Przystąpienie Polski i innych państw do Unii Europejskiej świętowane
było w Monachium uroczyście i z dużym rozmachem. Wśród wielu
spotkań, wykładów, wystaw i koncertów
nietrudno było przeoczyć niewielką wystawę fotograficzną poświęconą
monachijskim polonikom. Oglądać ją można było przez cały maj
i czerwiec w Bibliotece Uniwersytetu im. Ludwiga Maksymiliana.
Pomysłodawcą wystawy był Aleksander Menhard, dziennikarz Radia
Wolna Europa, który już w latach sześćdziesiątych poprzedniego stulecia
podejmował ten temat na antenie. Przyłączył się on wtedy do grupy
dziennikarzy radiowych, łowców poloników, do których należały osoby
tak znane, jak hrabia Kajetan Czarkowski– Golejewski, Bronisław
Przyłuski czy Tadeusz Katelbach. Dziś Aleksander Menhard jest już
— chciałoby się powiedzieć — ostatnim, co tak poloneza wodzi...
Monachium miało dla Polaków zawsze ogromną siłę przyciągania.
Przebywali tu malarze, politycy i naukowcy, nie brakło niebieskich
ptaków i oczajdusz. Każdy pozostawił tu jakiś ślad. Najbardziej
uchwytne i widoczne są te po ludziach możnych i znanych, po
przedstawicielach wielkich rodów królewskich czy magnackich. Ale
wiele jest też śladów zasypanych kurzem historii, a gdy zostają
odsłonięte, nawet znawcy się dziwią i pytają, a skąd się to tutaj wzięło.
Dzięki 50. kolorowym fotogramom oglądający mógł podjąć wędrówkę
szlakiem wspólnych — polskich i bawarskich — historycznych związków.
Wystawa dokumentowała to, co w Monachium i okolicy łączyło się
z Polską, z polską historią i z mieszkającymi tu Polakami, a zarazem była
świadectwem wielowiekowych powiązań Polski i Bawarii.
Dlaczego odbywała się akurat na Uniwersytecie Monachijskim?
W zbiorach monachijskiej Biblioteki Uniwersyteckiej znajduje się
bezcenne polonicum — modlitewnik Zygmunta Starego z 1528 roku,
ilustrowany miniaturami Stanisława Samostrzelnika (1485–1541)
z tzw. mogilskiej szkoły miniatorskiej. Modlitewnik ten wykonany był
na zamówienie kanclerza litewskiego Wojciecha Gasztołda i takiej
nazwy używa się, mówiąc o nim, w literaturze fachowej. Potocznie
określa się go nadal modlitewnikiem Zygmunta Starego, gdyż jemu
właśnie, polskiemu królowi i wielkiemu księciu litewskiemu, jest
dedykowany. Zabawne, bowiem kanclerz litewski Gasztołd, zaciekły
patriota litewski, swoim wiecznym spiskowaniem sprawiał królowi wiele
kłopotów.
Piękny modlitewnik przechowywany jest w skarbcu Biblioteki
Uniwersyteckiej i światło dzienne ogląda rzadko. Kierownik działu
rękopisów, dr Müller, zapytany o możliwość
pokazania fotografii z modlitewnika na wystawie poświęconej
bawarskim polonikom, życzliwie poparł ten pomysł, udostępnił
część bibliotecznych pomieszczeń, przejął patronat nad wystawą i przekazał
piękne zdjęcia miniatur.
Jak modlitewnik dotarł do Niemiec, można jedynie snuć domysły.
Wydaje się, że przywiozła go Anna Katarzyna Konstancja, córka króla
Zygmunta III Wazy, a przyrodnia siostra króla Władysława IV. Ślub
królewny z księciem palatynatu Philippem
Wilhelmem odbył się z wielkim przepychem w 1642 roku w Warszawie,
a jej ogromny posag przeszedł do legendy. Ponad sto lat później
nieoczekiwany przypadek sprawił, że książęta palatynatu z Mannheim,
z bocznej linii Wittelsbachów, stali się następcami bawarskiego tronu.
W Monachium modlitewnik znalazł się jako część bibliotecznych
zbiorów po przeniesieniu tutaj Uniwersytetu z Landshutu. Próbę
odkupienia modlitewnika, za bardzo wysoką jak na tamte czasy kwotę
3000 talarów, podjął w roku 1875 Władysław Czartoryski. Jednakże po
wstępnych pertraktacjach senat uczelni, kiedy zorientował się w wartości
książeczki, powiedział stanowczo — nie.
