Zabrakło wśród nas Andrzeja Hausbrandta, znawcy teatru, autora
felietonów i książek z tego zakresu, wnikliwych wywiadów z aktorami.
Tylko cztery lata przeżył swoja
ukochaną żonę, Irenę Bołtuć– Husbrandt, również teatrologa,
tłumaczkę z literatury czeskiej i słowackiej. Oboje byli źródłem
wszelkiej wiedzy o teatrze. Wraz z ich odejściem
zakończyła się historia jeszcze jednego podkowiańskiego domu, pełnego
książek, psów i zwykłego ludzkiego ciepła, domu położonego na
prześlicznej leśnej działce.
W 1999 roku odbył się tam ostatni z cyklu sławnych Pierwszych Majów.
Te imprezy, początkowo urządzane dla przyjaciół jako coś w rodzaju
antypochodów, przetrwały także w nowej rzeczywistości, choć zmieniły
nieco formułę. Pozostały jednak równie zabawne i pomysłowe i równie
tłumnie odwiedzane przez artystów i intelektualistów. Miałam
przyjemność uczestniczyć w dwóch ostatnich Pierwszych Majach. Swoje
wrażenia opisałam później w miesięczniku „U nas” (1998 nr 6 i 1999 nr 6).
1999 roku. Pamiętam, że w gronie licznie zgromadzonych osób migały co
chwila twarze znane z teatrów i telewizji. Największą atrakcją były
występy gości – Zofii Kucówny, Wojciecha Siemiona, Emiliana
Kamińskiego, Gustawa Lutkiewicza, Krystyny Sienkiewicz. Recytowano
wiersz Tadeusza Nyczka specjalnie napisany na tę okazję i przysłany
z Krakowa. Wystąpił także wspaniały zespół ARS NOVA Jacka Urbaniaka.
Grał muzykę średniowieczną na instrumentach z epoki, a znakomicie
spolszczone pieśni sefardyjskie śpiewała Joanna Kasperek. Wystawiono
również książki i pisma przeznaczone do sprzedania oraz licytowano
rozmaitości przyniesione przez gości, a zysk z aukcji jak zawsze
przeznaczony był na schronisko dla psów, bo państwo Hausbrandtowie
prawdziwie kochali zwierzęta.
We wstępie do swojej ostatniej przekornej i mądrej książki,
zatytułowanej „Filozofia pod psem”, Andrzej Hausbrandt napisał:
„Na przestrzeni z górą półwiecza miałem wielu profesorów. Więcej
jeszcze nauczycieli. Przeważnie ludzi mądrych i głębokich, ludzi dobrej
woli i gorącej ochoty przekazania mi cennego ładunku własnych
i przyswojonych sobie umiejętności, doświadczeń, myśli. Słuchałem ich
z uwagą i zachowałem we wdzięcznej pamięci. Niestety, zapomniałem
większości imion, nie mówiąc już o treści przestróg, recept na życie
i śmierć. Pamiętam natomiast i – myślę, że nie zapomnę do końca mych
dni, imiona czterech psów. Psów, które nauczyły mnie praktycznie, czym
jest bystrość, czujność, wdzięczność i miłość”.
Magdalena Stachowicz