A tak, gdzie się obrócisz, z każdej wydasz stopy,
Żeś znad Niemna, żeś Polak, mieszkaniec Europy.
Adam Mickiewicz,
Do Joachima Lelewela
Gdy w drugiej połowie kwietnia pojawiła się pierwsza delikatna zieleń wiosenna, grupa polonistów z Warszawy i okolic wyruszyła na wyprawę śladami Elizy Orzeszkowej. Organizatorem był Warszawski Oddział Stowarzyszenia Nauczycieli Polonistów. Trasa prowadziła do Grodna i jego okolic, na tereny dawnych polskich Kresów północno–wschodnich, a dzisiejszej Białorusi.
Ponad trzystutysięczne miasto zatopione w charakterystycznej
kresowej atmosferze, nieco
sennej i melancholijnej, gdzie w starych uliczkach snują się duchy
żyjących tu niegdyś sławnych
Polaków, m.in. Pawła Jasienicy, który był uczniem, a potem
nauczycielem grodzieńskiego
gimnazjum czy o. Maksymiliana Kolbego, związanego z kościołem
franciszkanów. Tutaj Stanisław
August Poniatowski podpisał akt abdykacji przed udaniem się do
Petersburga. Tutaj na Starym
Rynku w 1919 r. Józef Piłsudski przyjmował pierwszą defiladę
polskiego wojska, a zgromadzeni
ludzie w patriotycznym uniesieniu płakali i całowali kamienie bruku.
Tędy w październiku
1939 roku Krystyna Krahelska, opuściwszy rodzinne
Mazurki*, uciekała
do Warszawy przed wojskami
radzieckimi.
W tym też mieście — nazywanym przez nią Ongrodem — i w jego
okolicach spędziła większą
część życia Eliza Orzeszkowa. Pamięć o niej żyje do dziś, ponieważ
w ciężkich popowstaniowych
latach była jednoosobową, ale niezwykle skutecznie działającą
instytucją kulturalną
i narodową, a jej zasługi dla podtrzymywania polskości były
niekwestionowane: Stanowiła tu
bardzo ważną placówkę polskości, inicjując, organizując i realizując
różnorodne przedsięwzięcia,
głównie w obronie zagrożonego bytu Polaków, ale także innych
mieszkańców tych ziem, a mające
na celu rozwój umysłowy i kulturalny kresowej społeczności.
Najważniejsze z nich to: czynne
angażowanie się w sprawy powstania 1863 roku, walka o utrzymanie
ziemi w rękach Polaków,
o polską oświatę, szkolnictwo, o prawa Polaków i innych narodowości
Kresów północno– wschodnich do posiadania własnego
przedstawicielstwa w Dumie, o prawa dla kobiet (...)
Zajmowała się także ochroną ludności żydowskiej przed pogromami,
poszukiwaniem pomocy finansowej dla pogorzelców po pożarach Grodna.
W mieście stoi pomnik poświęcony pisarce, podobnie jak jej
warszawski, dłuta Romualda
Zerycha. Do jego ufundowania przyczyniła się Zofia Nałkowska.
Duże wrażenie robi na nas,
uczestnikach wycieczki, zwiedzanie tzw. „szarego domku”, miejsca
zamieszkania pisarki po ślubie z drugim mężem Stanisławem
Nahorskim. Dzisiaj, po niedawnym remoncie, dom
jest utrzymany w kolorystyce biało– niebieskiej. Umieszczona
na nim tablica informuje w języku
polskim i białoruskim: „Tu w latach 1894–1910 mieszkała wielka
polska powieściopisarka, demokratka,
Eliza Orzeszkowa”. Znajduje się w nim niewielkie muzeum,
które powstało
staraniem Komitetu Pamięci Elizy Orzeszkowej przy Związku
Polaków na Białorusi i utrzymuje się
z datków sponsorów oraz dzięki entuzjazmowi jego założycieli.