Modlitewnik pisany jest po polsku. Po łacinie spisana jest tylko
dedykacja, jako akt ofiarowania „niezwyciężonemu królowi” tego zbioru
psalmów, litanii i modlitw do Matki Bożej. W scenach z życia Marii
i Jezusa wykorzystywał brat Stanisław nieraz wzory innych ilustratorów,
niemieckich i holenderskich. Nie kopiował ich wiernie, lecz wprowadzał
swoje, oryginalne rozwiązania. Przykładem — miniatura Zwiastowanie.
Na tle szeroko otwartego okna stoi archanioł Gabriel. Na
klęczniku po lewej stronie wspiera się Maria. Nad jej głową połyskuje
aureola, ramiona okrywa długa szata, która miękkimi fałdami spływa na
podłogę. A pod klęcznikiem Marii — najzwyklejsza bura mysz, na którą
poluje biały kotek.
Codzienność w świecie religijnych uniesień?
No, niezupełnie. Raczej przełożenie religijnych uniesień na język
codzienności. Kot i mysz na miniaturze to właśnie owo oryginalne
rozwiązanie brata Stanisława. Unaocznia on tutaj doktrynę św.
Augustyna: muscipula diaboli — pułapka na szatana. W malarstwie
holenderskim doktryna ta przedstawiana była obrazowo w postaci pułapki na
myszy. Brat Stanisław nieoczekiwanie ilustruje to wyprowadzanie diabła
w pole — polowaniem kota na myszy.
W drugiej połowie wieku XIX w. kształciło się w Monachium wielu
polskich malarzy. Wówczas tworzyli oni dość niespójną grupę. Dziś
nazywa się ich „monachijczykami”.
Boznańska, Fałat, Brandt, Czachórski, Matejko, Rosner, Wierusz–
Kowalski — właśnie w Monachium
uzyskiwali podstawy swojego wykształcenia. Jednak artystą, który
jako pierwszy, bo już w XV wieku, przybył do Monachium, jest Jan
Polack z Krakowa. W bardzo krótkim czasie zrobił błyskotliwą karierę.
Jego obrazy można dzisiaj podziwiać m.in. w Starej Pinakotece.
Przez wszystkie stulecia przyjeżdżają do Monachium wybitni politycy,
naukowcy i artyści. Ich ślady są nadal obecne. Najbardziej jednak zaskakuje
herb Polski i Litwy na kościele Teatynów pod wezwaniem
św. Kajetana, przy jednym z najpiękniejszych placów Monachium — na
Odeonsplatz. Dla wielu wiadomość, że w tympanonie kościoła Teatynów
— którego budowę w stylu włoskiego baroku rozpoczęto już w roku
1663 — znajduje się jeden z najciekawszych poloników monachijskich,
herb z polskimi Orłami i litewską Pogonią, jest pełnym zaskoczeniem.
Czy to aby nie pomyłka — pytają?
A jednak! Znalazły się one tutaj w drugiej połowie XVIII wieku na
życzenie bawarskiego elektora Maksymiliana III Józefa, wnuka Teresy
Kunegundy, córki polskiego króla Jana III Sobieskiego i żony elektora
bawarskiego Maksymiliana Emanuela. Maksymilian III Józef chciał
podkreślić w ten sposób związki Bawarii z Królestwem Polskim,
a zarazem uczcić swoją małżonkę, Marię Annę Zofię, córkę elektora
saskiego i króla Polski, Augusta III.
Z dekoracyjnie obramowanych tarcz herbowych umieszczonych
w rokokowych kartuszach spoglądają na przechodzących polskie Orły
i litewska Pogoń. Tarcza z herbem polskim umieszczona jest po prawej
stronie: na czerwonym polu po lewej u góry i po prawej u dołu polski
Biały Orzeł w koronie, na dwu pozostałych polach litewska Pogoń —
rycerz na koniu ze wzniesionym nad głową mieczem. Po lewej stronie
— tarcza z herbem Bawarii: biało– niebieska szachownica i złote
lwy Palatynatu. Pośrodku między tarczami herbowymi Bawarii i Polski,
w sercu, mały herb saski oraz złote jabłko z małym krzyżem na
wierzchu — symbol władzy.
Mariaże dynastyczne kształtowały dużo wcześniej powiązania
Polski i Bawarii — około roku 1309 Beatrycze, piastowska księżniczka
ze Świdnicy, poślubiła Ludwika IV Wittelsbacha. Obydwoje zostali
ukoronowani w Akwizgranie w roku 1314. Beatrycze, jako pierwsza
Piastówna, została królową rzymską!
