Lata nadużyć w propagandzie Polskie Ludowej „idei ludowości”
szacownej, bo sięgającej korzeniami pocz. XIX w., zdystansowały niemałą
część społeczeństwa od wszystkiego co ludowe, pogłębiając degradację
dziedzictwa kulturowego środowisk wiejskich i małomiasteczkowych.
Zresztą, dziedzictwo to nigdy nie znalazło w powszechnej świadomości
Polaków należytego miejsca.
Po 1989 r. środowiska związane z ochroną tego dziedzictwa podjęły
próbę jego rehabilitacji. Jakby w sukurs tej próbie przyszedł
renesans ideologii pracy. Zrodziła się ona w II poł. XIX w.
z refleksji Johna Ruskina nad pracą robotników w amerykańskich fabrykach
i z buntu przeciw wszechwładzy maszyn. Dołączyły do tego późniejsze
przemyślenia i doświadczenia Mahatmy Gandhiego w dalekich Indiach. Ta
wręcz historiozoficzna wizja podnosi rękodzieło, czyli pracę powiązaną z bytem,
ziemią i człowiekiem, pracę czujnych rąk, kierowaną twórczą wolą,
do rangi najwyższych cnót człowieka. Ta sfera ludzkiej
aktywności, czerpiąc z arsenału tradycyjnej wiedzy, archaicznych
narzędzi i technik, przetwarza w pracochłonnym procesie dary ziemi, aż
staną się przedmiotem użytecznym, a jednocześnie pięknym, czy wręcz
dziełem sztuki. Współczesny Ruskinowi Norwid idzie jeszcze dalej w swym
Promethidionie widząc w pracy „bez ducha” źródło
zniewolenia, pragnąc ludowe „podnieść do ludzkości”. – Cóż
wiesz o pięknem? – Kształtem jest miłości – że użyteczne nigdy nie
jest samo, że piękne wchodzi nie pukając bramą.
Batalię o „piękno użyteczne” rozpoczęła uchwała
UNESCO z listopada 1989 r. o ochronie regionalnej kultury tradycyjnej,
popularnej i folkloru. W 1993 r. powstał Memoriał, a w 1994 r.
Ministerstwo Kultury i Sztuki sformułowało program pod nazwą „Ginące
zawody”. Działaniom tym patronował Zdzisław Potkański, ludowiec, który
od 1992 r. piastował stanowisko pełnomocnika ministra kultury i sztuki
d/s sztuki ludowej i rzemiosła artystycznego, a później ministra kultury
i sztuki. Inicjatywa ta jest ostatnim ogniwem w sięgającym XIX stulecia
łańcuchu poczynań wspierających rzemiosło i rękodzieło ludowe,
określane chętnie w dwudziestoleciu międzywojennym jako przemysł
ludowy. Dzisiaj jednak kultury ludowej jako względnie zintegrowanego
systemu już nie ma. Był to bowiem twór ukształtowany historycznie,
charakteryzujący się swoistym typem mentalności, organizacji społecznej
i sposobem bytowania. O ile cechy mentalne tkwią głęboko w ludziach,
o tyle „materia” w zetknięciu z siłą czynników cywilizacyjnych
zdecydowanie przegrywa. Szczątkowy już świat tzw. ludowego rękodzieła
istnieje w ogromnej mierze dzięki działaniom ludzi i instytucji
zaangażowanych w dzieło jego ochrony. A w ostatnich pięćdziesięciu
latach szczególnie spółdzielni regionalnych przemysłu ludowego, zrzeszonych
w związku CEPELIA.
Dzisiejszy twórca czy też wytwórca „rzeczy ludowych” wywodzi się
ze wsi bądź małego miasteczka i choć bywa, że jest nosicielem
tradycyjnej wiedzy i umiejętności, to efekt pracy jego rąk i talentu
należy już do innej rzeczywistości. Czasem określa się ją mianem „folkloryzmu”.
Są to bowiem tylko znaki minionej kultury ludowej,
funkcjonujące poza macierzystym środowiskiem, bądź towary na rynku dóbr
symbolicznych, czy też zwyczajnie „bibeloty”. Istnieją jednak
jeszcze pewne obszary rzemiosł i wytwórczości wiejskiej, które mają
odbiorców we własnym środowisku, zwłaszcza w ubogich i zapóźnionych
gospodarczo regionach na wschodzie, w centrum i na południu naszego
kraju.
