Anna Maria Leśniewska: Rozpoczęłaś studia artystyczne na ASP w Poznaniu, w 1970 roku, interesowałaś się głównie malarstwem czy rzeźbą?
Bożenna Biskupska: W Poznaniu na pierwszym roku najbardziej zajmowała mnie rzeźba, ale przez dwa lata studiowałam malarstwo. Do dziś żałuję, że nigdy potem nie miałam w pracowni takich warunków, aby móc pracować w glinie, to jest praca dające duże możliwości. W tym czasie w Poznaniu, i nie tylko w Poznaniu, kwitła tak zwana figuracja, nawet się mówiło, że istnieje „figuracja poznańska”jako odrębny nurt. Spośród najwybitniejszych indywidualności akademickich najmocniej utkwiły mi w pamięci osobowości profesorów Zdzisława Kępińskiego, Magdaleny Abakanowicz, Tadeusza Brzozowskiego. Choć bezpośrednio nie miałam z nimi bliższych kontaktów, to przez swoją aurę oddziałali na moją wyobraźnię i późniejsze zainteresowania.
Wobec tego po co wyjechałaś do Warszawy?
Bo tęskniłam za Warszawą. Tu skończyłam Liceum Plastyczne w Łazienkach i tu mieszkali moi najbliżsi. Poznań miał być tylko rocznym epizodem, który przemienił się w dwa lata. Teraz trochę tego żałuję, poznałam nowe inspiracje, postawy, odmienne myślenia. Po powrocie do Warszawy byłam trochę zdezorientowana, nie wiedziałam kogo wybrać, trafiłam do pracowni malarskiej prof. Tadeusza Dominika.
Wybrałaś malarstwo.
Tak, ale równolegle studiowałam w pracowni form tkackich prof. Zbigniewa Gostomskiego. U prof. Dominika poznałam pełnię ekspresji, koloru i możliwości materii malarskiej, u prof. Gostomskiego dyscyplinę płaszczyzny, często monochromatycznej. Można powiedzieć, że byłam wewnętrznie podzielona, mimo zainteresowań ekspresją na dyplomie pokazałam już bardzo uproszczone obrazy figuralne. Z kolei walory koloru u prof. Gostomskiego połączyłam z prostotą form na papierze u prof. Romana Owickiego. Były to moje pierwsze minimalistyczne działania, zapomniane w latach 80., teraz właściwie przypomniane na nowo po dwudziestu paru latach.
Patrząc na twoją twórczość odnosi się wrażenie, że są to prace w założeniu monumentalne, przeznaczone do otwartych przestrzeni.
Wydaje mi się, że potrzeba organizowania przestrzeni zawsze była dla mnie najważniejsza, niezależnie od tego, czy była to płaszczyzna jak obecnie przy „Wytyczaniu obrazu”, czy jak w poprzednich okresach, kiedy anektowałam duże przestrzenie tworząc rodzaj spektaklu, gdzie pojedyncze rzeźby były punktami odniesienia w przestrzeni, określały jakieś terytorium, które przekształcałam spektakularnie. Nie zawsze przestrzeń jest dla mnie korzystna, muszę dokonać pewnych zmian lub wręcz zminimalizować swój pokaz. Byłoby idealnie kreować za każdym razem przestrzeń właściwą, jedyną w swoim rodzaju, ale jest to mało realne.
Uległaś fascynacji figurą – postacią „Jednonogiego”. Twoja twórczość przypomina pracę reżysera teatralnego, który komponuje widowisko z wcześniej przygotowanych całostek, z nich budujesz nową jakość, wytyczasz przestrzeń. Jednonogi stał się twoim biletem wizytowym, funkcjonującym zarówno jako obiekt rzeźbiarski niezależny, monumentalny, jak i jako element graficzny, znak umożliwiający wytyczanie obrazu. Został wpisany w płaszczyznę rysunku, obrazu, stał się alfabetem. Twoje kafle odbieram jako swoiste pismo, które zostało przekazane odbiorcom.
