PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 43


Recenzje


Nie będę się zżymać, czyli o sukcesie
Towarzystwa Pieśni Dawnej


Jestem przekonana, że na pierwszym dużym (choć prywatnym i nieoficjalnym) występie podkowiańskiego chóru Pośrodku Żywota nie tylko wykonawcy mieli tremę. Widzowie z pewnością też. Amatorski chór złożony z osób, które nie tylko nie mają wykształcenia muzycznego, ale nawet nie za bardzo znają nuty?! Wszyscy wykonują jakieś poważne, zupełnie nie muzyczne zawody (w których się realizują), wszyscy są zapracowani zawodowo i rodzinnie i jeszcze wymyślili sobie chór?! Ileż to razy, usiłując się umówić na pogawędkę z Hanią Bartoszewicz (alt) lub Jankiem Borowcem (tenor), w odpowiedzi słyszałam: „Nie mogę, mam dziś próbę”. Albo: „Jutro mam chór i dziś się muszę przygotować”.

Troszkę więc spięci jechaliśmy siedemnastego stycznia do zaprzyjaźnionego domu w Podkowie Zachodniej na ten ich „Szczodry wieczór” – koncert dawnych kolęd – i bardzo nas zdziwiło, gdy zabrzmiała tam jednak prawdziwa muzyka. Prawdziwa. Piękna, archaiczna, szesnastowieczna muzyka. Zdumiało nas, z jaką subtelnością i starannością ta siedmioosobowa grupka naszych przyjaciół śpiewała szesnastowieczne, trudne wykonawczo kolędy w ich oryginalnych, trzy– i czterogłosowych wersjach. Zaskakiwało zgranie zespołu, jednolitość barwy jego brzmienia, delikatna, a jednak urozmaicona ekspresja oraz umiejętność wytworzenia takiego nastroju, który sprawiał, że czterdziestominutowy występ wydał się nam krótką chwilą. I jeśli czasem trafił się kiks czy fałsz (co się zresztą na koncertach prawie zawsze zdarza), nie pomniejszało to wrażenia urody tej muzyki. A nawet w jakimś sensie je wzmacniało, bo zbliżało sytuację koncertu do zamierzenia zapisanego w programie: „Towarzystwo Pieśni Dawnej tworzą mieszkańcy Podkowy i okolic, którzy postanowili wskrzesić tradycję domowego śpiewania”.

Kierownictwo muzyczne nad tą grupką zapaleńców sprawuje Jan Sybilski, który, dyrygując chórem i dbając o precyzję wykonania, artykulację i barwę dźwięku, doprowadził śpiewających Podkowian (i ludzi „z okolic”) do tak wysokiego poziomu. Jan Sybilski, solista opery i operetki (mający w swym repertuarze między innymi partię Almadivy w „Cyruliku Sewilskim” Rossiniego, Pajaca w „Pajacach” Ruggero Leoncavalla i liczne role w operetkach Straussa, Lehára i Kálmána) zapragnął właśnie, przeszedłszy na emeryturę, pokierować jakimś zespołem wokalnym wykonującym muzykę dawną. Szczęśliwie, nieco ponad rok temu, doszło do kontaktu obu stron. Chór w tym kształcie nie istniałby jednak bez pasji i uporu Michała Madalińskiego (bas), który wraz z Agnieszką Arendarską i Iwoną Soczyńską (soprany) namówił do śpiewania kilkoro przyjaciół. (Byli wśród nich dawni członkowie chóru, pracującego pod kierunkiem Zbigniewa Ładysza przy podkowiańskim Ośrodka Kultury; tamten chór wykonywał wszakże tylko utwory jednogłosowe, zazwyczaj przy akompaniamencie fortepianu). Michał Madaliński jest nie tylko inicjatorem tego muzycznego przedsięwzięcia ale i autorem jego formuły repertuarowej. Zdobywa nuty i teksty – w internecie, w antykwariatach, sklepach muzycznych, poprzez osobiste kontakty z profesjonalnymi wykonawcami – a także technicznie pomaga wykonawcom, rozsyłając im e– mailem nuty poszczególnych głosów. Komputer (za pomocą specjalnego programu) odtwarza pieśni w postaci dźwiękowej i dzięki temu chórzyści amatorzy, słabo czytający nuty, mogą ćwiczyć swoje partie głosowe tak, jakby to robili na próbie czy przy instrumencie.

Już teraz widać, że śpiewający podkowianie (i ludzie „z okolic”) nie ograniczą się do domowego muzykowania. Tydzień po koncercie prywatnym (na którym prócz wymienionych osób wystąpiły także Joanna Jarco, sopran i Joanna Skrzypkowska, alt) był koncert publiczny w podkowiańskim kościele, podobno też bardzo udany (do sopranów dołączyła Ewa Sybilska). W najbliższych planach zespołu jest praca nad pieśniami wielkopostnymi, a w dalszych – nad utworami hiszpańskiego renesansu. Można się więc spodziewać kolejnych koncertów.