Wprawdzie owiany aurą tajemniczości kowal, ten niegdysiejszy
czarodziej wiejski, co miechem ogień roznieca i magicznym młotem
kształtuje oporny metal, należy do przeszłości, jednak nadal tu i ówdzie
w zmodernizowanej kuźni świadczy usługi, podkuwając konia bądź imając
się napraw sprzętu rolniczego. Dawny kowal wytwarzał przedmioty
użytkowe i piękne zarazem, które zniknęły z życia wsi. Kuto ozdobne
zawiasy, zamki z wykładkami w kształcie głów zwierzęcych, zdobione
ornamentem stempelkowym okucia, krzyże cmentarne i przydrożne,
a najpiękniejsze były ażurowe krzyże z Kurpiowszczyzny, bogato
rozbudowane w gałązki, ozdobione księżycami, ptaszkami i kwiatami.
Czasem jeszcze kowale – twórcy ludowi, podejmują te tematy na
konkursach sztuki ludowej bądź na zamówienie rynku, często jednak
odchodzą od tradycji, kując świeczniki, żyrandole czy kinkiety.
Gdzieniegdzie jeszcze wyznaczone tradycją targi, jarmarki i odpusty
bywają miejscem spotkań wiejskich wytwórców z ich lokalną klientelą.
Słynie z tego jarmark na św. Michała w Studziannej niedaleko Opoczna,
ciekawe są doroczne targi końskie w Skaryszewie k/Radomia, trochę
tradycji odnaleźć można na targach w podwarszawskiej Kołbieli. Ostatni
bednarze wystawiają tam różnej pojemności beczki z dębowych klepek, tak
cenione na wsi przy kiszeniu kapusty lub ogórków; zdarzy się czasem
klepkowa maselnica bednarskiej roboty. Ostatnio klepkowe naczynia, jak
dzieże, beczułki, szafliki, stały się modnym elementem dekoracyjnym
wśród miejskich odbiorców. Dosyć szeroki asortyment oferują wytwórcy
drobnych wyrobów drewnianych z Podkarpacia i Kielecczyzny. Są to łyżki,
wałki do ciasta, stolnice, tłuczki, stołki, solniczki, a także kosiska
i grabie. Niezbędne w gospodarstwie sita i przetaki pochodzą
z tradycyjnego ośrodka tej wytwórczości w Biłgoraju na Lubelszczyźnie.
Cieszą oko formą i fakturą zwykłe kosze gospodarskie, plecione dzisiaj
najczęściej z wikliny, czasem z wielobarwnych jej odmian. Rzadko
zdarzają się na rynku wiejskim plecionki ze słomy, korzenia lub łubu.
Uprząż końską lub jej elementy można jeszcze nabyć u rymarza,
a powrozy u coraz rzadszych powroźników. Zdarzy się czasem na jarmarku
garncarz, zwykle już uznany twórca ludowy. Nie oferuje on zgrzebnej
ceramiki użytkowej, bo ta dawno już nie jest na wsi potrzebna. Może
liczyć na popyt doniczek, wazonów, względnie jakiegoś drobiazgu
z galanterii barwnie polewanej, zdobionej i połyskującej szkliwem.
W obliczu powszechnej mizerii rękodzieła świetnie trzyma się wytwórczość
drewnianych zabawek ludowych. Kontynuowana jest od paru pokoleń
w trzech ośrodkach na Żywiecczyźnie, Podkarpaciu i Kielecczyźnie.
Jaskrawo malowane i czasem rytowane koniki na biegunach, bryczki, wózki
ciągnione przez purpurowe koniki, kołyski, karuzelki, motyle i ptaki
kłapiące skrzydłami przyciągają na jarmarkach dzieci bardziej nieraz
aniżeli fabryczne zabawki z tworzyw sztucznych.
W przeszłości wsi polskiej szczególny charakter miała wytwórczość
domowa na użytek własny bądź najbliższego otoczenia. Zaspokajała
wielorakie potrzeby tak materialne, jak i wyższego rzędu: estetyczne
i duchowe. Zdarzało się, że w tej sferze powstawały formy
o oryginalnych rozwiązaniach technicznych i walorach artystycznych.
Inaczej było z gałęziami rękodzieła nastawionymi na zarobek. Były to
wysoko wyspecjalizowane rzemiosła i sezonowe zajęcia dodatkowe. Tu
musiano się liczyć z wymogami użyteczności, gustami i możliwościami
nabywczymi odbiorców. Sprzyjało to powstawaniu regionalnej specyfiki,
podtrzymywaniu tradycyjnej wiedzy i archaicznych technik. Nic więc
dziwnego, że ludowe rękodzieło od dawna jawiło się postronnym
obserwatorom jako szlachetna w swej pierwotnej prostocie swojszczyzna.
