PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 45


Z księdzem Leonem



Z okazji czterdziestolecia posługi duszpasterskiej w Podkowie Leśnej księdza Leona Kantorskiego publikujemy nadesłane wspomnienia.



Dzieło księdza Leona Kantorskiego

Tytuł na wyrost. Pod tym tytułem można by napisać ogromną księgę. Nie znalazłby się autor, który by całą taką księgę stworzył. A więc to, co napiszę to tylko mój niewielki wkład.

W tekście „ Z Sousse do Podkowy Leśnej” opisałem pierwsze moje kontakty z księdzem Leonem: tryptyk i szopkę w kościele św. Krzysztofa. Dalsze nastąpiły już z inicjatywy księdza Leona. Oto spośród parafian garnących się do bliższych kontaktów powołał on agapę, grupę parafian, którym można było powierzać prowadzenie liturgii Słowa, pierwszej części Mszy Świętej. Wybór czytań z Pisma Świętego, odczytanie ich i poprowadzenie rozważań, w których każdy uczestnik był upoważniony do zabrania głosu na temat odczytanych tekstów Pisma. Oczywiście, była to prawdziwa rewolucja. Proboszcz tym samym uznał nas za przygotowanych do zabierania głosu w kościele w ramach mszy. Najpierw ksiądz Leon mianował szefem agap Włodka Gołąba. Ja prowadziłem je w następnym roku (potem „szefował”nam Andrzej Ryczer). Do nas należało dobieranie ludzi, mających przygotować i przeprowadzić liturgię Słowa na każdej naszej, agapowej Mszy Świętej.

Tu mała dygresja. Mieszkałem wtedy i mieszkam w Brwinowie. Miasto to ma swoją parafię i swój kościół pod wezwaniem św. Floriama. Pytałem kiedyś księdza Jana Zieję, który mnie do Kościoła katolickiego przyjmował, czy mam prawo wiązać się z parafią z wyboru, zamiast ze swą terytorialną parafią. Dowiedziałem się, że mam do tego prawo, ale pozostaje obowiązek bycia au courant tego, co się w mojej terytorialnej parafii dzieje.

Inna decyzja księdza Leona, to było zaproszenie do wygłoszenia rekolekcji w podkowiańskim kościele księdza Jana Chrapka. Rekolekcje te były wspaniałe. Na ich zakończenie usłyszeliśmy apel, aby zgłaszać się do grup, które miałyby za zadanie kontynuowanie zajęć rozpoczętych na rekolekcjach w ramach ruchu Światło – Życie. Zgłosiło się mnóstwo ludzi, w tym także kilkoro spośród mieszkańców Brwinowa. Zgłosiłem się i ja. Powstały grupy oazowe z tych kandydatów. Ponieważ było wśród nich także kilkoro brwinowiaków, ksiądz Leon utworzył z nich osobną grupę, której prowadzenie powierzył mnie, jedynemu animatorowi ruchu Światło – Życie z tego terenu. I tak się zaczęło.

Najpierw przerabialiśmy program oazowy. Wkrótce jednak zorientowałem się, że jest on utworzony dla młodzieży i nie za bardzo nam odpowiada. Ksiądz Leon podesłał nam instruktorkę, która usiłowała nas przekonać do programu oazowego. Na próżno. Sięgnęliśmy do tekstów Tadeusza Żychiewicza, znanego z Tygodnika Powszechnego, ze swych wspaniałych książek, przybliżających teksty nie tylko Nowego, ale i Starego Testamentu. Tu znaleźliśmy to, czego nam było potrzeba. Mieliśmy przewodnika po trudnych tekstach Pisma Świętego, ale oderwaliśmy się od ruchu Światło – Życie.

Odtąd tematem naszych spotkań było wspólne czytanie tekstów z książek Żychiewicza – mieliśmy program, który nam bardzo odpowiadał. Zgłosiłem proboszczowi brwinowskiemu istnienie na jego terenie grupy zajmującej się sprawami religijnymi. Odwiedził nas raz, czy dwa razy. I na tym koniec. Chyba uznał, że można nam zaufać. A my, po kilku spotkaniach, zorientowaliśmy się, że nasza grupka, jak zaczęliśmy się nazywać, zaspokaja bardzo istotną naszą potrzebę: potrzebę posiadania swego zaprzyjaźnionego środowiska i wspólnego poszukiwania Prawdy.

