko zaprzyjaźniliśmy się. Ksiądz Leon fascynował
mnie i chyba większość parafian swoim entuzjazmem i pasją działania.
Z miejsca podjął budowę domu parafialnego, czyli tzw. plebanii,
rozbudowę kościoła i przede wszystkim – pracę nad młodzieżą. Mnie
zaprosił do pracy w Radzie Parafialnej. Ksiądz Leon był wielkim
propagatorem odnowy liturgicznej. Przeciwnicy składali protesty do
Kurii. Gdy podczas indywidualnej audiencji u księdza Prymasa
Wyszyńskiego chciałem wziąć w obronę księdza Leona, Prymas
odpowiedział: „Ja z księdzem Leonem różnię się w wielu sprawach,
ale wiem, że to, co on robi, czyni dla dobra Kościoła, staram się mu
nie przeszkadzać”. I w tym „nie przeszkadzaniu”było wielkie
wsparcie dla księdza Leona.
Gdy w 1965 r. jeden z dziennikarzy zapytał mnie, co najbardziej
cenię u księdza Leona, odpowiedziałem: „Świadectwo życia”.
Ksiądz Leon potrafił ostatni grosz przeznaczyć na sprawy
młodzieży, ale równocześnie żądał od młodzieży pełnego
zaangażowania w to, co czynili i bezwzględnej odpowiedzialności.
Z tej młodzieży wyrosła wspaniała kadra działaczy społecznych.
Pierwsze kazanie księdza Leona na Pasterce w 1964 r. trwało bodaj
siedem minut. Gdy później rozmawiałem o tym, powiedział: „W nocy, na
stojąco nie da się więcej słuchać i zrozumieć.”Ale gdy przyszły czasy
gorącej walki o wolność i niepodległość Ojczyzny, potrafił na mszach
niedzielnych mówić i pół godziny. Pamiętam jedno z takich kazań
w 1980 r., w którym jak refren powtarzał zdanie: „Komunistom nie
wolno wierzyć!”
Dom parafialny, jaki stworzył ksiądz Leon, był rzeczywistym
domem parafian. Można było do niego przyjść o każdej porze, z każdą
biedą. Gdy ktoś w czymś zawinił, wystarczyło powiedzieć – „
przepraszam”, a wszystko szło w niepamięć. Realizował z ogromną
konsekwencją codzienne nasze zobowiązanie a zarazem prośbę: „
i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym
winowajcom”.
Pamiętam spór z jednym z młodych wikariuszy. Uczestniczyłem
w rozmowie z udziałem wszystkich księży, jako przewodniczący Rady
Parafialnej. Wtedy ujrzałem nowe oblicze księdza Leona,
mówił jak kapłan, ojciec wspólnoty parafialnej.
Inna dziedzina, w której ks. Leon odnosił ogromne sukcesy, to
walka z alkoholizmem i wszelkim chuligaństwem. Pamiętam, jak
podczas Pasterki przerwał kazanie i po bezskutecznym wezwaniu
pijaka do opuszczenia kościoła, odszedł od ołtarza i osobiście
go wyprowadził. Pijani z daleka omijali teren kościoła.
Na zakończenie warto jeszcze zwrócić uwagę na ideę tworzenia
małych wspólnot parafialnych. Ksiądz Leon wspierał chór kierowany przez
prof. Kazimierza Gierżoda. Zorganizował grupę Świetlików,
młodzieżowy zespół Trapistów, zespół „agapa”i wiele innych.
Wszędzie był swoistym zaczynem, a gdy zespół dobrze pracował,
pozostawiał go animatorom świeckim. Nawiązał współpracę z ruchem
„Światło – Życie”.
Jest człowiekiem gorącym i nieraz kontrowersyjnym, ale zawsze
pragnącym dobra Kościoła.
Władysław Gołąb
Trzech Króli 2005 r.
W październiku, z okazji czterdziestolecia księdza kanonika Leona Kanorskiego, oglądaliśmy w kościele wystawę fotograficzną obrazującą jego działalność duszpasterską. Autorem fotografii z lat 80. był Henryk Bazydło, wiele zdjęć z późniejszego okresu wykonał Mieczysław Klajnowski. Wystawę przygotował Oskar Koszutski.