Z pocz. XIX w. zaczęto się wręcz doszukiwać w „dziedzictwie ludu”
praźródeł kultury narodowej. Czas romantyzmu szczególnie podniósł jego
walory estetyczne, a artystyczną wrażliwość ludu zaczęto przeciwstawiać
sztuce intelektualnej, kosmopolitycznej, oderwanej od realnego bytu.
Z pozytywistycznej idei pracy organicznej zrodziło się dążenie do
podniesienia poziomu ekonomicznego wsi i świadomości jej mieszkańców
przez otoczenie zorganizowaną opieką wytwórczości wiejskiej. Już na
przełomie wieków XIX i XX tania, seryjna produkcja fabryczna zaczęła wypierać
ze wsi niektóre rzemiosła i zagrażać samowystarczalnej
wytwórczości domowej. Opieka nad rękodziełem ludowym w trzech zaborach
i w Polsce niepodległe przebiegała z różnym skutkiem dla jego
artystycznej kondycji. Może z powodu zbyt protekcjonalnego stosunku do
twórczości wiejskiej nierzadko dochodziło do nadmiernej ingerencji.
Narzucano nieznane lokalnej kulturze umiejętności, formy i wzornictwo.
Powstawały zupełnie nowe jakości, niepozbawione twórczego
charakteru, które z czasem promowano jako sztandarowe produkty
regionalne. Założona w 1876 r. zakopiańska Szkoła Przemysłu Drzewnego,
uczyć miała górali, urodzonych przecież cieśli i snycerzy, rzeźby
figuralnej, snycerki, ciesiołki, stolarki i tokarstwa. Pod wpływem
secesji i Stanisława Witkiewicza – twórcy stylu zakopiańskiego,
wprowadzono do tamtejszego wzornictwa naturalistyczne motywy
tatrzańskiej przyrody, a pierwszy dyrektor szkoły, Austriak, pokusił się
o dodanie do „podhalańskich szarotek” wzorów tyrolskich. Nieznane
góralszczyźnie meble, takie jak szafy, zaczęto ozdabiać przeniesioną
z sosrębu gwiaździstą rozetą. Tak narodziła się pamiątkarska „zakopiańszczyzna”. Krajowa Szkoła Hafciarstwa w Makowie Podhalańskim,
założona w 1890 r. przez galicyjski Wydział Krajowy
upowszechniła umiejętność
białego haftu, i to według wzorów wiedeńskich. Do gustów mieszczańskich
dostosowała swą działalność powołana w Galicji w Rudniku n/Sanem
Rudnicka Fabryka Koszykarstwa. Zatrudnieni tam chałupnicy z okolicznych
wsi wyrabiali z wikliny kufry, walizy, meble, galanterię, a więc
przedmioty obce kulturze ludowej. Od tamtego czasu Rudnik pozostał
najpotężniejszym ośrodkiem wikliniarstwa w Polsce.
Począwszy od 1906 r. swoistą rekonstrukcję rękodzieła kaszubskiego,
podjęli Teodora i Izydor Gulgowscy. Im to Kaszuby zawdzięczają fenomen
popularności wielobarwnego haftu na szarym płótnie, upowszechnianego na
kursach organizowanych dla wiejskich chałupniczek. Główne motywy
tego haftu zaczerpnięto z kaszubskich czepków – „złotogłowia”.
To na dość dużą skalę wykonywane rękodzieło należy jeszcze dziś do
najważniejszych dziedzin sztuki ludowej regionu. Ten sam Gulgowski –
nauczyciel, etnograf, działacz kaszubski, twórca pierwszego na ziemiach
polskich skansenu we Wdzydzach, namówił zdolnego garncarza kaszubskiego
z Chmielna Franciszka Necla, by ten zaczął ozdabiać swoje wyroby
motywami ze starych garnków kaszubskich. A był to już czas gwałtownego
spadku zainteresowania ze strony wsi ceramiką użytkową. Dzięki
zastosowaniu barwnych polew, swoistego ornamentu, lśniącego szkliwa,
czyli glazury oraz bogactwa form, Necel zasłynął jako wytwórca
pamiątkowej ceramiki regionalnej. Tradycja ceramiki Neclów
z powodzeniem kontynuowana jest do dzisiaj w zmodernizowanym technicznie
warsztacie.