To wszystko jest budujące i imponujące: że w naszych zabieganych i niezbyt uduchowionych czasach ludzie będący „pośrodku żywota” (nie przypadkiem przecież ten cytat z dawnej pieśni dał nazwę chórowi) znajdują w sobie tyle bezinteresownej energii i entuzjazmu, by z pokorą i systematycznie doskonalić się w tym, co po prostu wydaje im się piękne. Dokąd zaprowadzi ich ten zapał i niewątpliwa praca? – zobaczymy. Ja w każdym razie wiem, że kiedy następnym razem, usłyszę od Hani czy Janka: „Dziś nie mogę, muszę ćwiczyć, bo jutro mam chór” – na pewno już nie będę się zżymać, jak dawniej.

Joanna Wiszniewicz



Pośrodku Żywota – Towarzystwo Pieśni Dawnej, „Szczodry wieczór” – koncert najstarszych kolęd polskich, Podkowa Leśna, styczeń 2004






Refleksje nad „Sukienką ze starego płaszcza”



„Sukienka ze starego płaszcza” Izabeli Gornickiej– Zdziech jest zapisem przeplatających się monologów dwóch kobiet – trzydziestolatki i osiemdziesięciolatki. Wypowiedzi trzydziestolatki podpisane są zaimkiem „ja” i opatrzone komentarzem w postaci wierszy autorki. Zwierzenia osiemdziesięciolatki podpisano „ona” i spuentowano utworami Ludmiły Marjańskiej. Możemy zatem domniemywać, że postać młodej kobiety stanowi autoportret autorki książki, a sylwetka starszej wiele zawdzięcza Ludmile Marjańskiej.

Także to, co stara kobieta mówi o miłości przeżywanej na starość, o tym, że źródło miłości nigdy nie wysycha, jest zbieżne z przemyśleniami zapisanymi w „Córce Bednarza”. Ale książka Izabeli Górnickiej–Zdziech to nie tylko portrety dwóch kobiet.

To przede wszystkim lustro, w którym każda kobieta może się przejrzeć. Dzięki tej książce obejrzałam się wstecz, popatrzyłam w przyszłość i zobaczyłam siebie dzisiaj. I paradoksalnie, mimo że od młodej bohaterki monologu dzieli mnie tylko dziesięć lat, niejednokrotnie mentalnie jest mi bliższa osiemdziesięciolatka. Uświadomiłam sobie, że dziesięć lat między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia to przepaść. Czas niezwykle znaczący. Kiedy mamy bowiem trzydzieści lat, stoimy zwykle na progu naszego małżeństwa i kariery zawodowej. Wszystko jest przed nami, jesteśmy piękni, nawet jeżeli nie zdajemy sobie z tego sprawy, młodzi, witalni, a jednocześnie już świadomi odrębności własnego stylu.

Kiedy mamy czterdzieści lat, za nami są już pierwsze życiowe i zawodowe rozczarowania, czasami towarzyszy nam poczucie zawodowego wypalenia, przeżyliśmy już poważne małżeńskie konflikty, niejednokrotnie ostateczne rozstania, pierwsze naprawdę poważne kłopoty z dziećmi, śmierci rodziców. Sił życiowych mamy mniej i towarzyszy nam niejednokrotnie poczucie, że co się już dobrego nie wydarzyło, to się nie wydarzy, a co zostało zmarnowane, to ostatecznie. Nasza ostrożność wobec ludzi jest większa, a otwartość na nowe przyjaźnie i znajomości mniejsza. Taki stan niejednokrotnie określa się jako kryzys wieku średniego, a w gruncie rzeczy oznacza ostateczne wejście w dojrzałość.

Życie nie spełnia – i może dobrze – naszych wyobrażeń. Te dziesięć lat to ogromna lekcja pokory.

„Sukienka ze starego płaszcza” to także lustro, w którym możemy zobaczyć, jak bardzo zmienił się świat przez ostatnie pięćdziesiąt lat. Bohaterki książki zupełnie bowiem odmiennie widzą wiele kwestii – model relacji między kobietą i mężczyzną, stosunek do płci, miłości, małżeństwa, pracy zawodowej, ról społecznych, macierzyństwa.

Ten ostatni temat był dla mnie szczególnie ważny. Może dlatego, że macierzyństwo jest w gruncie rzeczy rzadko przedmiotem głębszej refleksji i jeszcze rzadziej tematem wartościowych utworów literackich. Kościół i środowiska prawicowe rozprawiają często o powołaniu kobiety do macierzyństwa i bardzo ten aspekt kobiecości dowartościowują, ale te rozważania mają zwykle charakter oderwany od jakiegokolwiek doświadczenia. Organizacje feministyczne natomiast widzą przede wszystkim kobietę jako ofiarę rzeczywistych i domniemanych krzywd, istotę dążącą do wolności i samorealizacji.

W obydwu tych ujęciach brakuje często konkretu i podmiotowości, które znalazłam w książce „Sukienka ze starego płaszcza”.