W ciągu trzech lat jego istnienia
odwiedziło je około 11 tysięcy osób, przede wszystkim turystów
przebywających na wypoczynku
w Druskiennikach. Sporo tu fotografii, często jeszcze nigdzie
niepublikowanych, przedstawiających
osoby związane z pisarką, portrety ojca i matki z małą Elizą.
Dom Elizy Orzeszkowej
Przyjmuje nas bardzo gościnnie pani Maria Ejsmont, opiekunka
spuścizny po pisarce, rozpoczynając
spotkanie wygłoszeniem piękną kresową polszczyzną
wzruszającego wspomnienia o niej.
Nie waha się używać wielkich słów: Ojczyzna, szlachetność,
patriotyzm, wielkie serce...
„Orzeszkowa była szlachetną i hartowną kobietą, ostoją
polskości na kresach, granicznym słupem
polskiego ducha”. Pani Maria skupia się na dwóch ważnych
wydarzeniach związanych z tym domem:
na uroczystych obchodach 40– lecia pracy twórczej, podczas
których jedna z ulic Grodna otrzymała
jej imię (i nosi do dziś) oraz na pogrzebie autorki „Nad
Niemnem”, która zmarła właśnie tu.
O ogromnym autorytecie, jakim cieszyła się w społeczeństwie
kresowym, może świadczyć fakt,
że podczas jej ostatniej, śmiertelnej choroby grodnianie przywozili
ze wsi słomę i wyściełali nią ulicę
koło jej domu, aby zmniejszyć miejski hałas i turkot, które
zakłócały jej spokój. Uroczystości
pogrzebowe także stały się manifestacją przywiązania, jakim
darzono tę niezwykłą kobietę: w mieście
zamknięto sklepy, latarnie owinięto krepą, a za karawanem
w piętnastotysięcznym tłumie żałobników
szli ludzie nauki i ważne osobistości, zwykli mieszkańcy miasta,
ubodzy, Żydzi...
Katolicki cmentarz parafialny, zwany farnym, został założony w 1792
roku.
Jest trzecią po wileńskiej Rossie i cmentarzu
Łyczakowskim we Lwowie nekropolią na
wschodnich terenach dawnej Rzeczypospolitej**. Zachowało się wiele nagrobków
polskich z XIX w. w charakterystycznej
formie kapliczek i krzyży na wysokich postumentach. Tak też wygląda
miejsce
wiecznego spoczynku Orzeszkowej i jej drugiego męża
Stanisława Nahorskiego, znanego w Grodnie
adwokata, dyrektora Towarzystwa Dobroczynności, za którego
wyszła po wielu latach
potajemnego uczucia. Nagrobek, wykonany z czarnego marmuru
poprzecinanego niebieskimi żyłkami,
pisarka sprowadziła dla zmarłego męża aż z Warszawy i zapłaciła
niebagatelną kwotę 15000 rubli.
Wyryto na nim cytat z Psalmu VII w tłumaczeniu Jana
Kochanowskiego:
W Tobie ja samym, Panie, człowiek smutny,
Nadzieję kładę, Ty racz o mnie radzić.
Lata okupacji nagrobek przetrwał zakopany w obawie przed
zniszczeniem przez Niemców.
Grodzieński cmentarz farny nosi wyraźne ślady zaniedbania
i braku funduszy, gdzieniegdzie widać nawet pozapadane groby
z ubiegłego wieku. Mimo to miejsce pełne jest cichego uroku, a jego
surowość
łagodzi delikatna kwietniowa zieleń trawy i ścielące się na każdym
skrawku wolnej przestrzeni
dywaniki z konwalii i niebieskich cebuliczek. Wiele wysiłku
w restaurację podupadającego cmentarza
wkłada pan Stanisław Poczobutt– Odlanicki, kresowy Polak,
znawca i miłośnik Grodzieńszczyzny,
historyk amator, który dba o zachowanie polskości na tych
terenach. Jest prawdziwą kopalnią informacji zarówno o samej
Orzeszkowej, jak i o burzliwej
i zmiennej historii tej ziemi. Mimo wzajemnej sympatii i chęci
porozumienia pan Stanisław wyraża
przekonanie, że nam, Polakom z kraju, trudno pojąć w pełni trudności
życia kresowian, ponieważ
już przywykliśmy do wielu przejawów wolnej egzystencji i w sposób
oczywisty mamy dostęp do tego,
o co oni mozolnie walczą dzień po dniu.