Bolimów na Mazowszu k/Skierniewic był kolejnym starym ośrodkiem
garncarstwa ludowego, który z początkiem XX w. zaczął pracować prawie
wyłącznie dla odbiorców z miasta, a nawet spoza kraju. Miasteczko to,
położone w pobliżu radziwiłłowskiego Nieborowa
i fabryki fajansu zatrudniającej też miejscowych garncarzy,
zainteresowało profesjonalnych instruktorów. W latach
20. warszawskie Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego zachęcało
nawet do ozdabiania miejscowej ceramiki wzorami zaczerpniętymi
z wycinanek łowickich. Ale dzięki opiece zawiązanej Stacji
Doświadczalnej dla Ceramiki Ludowej, Walenty Konopczyński, garncarz ze
starego bolimowskiego rodu, wypracował swoisty styl ludowej majoliki.
Swoje pobiałkowane naczynia o białym tle zaczął zdobić podszkliwnie
malowanym na zielono lub niebiesko zamaszystym ornamentem zaczerpniętym
ze starych mis bolimowskich. Wyobraża on kwiaty, liście oraz
charakterystycznego ptaszka, który stał się wręcz firmowym emblematem
tej ceramiki. Warsztat Konopczyńskich, technicznie unowocześniony, jako
jedyny w tym rejonie kraju, cieszy się nadal uznaniem, kontynuując
w kolejnym pokoleniu rodzinna tradycję.
W Polsce międzywojennej zrodziła się idea regionalizmu. Powstała Rada
Towarzystw Popierania Przemysłu Ludowego. Skupieni w niej animatorzy
rękodzieła kierowali się zasadą wstrzemięźliwości w narzucaniu własnych
pomysłów, dążąc do oczyszczenia twórczości ludowej z naleciałości „mieszczańskiej tandety”. Do wielkich postaci tego ruchu należała
Eleonora Plutyńska – profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Kierowała się jednak przekonaniem, że twórczość ludowa nie musi
zamykać się w kręgu tradycji. Odkrywszy przypadkowo pomiędzy
Augustowem, Sokółką a Grodnem starą ludową tkaninę podwójną, rozpoczęła
wraz z miejscowymi tkaczkami dzieło rekonstrukcji tej osobliwej
sztuki, Ta trudna technika polega na tworzeniu wzoru wątkiem, przez
wybieranie nitek ostro zakończoną listewką, „prątkiem”. Dwa płótna
odmiennej barwy, tkane na czterech nicielnicach, przenikają się
w miejscach wzoru, tworząc „pozytyw” i „negatyw”. Z czasem kobiety
z okolic Sokółki owe „podwójne dywany” nauczyły się tworzyć
samodzielnie, kreując nową tradycję. Dywany te stały się światową
rewelacją.
Po II wojnie światowej już w 1949 r. powołana została CEPELiA. Przez wiele lat
wzorem była tu zrzeszona w Związku, Podlaska Spółdzielnia Sztuki i Przemysłu
Ludowego w Węgrowie. Jej prezeska Zofia Tomerle, jakby w ślad za
Eleonorą Plutyńską, podjęła się wskrzeszenia w tej części Podlasia
tkackich tradycji dywanów podwójnych. To pod jej okiem wyrósł wielki
talent Dominiki Bujnowskiej – stworzyła ona swój niepowtarzalny styl
dywanu–obrazu, za który zbierała medale na wystawach krajowych
i zagranicznych. Z czasem do stylu tego zaczęły twórczo nawiązywać
liczne jej uczennice z okolicznych wsi. Po rozwiązaniu węgrowskiej
spółdzielni w latach dziewięćdziesiątych, sztuka ta podupadła.
W najlepszych swych latach spółdzielczość cepeliowska opierała się na
tkwiącym w ludziach niemałym potencjale tradycyjnej wiedzy
i umiejętności, skrywanym pod cienką warstwą cywilizacji miejsko–
przemysłowej. Starano się unikać wcześniejszych błędów, przestrzegając
zasady, że najlepszą szkołą jest warsztat rodzinny i przekaz z pokolenia
na pokolenie. Stosowano surową selekcję wyrobów, biorąc pod uwagę ich
zgodność z tradycją regionu i walory estetyczne. Wielkim stymulatorem
twórczości ludowej w minionym czasie były liczne konkursy – organizowane
także przez muzea etnograficzne i lokalne domy kultury – zwykle połączone
z wystawami pokonkursowymi
Udział wybijających się wytwórców w krajowych i zagranicznych
imprezach folklorystycznych, pokonkursowe dyplomy uznania, wszystko to
podnosiło społeczny prestiż, wręcz wykształcenie się etosu twórcy
ludowego.