Przeczytałam tekst Izabeli Górnickiej–Zdziech bez najmniejszego wysiłku, z ogromną przyjemnością. Monologi bohaterek książki, bardzo barwnie i dobrze napisane, zestawiono ze sobą w przemyślany sposób. Pozbawione są tak częstego we współczesnym świecie bezwstydnego ekshibicjonizmu, a jednocześnie zaskakują szczerością i przede wszystkim prowokują do refleksji i postawienia istotnych pytań.


Beata Wróblewska


„Sukienka ze starego płaszcza” Izabela Górnicka–Zdziech, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004.




Magia przeszłości



Dotychczas mam w pamięci kamienicę przy skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i Chałubińskiego i inny dom, którego również już nie ma, widoczny przez okno kolejki WKD na przystanku w Rakowie. Gdy znikały, pierwszą myślą było, że ... przecież on przetrwał tyle, a teraz...

Teraz zburzono właśnie willę, którą widziałam z okna swojego mieszkania, budynek z lat trzydziestych, wzniesiony dla znanej aktorskiej rodziny. Przerabiany przez kolejnych właścicieli, ostatecznie niepiękny, lecz solidny, poddał się łatwo unicestwianiu przez ludzi i maszyny. Przykro jest patrzeć na burzenie domu, jakkolwiek byłoby ono racjonalne, przykro jest spoglądać na znikające obnażone ściany pokryte kiedyś dobieranymi starannie kolorami, prostokątne, jaśniejsze plamy po wiszących obrazach, zarysy mebli. Znikła w ten sposób kolejna cząstka przeszłości.

Szybkie rozprawienie się z domem przez zgraną ekipę robotników sprawiło, że powróciłam myślą do powieści „Finis Silesiae” opublikowanej w ubiegłym roku. Jest w niej autor Henryk Waniek wielkim budowniczym. Jego książki, (lecz także jego obrazy), są medium służącym tworzeniu i wskrzeszaniu, wznoszeniu z ułomków i śladów. Jego dzieła są zapisem wędrówek po przestrzeniach mitycznych i metafizycznych, po zniszczonej lub zagubionej a prawdopodobnej przeszłości, istniejącej dzięki niespalonym księgom i dawnemu malarstwu, przypadkiem ocalałym fotografiom. Twórca materializuje czas dotknięciami pędzla lub pióra. Przenosi nas za ich pomocą w krainę niepodlegającą unicestwieniu, krainę fikcji i magii, która wszakże żywi się rzeczywistością. Gdy oglądamy obrazy jego uważnie, czytamy wspomnianą książkę lub eseje, to razem z nim przemierzamy znany mu z własnych wędrówek ukochany śląski pejzaż – pasmem Karkonoszy, Gór Sowich, Stołowych, Izerskich, przez „odwieczne wczoraj”. Poddajemy się emanującej z nich tajemnicy, wstępujemy w czas, który się zatrzymał, w krajobraz pod wiecznie płonącym słońcem, jaśniejącymi gwiazdami i spiralą niebios.

Album fotograficzny sprzed wojny zaprzątał myśli Henryka Wańka tak bardzo, że ostatecznie spowodował powstanie hipotetycznej, lecz jakże prawdopodobnej historii. Autor wyjaśnia: (...) Oglądając album, poczułem się więc tak, jakby ktoś z aparatem fotograficznym deptał mi – spóźnionemu o sześćdziesiąt lat – po piętach. Był to bowiem zdjęciowy zapis wielu moich wędrówek. I to, nieoczekiwanie zobaczone w postrzępionym albumie, zaskoczyło mnie innością, której istnienie mogłem sobie tylko wyobrażać. Ale wyobrażenie nie jest tym samym, co obejrzenie, choćby tylko na czarno– białej fotografii. Oglądałem świat, którego piękno znam dobrze, jak mi się wydaje, ale nigdy nie sadziłem, że może być jeszcze piękniejsze. Schludne. Użyteczne. Przejrzyste. A nade wszystko, kompletne. Bez tych nadżerek i ubytków, których przysporzyły Śląskowi lata powojenne. Bowiem w międzyczasie dokonały się w nim – tym pięknie – procesy oszpecające.(...)

„Finis Silesiae” to historia miłości dwojga młodych ludzi z różnych środowisk osadzona w śląskiej naturze, architekturze, w szczegółach codzienności przedstawionych tak skrupulatnie, że sylwetki bohaterów blakną wobec dojmująco rysowanego otoczenia. Być może odczucie nieokreślonego braku energii i bezradności postaci wynika ze znajomości historii, nadchodzącego tragicznego finału.

To zapewne potrzeba odtworzenia pełni, odnalezienia oddechu tamtego czasu narzuciła autorowi rodzaj obowiązku, by podług własnej, domniemanej prawdy przeszłości napisać opowieść nie tylko o krajobrazie, lecz także ludziach, albowiem jakikolwiek byłby pejzaż, człowiek stanowi jego interpretację i pozostaje w raju albo jest z niego wygnany.

Zofia Broniek


Henryk Waniek, „Finis Silesiae”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Nagroda Fundacji Kultury, Wrocław 2003.






 <– Spis treści numeru