Bieg historii odsunął na dalszy plan związki wielkich rodów polskich
i bawarskich. W niektórych okresach uległy one wręcz zapomnieniu. Po
ostatniej renowacji kościoła Teatynów herby stały się matowe,
a orły pomalowane na szary kolor zlewają się z tłem. Nie są tak widoczne,
jak wtedy, kiedy bawarski elektor chwalił się swymi związkami
z Królestwem Polskim. Ale tak samo jak przed wiekami wchłaniają
w siebie zwykły uliczny zamęt monachijskiego dnia, podziwiają urządzane
na tym placu rozliczne spektakularne imprezy, obserwują gromadzących
się tutaj turystów.
Zwiedzanie kościoła Teatynów w trakcie pobytu w Monachium należy
do turystycznych obowiązków, tak samo jak wizyta w Pinakotece czy
wysłuchanie kuranta na Marienplatzu. Inna turystyczna trasa prowadzi
z placu Odeon przez Hofgarten (Ogród Dworski) do Bawarskiego Muzeum
Narodowego. Po drodze, na małym skwerze na końcu Galeriestrasse,
skąd dobrze widać Kancelarię Rządu Bawarskiego, przechodzi się obok
pomnika, który ufundował w roku 1803 hrabia Teodor Henryk
Morawitzky, herbu Topór (1735–1810), naukowiec, polityk i wielki
znawca sztuki. Zasłużona w Bawarii rodzina Morawickich pochodzi
z Polski. Na cokole prezentuje się nam postać w dobrym antycznym stylu
nagiego, no, prawie nagiego (bo ma liść) młodzieńca. Jego nagość
wzbudziła niegdyś wiele oburzenia. Dzisiaj
monachijczycy nazywają go Harmlos — Niewinny, Beztroski. Jest
dziełem rzeźbiarza Franza Schwanthalera, profesora monachijskiej
Akademii Sztuk Pięknych.
W Bawarskim Muzeum Narodowym można zobaczyć kilka eksponatów
związanych z polską historią. W dziale gier towarzyskich wystawione
zostało jedno z najbardziej zagadkowych poloników: szachownica
kasztelana wojnickiego Jana Tęczyńskiego herbu Topór, przedstawiciela
potężnego rodu magnackiego z południowej Polski.
Wykonana została w Indiach, w Gujarat w XVI wieku.
Wyłożona jest masą perłową, szyldkretem i czarną laką.
Szachownica — pięknie wyeksponowana w szklanej gablocie — prezentuje
się bardzo okazale. Jej wspaniałość i bogate zdobnictwo podkreśla
jeszcze silniej padające z góry światło. Jedna strona eksponatu, widoczna
zaraz przy wejściu do sali, to gra tryktrak. Z masy perłowej ułożona jest
tutaj opowieść dworska — pod palmami poruszają się żywo dworzanie,
gąszcz leśny roi się od egzotycznego dzikiego zwierza, między listowiem
z masy perłowej pojawiają się słonie, tygrys, jest i nosorożec. W prawym
górnym rogu odbywa się polowanie: myśliwy celuje w przyszłą ofiarę,
która skryła się za palmowymi liśćmi. Pośrodku, na tronie, zasiada
pod baldachimem władca, naprzeciw niego postać
kobieca. Od prawego rogu spieszą z darami posłańcy. Kształty
wszystkich postaci są mocno zgeometryzowane. Cała wolna przestrzeń
wypełniona jest zawiłym deseniem liści..
Druga, tylna strona eksponatu, to właściwe pole szachowe, misternie
wyłożone połyskliwą masą perłową i ciemnymi płytkami szyldkretu.
Na stronie z planszą do tryktraka, pośrodku dolnej części gry, znajduje
się malutka, na pierwszy rzut oka niezauważalna, płytka z herbem Topór
rodu Tęczyńskich. O istnieniu niegdyś drugiej płytki zaświadcza
puste miejsce pośrodku górnej części gry. Płytki wklejone zostały już
później, w Europie. Okazją do umieszczenia ich na szachownicy było
prawdopodobnie objęcie przez Jana Tęczyńskiego w roku 1571
prestiżowego urzędu kasztelana wojnickiego. Herb widoczny na płytce
ma już postać po roku 1561 — na czerwonym polu tarczy w krzyż dwa
topory bojowe srebrne ze złotym toporzyskiem, zwrócone w prawo,
i dwa dwugłowe, tzw. płatane, orły cesarskie. Nad herbem litery
I.C.A.T.C.V. Joannes Comes A Tenczyn Castellanus Voiniczensis. Czyli:
Jan Hrabia z Tęczyna Kasztelan Wojnicki. Po lewej i prawej stronie
herbu data: 1571. Płytka z herbem stanowi widome świadectwo, że
szachownica była kiedyś w posiadaniu polskiej rodziny.