Po przełomie ustrojowym upadła większość regionalnych placówek Cepelii
mających bezpośrednie zaplecza w lokalnej tradycji. Powstała Fundacja
„Cepelia”, Polska Sztuka i Rękodzieło z siedzibą w Warszawie.
Instytucja ta, jako jedyna powiązana z rynkiem, dysponująca siecią
sklepów, odgrywa chyba największą rolę w podtrzymaniu rękodzieła ludowego
w naszym kraju: organizuje konkursy i wystawy, wspiera twórców
finansowo i zapewnia zbyt. W konkursie „Garncarstwo ludowe i rzeźba
ceramiczna” zorganizowanym na 50-lecie Cepelii udział
wzięło czterdziestu ceramików z całego kraju. Pokonkursową wystawę oglądać
można było w warszawskim Muzeum Etnograficznym.
A co z ministerialnym programem „Ginące zawody”? Jest
pewnym hasłem i to dzisiaj dosyć modnym. Jest też hasłem nieco mylącym,
bo nie dotyczy jedynie rzemiosł czy zajęć będących źródłem zarobkowania,
czyli zawodów właśnie, ale bierze pod uwagę całą sferę działań
manualno–artystycznych – od tkactwa, hafciarstwa, snycerstwa po takie,
jak np. wycinanka, które należały do zajęć domowych na własny użytek.
Wydana w ramach tego programu w 1997 r. wielkim nakładem sił
i środków praca pod pięknym tytułem Piękno użyteczne czy piękno
ginące, mająca być aktualną bazą danych o stanie twórczości ludowej
w kraju, jest już nieco zdezaktualizowana. W opinii wielu
przedstawicieli środowisk związanych z ochroną dziedzictwa kultury
ludowej dotychczasowa realizacja programu nie spełniła oczekiwań.
Podstawowe jego przesłania chyba najbardziej widoczne są w działaniach
szkół, muzeów, domów i ośrodków kultury, ukierunkowanych na dzieci
i młodzież. Jest to uświadamianie dziedzictwa kulturowego „małej
ojczyzny” przez aranżację przeważnie tzw. ścieżek
regionalnych, które zapoznawać mają młodych ludzi z lokalną tradycją.
Regionalne muzea, domy kultury, przygotowują warsztaty, czy też lekcje
rękodzieła ludowego z udziałem twórców ludowych. W 1999 r. powstała
nawet w Bukowinie Tatrzańskiej Szkoła Ginących Zawodów, Folkloru
i Sztuki Ludowej, mająca służyć dzieciom, młodzieży oraz dorosłym,
którzy pragną zgłębić tajniki twórczości ludowej. Niektóre powiatowe
czy gminne ośrodki kultury wspierają twórczość ludową, ogłaszając
konkursy. Są jeszcze dość liczne regionalne imprezy folklorystyczne,
na które chętnie zjeżdżają twórcy ludowi ze swoim
„towarem”. Jego artystyczne walory nie zawsze dorównują temu, co
niosła dawna wytwórczość ludowa. Ale przeciętny miejski konsument ulega
magii ręcznego wykonania. W Lublinie działa nadal Stowarzyszenie
Twórców Ludowych, które w miarę skromnych środków wspiera swoich
członków. Podtrzymaniu etosu twórcy ludowego służy instytucja Nagrody
im. Oskara Kolberga, której patronuje Muzeum jego imienia
w Przysusze.
Twórcom programu „Ginące zawody” towarzyszyła obawa, że
negatywne aspekty przemiany ustrojowej mogą zagrozić poczuciu tożsamości
narodowej i podważyć podstawy bytu kultur regionalnych. Ale wydaje się,
że olbrzymi potencjał tkwiący w świadomości ludzi i w sprawności ich rąk
jest do odzyskania i może stanowić kapitał na przyszłość, będąc
skarbnicą znaczeń odróżniających nas w unifikującej się kulturze Europy
i świata.
1. |
2. |
3. |
4. |
5. |
6. |
7. |
8. |
1,4. Drewniane zabawki od paru pokoleń powstają na Żywieczyźnie, Podkarpaciu i Kielecczyźnie. |