Stanisław Werner



*

W czasie pobytu w Tunezji, w Sousse, związaliśmy się z grupą działającą przy miejscowym kościele katolickim. W większości stanowili ją Francuzi, byli też jednak przedstawiciele innych nacji. Bardzo nas pociągał styl pracy tej wspólnoty parafialnej, zaangażowanie jej członków, ich wzajemna przyjaźń. Tak się szczęśliwie złożyło, że niedługo im zazdrościliśmy, bo, gdy w 1967 roku wróciliśmy do kraju, dowiedzieliśmy się, że w Podkowie Leśnej, sąsiadującej z naszym Brwinowem, taka wspólnota zaczęła właśnie działać! Wspólnota utworzona przez nowego proboszcza ks. Leona Kantorskiego. Mój mąż i nasze trzy córki włączyli się od razu, ja, jako ewangeliczka reformowana, trzymałam się raczej z boku, szybko jednak ks. Leon wciągnął i mnie do współpracy. Dla Niego bowiem nie byłam wcale „inna”, przecież w podkowiańskim kościele w nabożeństwach i spotkaniach często uczestniczyli przedstawiciele innych wyznań: adwentyści, grekokatolicy, ewangelicy augsburscy. Zaakceptował też ks. Leon nasz, tj. mojej szwagierki i mój, udział w agapach. Nic więc dziwnego, że zapragnęłam, aby moja parafia zbliżyła się z parafią podkowiańską. I udało się: a to na agapie gościła grupa ewangelików, a to – zaproszeni przez ks. Leona – głosili Słowo Boże nasi pastorzy. A raz, w Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan, w kościele ewangelicko – reformowanym w Warszawie, wspaniałe, mądre, pełne miłości kazanie wygłosił ks. Leon Kantorski. Udało się też nawiązać współpracę między parafiami, pomagając sobie wzajemnie. Rozkwitła ona w okresie, gdy zaczęły działać przykościelne punkty wydawania leków. Dzieliliśmy się lekami otrzymywanymi z zagranicy, doświadczeniami w obsłudze punktów „aptecznych”. Zawiązywała się i umacniała przyjaźń.

Wspomnę jeszcze o pierwszej wizycie mego proboszcza, nieżyjącego już ks. Bogdana Trandy, w kościele podkowiańskim. Był to chyba dzień powszedni, dość, że pastorowi nie towarzyszyli jego parafianie. Witając gościa, ks. Leon wyraził ubolewanie z tego powodu, zapewniając, że mimo braku współwyznawców nie poczuje się osamotniony w otoczeniu podkowian. Spytałam wtedy: „A ja?”(to też charakterystyczne, że wierni mogą się odzywać „z kościoła”) i usłyszałam, że ksiądz Leon przeprasza, ale zawsze uważał mnie za swoją parafiankę.

Bliski mi bohater opowiadania Camusa „Wyganie i królestwo”, zżyty z grupą tubylców, nie uczestniczy jednak we wspólnym rytualnym tańcu, a zapytany, dlaczego stoi z boku, odpowiada: „ bo nie umiem tańczyć”. Czuje swą odmienność. Ja też trzymałam się zawsze z boku wiedząc, że jestem „inna”, dopóki ks. Leon nie zaprosił mnie do „tanecznego kręgu”. Bo parafia, która była niewątpliwie dziełem ks. Kantorskiego, była czymś niebywałym, zwłaszcza w mrocznych latach PRL. Każdy znajdował coś dla siebie – dzieci, młodzież, dorośli. Ci, co umieli śpiewać i ci, którym głosu brakowało. Mało tego, ten wspólnotowy duch objął całe miasto. Wyraźnie odczuwało się to w kontaktach z różnymi instytucjami i ośrodkami w Podkowie.

Dodam jeszcze, że nasze tu spotkanie z księdzem Leonem nie było pierwszym. W początku lat 50. mieszkaliśmy w Poznaniu i wówczas w parafii św. Wojciecha, do której należał mój mąż, wikarym został młody ksiądz, jak go nazywaliśmy, ksiądz – harcerz. Zaczął od odwiedzin w domach, roztaczał wizję parafii wspólnotowej, w której ludzie nie mijają się obojętnie, lecz mogą sobie wzajemnie pomagać. Pytał, kto ma coś do zaofiarowania drugiemu człowiekowi, jaką pomoc może świadczyć, czy pomóc w opiece nad chorym, czy dawać obiady komuś niezamożnemu itp. Młody ksiądz o bujnej czuprynie był pełen zapału i wewnętrznej pasji. I takim pozostał.