W jaki sposób indyjska szachownica trafiła do skarbca Tęczyńskich —
można jedynie snuć przypuszczenia. Jak dotarła na dwór bawarski — też
nie da się udowodnić w sposób jednoznaczny. Na pewno wiadomo, że do
Bawarskiego Muzeum Narodowego trafiła w 1857 roku ze zbiorów
przechowywanych w tzw. Reiche Kapelle w monachijskiej Rezydencji
Wittelsbachów.
W roku 1571 w Polsce rządzi od czterdziestu jeden lat król Zygmunt
August, ostatni męski potomek dynastii Jagiellonów. Jego następca
zostanie wybrany podczas wolnej elekcji. O wpływy na przyszłych
wyborców zabiegają różne stronnictwa i ugrupowania polityczne. Także
Habsburgowie. Jest to przecież walka o tron! Dbają więc nieustannie
o utrzymanie swojego lobby. Nie szczędzą wydatków, nie stronią od
przekupstwa. Zabiegi Habsburgów zaowocują w przyszłości.
Dwadzieścia lat później król Zygmunt III Waza, latorośl Jagiellonów po
kądzieli, ożeni się z Anną Habsburżanką. Ich syn, Władysław IV,
zostanie po śmierci ojca obrany polskim królem.
Dwór wiedeński wiąże wówczas z rodem Tęczyńskich, a zwłaszcza
z hrabią Janem, duże nadzieje. Być może objęcie przez niego urzędu
kasztelana wojnickiego stworzyło wysłannikom Habsburgów
w Krakowie okazję, by pięknym darem przypomnieć mu czas nauki
spędzony na wiedeńskim dworze? Gra w szachy, co wiemy
z historycznych przekazów, była jego ulubioną grą. A Wiedeń, obok stolic
Hiszpanii i Portugalii, to w XVI wieku jeden z głównych importerów
z Indii kunsztownych wyrobów wykładanych masą perłową.
Wklejenie szklanej płytki z pięknie wymalowanym herbem rodziny —
Topór, z wypisanym po łacinie nazwiskiem Jana i datą objęcia nowego
urzędu — to piękny osobisty akcent na drogocennej szachownicy.
Osobna część wystawy poświęcona została ulicom. Aż nie do wiary,
że w nazewnictwie monachijskim jest aż tyle ulic jakoś powiązanych
z Polską. Są ulice z nazwami miast, jak Warszawska czy Poznańska, są
z nazwiskami ludzi sławnych, jak Fryderyk Chopin czy ksiądz
Maksymilian Kolbe. Jest też ulica malarza Jana Pollacka, a w dzielnicy
Schwabing znajduje się krótka ulica o nazwie Morawitzkystrasse. Przez
północną część monachijskich terenów olimpijskich wiedzie rozległa aleja
spacerowa — Kusocińskidamm, nazwana tak ku czci legendarnego
polskiego lekkoatlety z lat dwudziestych poprzedniego stulecia.
Gdybyśmy od końca alei Kusocińskiego konsekwentnie szli dalej na
północ, to po kilkunastu kilometrach wytężonego marszu dotarlibyśmy
do miasteczka Dachau. Do 1933 roku — kiedy w dawnej fabryce
amunicji założono jeden z pierwszych w Niemczech obozów
koncentracyjnych — było to spokojne i zadbane miasteczko, które swój
dobrobyt zbudowało już w średniowieczu na pracowitości i handlu.
Dzisiaj jest symbolem przemocy, okrucieństwa i gwałtu z czasów II
wojny światowej. Swojej złej sławy
nie pozbędzie się już nigdy.
Dla Polaków było to miejsce naznaczone szczególnym okrucieństwem: przypominają o tym
tablice na zewnętrznej ścianie kaplicy– rotundy. Są one umocowane
obok postaci Chrystusa Frasobliwego, poświęconego w Niepokalanowie.
Czytamy na nich:
Tu w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem.
Co drugi z więzionych tu księży polskich
Złożył ofiarę z życia.
Dziś, jak dawniej, jest to spokojne i zadbane miasteczko ze
średniowiecznym centrum, ponad którym na wzgórzu króluje rozległy
kompleks zamkowy. Dachau. Miasto o dwu obliczach.
Nasza podroż po polskich śladach w Bawarii — podróż przez czas
i przestrzeń — prowadzi nas z Dachau do Neuburgu nad Dunajem,
gdzie w wieku XVI rezydował elektor palatynatu Ottheinrich
(1502–1559), wnuk Jadwigi Jagiellonki, córki króla Kazimierza IV
Jagiellończyka, i księcia Jerzego Bogatego z dynastii Wittelsbachów.