Z Grodna wydostajemy się na rozległą zieleniejącą przestrzeń.
Przejeżdżamy przez wieś Kwasówka,
gdzie znajduje się najlepszy kołchoz na Białorusi. Dawnymi czasy
targ w tej miejscowości odwiedzali
Dziurdziowie, chłopi ze wsi Sucha Dolina nad rzeką Swisłoczą,
bohaterowie powieści
Elizy Orzeszkowej. W tych okolicach poniósł śmierć z ręki
Sowietów Klemens Strzałkowki,
pierwowzór Jana Bohatyrowicza, sasiada Korczyna. Jedziemy
w kierunku wsi Bohatyrowicz, a raczej „okolicy” — bo tak
nazywano osady zaściankowej polskiej szlachty w odróżnieniu od wsi
zamieszkanych przez białoruskich chłopów. Z białej
drogi skręcamy w lewo zgodnie ze wskazaniem ręki drewnianej
figury, zwanej Janem, pełniącej
na rozstaju funkcję drogowskazu. Położona na uboczu (19 km do
najbliższego kościoła w Łunnie,
12 km do najbliższej „okolicy”) sprawia wrażenie, że czas stanął
tu w miejscu. Tylko patrzeć,
a spotkamy Fabiana albo Antolkę dźwigającą wiadra z wodą czy
panią Starzyńską — matkę Jana,
a może nawet i Anzelma... Większość chat stoi opustoszała,
wszystkich mieszkańców jest tylko
dziewięcioro. Spośród nich jeszcze trzy osoby noszą nazwisko
Bohatyrowicz: pani Teresa, jej mąż
i pani Anna. Młodsze pokolenie rozpierzchło się, większość mieszka
w Grodnie.
Najmłodszym Bohatyrowiczem jest wnuk pani Teresy — Witold.
Może to echa „Nad Niemnem”
nie do końca jeszcze przebrzmiały?
Biurko Elizy Orzeszkowej
Pani Teresa spędza z nami całe popołudnie i wieczór,
opowiadając o swoim życiu
i zmieniającej się rzeczywistości. Języka polskiego uczyła się
w domu i poprzez kontakty z innymi
mieszkańcami „okolic”. Nazwy zaścianków leżących w pobliżu
znane nam są z powieści:
Zaniewicze, Obuchowicze, Siemaszki, Staniewicze, Strzałkowscy —
członkowie tych rodzin byli
gośćmi na weselu Elżuni, córki Fabiana Bohatyrowicza.
W Bohatyrowiczach oglądamy resztki fundamentów dworu
rodziny Kamieńskich, który znamy
z powieści jako dwór Korczyńskich. Spłonął w 1915 roku,
zniszczony przez Niemców, zachowała się
jedynie oficyna, dziś — niestety — w formie malowniczej ruiny.
Jeszcze w okresie międzywojennym
było to miejsce licznie odwiedzane przez turystów, wielu
mieszkańców Bohatyrowicz wynajmowało
pokoje letnikom, także zachowana oficyna dworska stanowiła
miejsce noclegowe.