Wszyscy, ze mną na czele, mówili, że Jednonogi jest moim znakiem. Ty jako jedyna zauważyłaś coś bardzo ważnego, że stał się moim alfabetem, że mogę z niego układając zespoły znaków dopełniać ich przekaz kolejnymi tablicami, dowolnie zwiększać ich wymiary.
Wytyczając przestrzeń obrazu odwołujesz się do początków kształtowania się języka wizualnego, pierwszych zapisów i pierwszych doznań, jakie tworzyły świadomość obrazową. Do pierwszych linii kreślonych przez człowieka, pierwszych zachwytów nad plamami materii, faktur, kompozycji.
Wróciłam do najprostszych materiałów malarskich w sposób najbardziej oczywisty – olej lniany na szarym płótnie. Pozbywając się figuratywności tworzę swój kolejny zapis w sposób biologiczny, w formie organicznego śladu. Olej wnikając w papier czy płótno tworzy pełną energii linię prostą, czytelną, ale zmienną w czasie. Nie mogę przewidzieć, jak zachowa się materia poddana biologicznej perswazji. Na przestrzeni ostatnich trzech lat zauważyłam spore zmiany, ale postępują one w ciekawym kierunku, utożsamiam się z nimi.
Równolegle do śladów linii tworzysz formy przestrzenne, których elementem jest figura. Choć skala realizacji może być rozciągnięta w nieskończoność, to mimo wszystko odnosi się wrażenie, iż człowiek, jego wymiar, jest jej miarą.
I zauważ, co się stało – te formy też są modularne. Można je ze sobą zderzać, komponować i nie będzie to zaburzenie, czy obraz będzie kompletnie wypełniony, czy też nie. Mówiłaś o skali, że jest ona odniesieniem do człowieka. Ja określam linię, pozostawiam jej ślad – śladuję. Prace stworzone są do moich proporcji. W pewnym momencie to, co zrobiłam, rozkładam na wystawie i jest to ze mną osobiście związane – staje się nieprzerwanym zapisem – biologicznym śladem.
Jesteś artystką, która zbudowała sobie określony warsztat, w którym stworzone przez ciebie obiekty (kafle) funkcjonują jako obiekty autonomiczne, po czym je fotografujesz, a następnie zamykasz w „Klatkach”. Artysta myślący otwartą przestrzenią ucieka do klatki?
Bożenna Biskupska, Klatka
Bo klatka to jest też określona przestrzeń. Gdy mówię klatka, to od razu myślę o jej otwarciu, zamknięcie nie istnieje. Nie ma takiej potrzeby. Dlatego właśnie zamknięcie, upakowanie, rejestracja na folii negatywu jest pozorne. Przestrzeń jest statyczna, wbudowana w kontekst, ale masz wrażenie, że to jest tymczasowe, ulotne.
Klatka to element, do którego często powracasz. W jaki sposób jej kształt wiąże się z wytyczaniem obrazu?
Jest to praca modularna, która powraca w różnych formach poprzez rytmiczne powtarzanie przestrzeni klatki. Nie sposób przewidzieć wszystkich uwarunkowań wizualnych. Kiedy stawialiśmy „Klatki”, aby potem wstawić w nie „Jednonogich”w parku w Orońsku, oczekiwałam innego wyrazu. Gdy zostały zrobione zdjęcia, okazało się, że to, co było w klatce, rozmyło się, praca zmieniła swoje przesłanie. Istotnym elementem oddziaływania są konteksty, one kreują rzeczywiste zdarzenia. „Wytyczanie obrazu” na przemian z „ Klatką”, tak to się potoczyło. Jest w tym moja fizyczność. Bez pracy, tego ciągłego dociekania, nie mogę żyć. Mam dość silną konstrukcję – lubię to co robię, jest mi to niezbędne, może to jest moja własna „Klatka”.
Na szczęście otwarta.
Podkowa Leśna, marzec 2003