Ślub babki Ottheinricha — wówczas 18– letniej Jadwigi, z 20–
letnim Jerzym, zwanym Bogatym, w roku 1475, był zdarzeniem, które
odbiło się szerokim echem w średniowiecznej Europie. By uczcić
związek Jagiellonów i Wittelsbachów zjechali wówczas do Landshutu
przedstawiciele najmożniejszych domów Europy, m.in. cesarz Friedrich
III oraz jego syn Maksymilian. Szczęście młodej pary świętowano przez
prawie dwa tygodnie. Z przekazów historycznych wiemy, że uroczystości
weselne kosztowały 60.766 reńskich guldenów, co w przeliczeniu na
dzisiejsze pieniądze wyniosłoby około 12 milionów euro.
Odświętny wjazd królewny Jadwigi do miasta powtarzany jest co cztery lata (od roku
1903) z dużą historyczną wiernością. Przez trzy tygodnie
miastem rządzi „Wesele Landshuckie”. Ponad 2000 tysiące osób
przebranych w barwne średniowieczne stroje wjeżdża tu dzisiaj
— tak jak wtedy — jako królowie i książęta, możni i mieszczanie. Za nimi
podążają wozy obładowane darami. W mieście urządzane są turnieje
rycerskie, koncerty, festyny. Choć wydawane obecnie kwoty są o wiele
skromniejsze, przepych historycznej uroczystości oszałamia
i dziś wielotysięczne tłumy turystów.
Następne „Wesele Landshuckie” odbędzie się w roku 2005,
od 25 czerwca do 17 lipca. Bez wątpienia jest to znakomita okazja, by
odwiedzić Bawarię.
Szczęśliwa królewna Jadwiga prowadziła później, jeżeli wierzyć
dziejopisom, życie nieszczęśliwej żony, zesłanej przez męża do zamku
Burghausen. Na bramie wjazdowej do zamku oglądać można po dzień
dzisiejszy herb z polskimi orłami.
Wielki posag królewny Jadwigi, 32.000 węgierskich
guldenów, obiecanych przez jej ojca króla
Kazimierza IV Jagiellończyka, pozostał w dużej mierze w sferze obietnic. Dług polskiego
króla przeszedł jako spadek najpierw na córki Jadwigi, a następnie
na jej wnuka, palatyna Ottheinricha. Ponieważ ten ostatni prowadził życie na
bardzo wysokiej stopie, jego kasa była wiecznie pusta i zawsze
znajdował się w potrzebie finansowej. W listopadzie 1536 roku, kiedy
zamarzły drogi i szeroko rozlane rzeki ściął pierwszy mróz, Ottheinrich
wybrał się do Krakowa, do swojego wuja — króla polskiego Zygmunta
Starego — by odebrać obiecane niegdyś w posagu pieniądze. Po prawie
4 tygodniach jazdy w siodle orszak 40 konnych dotarł do Krakowa.
Z zachowanych dokumentów wiemy, że na polskiej granicy palatyn
Ottheinrich powitany został wielce uroczyście przez 4 polskich
wysłanników królewskich, a w dalszej podróży towarzyszylo
mu tysiąc konnych. Podejmowany wielce ceremonialnie na
Wawelu, wziął wówczas udział w powitaniu Nowego Roku 1537
i w obchodzie uroczystości urodzinowych króla 1 stycznia. Z uczty
urodzinowej zachowały się: karta potraw i zapis porządku usadzenia
gości przy stole.
Pieniądze, które król Zygmunt Stary wypłacił palatynowi Ottheinrichowi,
rozeszły się szybko. Z tamtej podróży pozostało jednak 50 kolorowych
rycin: są to widoki 65 miast, zamków i posiadłości z terenów
dzisiejszych Niemiec, Czech i Polski, m.in. również z Krakowa. Te, do
niedawna zupełnie nieznane obrazy, są często pierwszymi
widokami tych miejscowości. Pokazano je obecnie
w Polsce, Czechach i Niemczech na wystawie zorganizowanej przez
Niemieckie Forum Kultury Europy Środkowej i Wschodniej.
Podróż wnuka Jagiellonów palatyna Ottheinricha przez średniowieczne
miasta, tak pięknie udokumentowana w wedutach nieznanego malarza,
może być też dzisiaj widziana jako symbol „zjednoczonej Europy”
w tamtych czasach. Zarazem jest jeszcze jednym świadectwem
wielorakich powiązań historycznych i kulturalnych łączących nasze trzy
sąsiedzkie kraje: Polskę, Czechy i Niemcy.