Człowiek rodzi się
zwinięty
w kłębek,
jak wszechświat.
Prostuje się –
zgarbiony.
Wyprostowany
umiera.
Jeśli przypadkiem wyorzesz
karabin
z drewnianej kolby wystrugaj
zabawkę
a resztę daj kowalowi
niech zrobi podkowę
na szczęście
Jak ptaki porannym krzykiem
co dzień wytyczamy siebie
gdzie krzyż ani kaplica
nie są z naszego kamienia
Nie przyjęliśmy też obcych
pod dach
ani do ogrodu maluczkich
Nie chcieliśmy Panie źle
Wyłuskaj z lepszych uczynków
to co na wieki wieków
nie ma znaczenia
Nasze imiona
O to Cię prosimy
Bez Twego schronienia w sobie
Na próżno w złotej jemiole
szukam dobrego światła
w ciemności
Jest adwent
Martwy człowiek na krzyżu
musi się narodzić
Panie
daj mi schronienie swe we mnie
Niedostrzegalnie ciemne drżenie liści
drzewa oliwne i śliwy
o zmroku
umarła Zuzanna
umarła Eva
W nocy brakuje mi Panie
okruchu miłości
i prośby
aby wyzdrowiały
Za plecami przyjaciół pozostał smutek
odeszli z domku na winnicy
ze swoimi dziećmi walizkami i głosami
wzbiera samotność
miejsce dla zmarłego z jego workiem
lat nocy i dni
pijemy ją
połykamy ile się da
nie możemy się nasycić
Snuję swoje pajęczyny
Mówią mi
Jakie to smutne
jakie to smutne
Przyznaję się
Wesoły ze mnie pies
Ale gdzieś
muszę mieszkać
Bohumilowi Hrabalowi
To tak do ciebie podobne
żeby rozpijać ludzi
przeżyciami gadaniem i piwem
— tyle śmiechu —
To tak do ciebie podobne
żeby głodować
ze wszystkimi kotami
w lesie
To tak do ciebie podobne
żeby śmierci
czyhającej i zmartwiałej
nadać kształt gołębi
nakruszyć ciasta
i rzucić siebie
To tak do ciebie podobne
Jutro cię zobaczę
Wiem że po raz drugi nie wejdę
do tego dzikiego nurtu
Ale przynajmniej dotknę
Tego co minęło
i pozostało żywe
Jutro cię zobaczę
Nie wiem czego pragnę bardziej
twego dawnego uroku
czy też żebyś go utracił
postarzał się i przytył
po prostu jeden z wielu —
a ja żebym była spokojna
przeł. Dorota Dobrew
Stary zegar na wieży ratusza
dawno stanął. Bezwładne wskazówki
pokazują dwunastą godzinę
dnia jakiegoś albo jakiejś nocy
w niewiadomym jakimś stuleciu.
Czy to pękła sprężyna, czy ząbki
kół zębatych rdza zżarła ze szczętem,
czy też może gdzieś do mechanizmu
kurz się dostał? Nikt nie zna przyczyny.
Dzwonił zegar, rozgłośnie, głęboko,
aż się nagle zachłysnął dzwonieniem
i na wieki ucichł...
A na placu
przed ratuszem ludzie się dziwili,
wzrok znużony wznosili na zegar.
Szybko biegły ogromne wskazówki,
ale jak już stanęły, to stoją...
Ktoś tam gwizdnął, a ktoś machnął ręka
i odeszli niecierpliwi ludzie,
każdy bowiem miał jakiś interes,
każdy bowiem ma ważny interes,
każdy będzie miał pilny interes...
Piszę do ciebie list.
Nie wiem, czy to światło tak pada,
czy schyliłam się nad biurkiem nie tak jak należy,
dość, że cień mój zakrył białą kartkę
i wydaje się teraz, że piszę czarno na czarnym.
Nie kocham cię.
Wreszcie znalazłam w sobie dosyć siły,
żeby powiedzieć: „Nie kocham”.
A kiedyś mi się zdawało,
że nie ma nic łatwiejszego
niż odepchnąć człowieka
i roześmiać się, czując: dusza wie, czego chce.
Inna sprawa — zakochać się.
To zdawało się takie niebezpieczne
i takie trudne,
że chciało się tego uniknąć.
Inna sprawa — zakochać się,
lecz miłości twojej nie dostrzegać
albo nawet ją lekceważyć...
To zdawało się najtrudniejsze ze wszystkiego.
A teraz gorzko śmieję się ze złudzeń młodości.
Piszę do ciebie list.
Najtrudniej jest powiedzieć: „Nie kocham”.
Lepiej już nie przeżyć nawet chwili miłości,
niż znieważyć początek takim nieludzkim końcem.
O powodach... nie trzeba.
Każdy ma swoje powody.
Choć nie słyszałem niczego,
Ciepło twego głosu
Otacza mnie
Oddycham nim,
Przeplata się z powietrzem
Przyprawia jego moc
Nie wiem czy jeszcze zobaczę
Ten głos ojczyzny,
Póki wietrzne pustkowia
Nie zasypią Europy
Kamieniem lamentu?
Jest tylko jedno miasto,
Którego nie mogę zamienić na inne,
I chociaż ból dławi serce
Muszę przyznać się do końca
Odnalazł bym je na pamięć
Gdybym leciał ponad ziemią
i panowałyby ciemności tak jak dziś
niepowtarzalne,
bo naznaczone krwią
w tysiącletniej historii
jak mało które
jabłko niezgody
w każdym czasie
zwłaszcza bezlitosnym
tym, co wywraca bieg dziejów
w niepojętą plątaninę
przepełniona lamentem
stutysięcznym
czeka swego porodu
do jutrzejszych dni swobody
Praga
ze zbioru Żivot upren do Stredu
wyd. Opus Bonum, Monachium 1978
Przeł. Katarzyna Boruń
Wszystkie słowa zapisano
Dodano do siebie
Ułożono.
Ktoś inny już zrobił to lepiej.
Ktoś inny właśnie w tej chwili robi to lepiej.
Każdą myśl rozgryziono
Każdą myśl zapisano
Wszystkie skarby odkopano.
Wszystkich barw użyto
Każdy dźwięk wydobyto
Wszystkie kolory wydrukowano
Nakreślono wszystkie linie
Odkryto wszystkie wyspy
Nie warto więc, nie warto,
Lepiej się położyć.
Twórca idzie na spacer.
Pogwizduje.
Nawet myśli.
Oto
Nastaje czas odejmowania
Nie zabraknie słów
do zamazywania
Barw do zabrudzenia
Linii do wycierania
Dźwięków do zagłuszania.
Twórca
Idzie na wódkę
Świętuje sukces.
Zawsze będzie mnóstwo plam
Do zmywania
Rzeczy do niszczenia
Istot do zabijania.
Zębów do wyrywania.
Zapisano wszystkie myśli
Każdą myśl zagryziono.
Wszystkie wraki wydobyto.
Rudziki krzyczą
„Kot wszedł do ogrodu!.”
Rudziki krzyczą:
„Koty są w ogrodzie!”
Zauważcie tę drobną różnicę;
dla rudzików
kot wszedł do ogrodu,
dla mnie, siedzącej w domu
— wyszedł.
W pociągu z Pragi
celnik w Zebrzydowicach pyta:
„Skąd pani wraca?”
— Jadę do Warszawy.
Pojutrze wracam.
Rudziki krzyczą:
„Kot wszedł do ogrodu. ”
Kot mówi:
— Jestem.
Tunel tak szary
jak środek listopada.
Jak szron jest biały.