Marta Wernerowa



*

Księdza Leona Kantorskiego poznałem w 1964 r. po objęciu przez Niego funkcji proboszcza Parafii pod wezwaniem św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej. Szybko zaprzyjaźniliśmy się. Ksiądz Leon fascynował mnie i chyba większość parafian swoim entuzjazmem i pasją działania. Z miejsca podjął budowę domu parafialnego, czyli tzw. plebanii, rozbudowę kościoła i przede wszystkim – pracę nad młodzieżą. Mnie zaprosił do pracy w Radzie Parafialnej. Ksiądz Leon był wielkim propagatorem odnowy liturgicznej. Przeciwnicy składali protesty do Kurii. Gdy podczas indywidualnej audiencji u księdza Prymasa Wyszyńskiego chciałem wziąć w obronę księdza Leona, Prymas odpowiedział: „Ja z księdzem Leonem różnię się w wielu sprawach, ale wiem, że to, co on robi, czyni dla dobra Kościoła, staram się mu nie przeszkadzać”. I w tym „nie przeszkadzaniu”było wielkie wsparcie dla księdza Leona.

Gdy w 1965 r. jeden z dziennikarzy zapytał mnie, co najbardziej cenię u księdza Leona, odpowiedziałem: „Świadectwo życia”.

Ksiądz Leon potrafił ostatni grosz przeznaczyć na sprawy młodzieży, ale równocześnie żądał od młodzieży pełnego zaangażowania w to, co czynili i bezwzględnej odpowiedzialności. Z tej młodzieży wyrosła wspaniała kadra działaczy społecznych.

Pierwsze kazanie księdza Leona na Pasterce w 1964 r. trwało bodaj siedem minut. Gdy później rozmawiałem o tym, powiedział: „W nocy, na stojąco nie da się więcej słuchać i zrozumieć.”Ale gdy przyszły czasy gorącej walki o wolność i niepodległość Ojczyzny, potrafił na mszach niedzielnych mówić i pół godziny. Pamiętam jedno z takich kazań w 1980 r., w którym jak refren powtarzał zdanie: „Komunistom nie wolno wierzyć!”

Dom parafialny, jaki stworzył ksiądz Leon, był rzeczywistym domem parafian. Można było do niego przyjść o każdej porze, z każdą biedą. Gdy ktoś w czymś zawinił, wystarczyło powiedzieć – „ przepraszam”, a wszystko szło w niepamięć. Realizował z ogromną konsekwencją codzienne nasze zobowiązanie a zarazem prośbę: „ i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

Pamiętam spór z jednym z młodych wikariuszy. Uczestniczyłem w rozmowie z udziałem wszystkich księży, jako przewodniczący Rady Parafialnej. Wtedy ujrzałem nowe oblicze księdza Leona, mówił jak kapłan, ojciec wspólnoty parafialnej.

Inna dziedzina, w której ks. Leon odnosił ogromne sukcesy, to walka z alkoholizmem i wszelkim chuligaństwem. Pamiętam, jak podczas Pasterki przerwał kazanie i po bezskutecznym wezwaniu pijaka do opuszczenia kościoła, odszedł od ołtarza i osobiście go wyprowadził. Pijani z daleka omijali teren kościoła.

Na zakończenie warto jeszcze zwrócić uwagę na ideę tworzenia małych wspólnot parafialnych. Ksiądz Leon wspierał chór kierowany przez prof. Kazimierza Gierżoda. Zorganizował grupę Świetlików, młodzieżowy zespół Trapistów, zespół „agapa”i wiele innych. Wszędzie był swoistym zaczynem, a gdy zespół dobrze pracował, pozostawiał go animatorom świeckim. Nawiązał współpracę z ruchem „Światło – Życie”.

Jest człowiekiem gorącym i nieraz kontrowersyjnym, ale zawsze pragnącym dobra Kościoła.



Władysław Gołąb
Trzech Króli 2005 r.



W październiku, z okazji czterdziestolecia księdza kanonika Leona Kanorskiego, oglądaliśmy w kościele wystawę fotograficzną obrazującą jego działalność duszpasterską. Autorem fotografii z lat 80. był Henryk Bazydło, wiele zdjęć z późniejszego okresu wykonał Mieczysław Klajnowski. Wystawę przygotował Oskar Koszutski.





 <– Spis treści numeru