Pisarka bywała w „Korczynie” w czasie wakacji i tu,
z ławeczki umieszczonej na wysokiej skarpie
nadniemeńskiej między dwoma czerwonymi dębami, obserwowała
toczące się nad rzeką życie,
czerpiąc inspirację do swego wielkiego dzieła. Ławeczka
Orzeszkowej istniała jeszcze kilka lat temu,
dzisiaj można już tylko spod pamiątkowych dębów patrzeć z wysoka
na płynącą u stóp rzekę jej
oczami: Z jednej strony widnokręgu wznosiły się niewielkie
wzgórza z ciemniejącymi na nich
borkami i gajami; z drugiej wysoki brzeg Niemna, piaszczystą ścianą
wyrastający z zieloności
ziemi a koroną ciemnego boru oderznięty od błękitnego nieba,
ogromnym półkolem obejmował
równinę rozległą i gładką. Stąd już tylko kilka kroków do grobu
Jana i Cecylii, leżącego pod osłoną kilku sosen, otoczonego
niewysokim drewnianym płotkiem, z drewnianą figurą, przy której leżą
świeże
kwiaty i biało– czerwone wstęgi. Miejsce to nie znajduje się
w głębokim parowie, jak wynikałoby
z powieściowego opisu, ale za to można z niego spojrzeć, jak
czytamy w powieści — na wielki
trójkąt Niemna (...) stojący w tej cichej pogodzie szybą błękitu
i srebra. W innym miejscu, na skarpie
nad szerokim zakolem rzeki, w niewielkiej odległości od wsi
Miniewicze, dawnego folwarku
Korczyńskich, odwiedzamy słynną Mogiłę powstańców
styczniowych, ukrytą w świerkowym lesie.
Jan w milczeniu pagórek ten Justynie ukazał, ona też milcząc
skinęła głową; wiedziała, że to
zbiorowa mogiła.
— Ilu? — z cicha zapytała.
— Czterdziestu — odpowiedział, głowę znowu odkrył i kroku
przyśpieszył.
Do późnego wieczora pozostajemy nad brzegiem Niemna,
niedaleko miniewickich zabudowań,
rozmawiając przy ognisku z panią Teresą Bohatyrowicz. Podziwiamy
piękno rzeki, płynącej tu
szerokim, łagodnym łukiem. Jej czar działa: porośnięte lasem brzegi,
zapadający nad cicha wodą wieczór, księżyc z samotną gwiazdą na
czystym niebie — sprawiają, że poddajemy się urokowi tego
miejsca, tym łatwiej, że opromienia je dodatkowo literacka legenda.
Pokonując znów szerokie przestrzenie białoruskiej równiny,
dotrzec można do Miłkowszczyzny,
miejsca urodzenia Elizy Orzeszkowej, majątku jej babci, a później
jej samej.
Dwór był stary, zapadły w ziemię, pełen książek należących do
Benedykta Pawłowskiego, ojca pisarki.
W tym miejscu rodzinę dotknęła śmierć ojca oraz małej siostry Elizy,
Klimuni, obdarzonej ponoć
talentem malarskim. Tutaj pisarka spędziła sześć trudnych lat po
zesłaniu pierwszego męża, Piotra
Orzeszki, na Sybir. Potem sprzedała majątek rosyjskiemu oficerowi,
bo według ówczesnego
prawa Polak mógł sprzedać tylko osobie prawosławnej lub
Rosjaninowi, po czym przeniosła się do Grodna. O tych wydarzeniach
słuchamy z ust przewodnika, stojąc w szczerym polu, ponieważ nie
został po dworze najmniejszy ślad. Udajemy się w kierunku
Kamionki, w której ochrzczona została pisarka.
W czasie ostatniej wojny w okolicznych lasach działał słynny oddział
AK pod dowództwem
Jana Piwnika „Ponurego”.
Wjeżdżamy do Łunny, małego miasteczka, gdzie oglądamy
piękny, bogato zdobiony obraz
Matki Boskiej z Dzieciątkiem w srebrnej sukience, w bocznej nawie
miejscowego kościoła.
Według legendy to pod nim brali ślub Jan Bohatyrowicz i Justyna
Orzelska. Wzmianka o nim
znajduje się też w „Nad Niemnem”, kiedy kobiety wyśmiewają
nazbyt ozdobny strój Jadwiśki
Domuntówny: Jezu! Otóż śliczne róże na tym wachlarzu!
A te złotne liście zupełnie takie,
Jak w Łunnie u Matki Boskiej na ołtarzu...
Ciekawym miejscem związanym z osobą Elizy Orzeszkowej
jest też Swisłocz nad rzeką Swisłoczą,
gdzie bywała ona na początku XX wieku. Zatrzymywała się
w pałacyku należącym do hrabiny
Marty Krasińskiej; przed jej letnim pobytem służba sadziła tysiąc
róż. Pisarka przywoziła ze sobą
młode szlachcianki z ubogich rodzin, których kształceniem się
zajmowała. Teraz mieści się tu
klub i biuro kołchozu.
W dzisiejszym Grodnie żyje około 70 tysięcy ludności pochodzenia
polskiego. Miarą
przywiązania do polskich korzeni staje się nadawanie imion
dzieciom: jeśli młodzi rodzice
nazywają dziecko polskim imieniem, oznacza to, że chcą być wierni
swojemu pochodzeniu, jeśli
wybierają imię białoruskie lub rosyjskie — pragną wtopić się
bezkonfliktowo w białoruską
społeczność i ułatwić dziecku sukces życiowy. W mieście znajduje
się polska szkoła dla ok. 400
uczniów, wybudowana w 1996 roku z inicjatywy Wspólnoty
Polskiej. Mimo niechęci władz
(wojewoda grodzieński Sawczenko w rozmowie z Andrzejem
Stelmachowskim powiedział
o tej inicjatywie: „Nie będziemy kaleczyć dzieci”) szkoła
zajmuje wielki, zadbany, ładnie
położony budynek, ze szklanym sufitem nad głównym holem,
zapewniającym wspaniałe
oświetlenie postumentu z rzeźbą głowy Adama Mickiewicza
i wystawy o różnych regionach Polski.
Na ścianach holu prezentuje się imponująca wystawa fotograficzna
poświęcona Marii Skłodowskiej– Curie.
Podobno absolwenci szkoły chętnie wyjeżdżają na studia do Polski,
gdzie często zostają na stałe. Jednak — według relacji naszego przewodnika —
nie jest łatwo rozwijać tu polskość, ponieważ władze oświatowe
tępią „nadmierne wprowadzanie nacjonalizmów”. Mimo
niesprzyjającego klimatu politycznego
w Grodnie u zbiegu ulicy Dzierżyńskiego z ulicą 17 Września (sic!)
ma siedzibę Związek Polaków
na Białorusi, założony przez Tadeusza Gawina i liczący około
tysiąca członków. Wydaje „Głos znad
Niemna”.
Odwiedzamy jeszcze pracownię trzech grodzieńskich
artystów plastyków, oglądamy uwiecznione
w grafice piękno kresowego krajobrazu, wybitnych ludzi tej ziemi,
ich dorobek kulturalny.
Jeden z artystów, pan Stanisław Kiczko, wystawiał swoje prace
w Białymstoku, Warszawie, Krakowie.
Wiele wysiłku włożył w odtworzenie wnętrza Muzeum A.
Mickiewicza w Nowogródku; jest też
współautorem koncepcji Muzeum Grodzieńszczyzny.
Spośród mnóstwa ciekawostek, jakimi okraszał swoje
gawędy nasz przewodnik, utkwiły mi
w pamięci jeszcze dwie: że posiadanie konia na Białorusi jest nareszcie
możliwe i że w centrum Grodna
w latach 60. bolszewicy wysadzili w powietrze najstarszy
XIV– wieczny kościół — farę Witoldową.
Dzięki niezrównanemu znawcy historii Grodzieńszczyzny panu
Stanisławowi Poczobutt– Odlanickiemu mieliśmy możliwość
znalezienia wielu żywych śladów polskiej obecności na tych
ziemiach, choć tyle ich już bezpowrotnie zaginęło...
* G. Rąkowski, Czar Polesia, wyd. Rewasz
** J. Rozmus, J.Gordziejew, Cmentarz farny w Grodnie 1792–1939. Wyd.
Naukowe WSP, Kraków 1999